piątek, 18 lutego 2011

49. Zdewastowana noga, czyli Weź to serce i puść ptaka (3/3)


W poprzednich odcinkach:

Mary Sue ucieka z przyklasztornego sierocińca, katowni tak straszliwej, że w porównaniu z nim zamek Elżbiety Batory wydaje się być wesołym miasteczkiem. Ucieka do New Jersey, gdzie trafia na OIOM, bo nie zjadła kolacji poprzedniego wieczoru. Tam, w toalecie*, poznaje Insulinozależnego w ciasnych spodniach. Natomiast lekarką okazuje się jej własna matka, która oddała nieślubne dziecko do sierocińca, bo taki był warunek, żeby mogła dostać spadek po ojcu. W efekcie niespodziewanego splotu wydarzeń, biologiczna matka, w dodatku bogata kardiolog, decyduje się adoptować Mary Sue...
Julia żyje więc w dobrobycie, stąpa po błyszczących panelach, ale że ją to nudzi - dla urozmaicenia idzie do night-clubu w celu ululania się w sztok oraz utraty wianuszka. Plan realizuje z powodzeniem...
 
Dziś trzecia i ostatnia część tragicznych losów Julii i Siedmiu Krasnoludków, tfu! no... Śpiącej Królewny i Czterdziestu Rozbójników? też nie...  Ale Baby i Romea?
W każdym razie - kończy się łzawa opowieść o niezbornej mentalnie sierotce. Opowieść, która zresetowała nam mózgi, lecz jednocześnie uodporniła na nieprawdopodobne stężenie błędów, bełkotu, patetycznego kiczu i inne kurioza.
Bo co cię nie zabije, to cię wzmocni.
 
*interesujące, że zarówno Wrednego Gwałciciela, jak i Tru Lowera poznaje w toalecie. Jakiś kompleks?
 
Analizują: Kura, Jasza i Sineira
 
Chodniki przejmowały pustkami, a zubożały o pojazdy asfalt zdawał się topić pod uporczywymi strugami letniego słońca.
Wypreparowane z asfaltu pojazdy zostały poddane recyklingowi.
Asfalt też padł ofiarą kryzysu.
Zubożały asfalt zwinął się w rulon i zaczął żebrać na rogu.
Swoją drogą... to opko jest na swój sposób genialne. No powiedzcie sami, czy przyszłoby Wam kiedykolwiek do głowy w ten sposób napisać o pustych ulicach?
Peiper próbował, ale w porównaniu z tym - wypadał bardzo blado.
 
Coraz mniej odpowiadał mi pomysł na spacer; nie posiadał on nawet priorytetowego sensu.
Podobnie jak to zdanie. Ani priorytetowego, ani poleconego, ani zwykłego.
Ekonomicznego też nie.
 
Nicholas szedł przodem, symultanicznie wskazując drogę; był przewodnikiem, a ja zbłąkanym we własnych filozofiach pionkiem, ciąganym przez jego wolę.
Niech jej ktoś zabierze ten słownik synonimów, błagam!
Bo ona ma specjalny słownik - "Słownik Bardzo Naciąganych Synonimów".
 
Niespokojny mięsień załomotał w klatce piersiowej, a w następnych sekundach moje ciało zaczynał ogarniać paraliż.
Nieznane uboczne skutki przewlekłej niewydolności serca (czy ktoś jeszcze, z autorką włącznie, pamięta, że bohaterka na to chorowała?).
W klatce piersiowej jest od cholery różnych mięśni. Stawiam na przedni zębaty, a co!
 
Górę nade mną wzięła dorodna wyobraźnia.
Zdrowa, jędrna i cycata. Wyobraźnia jak rzepa!
Wypasiona, rzekłabym.
 
Skutecznie przekonywała on mą podświadomość, że ktoś czai się za moimi plecami i pragnie mnie uśmiercić. Czułam jego wściekły oddech na swoim karku, jego obślizgłe, lodowate palce oplatające moją szyję.
Paranoja to piękna rzecz. Naprawdę piękna.
 
 
Onieśmielony brunet po raz kolejny roztrząsał racje swojego postępowania. Jego czaszka była polem bojów i batalii myśli, natomiast piersi rozrywały sztylety pragnień.
Aż się wykrwawił z nadmiaru żądzy.
Ciekawe, że niemal za każdym razem, gdy któremuś z bohaterów zdarzy się myśleć, autorka sięga po słownictwo  mocno batalistyczne. Czyżby proces ów kojarzył jej się tylko i wyłącznie z ciężką walką?
Dość, że nie sadzi grzybów atomowych.
 
Serce i rozum rzucały się sobie do gardeł; poróżnione i oburzone.
Wrrr, wrrr, hau, hau!
 
Bezsilny wobec cielesnych wojaży Nicholas nie potrafił odnaleźć złotego środka, czegoś mogącego pogodzić rozsądek z uczuciami.
W dowolnym tłumaczeniu - w myśleniu przeszkadzały mu niekontrolowane ruchy ciała.
Miał wędrującą nerkę i wypadającą macicę? Czy, jak sugeruje Sineira - w sposób niekontrolowany walił łbem o ścianę?
 
Osobowość Julie była dla niego magią, prywatnością objętą zaklęciem. Wiedział o niej tak wiele, jednak jej myśli były nieosiągalne, jej uczucia śmiały się do niego pozornie.
Chichotały się boczkiem, samym kącikiem ust.
Za plecami pokazywały mu język.
 
 
Miał przed sobą porcelanowe dziewczę; delikatne i tkliwe, jednakowoż niedosiężne.
Nawet nie wiesz, chłopcze, jak bardzo się mylisz...
Dosiężne, dosiężne.
Jednakowoż.
 
Jej drobne ciało zdawało się rozpływać pod każdym uciskiem.
Fuj! Baba z mgły i galarety.
Co za ciekawość w tym wywiędłym schabku!
 
Bał się każdego zbliżenia, trwożył przed każdorazowym dotykiem, lękał się, że zniknie, zgaśnie. Każdym czułym gestem ryzykował jej istnienie. Była kwiatem objętym ochroną,
*Szepce* Podlać ten Kwiat etanolem i rozkwitnie.
Może on się boi zapylenia?
 
a on czuł się niby opat; stróż pełniący pieczę nad jej indywiduum.
"W słońcu się wygrzewał dobry opat Piotr
na tyłku białe portki, z wierzchu duży chwost."
Świadomość o krzywdzie jaka została jej wyrządzona rozdzierała go bardziej niż kogokolwiek, nieprzerwanie ciskała w niego absurdalnymi wyrzutami sumienia: gdzie był, kiedy bezczeszczono jej niewinność? Pragnął jej, jednak postanowił zachować dystans. Mimo trudności tyczących się dotrzymania własnych przyrzeczeń, starał się być silnym.
To jest lepsze niż żelazko na parę. Prostuje fałdy mózgowe - błyskawicznie.
Łomatko, psychopata! Zobaczycie, zamknie ją w gablotce! Przyszpili jak motylka! 
Raczej, jako szanujący się opat włoży ją do słoika i zamarynuje. No co? Nie patrzcie tak na mnie - zakonnicy słyną z przetworów! 
 
[Bohaterka, będąc w domu Jonasów, znajduje fotografię rodzinną. W trzecim z braci rozpoznaje swego niecnego uwodziciela]
Moje serce zatrzymało się, a w następstwie jego bicie wskrzesiło się do niewyobrażalnej prędkości
Ja bym powiedziała, że ona cierpi na nadaktywność, a nie niewydolność serca...
Prosta arytmia. Wszczepia się rozrusznik i fertig!
Byłam głuchoniemą skałą, którą personifikowało jedynie myślenie.
Jak myślisz, czy metafizyczny pogląd na altruistyczny pietyzm ma wpływ na rozwój dorożkarstwa w Indiach zachodnich?
Nie myślę. Fałdy mi się wyprostowały, a połączenia neuronów pozrywały z trzaskiem.
Skały są, jak wiemy, gadatliwe nad wyraz. Zwłaszcza skały personifikowane myśleniem.
Zastanawiam się, czy aŁtorce nie chodziło przypadkiem o słowo "spetryfikowało".
 
Z obrzydzeniem wspominałam znienawidzoną twarz i władcze, kocie oczy; tamten niechlubny wieczór i tamtego człowieka. Przynajmniej poznałam jego imię; Kevin, Kevin Jonas.
I wszystko zostało w rodzinie.
Znaczy - szwagier?
Brat po bracie na jednym warsztacie.
 
- Od pewnego czasu nie jesteś sobą - stwierdził Nicholas harmonijnym szeptem.
Lustrował zaniepokojonym spojrzeniem moją osowiałą twarz osadzoną w grymasie frustracji.
Jak w stylowej ramie.
 
[Bohaterka stłukła szklaną ramkę rzeczonego zdjęcia, kalecząc sobie przy tym, Bór wie czemu, łydki]
Moje dłonie błądziły wzdłuż chropowatych uwypukleń na skórze łydek. Rany goiły się stopniowo, pozostawiając po sobie zeschnięte, krasne strupy.
Eta priekrasna...
Bo ma lekki odchył fetyszystyczny na punkcie własnych nóg, bo rany na nogach wyglądają intrygująco, bo wszyscy tną się po rękach, a ona jako Mary Sue dla odmiany potnie sobie nogi? 
 
Zirytowana ich przykrym widokiem, zaczęłam uparcie je zdrapywać, marszcząc przy tym czoło.
Mamy tu poetessę-estetkę, męczącą się widokiem strupków i jednocześnie niedorobionego emoludka, który bojąc się ciachnięcia po żyłach, rozdrapuje nogi w pocie zmarszczonego z wysiłku czoła.
 
Dopiero, gdy poczułam lepką krew drążącą ciepły ślad wzdłuż stopy, jęknęłam cicho.
Jej krew, zupełnie jak posoka Obcego, działa jak stężony kwas!
I padła omdlona jako ten liść jesienny, niesiony konającym oddechem wiatru.
Tfu, to zaraźliwe.
 
Jej karmazynowy odcień kontrastował z cielistą maścią skóry.
Bohaterka była... klaczą? Z tego co wiem, "maścią" określa się odcień sierści zwierząt.
W dodatku klaczą rasy sfinks, znaczy łysą jak kolano, skoro miała maść cielistą.
 
Nicholas zafrapowany uprzednio zajadłym brzęczeniem muchy [jak Walerian, który obserwuje Ostatnią Muchę Lata], nakierował swój ospały wzrok na moje zdegustowane lico.
Oni wcale się ze sobą nie nudzą, prawda? Oni cieszą się każdą wspólną chwilą...
Wulkan namiętności.
 
Dostrzegając z kolei dłonie zbroczone amarantową posoką, ożywił się iście i chwycił moje nadgarstki, odsuwając je od poszarpanych okaleczeń na bezpieczną odległość.
W kaftan ją i spokój będzie.
Przy okazji chciałam zaznaczyć, że karmazyn i amarant to są dwa różne odcienie czerwieni i o ile ten pierwszy - "odcień ciemnej czerwieni z niewielką domieszką błękitu" można by jeszcze na upartego zastosować do krwi, to drugi - "szkarłatny, jasna czerwień wpadająca w róż z odcieniem fioletowym" raczej już nie...
Chyba, że to krwotok przy nowotworze płuc, choć w takim przypadku mówi się o odcieniu malinowym. No i krwotok nie z nogi, ale z paszczy być musi.
To ja tylko wtrącę, że "iście" to tyle co "naprawdę", "rzeczywiście", "faktycznie". No fakt, ożywił się...
Poszarpane okaleczenia? Czym ona sobie w tej nodze dłubała, gałęzią? Może dlatego gnuśny kanapowiec faktycznie się ożywił?
 
- Josh przyjechał!
Spojrzałam pytająco na Nicholasa, który automatycznie podniósł się do pozycji stojącej.
- To nasz menadżer, a tym samym brat mojej mamy
Bo każdy menadżer automatycznie zostaje bratem, nie wiedzieliście?
I wujem. "A wiesz ty, Jonas, co to wuj?"
 
Jego facjata manifestowała zadumę, ale wargi nadal uchylone były w poufnym łuku radości.
Moja mansarda demonstruje radość, a wargi uchylone są w tajnej kuszy rechotu.
 
 
Nie mogłam pogodzić się z faktem, że rodzina tak sławnych osób godzi się na pobyt przeciętnej istoty pod swoim dachem.
To wyjdź i nie kalaj ich domostwa swą niegodną egzystencją!
Idź precz, niegodna!
 
Skrzyżowane pod piersiami przedramiona wydawały się być nieodzownym wyróżnieniem jego nieprzejednanej osobowości.
Biust oparty na tychże, wyróżniał go jeszcze bardziej.
To już teraz rozumiem te uwagi o dominującej osobowości...
Nieprzejednana osobowość. Do łez, Drodzy Państwo do łez przezabawne, jaka ona jest nieprzejednanie okrutna wobec frazeologii...
 
- Odejście Kevina z zespołu przyczynia się z wolna do pozbawienia znaczniejszych wartości waszego prestiżu, moi drodzy.
Może ja głupia jestem, ale nie rozumiem. To znaczy rozumiem, ale... nie rozumiem.
 
 
- Zdaję sobie sprawę, że praca nad klipami jest mozolna i trudna, lecz dla dobra fanów warto się poświęcić. -
Tak, bo poza klipami wszystko jest takie proste! Piosenki nagrywają się same, na koncertach wystarczy wyjść na scenę i ruszać ustami pod playback...
A mnie się zawsze wydawało, że klipy to coś w rodzaju materiału reklamowego, mającego podnieść sprzedaż płyt i biletów na koncerty. A tu patrzcie Państwo, to akt poświęcenia!
 
Miejscówka kompatybilna ze schematem scenografii nie znajduje się blisko, więc musicie być gotowi wczesnym rankiem. Jakieś pytania? - zwieńczył monolog przyklaskując w dłonie.
Japierdykam, po jakiemu on mówi???
Nie wiem, ale Twoje insynuacje są nieadekwatne do aspektu sprawy co koliduje z moimi imperatywami.
Powachlujcie mnie bibułką, proszę.
Twarz Josepha odznaczała się pokrzepiającym symptomem;
Zdradzała objawy nadużycia trunków?
 
Poczułam jego męską dłoń na moim ramieniu.Dotyk strzępka chłopięcego ciała wzniecił we mnie ekscentryczne odczucie, gdyż nasze stosunki nie były raczej zaawansowane.
Dotyk strzępka JAKIEGOKOLWIEK ciała wzbudziłby we mnie ekscentryczne i raczej niemiłe odczucia...
"Masz wampira na dekolcie" :DDD (Dla tych, co nie widzieli - w którymś z odcinków True Blood Sookie zostaje obrzucona szczątkami eksplodującego wampira. True Blood jest mocno niekanoniczne, ale momentami bardzo zabawne.)
Ekstatyczne odczucie byłoby mniejsze, gdyby już byli po zaawansowanych stosunkach?
Pozdrówcie rodziców, ich jak zwykle nie ma w domu - pokręcił głową z nieukrywanym resentymentem.
Wielkąście uczynili krzywdę biednemu Joshowi, drodzy rodzice Jonasów, tym zniknieniem swoim!
SJP: resentyment «żal lub uraza do kogoś odczuwane przez dłuższy czas i zwykle powracające na wspomnienie doznanych krzywd»
Rzucili go w niemowlęctwie, a teraz nie odbierają telefonów, więc czuje do nich resentyment.
 
Wyrzeźbił z zaróżowionych warg ekstatyczny półuśmiechu
Dłutkiem go! Dłutkiem!
Rylcem!
Och, ty ekstatyczny półuśmiechu, będziesz teraz mieć za swoje!
 
 
To, co sprezentowało się przed mymi tęczówkami nie było bynajmniej smacznym widokiem. Młodzieńczy stylista obejmował w talii starszego Jonasa.
Yaoi? W tak dystyngowanym dziele? Fi donc!
Bo to jest "Trędowata" na miarę naszych czasów!
Gdyby stylista nie był młodzieńczy, to widok byłby mniej niesmaczny?
 
Uniosłam brew ku górze, stymulując pozostałości mych szarych komórek do myślenia,
No tak, po tych wszystkich bitwach niewiele ich musiało zostać.
Stymulacja mózgu ruszaniem brwią (jedną!) to jakaś ciężka przypadłość neurologiczna.
 
aliści stwierdziłam ostatecznie, że nie powinnam snuć błędnych domniemań, gdyż chłopcy znają się z pewnością z wcześniejszych wideoklipów.
Azaliż mogłam była zaiste domniemywać, iż grzech sodomski popełniają oni?
Insynuacje Twoje zaiste są ekstraordynaryjnie plugawe.
To znaczy że khm... jeśli obłapują się od dawna, to wcale się nie obłapują?
 
Loki taktownie tańczyły na jego głowie z każdym żwawym krokiem, a usta gięły się entuzjastycznie.
Dobrze wychowane loki wybrały walc angielski, choć wolałyby kankana.
Gdyby nie były takie taktowne, mogłyby nietaktownie odsłonić łysinkę tudzież łupieżyk.
Usta też mu się wyginały z każdym krokiem?  Czyli miał twarz z jakiegoś miękkiego gluta, odkształcającego się przy każdym ruchu...
 
Celowo porozdzierana, odpięta koszula opinała się na jego barkach i eksponowała pokaźne mięśnie klatki piersiowej. Ciemne spodnie ze zwykłością były nieco przyciasne.
I coś się pod nimi rysowało, sasasasa!
Zwykłość się rysowała.
Ze zwykłością charakterystyczną ku swojej ekstraordynaryjności, aŁtorka jak może, tak sadzi byki.
Napisać normalnie: "jak zwykle miał za ciasne spodnie", widać byłoby niegodne wyniosłej artyzacji tknięć śpiewających resentymentalnie strun duszy owo indywiduum.
 
 
Ubiór charyzmatycznego szatyna wieńczyły zaś szare trampki.
Znaczy, na głowę je włożył? Bo "wieńczy" coś, co jest na samym szczycie.
Jak Ty nic nie rozumiesz. To były wyjątkowe trampki. Trampek coronat opus.
To właśnie trampki wieńczące głowę dodawały mu charyzmy.
 
 
Co chwila spoglądałam przez ramię sensualnym wzrokiem, mierząc dystans dzielący mnie i Nicholasa.
Czy tylko ja przeczytałam "seksualnym"?
Imaginuję, iż chodziło jej o "zmysłowy", więc zaprawdę niewieleś się pomyliła!
 
Minęłam go, kusząco dotykając wierzchniej skóry jego dłoni i odeszłam kilka kroków dalej; odwrócił gwałtownie swoje ciało i rzewliwym wzrokiem przenikał dzielącą nas przestrzeń.
Spodnia skóra jego dłoni z płaczem przenikała swą skórzaność.
Miało być pięknie, wyszło... piękliwie.
A co? Chciała mu wejść w głębsze warstwy skóry?
 
 
Spowolnił ruchy, zatrzymując chaotyczne spojrzenie na mej zgrabnej posturze, która stanowić ma w istocie wyłaniającą się z nicości postać. Wodził bacznym wzrokiem wzdłuż konturów mej osobistości.
Przepraszam najmocniej... <kwiczy ze śmiechu> Naprawdę PRÓBOWAŁAM jakoś sensownie to skomentować, ale SIĘ NIE DA!
 
Oddana niezmiernemu wzruszeniu nie potrafiłam dosłyszeć jego kolejnych słów, które osaczało przytłumione pienie.
Pnie? Pianie? W pionie? Osaczyły go pionowe koguty???
Pienia anielskie.
Aniołowie jak mogli, tak zagłuszali neurotyczne mamrotanie.
I już nigdy się nie dowiemy, że skarżył się na ciasne spodnie i trampki we włosach.
Trampki we włosach potaaargał wiatr!
 
Od pięt po twarz promieniował szczerością;
Od szczęk do pięty wszedł napięty...
ale biodra miał tajemniczo załgane.
Pomiędzy piętami a twarzą istotnie jest takie miejsce, które promieniuje szczerością, zwłaszcza w chwilach bardziej intymnych.
 
zagadka jego uczuć dotąd trudna do rozwikłania, ujawniła się przede mną naga, bez skazy. Śpiewał prawdą, a jej metaforyczna treść przekłuwała mnie jak zatruta olśnieniem strzała.
Kura, charcząc przedśmiertnie, stoczyła się pod biurko rażona zatrutą strzałą. Trucizną była grafomania w wysokim stężeniu.
Głupiaś, to poezia jezd. Poezia co przekuwa szczałom. <zakłada beret z antenką i gumofilce>
Sine, bierz szpadel i kop dół na dwie mogiłki! Olśnienie mnie zatruło.
 
Oparł swe czoło o moje, wnikając w me rumiane oblicze bursztynowym spojrzeniem. Dociekał mych wrażeń soczystą barwą tęczówek.
Całe szczęście, że nie dociekał mózgiem. Jest, co prawda, dość soczysty, ale kolor ma nieciekawy.
 
Ja tymczasem tonęłam w jego nadobnym uśmiechu i namiętnym wzorku.
Pogrążałam się w namiętnych esach-floresach, w dyszących pożądaniem paseczkach i krateczkach...
 
 
Omotani manewrami tchnień trwaliśmy w sekundowym stanie upojenia. 
Upić się w sekundę to nawet ja nie potrafię.
"Omotani manewrami tchnień" - jak raz chuchnęli na siebie, to padli zamroczeni. Po czymś takim przebudzenie będzie tragiczne.
 
 
Odruchowo chwyciłam się za ramię, które było wówczas pożywką dla obślizgłego insekta, rzeźbiąc w licu sekundowy grymas i na nowo objawiałam zielonemu światu swą wesołość.
Przełożone na ludzki język brzmi to następująco: bohaterka skrzywiła się, bo ugryzł ją komar, a potem roześmiała znowu.
Chyba pijawka, bo komar raczej obślizgły nie jest.
 
Przyglądał się moim ustom, które teraz wygięte w podkówkę, uzewnętrzniały zachodzące w mym żołądku reakcje syntezy szczęścia i beztroski.
Kurde, od trzech dni zbieram się do jakiegoś inteligentnego komentarza i  ni cholery, nie mogę... To mnie przerosło!
Beztrosko schlała się ze szczęścia, a teraz ma kaca giganta i aż ją wykrzywia, nie łapiesz?
Aaaa! I zaraz poleci w krzaczki złożyć dań naturze!
Kac-ptasznik na łonie przyrody.
 
Krępującą ciszę, jaka oplatała powietrze dostające się do naszych płuc, rozdarły nagle niewyobrażalnie wysokie krzyki i piski niby rozochoconych nastolatek.
Kłaczek. Kłaczek z ciszy.
 
Skierowaliśmy zdezorientowane spojrzenia ku miejscu, z którego dochodziły nacechowane rozradowanymi emocjami oddźwięki;
Przy korycie tłoczyły się różowe zwierzątka, których zakręcone ogonki radośnie podrygiwały w rytm pokwikiwań.
Widok wiadra z karmą wywołał nader pozytywny oddźwięk w całym stadzie.
 
 
Nie posiadałam jednak prawa weta, by zabronić Nicholasowi spotkania z głównym elementem czyniącym jego zespół respektowanym.
A tam, respektowanym. Co najwyżej popularnym - i to też do czasu, aż nie pojawią się nowe młodzieżowe gwiazdki. Kto dziś pamięta o Take That?
Ale on się zadaje z elementem. Element, jak wiadomo, wzbudza respekt. Zwłaszcza późnym wieczorem.
Rispekt i szacun!
A całe zdanie to tylko: "nie mam prawa zabronić spotykania się z fankami, bo Herkules dupa, kiedy wrogów kupa".
 
Z jego czekoladowych tęczówek sypała się martwota i znużenie,
Dajcie mu pić! Musi być skrajnie odwodniony, skoro "sypie" zamiast "oblewać".
Bo to były wiórki czekoladowe.
Oczy mu się wysypały. Gdyby to nie było aż tak komiczne, mogłoby nawet przerażać.
 
Analizowałam w umyśle koleje minionego dnia, wyszywając na twarzy wzór uradowania.
Ałć!
Krzyżykowym?
Cenobitka...?!
tak, samiczka tegoż
 
W ciepłym powietrzu napierającym na nasze stropione czaszki, między drobinami tlenu i azotu, gnieździły się odurzające zapachy ciał zapracowanej załogi.
Tu polatywała cząsteczka siarkowodoru, tam mocznika, gdzieniegdzie trafił się samotny feromon.
Nie wysiliła się autorka tym razem. Czasami mam pecha i trafiam w tramwaju na załogę pewnej fabryki. Określenie "odurzające" nie oddaje w pełni tego zapachu.
 
 
Wszyscy pośpieszali siebie nawzajem, podsycali nieopanowane wydźwięki majętne w irytację,
Im dłużej to czytam, tym więcej wydaję dźwięków majętnych w irytację i ubogaconych wkurwem!
Jak to jest, że każde słowo z osobna rozumiem, a złożonych do kupy nijak nie mogę pojąć?
 
złościli się na nieudaczność niewykwalifikowanych praktykantów. Nastrój zdawał się być coraz bardziej przytłaczający, zemocjonowany i niesprawiedliwie nieznośny.
Mnie to przypomina ćwiczenia z charakterystyki postaci na angielskim.
Niesprawiedliwie nieznośny to jest nie nastrój, tylko styl aŁtorki.
 
Zaabsorbowana idyllicznymi myślami, zagubiona w gąszczu ostatnich wspomnień, przedzierałam się niezdarnie między niebotycznymi trawami polany.
Nad głową polatywały mi dwumetrowe ważki, z oddali dochodził skrzek pterodaktyli i ciężkie stąpanie pasących się hadrozaurów.
Calineczka, kacza jej mać.
 
Każdy jego odruch, niezliczone wyrazy mimiki, zakłopotane spojrzenia, wszystko składające się na jego postać stanowiło powód rozruchów zachodzących w mym żołądku, przyczynę wzmożonej akcji mięśnia umiejscowionego gdzieś między mostkiem a piersiowym odcinkiem kręgosłupa.
- Dobra. Kto postawi diagnozę, dostanie lizaka. I nie będzie musiał masować mi nogi.
Rozruchy w żołądku zapowiadają wielką rewolucję w kiszkach. Potem już tylko wojna domowa o dostęp do ustępu. Ale dlaczego tak strasznie czyści ją na myśl o facecie?
Albo chłop wybitnie nieestetyczny, albo boChaterkę dusi wścieklizna macicy.
 
Sparaliżowane wcześniej uczucia, rozrastały się teraz żywiołowo; zahamowany strumień paranoidalnych refleksji wznowił swój potok i uderzał we mnie świadomością o posiadaniu szczęścia. Nic w tym czasie nie miało szans poruszyć naszych sumień, nie miało prawa naderwać gorejących nieokreśloną emocją serc.
Wszystko w porządku, czuję się cudownie, tylko kaftan trochę ciasny, a zastrzyki bolą...
Nie wiem dlaczego, ale ten bełkot wywołuje we mnie nieodpartą chęć rzucenia słowem grubiańskim i zgoła niewysublimowanym. Cóż za paranoidalna refleksja, nieprawdaż?
 
 
Chłopięca sylwetka na tle pistacjowo-miodowej otoczki przyrody była tym bardziej wyjątkowa i wysublimowana.
Na każdym innym była pospolita i ordynarna.
 
 
[Bohaterka wraca na kwaterę [a mieszka wytwornie, w przyczepie!] gdzie czeka ją mała niespodzianka. Za chwilę dowiemy się, jak niebezpieczne potrafią być fanki Jonasów]
Natychmiast wyczułam coś niepokojącego, jakby czyjąś obecność, czyjś przenikliwy, histeryczny oddech; odgłos zdenerwowania i szmer unoszącej się piersi.
Znowu komuś rzęzi płucko?
Nie, to tylko silikon się przelewa.
 
Nim zdołałam wykrztusić z gardła jakiekolwiek słowa, leżałam bezwładnie na posadzce, policzkiem przytwierdzona do mroźnego linoleum.
Linoleum zostało specjalnie potraktowane ciekłym azotem, aby była pewność, że od razu "złapie" bohaterkę.
 
Brakło mi sił, by unieść zesztywniałą czaszkę; targał nią pulsujący ból. Niedosłyszalny jęk wydarł się spomiędzy mych drżących warg, a kark obległa nieopanowana konwulsja.
*próbuje wyobrazić sobie konwulsje karku, ale się nie da; próbuje więc wyobrazić sobie jakieś inne opanowane konwulsje czegokolwiek i tego jeszcze bardziej się nie da*
<Próbuje sobie wyobrazić czaszkę, która nie jest zesztywniała i dochodzi do wniosku, że boChaterce nie zarosło ciemiączko.>
 
Wszystkie barwy tańczyły w moich oczach, zlewając się w szarość. Barbarzyński ucisk osaczył moją nagą łydkę, jakby ktoś obcasem usiłował przebić się przez nią na wylot. Przykra rozpacz pozbawiła mnie wreszcie przytomności. Czar szczęśliwego życia prysł; dobry świat skroplił się w rzekę łajdactwa i podłości.
Ktoś ją... pardon... obsiusiał???
Dziękuję, nie mam więcej pytań.
 
Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy nieubłaganie targano mnie za włosy. Czułam szturchnięcia i pieczenie spowodowane katowskimi uszczypnięciami.
Mistrzu, czyń swoją powinność!
Przynieście większe szczypce!
 
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek czułam się tak bardzo poniżona, pozbawiona zaradności.
Nie, swego czasu czuła się tylko pozbawiona cnoty, ale w sumie to pikuś.
Tamto wydarzenie było niczym w porównaniu z tragedią, że ktoś złapał ją za nogę i uszczypnął.
 
Brunetka przykucnęła przy mnie tak, że jej przerażająco szkarłatne usta i nienawistne, smoliste tęczówki, przyprawiły mnie o mdłości. Jej odrażająca twarz, znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej.
Zaiste, przerażający opis. Cóż za monstrum! Te czerwone usta na pewno mi się przyśnią!
 
Chwyciła w miękką dłoń mój załzawiony podbródek, drażniąc tym samym sztucznymi paznokciami moje mokre policzki.
Dżizas, GDZIE ona ma te gruczoły łzowe?
Wszędzie! Jak ją najdzie, to może płakać uszami.
 
- Chciałam cię tylko ostrzec – zasyczała. – A jeśli się nie dostosujesz, dopiero poznasz czym jest kara – jej słowa przypominały mowę węża.
Córka Voldzia!!! One są wszędzie!
 
– Wiesz, suko? – szepnęła dziko, a jej szpetna twarz ponownie znalazła się naprzeciw mojej. - Wszystko zepsułaś! Zniszczyłaś moje plany! Zabiłaś naszą idealną rodzinę, nasze dzieci!
Wszyscy oni pomarli ze śmiechu?
 
Nie mogłam pojąć sensu jej wypowiedzi. Jedyne wyjaśnienie stanowiło to, że całkiem postradała zmysły.
Szaleństwo. Obłęd. Całkiem sensowne wytłumaczenie przyczyny powstania tego arcydzieUa.
 
Miałam już dość jej paranoicznych, ociekających psychozą słów, bezmyślnych zdań i kuriozalnego zachowania.
Powyższe zdanie niezwykle celnie podsumowuje uczucia, jakie budzi we mnie to opko.
Chlup, chlup. Znowu coś ocieka.
 
Kumulując w sobie motywację, plunęłam jej w twarz
Czyżby pluła tą skumulowaną motywacją?
 
Z satysfakcją spoglądałam jak przeźroczysta, gęsta ciecz spływa po jej policzku; jak jej ohydne usta gną się w grymasie, a ona sama wymachuje dłońmi w geście obrzydzenia.
Istotnie, spływająca motywacja musiała stanowić obrzydliwy widok.
 
- Valery! – ozwała się nagle dziewczyna stojąca pod oknem. – Idą tu! Musimy uciekać! -
Dwie brunetki wybiegły bez słów z przyczepy, pozostawiając po sobie jedynie duszącą i słodkawą woń drogich perfum.
Urodzona kokietka unosiła się natomiast powolnie do pozycji stojącej, śląc mi cyniczny, skąpany w bestialstwie uśmiech.
Dlaczego mi się przypomina "Imperializm się do nas z przodu uśmiecha, a z tyłu zęby szczerzy"?
 
Już zmierzała do wyjścia, jednak nie mogłam pozwolić, aby to, co zrobiła z moją godnością,
z czym?
 
[nie mogłam pozwolić aby] uszło jej na sucho. Pragnęłam, aby Nicholas poznał prawdę o jego oddanych fankach. Wysilając się niezmiernie, kopnęłam ją w piszczel.
I po wiek wieków będzie stygmatem napastniczki - siniak na piszczeli.
Przed wejściem na koncerty ochroniarze będą fankom sprawdzali łydki która go ma.
Piętno kainowe to pikuś...
 
Opadła na podłogę i zaczęła żałośnie stękać. Skarżyła się na zdarty łokieć, odmawiając pod nosem niedosłyszalne przekleństwa.
Całe litanie.
A to się dziewczyny pobiły! Popluły, wytargały za kłaki i wyszczypały.
<opada na podłogę, dusząc się ze śmiechu> Nie moooogę! Aaaa, jakiż srogi stoczyły bój!
 
W jej oczach pojawiły się łzy boleści, co nawet mnie nie obeszło. Jej cierpienie było niczym wobec mojego.
A co JA mam powiedzieć? Ja to analizuję! To jest dopiero cierpienie!
Jestem z Tobą, Sine, wspieram Cię!
Niech sobie łokieć poliże, to jej przejdzie. A czymś się zajmie.
[Pojawia się Tru Lower, czyli oczywiście Nick]
Nigdy wcześniej nie widziałam go tak rozsrożonego. Kiedy zauważył mnie leżącą na podłodze, zdewastowaną, z posiniaczonymi przegubami i zakrwawioną wargą, wpadł w istny amok.
Ja też się czuję zdewastowana. Idę po następne piwo. Na trzeźwo tego nie zniosę.
Ruina po prostu, wrak człowieka.
W amoku zdewastował przyczepę do końca, rycząc jak rozsrożony nosorożec..
 
Słońce wysyłało ku nam ostatnie życiodajne promienie.
Gdy zajdzie, umrą w męczarniach.
 
Horyzont malowany pluralistycznymi tonacjami krasnej i rubinowej czerwieni pocieszał swym widokiem, dodając rześkości.
Czerwień była krasna i rubinowa, a masło było maślane i masłowate.
Pluralizacja horyzontu była jednakowoż pozorna, gdyż w istocie pogrążony był w monopolistycznej czerwieni.
"Tysiąc odcieni czerwieni, czyli Rzecz o postrzeganiu monochromatycznym. Krótki kurs dla daltonistów".
 
[Tymczasem u Jenny, matki Julie...]
Od bordowych ścian przestronnego mieszkania odbijała się fala rezonansu donośnego pukania. Drzwi zdawały się dygotać, a niecierpliwy przybysz, niezłomnie dawał o sobie znać.
Otwierać! Policja!
Niezłomnie staram się nie złamać krzesła.
 
Dojrzała szatynka niechętnie opuściła ciepłe łóżko i odziewają nagie ciało w satynowy szlafrok, wyszła na palcach ze swej sypialni. Zimna posadzka, chłodziła jej bose, drobne stopy.
Kobiece ruchy były pewne, lecz nieco nieskoordynowane.
A jej sylwetka niska, lecz trochę wysoka.
 
Atramentowe włosy pierścieniami spływały po jej smukłych ramionach, a błyszczące w mroku tęczówki pałały niepokojem.
Do ciężkiej cholery, SZATYNI  mają włosy w odcieniach brązu, a nie atramentowej czerni!
To był brązowy atrament.
 
Chwyciła za klamkę, uchylając podwoje.
Wiem, że apartament Jenny był urządzony na miarę lekarskich dochodów, ale za cholerę nie sądziłam, że mamy do czynienia z pałacem! Nawiasem mówiąc, jeśli "podwoje", to powinna chwycić za klamki, nie klamkę.
Do zacienionego przedpokoju wlała się kaskada światła, pochodząca z klatki schodowej; otaczała stojącą w progu postać wysokiego mężczyzny.
Przetarła wierzchem dłoni zaspane oczy.
- James? – Jej świat zdawał się wirować.
No i mamy Powrót Tatuśka Marnotrawnego. Hał słit.
I ukazał się w łunie nieziemskiego blasku. Gdyby dodać jeszcze, że w huku gromów i w dźwięku trąb anielskich, to mielibyśmy epifanię na miarę góry Synaj.
 
*
Nie wiem czy być z siebie dumna.
Jednego jestem pewna; w przyszłości bardziej sprawdziłabym się w pisaniu harlequinów, aniżeli książek kryminalnych.
Zaiste, z ust Autorki spływa sama prawda!!!
Niestety, te groszowe romansidła też muszą trzymać jakiś poziom. Niski co prawda, ale jednak.
 
Są błędy i niedociągnięcia, ale co to ma właściwie za znaczenie?
Nie, no oczywiście, nie ma żadnego!
 
Jeszcze taki nieznaczny apel ku wam chciałam skierować: nie odchodźcie. Proszę.
Nieeee. Nie licz na to.
Byliśmy, jesteśmy, będziemy.

***
 
Piersi unosiły się miarowo, a parzące strumienia potu drążyły swe korytarze na jej skroniach i spłonionych kościach policzkowych.
Doktor stwierdził oparzenia III stopnia.
 
Napięte mięśnie jego torsu drgały niespokojnie, podczas gdy poszerzone, smoliste źrenice spozierały śnieżysty sufit.
*śnieżysty - obfitujący w śnieg, utworzony ze śniegu, pokryty śniegiem. SJP, T. 3, s. 421
Czyli albo wykopali sobie jamę w zaspie, albo mieszkają w igloo. Albo jak doktor Żywago - mają niejakie problemy z ogrzaniem domu...
Ale zauważ, one go spozierały, ten sufit. Nie wiem czemu, kojarzy mi się z pożeraniem.
I do tego ma facet napad toniczno - kloniczny i rozszerzone źrenice. Długo nie pociągnie...
 
W umysłach obojga rozpraszała się natomiast rozkosz spełnienia. W nozdrza każdego wdzierały się drażliwe wonie wydawane przez spętane podnieceniem, roznegliżowane ciała.
Cóż, może trzeba było zacząć od prysznica?
Widocznie wolą nie myć się długo i jechać tym chutniej. Afrodyzjak dla poetessy: zapachy spod pachy.
 
Wszelkie rozbudzone zmysły napawały się samodzielnie odpowiednimi bodźcami.
Znaczy się... Oni się ten... tego... SYMULTANICZNIE onanizowali??? <udaje zgorszoną>
Natomiast ja bez cienia zgorszenia przyznaję :  Twoje skojarzenie ogromnie mnie rozbawiło!
 
W pokoju panował półmrok, jedyne światło dawała nocna lampka przykryta bordowym abażurem; wątła jasność osaczała kontury ich sylwetek, a także przedmiotów stanowiących nieodzowne części rozległej przestrzeni. Kremowa pościel leżała wymięta u ich wilgotnych stóp. Ułamek mahoniowej podłogi okrywała chabrowa, flanelowa koszula, obok której spoczywał bukiet trzech orchidei, a niedomknięte drzwi dawały widok na przedpokój, gdzie w nieładzie tkwiły męskie buty.
Napawam się. Napawam się tym opisem. Swoją drogą, ile mogło być tych męskich butów? Cały pluton ją odwiedził, czy jak?
Jak w stareńkim dowcipie: nie wiem jak się to nazywa, ale od dziś to będzie moim hobby.
 
Bała się spojrzeć w jego oczy, truchlała przed uczuciami jakie w nich dostrzeże. Trwożyła, że siedemnaście minionych lat zmodyfikowało ich istnienie, zgniotło je, przemieniając w proch.
Oczy w proszku? Wzrok mu się aż tak zepsuł?
Oczy instant. Trzeba tylko zalać wrzątkiem.
 
Irracjonalne lęki napierały na jej wrzący mózg, a słabowita psychika chyliła się już ku dnie.
Podgrzany mózg wyparował przez uszy...
Ku dnie moczanowej? Bo jeśli chodzi o dno, to poprawnie jest: ku dnu. Ku dnu chyliła się słabowita psychika.
Buahahaha!
 
Odwróciła się do niego plecami i przybierając embrionalną pozycję, ukryła zbroczoną łzami twarz w dłoniach. Załkała cicho, dusząc w sobie żałość. Wreszcie spoza jej zaciśniętych zębów uwolnił się przejmujący jęk.
Jego męskie oblicze kalało cierpienie.
Są takie zdania, których nie trzeba komentować.
Ordynat Michorowski, jako żywo!
 
Walczył sam z sobą, toczył batalie z sumieniem. Odważył się skierować boleściwy wzrok na jej kruchą sylwetkę; kształty jej dygoczącego ciała wydały mu się wyjątkowo dorodne. Czas je zmienił.
Innymi słowy - solidnie przytyła. 
Tja... Krucha sylwetka dorodnej blondynki o wyjątkowo ciemnych włosach. Oksymorony szaleją, wprawiając mój mózg w nieustanny dygot.
 
- Pozwól wytłumaczyć mi się jutro – monologował melodyjnie. Po chwili wahania przypieczętował swe słowa subtelnym jak trzepot motylich skrzydeł pocałunkiem złożonym na ciele jej karku.
Monologował na melodię arii z "Madame Butterfly".
"Ciało jej karku" kojarzy mi się wyłącznie z kompletem: drech, karkol, łysy łeb i prosięcy wyraz ryja.
 
Letni wiatr pochodzący od zachodzącego słońca przedostawał się poprzez uchylone okno, prosząc do tańca gustowną zasłonę; wirując w zduszonym powietrzu, nucił im wprost do uszu bezdźwięczną kołysankę.
Usnęli.
Usnęli nie zważając na burze magnetyczne i inne anomalia wywołane przez wiatr słoneczny.
 
[Wracamy do Julie. Dziewczę szykuje się na bankiet]
Przygryzałam krewko filuterne wargi jaśniejące od nadmiaru kawowej pomadki, walcząc tym samym z uporczywym zapięciem bransoletki.
Mocno/gwałtownie przygryzła figlarne/zalotne wargi wysmarowane grubą warstwą szminki, walcząc w ten sposób/jednocześnie z zapięciem bransoletki. Kurnać, bardziej pokrętnie się nie dało?!?
 
Z zaciśniętego gardła wydawałam bezwiednie krynicę cierpkich słów; ich potok wezbrał na sile, gdy w moich uszach zabrzmiało ciche pukanie do drzwi hotelowego pokoju.
O, krynico mądrości! O, źródło dobra wszelkiego!
Nie bluzgaj, gdy gość cicho puka
do drzwi pokoju hotelowego!
Ktoś jej pukał w uszy, czy z uszu dolatywało pukanie, bo się gubię.
 
Przyśpieszyłam wnet swoje niezgrabne ruchy, usiłując w jednym czasie włożyć perłowe kolczyki i wsunąć stopy w przyciasne szpilki. Następnie chwyciłam w dłoń ametystową torebkę, w drugiej zaś trzymałam mosiężny kluczyk z breloczkiem, który po chwili złośliwie wyśliznął się z mych palców i upadł na popielatą wykładzinę.
Autorka po długich poszukiwaniach doszła do wniosku, że nie zna minerału ani metalu o odpowiednim odcieniu i z bólem serca musiała użyć pospolitego przymiotnika "popielata".
Pomyśl, co by się działo, gdyby napisała "szara"!
Zaiste, nie ma nic bardziej eleganckiego niż opuchnięte stopy wylewające się z przyciasnych szpilek. Szczyt wyrafinowania.
 
Świadoma swego spóźnienia, skarciłam w duchu własną nieporadność. Ukucnęłam, by podnieść kawałek metalu. Wzięłam garść głębokich wdechów
...i wsypałam do torebki. Przydadzą się później, gdy mi tchu zabraknie.
 
i poprawiając sukienkę, jaką na ten wieczór przygotował mi Andreas, stanęłam wreszcie naprzeciw dębowych podwoi. Nabrzmiewające we mnie zdenerwowanie ukoił barwny głos Nicholasa dochodzący mnie z korytarza. Mimo że dzieliła nas wówczas drewniana bariera, czułam ciepło jego ust wymawiających cierpliwym szeptem moje imię.
Ział ogniem, przepalając drzwi na wylot?
 
Na mej zarumienionej twarzy zabłąkał się pojedynczy, acz promienny uśmiech.
Uhm, chciałabym kiedyś zobaczyć uśmiech niepojedynczy. Chyba, ze bohaterka ma kilka otworów gębowych?
 
Ujmując w dłoń klamkę, pociągnęłam ku sobie drzwi i pierwszym, czym uraczyłam swój wzrok, było lico rozbawionego bruneta oparte o ciemną framugę.
Samotne lico, unoszące się w powietrzu jak uśmiech Kota z Cheshire.
 
Była już późna pora, jednak goście bankietu oszołomieni działaniem mocnych trunków i zimnych przystawek nie zaprzątali sobie głowy owym fantem.
Ja też chcę takie przystawki!
Musieli być nieźle tknięci, skoro zrobili loteryjkę z fantami. Tylko poczekać i zaczną grać w butelkę...
 
 
Siedziałam samotnie przy jednym z obficie nakrytych, okrągłych stołów, regularnie dając upust powietrzu, które unosiło ku górze pasma włosów przesłaniających mi czoło.
Czyli w równych odstępach czasu puszczając solidne wiatry. Aż włosy unosiło.
 
 
Moje przedramiona skrzyżowane były ze znużenia pod piersiami, a powieki stawały się coraz cięższe.
Adin... Dwa... Tri... Czetyrje...
Przy takim odpowietrzaniu się, niedotlenienie mózgu jest nieuniknione.
 
Intensywne światło pochodzące z ozdobnych żyrandoli natarczywie napierało na moje źrenice, powodując też chwilowe zawroty głowy. Zmęczone oczy odnalazły ukojenie w półmisku przepełnionym soczyście czerwonymi truskawkami.
<spada z krzesła, oszołomiona i zachwycona wizją wyłupionych, nieco zakrwawionych gałek ocznych, spoczywających pośrodku półmiska z truskawkami>
 
Nie zaspokoiłam jednak nimi swego nieznacznego głodu z powodu nachodzących mnie, nieprzyjemnych mdłości, które wywoływał z kolei gorszący moją psychikę widok.
Zaiste, widok gałek ocznych na półmisku może zgorszyć niejedną psychikę.
Kolacja w Pankot???
 
 
Nieznana mi postać zjawiskowej kokietki konwersowała zawzięcie z wysokim brunetem, którego loki poruszały się wraz z każdorazową salwą śmiechu opuszczającą jego wnętrze.
Postać konwersowała, bo kokietce brakowało tej umiejętności.
Opuszczać wnętrze człowieka mogą fekalia (dołem), albo zawartość żołądka (górą). Tak czy inaczej - publicznie robić tego nie wypada, bo jak stwierdziła aŁtorka - odbiera to apetyt, wywołuje mdłości i gorszy świadków zajścia. Ale proszę zauważyć - on tylko się śmiał! 
 
Wzajemnie rozbawiali się aż do łez. Nie mogłam ścierpieć sztucznej uciechy długonogiej dziewczyny; jej usta wyginały się bardzo szeroko, uwidaczniając różowe dziąsła, a nierówny do końca zgryz wyraźnie zachwycał młodego Jonasa, bo w jego oczach płonęły radosne ogniki.
Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakiś fetysz ma...
 
W jego miodowych tęczówkach zalęgło się pytanie dotyczące mojego zachowania.
Robaczek?
 
Wraz z ostatnimi wersami piosenki odsunęłam się od niego, wodząc z ekscytacją wzdłuż męskich rysów jego twarzy.
Cały czas mówimy o Nicku Jonasie, tak? No to nie przesadzałabym z tymi męskimi rysami...
Czym ona wodziła po tych rysach, że się aż tak podekscytowała?
 
Nie zauważył tego. Słał bowiem syte w radość spojrzenia w miejsce za mymi plecami.
Głodna się zrobiłam...
Patrzył na jej szyneczki.
 
 
- Myślałam, że ta dziewczyna zawładnęła tobą dokumentnie i już tego nie zauważysz – uśmiechnęłam się analogicznie do mocno akcentowanych słów ociekających wymuszonym cynizmem i opuściłam windę, która zatrzymała się na drugim piętrze.
Mam niejakie braki w mimice - nie umiem uśmiechać się analogicznie!
Słowa ociekające cynizmem poczuły się przytłoczone mocą akcentu.
 
[Bohaterka usiłuje otworzyć drzwi]
- Świetnie – burknęłam pod nosem, irytując się wytopem z mosiądzu, który za żadne skarby nie chciał zmieścić się w dziurce.
A skąd ta pewność, że to wytop? Może wykonano go techniką obróbki skrawaniem? Albo wytłaczania na zimno?
Przepraszam, ale ja mam skojarzenia i nic na to nie poradzę.
 
Pochyliłam się, chcąc poznać przyczynę, dla której nie mogłam znaleźć się jeszcze w mych czterech ścianach. Dotykając palcem metalu, poczułam coś miękkiego i wilgotnego. Odsunęłam opuszek na kilka centymetrów; przyklejony doń kawałek gumy do żucia rozciągnął się wzdłuż przestrzeni dzielącej zamek i moją dłoń.
Otwierając tym samym nowy portal, którym do naszego świata wdarł się krwiożerczy Borg.
Guma do żucia, kiedy jest wilgotna, nie przykleja się do palca. Sprawdzone.
 
- Wspaniale!
Kopnęłam nogą drzwi, jednocześnie okładając je torebką i skarżąc się w myślach na bezczelną, ludzką złośliwość, kontemplowałam co powinnam zrobić w zaszłej sytuacji.
Bij dalej, może zmiękną!
Bezczelna ludzka złośliwość przeszła tymczasem korytarzem, pod rękę z ludzkim pojęciem
 
Kiwałam bezradnie głową, omiatając spojrzeniem cień swego indywiduum, powstały dzięki jaskrawym strugom jarzeniówki.
Omiotła cień indywiduum w czasoprzestrzennym kontinuum.
 
 
Nie znałam lepszego wyjścia; potoczyłam się ku drzwiom pokoju 216 i zapukałam kilkakrotnie w ich dębową strukturę.
Autorko, czemu się tak ograniczasz? Powiedz, że zapukała w samą głębię ich jestestwa!
 
[Na jej widok Nick...]
Zaczerwienił się i o mało nie zakrztusił, wreszcie dał upust radosnemu dźwiękowi stacjonującemu na granicy jęku i westchnięcia.
Tak od razu w progu zrobiła mu dobrze?
No wiesz, guma do żucia przyklejona do palców może zdziałać cuda.
Aż się boję zapytać, skąd to wiesz...
 
Wyłoniłam spoza zmysłowej, różowej tkanki prawie całe swe uzębienie, co przesądziło o kolejnym ruchu Nicholasa.
Trójka prawa górna - borowanie, szóstka - kanałowe, ósemka do ekstrakcji.
Dlaczego ona wydłubała zęby z dziąseł? Naczytała się "Berenice" E.A.Poe?
Prawie całe, bo resztę zębów nosiła w kieszeni.
 
Chwycił pewnie moją dłoń i z impetem przyciągnął mnie do siebie tak, że moje ciało przylegało do jego nagiej klatki piersiowej, nogą natomiast pchnął drzwi, pobudzając dźwięk donośnego trzaśnięcia.
Trzaśnięcie drzwiami wybudziło sąsiadów z pierwszego snu. Zaczęli donośnie pomstować na takie zachowanie.
Wybudziło czy pobudziło?
 
Przeraziłam się na widok jego niebezpiecznych oczu, jego drżącego podbródka. Okrył miękkością swych warg środek mojego czoła, musnął subtelnie opuszczone powieki, ciepłym tchnieniem szkicował rozkoszne wzory na skórze mych prawie rdzawych policzków.
Nie trzeba było ciągle biegać na solarium. Ta ohydna pomarańczowa opalenizna, fuj!
 
 
Każdy receptor mojej twarzy poddany szaleńczej gorączce, słał ścieżką nerwów euforyczne wieści ku sercu, które tłukło się wówczas w piersi, niosąc echo po umyśle żerującym na niekończącej się chwili tego doznania.
Taaa... eeee... znaczy...  zapętliła się?
Normalnie, to receptory wysyłają impulsy do mózgu, względnie do rdzenia. Mary Sue nie grzeszy jednak posiadaniem ani jednego, ani drugiego. Natomiast nie ulega wątpliwości, że ma serce.
 
Mężczyzna o krótko-ściętych, czarnych włosach wykrzywiał usta z resentymentem.
Autorka musiała się bardzo ucieszyć, kiedy wynalazła to słówko w jakimś słowniku.
Takie ładne. Takie... resentymentalne.
 
  
Nieśmiały potok słonecznego światła wdzierał się poprzez wątły materiał zasłon, trącając każdy zakamarek sypialni należytą dozą ciepła.
Dyskretnie rozmieszczone w zakamarkach termometry sprawdzały, czy doza istotnie jest należyta.
Słoneczko było nieśmiałe? Co Słonko widziało? - widziało niejedno i się uodporniło.
 
Zamrugałam kilkakrotnie, przywołując z zaułków pamięci historię minionego wieczoru. Na moje wydatne usta wspiął się niezgrabnie rzewny uśmiech.
Na szczycie odsapnął nieco i wyjął z plecaka drugie śniadanie.
Swoją drogą nieźle musiała pochlać, skoro teraz ma problem z zaułkami.
 
Oparłam osaczony rumieńcem policzek o zgięty nadgarstek
Policzku poddaj się! Jesteś okrążony!
Przyparty do nadgarstka policzek stracił przytomność i osunął się na ziemię.
 
i przelałam czułe spojrzenie na oddaną letargowi sylwetkę Nicholasa.
Insulinozależny zapadł w śpiączkę?
 
Po kilku minutach opuściłam pokój 216, pozostawiając po sobie jedynie namiastkę wonności tanich perfum. 
TANICH? Ona używa tanich perfum? Tandetnych, ruskich duchow "Ułybczok cwietow"?
"Wonność tanich perfum" to oksymoron.

- Cześć! – rzuciłam ochoczo na powitanie i potoczyłam się ku niemu chwiejnym krokiem.
Od rana się zataczać, cóż za upadek... Kiedy ona się zdążyła tak zaprawić?



Nowojorczycy to wyjątkowo zabiegana masa. Mimo wczesnych godzin rannych, śpieszyli się gdzieś uparcie, nie zwalniając tempa własnego kroku choćby na chwilę. Przejęci wyłącznie rozmowami telefonicznymi prowadzonymi w trakcie postoju przy ulicznych światłach czy treścią czytanej wówczas gazety obwieszczającej najświeższe wiadomości; z kubkiem kawy w dłoni, z grymasem frustracji topiącym się w uporczywych kroplach potu. Tłumnie maszerowali chodnikami miasta zafrasowani czubkami własnych, krzywych nosów. Obcy sobie nawzajem, obojętni na świat.
Bawił mnie ten harmider. Już zapomniałam o życiu w wiecznym biegu, pośród motłochu i odoru spalin.
To jeden z tych momentów, kiedy mam nieodparte wrażenie, że autorem tekstu jest znudzony czterdziestoletni facet.
Sine, wypraszam sobie! Ja tak nie piszę. *Tupie, strzela focha i idzie głaskać Kota*
Bo nie jesteś znudzony. <całuje go w czółko>
 
 
[Nick] Stał przede mną w całej swej okazałości. Na jego mięśniach opinał się najzwyklejszy, biały podkoszulek,
<Wyguglowuje zdjęcia Nicka i szuka mięśni. Szuka. Szuka.... >
 
będący tłem dla metalowych nieśmiertelników. Spodnie jak zwykle miał przyciasne,
Ktoś mu powinien wreszcie wyjaśnić, że to bardzo niezdrowo...
 
stopy zaś odziewały czarne skarpetki.
Skarpetki stały nieruchomo, z przerażeniem obserwując stopy, które zawiązywały im na ściągaczach różowe kokardki.
 
Na jego głowie panował istny nieład, choć muszę przyznać, że dzięki temu prezentował się wręcz uroczo. W lewej dłoni dzierżył karton z sokiem pomarańczowym, co przywołało na moje usta trudny do interpretacji uśmiech; ogólnie wydawał się nierozgarnięty.
I tu, przyznam, osłupiałam. Nick, ten idealny Tru Lower - nierozgarnięty??? Co autorka miała na myśli? Że nie to, co napisała - jestem pewna.
Najprawdopodobniej aŁtoreczce jak zawsze się pokićkało i nierozgarnięty był jej uśmiech.
Ciule jesteście. Nierozgarnięty był karton!

[W domu Jonasów Julie niespodziewanie spotyka trzeciego z braci, Kevina Defloratora]
- Nawet nie wiesz jak tego żałuje, ale – przerwałam, odczuwając nagłą potrzebę zaczerpnięcia powietrza – my się już znamy.
- O czym ty mówisz? – Jego twarz ściągnęła się w zaniepokojeniu, a z warg utworzyła się prosta linia. Oczy miał rozbiegane, policzki zaś zarumienione.
W myślach przeliczał swe długi hazardowe i zaległe alimenty...
 
- Przyjrzyj się mi! – krzyknęłam, co było przejawem nieodpartej potrzeby na wyładowanie swych emocji. – Naprawdę mnie nie poznajesz?!
A po czym miałby poznać?
Po szkarłatnej literze na gorsie!
Po odcisku kafelków na pośladkach.
 
 
Jego oczy wyrażały zupełne zagubienie. Cofnął się o kilka kroków; dosłyszałam jak z trudem przełyka ślinę, jakby była ona garścią gwoździ czy też sztyletów.
Kłopoty z gardłem? Tylko Cholinex!
 
- Ja... j-ja nie o czym ty mówisz - gubił się w słowach.
- Nie? A przypomnieć ci? Wiesz... - zaśmiałam się pod nosem - poznałeś mnie bardzo, jakby to ująć, głęboko - rzekłam ironicznie.
Znaczy - nie musi się chłopak wstydzić swego "gabarytu".
 
Na razie zachowywałam spokój, jednak czułam, że będę musiała zrzucić z siebie ciężar, jaki nosiłam na barkach przez tyle czasu. - Ten taniec, kilka drinków, pamiętna ubikacja i twoja cholerna wdzięczność - mówiłam przesłodzonym tonem.
A raczej niewdzięczność... W końcu "ne zaplatil"!
Po cholerę mu o tym przypomina? Ma ochotę na powtórkę???
 
 
Kiwał głową z niedowierzaniem.
- Na prawdę nie pamiętasz tamtej nocy? Tego klubu? To było kilka tygodniu temu, jeszcze przed twoim wyjazdem do Europy -  mówiłam co raz pewniejszym głosem.
Co raz mówiła, co dwa bredziła.
 
Spuścił głowę. Widziałam jak walczył z myślami, na jego czoło wstąpiły uporczywe krople potu, a dłonie zacisnął tak, że pod jego skórą wyraźnie zarysowały się żyły.
Taaa, myślenie boli, wiemy.
Trochę to trwało, bo musiał przypomnieć sobie wiele takich nachalnych, narzucających się panienek i nie mniej różnych, "pamiętnych ubikacji".
Eee tam, nad niczym się nie zastanawiał, on tylko próbował nie wybuchnąć jej śmiechem prosto w nos.
 
- To ty? - obdarzył mnie łaskawie krótkim spojrzeniem i na nowo wbił swój zakłopotany wzrok w podłogę. Dosłyszałam jak cichutko prychnął pod nosem. - Przykro mi - podniósł pewnie głowę; jego żuchwa poruszała się niebezpiecznie.
Złowrogo kłapał szczęką...
 
Nie patrzył na mnie, obrał jeden punkt gdzieś za moimi plecami i molestował go natarczywie spojrzeniem.
... i deflorował wzrokiem ścianę.
ściana zaczęła nerwowo chichotać.
 
- Przykro ci?! Przykro?! Wykorzystałeś mnie draniu! - Dałam upust swoim nerwom. - Potraktowałeś jak dziwkę! Zgwałciłeś i zostawiłeś na pastwę losu! Ty paskudny łajdaku! - Nie mogłam się opanować.
A kiedy wstałam i wyszłam bez słowa,
Nie pobiegł za mną, nie dofinansował...
*Czyta poprzednie wynurzenia* ani nie zgwałcił, ani nie wykorzystał. Julcia biegła do klubu w celach psychoterapeutycznych [?] i mimo że nieletnia, ciągnęła alkohol jak smok. I podyrdała za pierwszym lepszym amantem do męskiej toalety w nadziei na nowe doznania.
Mam nieodparte wrażenie, że dziewczę ma za złe fakt, iż stosunek trwał za krótko, tylko nie potrafi wykrztusić, że czuje się niedo... khem... niedopieszczona.
 
 
[Od tej chwili akcja zaczyna galopować w zawrotnym tempie wprost ku Dramatycznemu Zakończeniu:]
Czułam, jak krew niewiarygodnie prędko krąży w moich żyłach. Powietrze wydawało się nieznośnie ciężkie i gorące. Czaszka zaś pękała od bólu. Widziałam świat przesłonięty białą, gęstą mgłą. Ostatnim, co wyraźnie zapadło w moją pamięć były jego przeszklone oczy i gwałtowne odruchy, będące wyrazem histerii.
Położył się na podłodze i wszedł w łuk histeryczny.
Ja też mam gwałtowne odruchy, kiedy to czytam. Wymiotne.
 
- Przykro mi – rzekł [lekarz] istotnie zmartwiony. – Julie przyjmowała zbyt słabe lekki [i zbyt lekkie słaby], jak na tak poważną, co się okazuję, wadę serca. Jej stan jest tymczasowo stabilny, ale aby uratować jej życie, konieczna jest transplantacja – mówił wolno zniżonym głosem.
Przy okazji przydałaby się również transplantacja mózgu, ale ogólnie chyba szkoda zachodu.
 
- Więc na co czekacie?! – Zniecierpliwiony Nicholas zwrócił się gniewnie do lekarza.
- Chłopcze, znalezienie odpowiedniego dawcy w tak krótkim czasie jest wręcz niemożliwie.
(...)
- Nick! Nie rób tego, słyszysz?! Nie rób głupstw...
- Nie ma czasu do stracenia. – Otarł z twarzy ostatnie łzy, spływające wzdłuż policzków. – Zrób to, wezwij pogotowie. – Pociągnął nosem, wydając z siebie cichy jęk żałości. - Kocham cię, bracie.
Cisnął telefonem o ziemię, przerywając połączenie.
Jakie to cudne. Jakie melodramatyczne. Jakie dziwnie podobne do historyjki, która przez dłuższy czas straszyła na Naszej Klasie...
Przyczynek do azteckiej transplantologii. Wyrwać serce komukolwiek, a z pewnością będzie pasować każdemu.
 
Leżący na stoliku rewolwer zalśnił w jego oczach, odbijając promienie słońca, które wdarły się do salonu poprzez nieosłonięte okno. Chwycił pewnie broń i bez wahania przyłożył ją do swej skroni. Zacisnął mocno powieki. Jego ciało oblał zimny pot, a w głowie jak w kalejdoskopie, wirowały obrazy z przeszłości. Pierwsza gitara, studio nagrań, koncerty, rzesze fanów i jej cudowne ustna gnące się na przemian w uśmiechu i grymasie.
Czy można z życia wycisnąć jeszcze więcej?
Pierwszego pryszcza.
 
- Boże, wybacz mi.
Bóg wybacza. Ałtoreczka - nigdy.
Nie mówiąc o analizatorach.

A jako wisienka na torcie - wiwisekcja dokonana na analizatorach przez Wierną Fankę. Ponieważ już wiemy, jakie motywacje nami kierują, możemy w pełni świadomie działać dalej!

ee, patrzę, ze pewna kura chce się bić. cóż, wydaje mi się, że jedynym powodem, dla którego odważyła się skopiować twój tekst i wkleić na swojego bloga, to zazdrość przemawiająca przez nią. o taak, aż z wrażenia jej prześliczna mordka się wykrzywiła i takim cudem została na wieki wieków zdeformowana.
ja rozumiem, że nie wszystko może się komuś podobać. rozumiem, że można skrytykować, ale na pewno nie w tak dziecinny, a wręcz chamski sposób.
mogłabym teraz wyśmiać jej głupie zachowanie, ale jest mi jej po prostu żal.
Mon Cheri, przyłączam się do sikania  ; DD
Dla mnie i wielu innych czytelników jesteś wspaniała w tym co robisz. Nadal. ;*
~Puppet, 2009-06-22 21:28

Zazdrosna Kura, zdewastowany psychicznie Jasza, nieufna Sineira i majaczące w nicości kontury osobistości Maskotka
pozdrawiają ze szczytu azteckiej piramidy.



3 komentarze:

Anonimowy pisze...

• Griś

Klękam przed Wami i całuję stopy Wasze, aby wyrazić me bezkresne uwielbienie.

Toż to opko zrobiło z mego mózgu gorszy burdel niż te myśli bijące się w głowie boChaterki.
Czytając analizę co chwilę przypominał mi się wiersz Zygmunta Hubsha, o ile dobrze pamiętam, który był wywieszony na jakiejś wystawie. To było coś w stylu
"Popatrzyłem na stiuk
Pomyślałem, że to stiuk
Powiedzieli mi, że to stiuk
I już wiedziałem... oto jest stiuk!"
Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać.

Pozdrawiam.
---------------------------------------
• Nivis.

rany, czuję, że mam paćkę zamiast mózgu o_o to "opowiadanie" było tak masakryczne, że aż czytałam analizę kilka dni, dzieląc ją sobie na jeszcze mniejsze części. Niesamowite, jakim zdolnym trzeba być, żeby stworzyć coś tak niesamowicie bezsensownego. Ałtorki jednak mają w sobie to "coś", bo normalny człowiek chyba nie byłby zdolny do napisania czegoś takiego. Przy niektórych zdaniach szczęka mi opadała do samej podłogi. Oczywiście, szanowni Analizatorzy odwalili kawał świetnej roboty, podziwiam, że chciało się Wam tyle czytać tego... tego czegoś.
---------------------------------------
• Metka

O... Przy oczach - instant umarłam... Ale najbardziej rozwalają mnie te wierne fanki aŁtoreczki, które nawet nie wiedzą co czytają, tylko wielbią ją bo używa bajerandzkich słówek, których nie rozumieją - a skoro nie rozumieją to to musi być kóóól!
Jako wierna czytelniczka niecierpliwie czekam na kolejne analizy.
---------------------------------------
• Murazor

Na swój pokręcenie szalony sposób to opko jest genialne. Zaiste cienką jest linia między obłędem, a geniuszem!
---------------------------------------
• maruk

A mnie się przypomina pan Muldgaard z "Wszystko czerwone" Chmielewskiej. "Azali było osoby mrowie a mrowie? Kto były one?" Ale on był Duńczykiem. Mam też nadzieję, że mnie klątwa Chmielewskiej za porównanie nie dosięgnie.

dotrwałam do połowy, więcej po prostu nie mogłam... mózg straciłam po pierwszym zdaniu i chciałabym zachować jeszcze moje biedne, roztelepane serducho

ale ten komentarz na końcu est... ehm. zauważyliście, że one zawsze rozumieją krytykę? zawsze się godzą z krytyką? tylko, oczywiście, z innym jej rodzajem. Z krytyką, która nie jest chamska. Hm. Widać znaoma nam definicja chamstwa wymaga przeredagowania. Starzy jesteśmy, ot co, nie wiemy już, co wypada. Co my tam wiemy o twórczości? Ledwieśmy kilka bibliotek przeczytali, ale Hanymontany pewnie nie widzieśliście, ot co! Idzie nowe. *sama nie wierzy, że to pisze*
---------------------------------------
• gabrielle

Jako analizator, który inżynierem zostanie za dwa miesiące, piszę w sprawie afrodyzjaka dla poetessy. Są perfumy marki Etat Libre d'Orange, która proponuje zapachy o nazwach Hotelowa Dziwka, Cudowna Wydzielina. można tam odnaleźć nuty krwi, potu, spermy. Całość ma być przeznaczona dla osób poszukujących czegoś nowego w perfumach.

Oj, zapomniałabym o nucie analnego imbiru. Lubiłam imbir.
---------------------------------------
• melmire

Rany kota, ze tez od czytania tego utforu mozgi wam sie nie zlasowaly!
Sztywniejaca czaszka i luki ust w co drugim zdaniu, toz to sie moze snic po nocach.
Pozdrawiam zaloge bloga, ktora z narazeniem zycia i zdrowia wyszukuje takie perelki :)
---------------------------------------
• Ktosza

To dramatyczne zakończenie mnie zaskoczyło. Popłakałam się ze śmiechu... Ale cieszę się, że to potworne opko wreszcie się skończyło!

Anonimowy pisze...

• Zielona Żaba

Sineiro, nie będę wyjaśniać, jakimi torami chodziły moje myśli, kiedy pisałam tamten komentarz, ale wiem, że jesteś inżynierem, więc wybacz :)
Ja bardzo lubię czytać, ale nie lubię przerostu formy nad treścią. W dodatku niepoprawnej formy. I po prostu, kiedy muszę się na dłużej zatrzymywać nad jednym zdaniem, żeby zrozumieć co autor chciał przekazać, to aż mnie strzyka.
Sama też przyczepiłabym się jeszcze do wielu elementów, które wy pominęliście, tylko chyba nie ma już sensu ;)
---------------------------------------
• jimenes

Bzdury, bzdury i jeszcze raz bzdury! Wypowiadam się i jako filolog, i jako prosty a wytrawny czytelnik:) Komentować więcej nie będę, bo wy, szanowni analizatorzy, wszystko już powiedzieliście;)
---------------------------------------
• Sineira

Gwoli ścisłości i dla uświadomienia Zielonej Żabki - jestem inżynierem. I wierz mi, boli mnie w tego typu tekstach wiele rzeczy, ale nie chcę być aż tak upierdliwa;)
---------------------------------------
• gabrielle

Zdanie "Horyzont malowany pluralistycznymi tonacjami krasnej i rubinowej czerwieni pocieszał swym widokiem, dodając rześkości" poproszę na nagrobku jako przyczynę mojego zgonu.
---------------------------------------
• rittus

Zastanawia mnie jedno. Skoro Nick sie dla niej zabil, to kto bedzie nastepnym TRU LOWEREM? Jakos nie moge sobie wyobrazic bohaterki zamykajacej sie w klasztorze. Cos mi mowi, ze albo wroci do pierwszego brata, albo zaliczy kolejnego ;)
---------------------------------------
• AngelsDream

Dosko
Potężna wichura, łamiąc duże drzewa,
trzciną zaledwie tylko kołysze.
Uważaj! Uważaj! Uważaj! Uważaj!
Uważaj! Uważaj! Uważaj! Uważaj!
Tak, wiem, wtedy nie będzie zmiłowania,
łaski nie będzie.
Tak wiem, dziś nasza kolej,
już ustawiony sprzęt jest na stole.

I dosko się czuję.
I wszystko kapuję.
Na lekkiej fazie.
Wciąż trybię i jarzę.

[O! O! O! O!] I dosko się czuję.
[O! O! O! O!] I wszystko kapuję.
[O! O! O! O!] I na lekkiej fazie.
[O! O! O! O!] Wciąż trybię i jarzę.
[O! O! O! O!] Wciąż trybię i jarzę.

Potężna wichura, łamiąc duże drzewa,
trzciną zaledwie tylko kołysze.
Siwy dym i białe sadze,
będzie dzisiaj kamikadze.
Tak wiem będą jasełka,
wszyscy gotowi i nikt nie pęka,
kamień na kamieniu tutaj nie zostanie.
My królowie mety, zryjemy berety.

[O! O! O! O!] I dosko się czuję.
[O! O! O! O!] I wszystko kapuję.
[O! O! O! O!] I na lekkiej fazie.
[O! O! O! O!] Wciąż trybię i jarzę.

Potężna wichura, łamiąc duże drzewa,
trzciną zaledwie tylko kołysze.
Jakie życie morał taki,
dawaj w palnik i bez draki,
bo jak przyjdzie co do czego,
to już będziesz do niczego.

- No to ja poproszę Colę.
- On chce jednak Colę.
- Dzisiaj poproszę Colę.
- On chce dzisiaj Colę.
- Jednak poproszę Colę.
- O ja cię pindolę!
- Ja poproszę Colę!
- O ja cię...! A ja chcę Nervosol!

Tekst nowej piosenki Stachurskiego. Czy tylko ja widzę podobieństwa?
---------------------------------------
• yowah

Podpisuje sie pod Waszym zdaniem z poczatku analizy - ona jest na swoj sposob genialna, co by nie mowic. Bardzo szczegolny sposob i w ogole moze druga strona genialnosci ale jednak ;)))
---------------------------------------
• Mirveka

"Słownik Bardzo Naciąganych Synonimów" ? Hmm koniecznie muszę sobie taki sprawić!

Anonimowy pisze...

• Pigmejka

Piękna analiza!!! :"D jesteście przeabsolutnie genialne! *.*
Przy okazji gratuluję (i zazdroszczę) znalezienia tak wdzięcznego materiału na analizę. :)))
Eh, jeszcze się krztuszę ze śmiechu. ;)
---------------------------------------
• Zielona Żaba

Chciałam skomentować realność kilku elementów, ale w pewnym momencie przypomniałam sobie, że przecież to nie fakty, tylko wyobraźnia nieco bezmyślnej dziewczynki i dałam sobie spokój.
Wam, humanistom, musi być i tak łatwiej ogarnąć ten groch z kapustą, niż mi, przyszłemu inżynierowi. Dla mnie musi być krótko i konkretnie, inaczej nie lubię :)
A szczerze, to sama bym sobie czasem coś zanalizowała :)