czwartek, 12 grudnia 2019

384. Powieść z wytrychem, czyli spotkajmy się we francuskim bistro (Tysiąc obsesji cz. 2/?)


Drodzy Czytelnicy!

W tym odcinku prześledzimy bieg kariery sportowej Roberta, poznamy jego Mroczną Tajemnicę z Przeszłości, a także będziemy obserwować rozwój jego romansu z Aniką. W tle rozlega się złowieszcze “Nu pagadi!”, a rosyjska ambasada wyciąga swe mroczne macki… A poza tym standardowo – Marcel zagina czas i przestrzeń, a pani Gargaś – wszelkie prawdopodobieństwo psychologiczne. 
Indżojcie!




Analizują: Kura, Jasza, Królowa Matka i Haszyszymora oraz na mgnienie pojawia się Babatunde

* * *
Anika wstała o szóstej rano. W tygodniu budziła się zazwyczaj o tej godzinie. Nie była skowronkiem, lecz sową, więc poranne pobudki były dla niej katorgą, ale czego się nie robi dla dziecka?
Kuba był dziewięciolatkiem o szaroniebieskich oczach, w których tliły się psotne chochliki.
*totalnie widzi przerażone chochliki latające w kółko, bo im się ogonki palą*


Dla swojej matki był największą miłością jej życia i za każdym razem, kiedy Anika przypominała sobie swoje dawne wątpliwości, czy urodzić dziecko, czy też usunąć ciążę, po jej plecach przebiegał dreszcz grozy. 
Budziła się tak wcześnie, by upiec dla Kuby bezglutenowe bułeczki. Dwa lata temu lekarz stwierdził bowiem u chłopca celiakię i od tamtej pory Kuba przeszedł na specjalną dietę, której podstawą było pieczywo wypiekane na pierwszych promieniach słońca. Z jakiego innego powodu Anika nie mogłaby piec tych bułek wieczorem? 


Oczywiście buntował się, bo inne dzieci mogły jeść wszystko bezkarnie, a on musiał przestrzegać przygotowanego wcześniej jadłospisu. 
Mając CELIAKIĘ już chyba dawno się przekonał, że nie może jeść wszystkiego “bezkarnie”. 
Jak znam (nawet małe) dzieci na dietach, to one same odmawiają tego, co im szkodzi.


Anika przeczytała kilkanaście poradników na temat tego, jak przygotować dziecku posiłek 
Kilkanaście poradników!  Przeczytała… ojej. 
A może coś lekarz zalecił?


tak, by zawierał pięć porcji produktów bezglutenowych, pięć porcji warzyw i owoców, trzy porcje produktów mlecznych. 
I to wszystko w jednym posiłku? Ile to biedne dziecko waży?!
Za to karmi raz dziennie i ma święty spokój przez resztę doby.


Mogła z powodzeniem nazwać się wykwalifikowaną dietetyczką!
(...)
– Anika, długo jeszcze będziesz okupować łazienkę?!
Wzdrygnęła się. Jej rozmyślania przerwało stukanie do drzwi.
– Dopiero co weszłam! – starała się przekrzyczeć szum wody.
Usłyszała jakieś mruknięcie.
– Daję ci pięć minut!
Za każdym razem, kiedy wchodziła pod prysznic, albo Kacper, albo Kuba przypominali sobie o potrzebach fizjologicznych, jakby była tu zainstalowana jakaś fotokomórka!
Panie Paździoch, dlaczego panu zawsze się chce, jak mnie się chce?!


Kilka minut później, już ubrana, wstawiała ciasto do nagrzanego piekarnika, a potem zajrzała do pokoju syna. Zawsze ją wzruszał widok śpiącego Kuby. Był już taki duży. Gdyby miała moc Chronosa, zatrzymałaby czas, żeby jak najdłużej został dzieckiem. Pocałowała go delikatnie w policzek. Burzył się, kiedy dawała mu buziaka, dlatego korzystała z okazji i cmokała go, tylko gdy spał.


Bla bla, Anika wspomina, jak to czuła się zagubiona i nieporadna po urodzeniu Kuby, zwłaszcza, że jego ojciec, Sebastian, prysnął do USA i tyle go widzieli. 


(...)
– Wstawaj! – Anika delikatnie dotknęła ramienia syna. Chłopiec mruknął i obrócił się na drugi bok. Ona zaś podeszła do okna i odsłoniła rolety: – Wstajemy, proszę pana, ale już! – Odrzuciła na bok kołdrę Kuby.
Kuba otworzył najpierw jedno oko, potem drugie.
– Nie chcę iść do szkoły, mamo!
– A dzień dobry, mamusiu?
– Cześć!
– Daj mamie buziaka. – Anika zaczęła się z nim droczyć, a chłopiec odsuwał się od niej, czym ją zawsze rozśmieszał.
– Daj mi spokój z tymi buziakami.
– Jak ci poszło na sobotnim meczu? – Anika wiedziała, że musi przestać drażnić Kubę, bo zaraz się na nią obrazi.
Dobra, to będzie dowód anegdotyczny i możecie uznać, że się czepiam, ale drażni mnie niemożliwie zachowanie tego chłopca, opisywanego jako dziewięciolatek. Mam teraz na składzie dwóch dziewięciolatków i dwóch starszych, którzy też kiedyś byli dziewięciolatkami. Znam dziesiątki dziewięciolatków. Żadnego nie trzeba całować po kryjomu w czasie, gdy śpią, gdyż inaczej foch. Żaden się nie obraża na mamusię/ tatusia, że go obejmuje czy za rękę trzyma. To są zachowania charakterystyczne raczej dla dwunastolatków, a i to nie wszystkich (been there, seen that). Cała reszta opisanej sceny też nie z dzieckiem chodzącym do drugiej (ewentualnie trzeciej) klasy się kojarzy.
Acz nie wykluczam, że znam samych baaaardzo nietypowych dziewięcioletnich chłopców.

(...)
Już będąc w przedpokoju, Anika usłyszała grzechot płatków śniadaniowych sypanych właśnie do miski.
– Czy musisz jeść to świństwo? – spytała Kacpra, wchodząc z Kubą do kuchni.
Kacper właśnie wlewał mleko do chrupek.
– Lubię, to jem. – Kacper posłał uśmiech Kubie.
– Miałeś rację, Kacper! – powiedział chłopiec i usiadł przy stole.
– Z czym? – Anika spoglądała to na jednego, to na drugiego.
– Że jak wrócisz – wyjaśnił jej Kacper – zaraz zacznie się biadolenie, że to ma za dużo cukru, a w tym jest chemia. A daj nam, kobieto, trochę pożyć!
Straszna z niej hipokrytka, bo jak pamiętamy, sama wyjadała cukier palcami. 
Ach. To o tym rozmawia się z dziewięcioletnim dzieckiem, gdy mama wyjeżdża? Brawo. Tak trzymać, Ałtorko.
Hmmmm…
Kiedy Anika wróciła z Torunia, wypytywała między innymi Kacpra o to, co robili podczas jej nieobecność:
– Mam nadzieję, Kacper, że nie graliście cały weekend w Fortnite i nie żywiliście się wyłącznie pizzą? A jeśli już, to na spodzie bezglutenowym.
– Na niektóre pytania wolałabyś nie znać odpowiedzi. Wyglądasz jakoś inaczej, kochanie… 
Zestawiając to z fragmentem powyżej, mam wrażenie, że panowie skorzystali z okazji i właśnie cały weekend obżerali się niezdrowym i zakazanym żarciem… Tylko że jeśli Kuba faktycznie choruje na celiakię, to eliminacja glutenu z diety nie jest jakąś “modną fanaberią”, a absolutną koniecznością. I dziewięciolatek raczej już ogarnia temat na tyle, żeby wiedzieć, co mu szkodzi, i tej pizzy odmówić. 
I rozumiem, że się przeciw temu buntuje, serio. W bliskiej rodzinie mam dziecko, które z powodów zdrowotnych musi przestrzegać restrykcyjnej diety i ono się też buntuje, ale ją stosuje, bo od zupełnego malucha wie, że NIESTOSOWANIE JEJ ma fatalne skutki.
I w sumie teraz zupełnie inaczej widzę scenę z poprzedniej części, z telefonem, który dzwonił tak uparcie, że Anika zostawiła go na stoliku w pokoju. Matka chorego dziecka pomyślałaby raczej, że coś się stało! Matka chorego dziecka by go nie zostawiła, “bo ciągle dzwonił”, to przede wszystkim. A widząc ileś tam nieodebranych (bo np. musiała wyciszyć na czas konferencji) zeszłaby na zawał…   
Anika nie jest kwoką, która zawsze i wszędzie myśli o swoim chorym synu.


Moim zdaniem cały motyw z celiakią potrzebny jest tylko po to, żeby ukazać Anikę jako dobrą matkę, która się poświęca dla dziecka. Odfajkowane, zapomnieć. 


(...)
* * *
W tym samym czasie Robert wykonywał siedemnaste kółko wokół soczyście zielonego boiska treningowego przy Łazienkowskiej, na uszach mając słuchawki, dzięki którym mógł cieszyć się muzyką Lady Pank.
Właściwie… co on tam robi? Z różnych wzmianek wynika, że piłkarzem nie jest już od dość dawna. No ale w sumie nie wiem, może byłym zawodnikom nadal wolno korzystać z klubowych obiektów. 

(...)
Po prawej połowie boiska kursował pan Franek, najstarszy pracownik Legii, dziś już emeryt, specjalnym wózkiem malując linie boczne. (...)
Emeryt przystanął na wysokości środkowej linii, zdjął z głowy maciejówkę i przetarł chusteczką spocone czoło, pozdrawiając Roberta, którego znał od zawsze.
(...)
Robert usłyszał, że ktoś dzwoni do niego na komórkę. Przystanął i odebrał telefon, siadając na ławce rezerwowych koło pana Franka.
– Tu Jurek! – usłyszał wesoły męski głos. – Witaj, Robert! Dzwonię, bo mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia!
Jurek „Juras” Kostrzewski, jego dawny kolega z reprezentacji młodzieżowej, dzwonił do Keplera średnio co pół roku. Robert go lubił, bo facet oddychał piłką, żył piłką i na śniadanie najpewniej skubał trawę z boiska. Jurek należał do tych przedstawicieli polskiej kadry trenerskiej, którzy objechali Oman, Katar i inne egzotyczne miejsca, gdzie bogaci szejkowie płacili krocie za zbudowanie drużyny, która stałaby się dumą ich pól naftowych.
– Cześć, Juras, powiedz najpierw, co u ciebie dobrego.
– W Stambule siedzę, Robert, trenerką się zajmuję.
A co trenerka na to? 

– Czyli Polacy ciągle jeżdżą trenować do Turcji, nic się nie zmieniło od moich czasów. A bezpiecznie tam?
– Zależy gdzie. W tym roku na mistrza raczej nie pójdziemy (to jest odpowiedź na pytanie o bezpieczeństwo…?), ale każdy sezon to nowe rozdanie. Stawiają tu na juniorów, przydałby mi się ktoś znajomy. A ty, Robert, masz licencję UEFA, prawda?
– Robiłem UEFA C, ale nie zdałem egzaminów…
Czyli robił dość niskie uprawnienia, a i tak nie zrobił. 


– Nie szkodzi. Przyjedź tu, w naszym klubie potrzebują trenerów i oferują im niezłe pieniądze. A poza tym pogoda jest piękna, stadion na pięćdziesiąt tysięcy, kochany!
Znaczy… w Turcji można być trenerem nie mając w ogóle żadnych uprawnień? 
Można trenować drużynę młodzików w lidze okręgowej… Coś jak robienie kariery w klubie Mroczne Miksery w Papagajach Dolnych.


– Zacząłem właśnie pewien interes, nie mogę się wycofać.
– Ale ciągle w piłce?
– Tak.
– To najważniejsze, Robert, żeby nie zardzewieć. Gdybyś zmienił zdanie, dzwoń!
Robert rozłączył się i rozejrzał się po boisku.
– Ale gorąc! – zauważył pan Franek. – Taki skwar, ale nie ma lekko, trzeba pracować!
– Tak jest, panie Franku, samo się nie zrobi.
Jak to zwykle u Marcelka, musi znaleźć się Przedstawiciel Prostego Ludu, posługujący się czymś na kształt gwary i wygłaszający różne mądrości życiowe (pamiętamy grabarzy z Mgnienia?). 

– Grasz jeszcze, Robert? Prawą nogę, pamiętam, to jeszcze jako junior miałeś na pierwszą ligę. Jakżeś huknął, to siatka poszła.
– Tak było.
– I uczciwie zawsze grałeś. I tu, i w Poznaniu.
– Starałem się, panie Franku.
Emeryt spojrzał głęboko w oczy Roberta i uśmiechnął się szczerze, ukazując szczerbatą klawiaturę zębów.
Marcelu, ja Marcela proszę, niech Marcel przejrzy ten notesik zawierający błyskotliwe (ekhm) porównania, co to go Marcel od trzeciej klasy podstawówki prowadzi, i przetrzebi silnie. Albo zanotuje sobie, że jeśli się użyło jakiegoś błyskotliwego (ekhm) porównania w poprzedniej książce to w nowej należy użyć jakiegoś innego.
A najlepiej notesik w ogóle wyrzucić i jakiś nowy sobie założyć, z serca Marcelowi radzę.
Skąd się urwał ten szczerbaty emeryt w maciejówce? Z jakichś przedwojennych czytanek szkolnych? 


* * *


Bla, bla, Anika jedzie do pracy, czytając po drodze Chmielewską. 
Przesiadając się do metra. To ważne!


(...)
Marzyła więc tylko o tym, by znaleźć się w biurze i włączyć ekspres, toteż szybko podążyła w stronę biurowca Intraco, drapacza chmur stojącego na rogu ulic Stawki i Nowotki.
Marcelu, niech Marcel natychmiast wyrzuci te notatki już nawet nie z lat 90. a 80.! Ulicę Nowotki przemianowano na Andersa w listopadzie 1990. 
Oddanie odcinka metra do Dworca Gdańskiego miało miejsce trzynaście lat później, bo w grudniu 2003 roku. Wtedy po Nowotce nawet śladu nie było.
Już wiem! On mapę ma! Ja też mam taką mapę Warszawy z lat siedemdziesiątych i bardzo ją lubię oglądać, Marcel na pewno ma taką samą i pomyślał sobie, że skoro tak mu ładnie wyszło napisanie trylogii o Brodzkim w oparciu o przepisywanie mapy Torunia, to teraz też spróbuje.
(...)


W windzie wrócił uśpiony niepokój. Czy to wskutek minionej nocy, czy unoszącego się w powietrzu zapachu? Wsiadając poczuła wyraźnie zapach wody Gio. 
Nie chciałabym Aniki martwić, ale Acqua di Gio to nie jest żadne Opus IV EDP, to nie jest nawet Tom Ford, to jest  ogólnodostępny zapach, stojący na perfumeryjnych półkach i nawet ceną nieszczególnie zabija, szukanie Roberta po zapachu może okazać się żmudnym zajęciem.
A może Marcel czerpie inspirację z jakiejś powieści milicyjnej z lat 70/80? Wtedy zgadzałby się i biurowiec na Nowotki, i to, że zagraniczne perfumy są rzadkością.
Na początku lat ‘90 wieżowiec Intraco rzeczywiście był imponującym “drapaczem chmur”,  siedzibą zagranicznych firm techniczno-handlowych i dobrym adresem dla raczkującego polskiego biznesu. 
No, i dzisiaj wygląda nieźle, lokalizację ma dobrą i jest siedzibą wielu firm. 


(...)
* * *
Anika kręciła się na krześle obrotowym, jak każda rozbrykana dziewczynka w jej wieku. Najlepsza zabawa polegała na tym, by nie dotknąć nogami ziemi, grzejnika ani biurka. Jej wzrok zatrzymał się w pewnym momencie na stojącej na biurku fotografii, na której Kuba i Kacper pozowali wspólnie na Kasprowym Wierchu. Jej przyszły mąż ubóstwia górskie wyprawy. Obok zdjęcia piętrzyły się segregatory z dokumentacją przetargową, które Anika powinna dzisiaj uporządkować. Tego dnia ogarnęło ją jednak lenistwo i trudno było zabrać się do pracy. Dzień minął jej na umówieniu kilku mało ważnych spotkań i odbieraniu telefonów.
Jutro się zdziwi, jak szef poprosi ją o dokumenty...


Wirowała na krześle i rozmyślała o prześladującym ją od pewnego czasu zapachu, w którym mieszała się woń paczuli, cyklamenu, mchu dębowego i bursztynu. 


Gio był pierwszym męskim zapachem, w którym kiedyś się zakochała, a pierwsze miłości bywają wyidealizowane i burzliwe. Czy to możliwe, że można się zadurzyć w bezosobowym zapachu? Otóż można, i Anika była tego najlepszym przykładem. 
Czy jest szansa na to, że Anika, niczym bohater “Pachnidła”, zaciuka pachnącego Roberta i przerobi na perfumy?


Kiedyś nawet założyła się sama z sobą, że jeśli spotka mężczyznę, który będzie pachniał wodą Gio, to... przeleci go natychmiast, gdzie by to nie było, w windzie, na korytarzu, w sali konferencyjnej na stole!
Odpędziła jednak natychmiast od siebie wspomnienie gówniarskich ślubowań. Była wtedy młodziutka i zbyt wiele sobie wyobrażała.

– Dzień dobry pani! – wyrwał ją z zamyślenia jakiś męski głos.
Ten głos! Niski, miękki, zmysłowy. Hotel w Toruniu. Ciemny korytarz. To on!
Anika, przyłapana w pół obrotu, robi wielkie oczy i wyhamowuje z piskiem obcasów. Długi moment ciszy. Zbliżenie na zakłopotaną minę Roberta. Nadal nikt się nie odzywa. W tle zaczynają cykać świerszcze. 
Anika chrząka i przesadnie formalnym tonem pyta, w czym może pomóc. Robert, ciągle w stuporze, bąka, że chyba pomylił gabinety i wycofuje się pospiesznie. 


Wolno obróciła się na krześle, po czym wstała. Ich spojrzenia spotkały się. Jego niebieskie oczy momentami przybierały odcień akwamarynu, nadając spojrzeniu Roberta wyjątkową intensywność. No to już po mnie – pomyślała Anika.
Ułamek sekundy później spojrzenie Roberta osiągnęło masę krytyczną i rozbiło Anikę na atomy.

Stali chwilę bez słowa, ale czy słowa były im do czegokolwiek potrzebne? Chwała Bogu, że Anika nie widziała siebie teraz w lustrze, bo kobiety z podobnym wyrazem twarzy określa się eufemistycznie jako oniemiałe albo otępione. Tak, do cholery, oniemiała! Stała, jakby ktoś odłączył ją od zasilania, choć napięcie, jakie wówczas czuła, mogłoby spowodować katastrofę atomową.
I wywalić korki w całym budynku.
Znaczy, patrzyła szklanym wzrokiem przed siebie, a z lekko rozdziawionych ust spływała jej strużka śliny?


Źródłem tego zamieszania był Robert prężący się teraz przed nią w dwurzędowym stalowym garniturze w prążki uśmiechający się i hipnotyzujący ją swoim łagodno-magnetycznym spojrzeniem.
Prężył się w prążkach :)
Wyrzucił obie ręce w górę, stękając jak spracowany pan Zenek na budowie.


Odruchowo odgarnęła do tyłu włosy, wzięła oddech, opanowała się i przemówiła:
– A pan co tutaj robi?
Czego tu? Po co tu wlazł? 


Spojrzała na jego twarz. Bez dwóch zdań, Robert był świadom swojej atrakcyjności. 
A wywnioskowała to z faktu, że…?


Punktowała w myślach jego atuty: wzrost – ponad metr osiemdziesiąt, włosy – nie dość, że są, to do tego mają odcień ciemnego blondu,
To ci rarytas w Europie Środkowej.


 spojrzenie – mądre, a mimiczne zmarszczki świadczą, że często się śmieje, oczy – bezkresnobłękitne, cera – opalona, usta... – pełne, mięsiste, soczyste i poszatkowane delikatnymi liniami, takie usta, co tu dużo mówić, spierzchnięte do krwi, stworzone są do całowania i składania obietnic. Matko – zadrżała Anika – i ten delikatny dołeczek w jego podbródku, mocna linia szczęki i wyraźnie zarysowana szyja, silne ramiona i mocne plecy! Które widziała nawet gdy stał do niej przodem! I ten jego sprężysty krok boksera, a może piłkarza? Który również zauważyła, gdy po prostu stał. Jakieś wady? Defekty? 
Krzywe nogi?


Stwierdzam brak.
Jest zmieszana – zauważył Robert – wyraźnie kombinuje, jak zacząć rozmowę. I rzekł:
– Żadna tajemnica, przyszedłem na spotkanie. A panią co tu sprowadziło?
– Mnie? – Boże, tliły się w niej chyba resztki świadomości! – Ja... ja tu, proszę pana, pracuję! ja tu mięso mam! – Wykrztusiwszy wreszcie tych kilka słów, szerokim gestem wskazała na swoje biurko, jakby chciała dowieść, iż zachodzi pewien organiczny związek między nią a blatem biurowego mebla. 
Metan? Ale to raczej między nią a siedzeniem krzesła. 


– Na jakież to spotkanie? – spytała oschle.
Oczami duszy widzę sekretarkę z filmu “Bogowie”. 


– Proszę sprawdzić w kalendarzu. Moje nazwisko Kepler.
Otworzyła plik z grafikiem spotkań swojego szefa, prezesa Marczaka. Cholera! Marczak faktycznie był umówiony z tym typem!
A kto go umówił? Pewnie krasnoludki, skoro Anika nie rozpoznała wcześniej jego zmysłowego głosu. I nie, nie mógł się umówić jeszcze przed wyjazdem do Torunia, bo decyzję o współpracy z Wiktorem (a wizyta tego właśnie dotyczy) podjął po powrocie. 


Ale ty, dziewczyno, zachowuj się jak profesjonalistka i na wszelkie pytania tego bubka odpowiadaj rzeczowo! I w myśl tego zalecenia Anika ruszyła do ataku.
– Łaskawy panie 
Tu dygnęła powabnie i skromnie spuściła oczęta.
Łojzicku, te zawirowania czasoprzestrzenne są silniejsze niż myślałam, ciepnęło nas aż do przedwojnia! 


– nachyliła się w kierunku mężczyzny – nie wiem, co pan sobie raczy wyobrażać, i szczerze wyznam, że mnie to nic a nic nie obchodzi. – Nieprawda, obchodziło ją, i to bardzo, bardzo, bardzo! – Ale nie wolno panu mnie prześladować!
<w osłupieniu> RANY KOGUTA.


No dobra – przyznała w duchu – może przegięłam z tym prześladowaniem, <a skąd, była rzeczowa, oschła i profesjonalna do bólu!> może użyłam zbyt mocnego słowa, ale czy ja jestem grzeczną uczennicą z podstawówki?
Nie, raczej przemądrzałą licealistką (z młodszych klas), która obczytawszy się Sienkiewicza, na zabój i zanudę gwarzy jak Zagłoba.


Robert milczał, gapiąc się tylko na nią z tym swoim uśmieszkiem szatana z siódmej klasy. I tak ją tym wkurzał, że Anika miała ochotę wstać, chwycić go mocno za ramiona i potrząsnąć nim jak człowiekiem, który przespał w pociągu swoją stację. Boże, jak ten facet ją irytował i drażnił jednocześnie!
Jak ją jednocześnie wkurzał i wnerwiał, denerwował i wyprowadzał z równowagi!
A kiedy creepował w ciemnym korytarzu, zostało to przyjęte jako urocze. 


– Nie może pan mnie przecież prześladować!
– Ależ ja jeszcze nawet nie zacząłem pani prześladować, choć wszystko przed nami!
Ja bym się chętnie dał pomolestować, hehehe! (a tak przy okazji, na drugie mi Janusz)


(...)
– Ale, ale – w hotelu byliśmy po imieniu, więc dlaczego teraz zwracasz się do mnie per pan?
– Jestem w pracy, proszę pana!


(...)
– Anika, pan Kepler – [szef firmy] poklepał Roberta po plecach – to mój stary i dobry znajomy, który będzie współpracować z naszą firmą.
– Droga pani. – Robert szczerzył zęby w szerokim uśmiechu – Jestem tutaj służbowo.
Anika pomyślała, że zaraz wyjdzie zza biurka i przyłoży temu impertynentowi zszywacz do szyi. 
A powinna chcieć zapaść się pod ziemię, względnie natychmiast po tym, jak za szefem i Robertem zamknęły się drzwi gabinetu, logować się na Pracuj.pl.


Ale Marczak znów – niczym sędzia bokserki 
Kiedyś wołało się “sędzia kalosz”, teraz – “sędzia bokserki”, “sędzia slipy”, ale najgorszym wyzwiskiem jest “sędzia stringi”. 


– wtrącił się w odpowiednim momencie.
– Pani Aniko, trzeba naszemu gościowi zaproponować coś do picia.
Nie rób głupiej miny, tylko bierz się do roboty! 


Spojrzała na szefa z takim zdumieniem, jakby polecenie wydał po mandaryńsku.
– Aaaaleeee… jak to gościowi coś do picia?! – wyjąkała. 


(...)
– Napije się pan czegoś? – Starała się nie patrzeć na Keplera, zerkając na wiszący na ścianie zegar, który był fanaberią Marczaka, bo chodził do tyłu.
– A co pani proponuje? Jaka jest specjalność zakładu?
Wiedziała, że Robert z nią igra i najwyraźniej kręciły go te gierki, na które ona nie miała najmniejszej ochoty.
– Kawę rozpuszczalną, sypaną albo z ekspresu, herbatę czarną, zieloną, białą lub czerwoną, wodę gazowaną, niegazowaną albo z kranu, może być też sok nieświeżo wyciskany. Na tym kończy się oferta lokalu. – Anika nie odrywała wzroku od dziwnego zegara.
– A coś mocniejszego?
– Po coś mocniejszego proszę się udać do baru za rogiem! 
*w osłupieniu* HA HA HA… Jakżeż profesjonalna obsługa! Już nie dodam, że obsługa przyszłego współpracownika firmy, ale zwrócenie się do jakiegokolwiek gościa firmy słowami “a na wódkę to idź se pan do knajpy” dyskwalifikuje taką pańcię natychmiast.


To nie klub, tu się pracuje!
I w ogóle won mi tu stąd, dzie się pcha! Co sobie myśli! 


Zapanowała krępująca cisza, którą po chwili gromkim śmiechem przerwał prezes Marczak.
Ten też jest niezły. 


– Daj dziewczynie spokój, Robert! Dwie kawy z ekspresu, pani Aniko, poprosimy.
Jakże dziwne pojęcie o tym, jak powinny jego podwładne odnosić się do osoby, z którą jego firma planuje prowadzić interesy ma pan prezes!
Mam wrażenie, że jest przyzwyczajony do foszków Aniki. 


Gdy Marczak z Keplerem zniknęli w końcu w sali konferencyjnej, Anika stała w miejscu jeszcze przez kilka chwil. Stres mijał powoli. Czy to był zresztą prawdziwy stres? A może ekscytacja?
Jak zwał tak zwał, ale objawia się niepokojąco.
To Pani Halinka obudziła się w niej niczym pan Hyde w doktorze Jekyllu.


– Coś mocniejszego – burknęła pod nosem i zaśmiała się sama z siebie, parodiując rozmowę, w której przed chwilą uczestniczyła. – A coś mocniejszego? – zaświergotała, przyjmując pozę stewardesy, by po chwili zmienić głos na znacznie niższy: – A co pani proponuje, panno Daisy? – Może coś mocniejszego? Co pan powie, panie Carrington, 
Coś takiego! Dynastia była w Polsce wyświetlana od 2 lipca 1990 do 19 grudnia 1993. 
Chyba że to ta nowa Dynastia, na Netflixie.
Intraco przy ulicy Nowotki, pan Henio we fiacie 125, ulicznicy na Próżnej… 
gdybym pana teraz spoliczkowała? – Ależ panno Daisy, nie śmiałbym prosić, jest dopiero dziesiąta rano!
Savoir-vivre zakazuje wszelkiego policzkowania przed południem! 


– Anika? – Marczak pojawił się znów w drzwiach swojego gabinetu.
– Tak, panie prezesie?
Prezes podniósł powolnym ruchem prawą dłoń, po czym pokazał dwa palce w geście litery V. Anika spojrzała na nie jak uczestnik Koła fortuny na tablicę z zasłoniętymi literami. 
Po czym również powoli uniosła rękę i odpowiedziała jednym, wyprostowanym palcem. 


Marczak spojrzał uważnie w oczy swojej asystentki i wyszeptał:
– Co się dzisiaj z panią dzieje, pani Aniko?! Pamięta pani o dwóch kawach?
– Już podaję, panie prezesie!
Ale zanim pobiegła włączyć ekspres, przez uchylone drzwi gabinetu Marczaka jeszcze raz ujrzała Roberta. Kod czerwony, kod czerwony – zabrzmiało w jej głowie – doszło do samozapłonu, przyczyna pożaru: spalenie się ze wstydu! Ten cały Kepler musiał poczuć się zdziwiony widokiem człowieka pochodni…
Przynajmniej kawka nie wystygnie. 
* * *
– A bilety na Legię jeszcze załatwiasz czasem? – zagaił Marczak.
Kepler wiedział nie od dziś, że Krzysztof Marczak z wykształcenia był prezesem. Takim, który gdy dokądkolwiek idzie, już z daleka widać, że idzie krokiem prezesa. Takim, co niby od niechcenia, ale wszystko skrupulatnie policzy, co niby specjalnie nie przygląda się niczemu, ale potem wstuka wszystko w odpowiednie tabelki i ogłosi restrukturyzację. I dzięki takiej właśnie strategii Marczak utrzymał się przy życiu po upadku komuny. 
Prezes Marczak musi być sporo starszy od Roberta, skoro był aktywny biznesowo jeszcze za komuny; powinien być gdzieś tak koło 60-tki? Nie jest to niemożliwe, ale zapamiętajmy tę informację, żeby ją później zweryfikować. 


Jego biznes kilka już razy znalazł się w stanie śmierci klinicznej, ale prezes Marczak zawsze zdołał wyjść na swoje.
Kiedy jego łajba zaczynała tonąć, z wdziękiem przeskakiwał na następną, pozostawiając załogę na pastwę losu? 


– A pamiętasz – odciął mu się Robert – jak woziłeś mięso do bud pod Stadionem Dziesięciolecia?
– Oj, Robert, Robert! 
Mięsem handlowano pod Halą Mirowską, Stadion słynął z innych dóbr.


O pomoc w analizie rozmowy Roberta z prezesem poprosiliśmy ekspertkę, która na samym początku stwierdziła, że “to papka z przemielonych sloganów, bohaterowie rozmawiają ze sobą fragmentami ulotek, w rzeczywistości nikt tak nie mówi”. Ale lećmy dalej. 

Trzeba iść z duchem czasu, przecież ty też nie biegasz dziś w korkotrampkach, ale zajmujesz się poważnymi interesami. Postawiłem na systemy teleinformatyczne i outsourcing danych, 
Prezes nauczył się na pamięć swojego folderu reklamowego?
[ML:] "Postawiłem na systemy teleinformatyczne" to po ludzku "robię w usługach sieciowych". No raczej, gościu, skoro ludzie przychodzą do ciebie z pytaniem o hosting strony, to prawdopodobnie już wiedzą, że nie handlujesz pietruszką. "Outsourcing danych" może oznaczać sprzedaż danych o użytkownikach innym podmiotom np. agencjom reklamowym, badającym rynek, itp. Zastrzegam, że to nie moja działka, ale wydaje mi się mocno wątpliwe, że zajmuje się tym firma obsługująca stronę (coś takiego powinno leżeć raczej w gestii właściciela strony, bo to z nim użytkownicy zawierają umowę na korzystanie, a nie z jego dostawcą). W modelu działalności "firma hostingowa" wydaje się to mało związane z czymkolwiek.


i chyba dobrze zrobiłem, skoro skierował cię do mnie tak zacny inwestor jak Wiktor. Zawsze trzymałem rękę na pulsie, Robert, bo Polak potrafi!
– I takiego właśnie Polaka ja i Wiktor Sukorow potrzebujemy.
– Wyróżnia nas to, że nie korzystamy z kont hostingowych.
– Czyli sprawujecie pełną kontrolę? Na tym nam zależy najbardziej, bo…
Rozmowa sugeruje, że firma informatyczna kumpla to po prostu dostawca hostingu - czyli zapewnia klientowi "miejsce" na jego stronę/usługę sieciową i dba o to, żeby klienci mieli do niej stały dostęp. Nikt nie powie o takiej działalności "nie korzystamy z kont hostingowych" bo to dziwaczne i trochę, jakby właściciel knajpy zaczął rozmowę od pochwalenia się, że nie korzystają z talerzy. A odpowiedź klienta sugeruje, że ta firma po prostu nie podnajmuje przestrzeni hostingowej od zewnętrznych dostawców (Amazon, Google), tylko ma własną infrastrukturę. Szacun dla bohatera powieści, że to zrozumiał, ja bym musiała dopytać.


Ale Robert nie dokończył zdania, gdyż akurat w tej chwili w gabinecie Marczaka zjawiła się Anika. Postawiła dwie kawy na stoliku i wyszła bez słowa. Uwadze Marczaka nie uszło zaś, że Robert wpatrywał się w nią jak Oppenheimer w rozszczepiony atom.
Bateryjka Erudycyjna! Tęskniłam <3
Trochę mi jednak brak ostrzeżenia, że patrzenie w rozszczepiony atom nie jest przesadnie korzystne dla wzroku. Jak również innych składowych organizmu.
Och jej, zbaraniał, zaniemówił i pewnie się jeszcze zarumienił! Słodkie są te pierwsze, szkolne zauro… nie, wróć. To syn tego typa chodzi do szkoły.


– Zajęta partia, stary! – wyjaśnił prezes. – Za kilka miesięcy bierze ślub.
Zabolały go te słowa. A więc w kuluarach czai się ten drugi – pomyślał i zrozumiał, że znajdują się z Aniką na dwóch przeciwnych biegunach: on w separacji, zmierzający do rozwodu, ona w narzeczeństwie, zmierzająca do ślubu.
I spotkacie się w połowie drogi, jak w tamtym hotelu. 


(...)
– Utrzymacie takie natężenie ruchu na naszych stronach internetowych? Zakłady sportowe to potężna branża, musisz być przygotowany na wszystko, przyjacielu.
A przy tym się uśmiechnęłam, bo to zabrzmiało, jakby bohater pytał, czy będą im naganiać klientów. Powinien powiedzieć "obsłużycie".


– Stała moc obliczeniowa – odpowiedział Marczak 
A to chyba najdziwniejsza rzecz w tej rozmowie. Ilość mocy powinna być przydzielana do procesu _dynamicznie_ w zależności od zapotrzebowania (chociaż umowa może określać górny próg obciążenia serwera). Po co komu identyczny poziom mocy w godzinach szczytu i, powiedzmy, o czwartej nad ranem, kiedy pies z kulawą nogą nie zagląda na stronę? To był świetny moment, żeby odpowiedzieć: "Nasze algorytmy uczące są w stanie przewidzieć i zarezerwować poziom mocy odpowiedni do zapotrzebowania usługi o każdej porze dnia", a tutaj zabrzmiało to, jakby Marczak nagle się zniecierpliwił i stwierdził: "Stała moc obliczeniowa i ani FLOPSa więcej, choćby skały srały".
Mam podejrzenia, że dla aŁtorów “stała moc obliczeniowa” brzmiała “poważniej” niż dynamiczna… Stała! Potężna! Niewzruszona! 


– dedykowana chmura, dobre szyfrowanie i obsługa administracyjna całą dobę. Starczy?
No to zareklamował, ciekawe, czy mają w cenniku również "żenujące szyfrowanie", "tandetne szyfrowanie" i "takie sobie szyfrowanie" ;)


– Gdzie tego wszystkiego się nauczyłeś, Krzysztofie?
– Na kursach unijnych…
Nie wiem, czego uczył się na tych kursach unijnych, ale chyba nie informatyki od podstaw…? Prezes jest od zarządzania, od informatycznych czarów-marów ma ludzi. 


– Wiem, że wszystko już sprawdzaliśmy pięć razy, ale zależy mi, żebyś osobiście nadzorował ten projekt. Mam nadzieję, iż ten drobiazg cię przekona.
Łapóweczka? Tak od razu? Tak bez powodu, bo pan Marczak wszak deklaruje współpracę?


Kepler wyjął z poły marynarki dwa całosezonowe karnety ze wstępem do biznesowej strefy GOLD na Stadionie Narodowym „Drobiazg” wart był ładnych parę tysięcy.

– Na Narodowym oferują sto pięćdziesiąt miejsc w tej strefie, miejsca sto pięćdziesiąt jeden i dwa od dziś należą do ciebie, kolego.
Czyli… miejsca, których nie ma? 
Miejsca dla czarodziejów.
Co to dla człowieka zakwaterowanego w hotelu, który nie miał połowy pięter.


– Nawet nie wiesz, jaka to melodia dla moich uszu. Serwer będzie chodził ostro jak żyleta!


* * *
Drzwi windy właśnie się zamykały, kiedy w szparę wsunęła się czyjaś męska dłoń.
– Państwo wybaczą, jeszcze ja!
Co za pech – pomyślała Anika – że akurat musiałam jechać tą samą windą co ten facet! Udawała, że nie zauważyła Roberta, choć czujnie obserwowała go kątem oka. Na szczęście nie byli sami.
Nagle zawibrował jej telefon. Odczytała wiadomość ze znanego jej, choć wciąż niezapisanego numeru: 
Jestem dupkiem. Choć bardzo miłym ;) Daj mi szansę Ci to udowodnić. Spotkajmy się. 
Chce jej udowodnić, że jest dupkiem? A to nie ma potrzeby się aż spotykać, co było do udowodnienia zostało udowodnione już w mrokach toruńskiego hotelu.
Magia, pani! Przecież, obserwując go cały czas, nie zauważyła, by coś pisał, a tu myk! i jest sms. 


Jednak Anika nie zamierzała odpisać Robertowi.
Na jedenastym piętrze do windy wsiadła jedna osoba, a cztery z niej wysiadły. 
Ile osób dojechało na parter, jeśli na siódmym piętrze wysiadły trzy kolejne, z czego jedna w kapeluszu typu fedora, na piątym wsiadły dwie, ale jedna się rozmyśliła i cofnęła na korytarz, a na czwartym dosiadły dwie, z czego jedna w ciąży, a druga z yorkiem w torebuni? 
Robert zjadł dwa razy więcej ciastek niż człowiek w brązowym garniturze.


W windzie razem z Robertem i Aniką pozostał więc tylko starszy mężczyzna w zbyt obszernym płaszczu i kapeluszu w stylu Ala Capone, w którym wyglądał jak włoski mafioso. 
Śledzą ich! Wysyłają za nimi łysych w kapeluszach.  

Gdy winda ruszyła, pan Gio zbliżył się więc do nuty wanilii.
Albo “gdy”, albo “więc”. 
Albo Marcel.


A gdy mafioso na siódmym piętrze opuścił windę, Gio i nutka wanilii zostali wreszcie sami. Dopiero wtedy Robert spojrzał na Anikę i uśmiechnął się do niej serdecznie.
– Myślisz, że twoje SMS-y mnie bawią? – Uśmiechnęła się do niego wprawdzie, ale w jej głosie dało się wyczuć nutę krytyki.
– Przepraszam. Sądziłem, że… jestem tak niepomiernie zabawny, uwodzicielski i zniewalający, że moje smsy uznasz za najlepsze, co ci się w życiu przydarzyło. 
– Nie powinieneś w ogóle do mnie pisać.
Ani znać mojego numeru telefonu.


– Ale napisałem.
– Nie interesują mnie twoje SMS-y. Nie pisz do mnie więcej, bardzo cię proszę!
– Anika, przepraszam! Nie należę do facetów, którzy… narzucają się obcym kobietom? 


– Nie schlebiaj sobie – przerwała mu ostro. – A poza tym, kolego, skąd masz mój numer telefonu? Bo nie przypominam sobie, żebym ci go dawała?
– Mam swoje sposoby. – Uśmiechnął się do niej szeroko.
Takie soczyste “spierdalaj” ciśnie mi się na usta. 

– Twoje sposoby mi się nie podobają, rozumiesz? Za kogo ty się uważasz, panie Kepler? (“ty” i “panie” w jednym zdaniu – to taki kompromis między poufałością a tonem służbowym?) – Wydęła zabawnie usta, po czym wcisnęła przycisk zero i winda ruszyła w dół.
“Wydęła zabawnie”, żeby przypadkiem sobie ktoś nie pomyślał, że ma jakieś pretensje na serio. 


Ale nagle windą coś szarpnęło i Anika zachwiała się, by niespodziewanie znaleźć się przed Robertem, oko w oko, twarzą w twarz.
Zdarza się czasem, że ludzie przyciągają się niczym ciała niebieskie. I tak właśnie Anika przyciągała Roberta, jak planeta przyciąga swojego satelitę, a planety zawsze przyciągają inne ciało na bezpieczną odległość. 
Dla wykazania się pełną erudycją, aŁtor powinien wspomnieć coś o różnicy masy obu ciał i o ruchu wirowym. 
Ruch wirowy jest niezbędny, aby na skutek szarpnięcia windy dwie osoby nie po prostu "wpadły na siebie", tylko "znalazły się twarzą w twarz".


Robert zaś czuł, że w kobiecie, którą poznał w toruńskim hotelu, a teraz jedzie z nią windą, nie ma ani krzty sztuczności, pozerstwa czy wyrachowania. 
Fakt, jak ktoś zaczyna przemowę od “łaskawy panie”, to nie ma w nim krzty sztuczności. 


Dość długo obracał się już w biznesowym światku, w którym cwaniactwo, kopanie dołków, służalczość, wazeliniarstwo są na porządku dziennym. Jednak ta kobieta wydawała mu się inna niż większość ludzi stamtąd.
Hm, może dlatego, że najwyraźniej nie była ona biznesłumen, tylko, bo ja wiem, sekretarką? Asystentką?
Kimś, kto robi kawę jaśniepanom zamykającym się w gabinecie. 
Też przerabiałam to przekonanie, że “naturalny i szczery” = “chamski”. Miałam wtedy piętnaście lat. 


I właśnie tej kobiecie zaglądał w tej chwili śmiało w oczy.
Oczy, mój Robercie, są wyżej.


Ich ciała grawitowały, a niewielki dystans groził zderzeniem…
Dinozaury wstrzymały oddech. 

– Dlaczego – zamyślił się – kiedy tylko znajdziemy się obok siebie, zaraz a to zacina się karta magnetyczna, a to dzieje się coś z windą?


Ale Anika nie odpowiedziała na jego retoryczne pytanie, bo czuła się przy Robercie jak sparaliżowana, a jej intuicja włączyła właśnie czerwony alarm i wszystkie diody migały w jej głowie jak koguty straży pożarnej. 
Już wiem, czemu ją zatrudnili pomimo niekompetencji: robiła za oświetlenie w czasie firmowych potańcówek. 


Było to uczucie trochę jak podczas wywołania do odpowiedzi w szkole, kiedy ciało ze strachu zastyga jak beton, a trochę jak pierwsze uczucie podniecenia promieniujące od podbrzusza. 
Słowem, trochę jak uczucie “zakochałam się w nauczycielu, mujeju!”. 


Stała więc vis-à-vis mężczyzny, którego miała ochotę zabić za jego impertynencję, a mimo to czuła się w jego obecności nieziemsko podniecona. 
To taki Standardowy Zestaw Harlekinowy: między bohaterami musi być napięcie, musi iskrzyć, więc on koniecznie jest impertynentem (czasami zwykłym bucem, ale ćśśśś…), a ona się za to na niego wścieka, ale jednocześnie miękną jej kolana od jego Męskiego Uroku. Nic nowego nam tu aŁtorzy nie wymyślili. 


Gapiła się więc na niego sarnimi oczami, a zapach Gio wciąż mieszał się z wanilią.
I nagle Robert zbliżył swoje usta do jej ust i zastygł, jakby się zawahał, czy wolno mu ją pocałować. Albo jakby pragnął, aby to ona przejęła teraz inicjatywę. I tak oboje zastygli, przyglądając się sobie w milczeniu. 
I tak stali jak ta rzeźba z parku w Nałęczowie:
(z dzieciństwa pamiętam, że ktoś – złośliwy? – postawił te figury po obu stronach wejścia do pijalni i tak sobie stały w odległości co najmniej półtora metra od siebie)
Tak ich właśnie widziałam oczyma duszy, a nie umiałam znaleźć stosownego wizerunku w sieci, co mnie naprawdę męczyło <3 . Dziękuję ci, kochana!


Aż wreszcie gdy Robert postanowił, że ją pocałuje, Anika jakimś cudem oprzytomniała i niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi windy, wyszła więc z niej zdecydowanym krokiem. Robert zaś zjechał do podziemnego parkingu, gdzie wcześniej zaparkował podarowanego mu przez Wiktora lexusa. Czuł wciąż jej piersi, którymi przez moment przylgnęła w windzie do jego torsu. 
https://i.makeagif.com/media/9-24-2015/4fXow9.gif


Nie wiedział dlaczego, ale wierzył w moc pierwszego wrażenia, jakie na nim ta kobieta wywarła, nie zawracając sobie głowy zastanawianiem się nad tym, jakie wtażenie on wywarł na niej. Powiada się, iż tylko kobiety mogą się pochlubić intuicją, ale Robert też czuł intuicyjnie, że z Aniką mógłby przegadać całą noc, wypić dwie butelki wina, a potem… zrzygać się malowniczo.
Stop, nie chciał nawet myśleć, co by się potem stało.
Po butelce na łebka? Fakt, lepiej nie myśleć o późniejszym kacu. 


* * *
– Sprawdzałem tylko, czy działa ci wi-fi – tłumaczył się Kacper.
Anika stała jak wryta, podczas gdy jej narzeczony jak gdyby nigdy nic przeglądał jej telefon, po czym ucałował ją i wyszedł do swojego gabinetu.
Wkurzyła się, najpierw na Kacpra, a potem na siebie. Na Kacpra, bo bez pozwolenia grzebał w jej telefonie, na siebie zaś, że ma pretensje do Kacpra nie wiadomo o co. Bo przecież nie ma przed swoim przyszłym mężem żadnych tajemnic. No właśnie... Nie ma?
SERIO? Przeglądanie wiadomości/ zdjęć / historii połączeń / czegokolwiek w PRYWATNYM TELEFONIE to jest “nie wiadomo o co”? 
Czyli lecimy klasyką, widzę - narzeczony jest zaborczym dupkiem, który uważa, że ma prawo do pełnej kontroli nad narzeczoną, a tróloff jest stalkującym dupkiem, który już nielegalnie zdobył numer telefonu i wysyła niechciane wiadomości, a za momencik będzie osaczał, śledził i dławił, ale nie szkodzi, gdysz to miuość i namientność. 
Bosko, po prostu bosko.


W każdym związku prędzej czy później wyjdą na jaw jakieś wzajemne pretensje. 
Święte słowa! Na przykład pretensje o grzebanie w telefonie.


Tego dnia, pierwszy raz odkąd byli razem, Anika mocno zirytowała się na narzeczonego. Kacper zasiał w niej dziś ziarno niepokoju. Wydawał się Anikę o coś podejrzewać, a podejrzenia zawsze zaburzają równowagę w stabilnym dotąd związku. Może Kacper zaczynał być o nią zazdrosny?
Zaczynał? Zapamiętajmy…

Anika potrafiła wyciszyć swoje wyrzuty sumienia i nie czuła ich z powodu dwudniowej ucieczki do Torunia. 
Zaraz… Dorosła (wolna?) kobieta ma mieć wyrzuty sumienia, bo pojechała na dwudniowe szkolenie zawodowe. Pachnie mi to szantażem. Gorzej. Śmierdzi mi przemocą psychiczną. 
Ależ! Ona stała w ciemnym korytarzu z obcym mężczyzną! BEZ PRZYZWOITKI!!!


Rzeczywiście, ten wyjazd był dość ostentacyjnym z jej strony odruchem, wyrazem niezgody na to, jak Kacper potrafił nią niekiedy manipulować, zapewniając ją zarazem o swojej bezgranicznej miłości i że jest całym jego światem. 
Ale nie porozmawiała o tym z Kacprem. Nigdy. Po co, skoro to taki udany związek i po siedmiu latach mają wziąć ślub?


Dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę, dlaczego naprawdę pojechała do Torunia i dlaczego przez te dwa dni nie odbierała telefonu od Kacpra! A tymczasem on po siedmiu latach związku wciąż domaga się od niej wyznań, jak go kocha i żyć bez niego nie może, zawsze mu tych deklaracji za mało. Co więc w tym dziwnego, iż ktoś nie chce ciągle słuchać czyjegoś nieustannego zrzędzenia w kuchni, narzekania, że rury buczą za głośno i ciągłego planowania sushi we dwójkę? 
Czekajcie, rozkminiam… Anika uciekła do Torunia, bo Kacper wciaż zrzędzi i planuje sushi, co jest z jego strony domaganiem się deklaracji miłości?
W jakim języku oni mówią? 
W opkowym dla zaawansowanych.


A siódmy już w tym roku wyjazd do Ikei w podwarszawskich Jankach Kacprowi jawił się niczym wyprawa do Disneylandu, ale Anika nie miała najmniejszej ochoty kolejny raz utknąć tam z lukrecjowymi cukierkami w zębach. 
Przy wejściu stoi taki wielki ochroniarz i chcesz czy nie chcesz, wpycha ci do ust cukierki. Obowiązek obowiązkiem jest! 
Według stereotypów, zakupy są rajem dla kobiet, a dla mężczyzn udręką.


Nie miała nic przeciwko przygotowaniom do ich ślubu, przeciw wybieraniu fascynatorów [czego?!] [to taka ozdóbka na głowę], wizytówek, wzorów zawiadomień, zaproszeń itepe, itede, ale czasami na samą myśl o tym wszystkim robiło się jej słabo, choć przecież o ślubie z Kacprem marzyła od lat.
Żeby tego uniknąć (wyprawy do Ikei? przygotowań do ślubu?), skłamała Kacprowi, że szef wysyła ją obowiązkowo na konferencję, że musi podciągnąć się w temacie działalności firmy, bo może w przyszłości pojawić się nadzieja na zmianę stanowiska, a może awans, że ma szansę, że... że po prostu chce jechać. Chciała znaleźć choćby jedną chwilę wyłącznie dla siebie i rzuciła to zdanie, a teraz stała, jak dziecko proszące rodziców o zgodę na noc u koleżanki.
Czekajcie, to to wszystko dzieje się jeszcze przed jej wyjazdem…? Pogubiłam się. 
Tak. Jak wyrzuty sumienia złapały ją przed wyjazdem, tak trzymają do teraz. A teraz ma retrospekcje. 


– Taką konferencję... czyli jaką? – spytał Kacper, nie odrywając się od monitora.
Jakby to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało sztucznie? – pomyślała. – I czemu muszę się z tego tłumaczyć?
Lalunia, ale jakie “tłumaczyć”? To jest najzwyklejsze w świecie pytanie, podejrzewam, że każdy by je zadał.


– To taki event, który rozwinie moje kompetencje miękkie oraz pomoże wdrożyć mechanizmy sprzedażowe, wiesz?
Zastosowała strategię “zaleję go korpogadką, to po dwóch słowach przestanie słuchać”. 
Wcale sztucznie to nie zabrzmiało. WCALE.


Pamięta, że gdy powiadomiła Kacpra o tym wyjeździe, a on siedział wtedy – jak zwykle zresztą – przed komputerem, spojrzał na nią tak, jakby właśnie oderwał się od kontemplacji fresków w Kaplicy Sykstyńskiej. 
Czyli…? Wzrokiem natchnionym po obcowaniu z arcydziełem, zblazowanym po pińcetnym zabytku w trakcie dwudniowej wycieczki czy zakłopotanym “kurde, miało zachwycać, ale nie zachwyca”?


Po czym wstał od biurka i zaczął bujać się na piętach do przodu i tyłu, jak to zawsze miał w zwyczaju, potem mruknął coś pod nosem i powrócił do komputera. 
Nie wiem czy to miał być Element Komiczny, ale ja idę pokiwać się w kątku.
Raczej element Budowy Skomplikowanej Postaci Męskiej. AŁtorka pisze “Kacper kiwał się na piętach”, a Wrażliwy Czytelnik natychmiast zaczyna gryźć paznokcie z przejęcia, świadom, że za chwilę Zacznie Się Dziać.


Anika wiedziała nie od dziś, jak Kacper mocno ją kocha, i nie od dziś wiedziała, jak bardzo bywa o nią zazdrosny. 
Bo paraliż postępowy 
najzacniejsze trafia głowy.
(T. Boy-Żeleński)


Kilka zdań wcześniej aŁtorzy próbowali nas przekonać, że Kacper ZACZYNA być zazdrosny o Anikę.
Może na zasadzie “nooo, grzebanie w telefonie to jeszcze wcale nie była zazdrość, teraz dopiero się ZACZNIE!”


Czasami dusiła się od nadmiaru jego uczucia. Może niekiedy bywała dla niego niesprawiedliwa. A gdy pomyślała teraz o tamtej wymianie zdań, przeraziło ją, jak chłodno i sukowato te tłumaczenia musiały zabrzmieć. 


<zbiera szczękę z podłogi> Dziewczyna oznajmia facetowi, że wyjeżdża na DWUDNIOWE SZKOLENIE, nie - na miesiąc na Wyspy Kanaryjskie, nie - na tydzień do wykwintnego SPA, nie - do Indii na lato, szukać wśród joginów kontaktu ze swoim wewnętrznym “ja”, ale do pracy. Na dwa dni. Facet pyta bez szczególnego zainteresowania, na jakie, ona odpowiada, on się kiwa na piętach, koniec sceny. Poproszę o ałtorską definicję sukowatości, bo powyższa nie tylko nie wyczerpuje mojej, ale nawet o nią nie zahacza.


Cóż, skwitowała, wszystko jest lepsze od samotnych godzin w pralni. A ani przez moment nie żałowała, że spędziła tamten weekend w Toruniu, i to sama, bez Kacpra. 
W Toruniu wcale nie utyskiwała na to bydło, co się miętoli.


Kto zresztą wie, czy i jemu nie przydał się krótki odpoczynek od przyszłej żony. Choć między Bogiem a prawdą nie było im ze sobą źle, wręcz przeciwnie. Anika lubiła położyć się obok Kacpra na kanapie i przytulić się do niego. 
Kiedyś potrafili zasnąć wtuleni w siebie nawet na materacu, w pokoju z jedną nędzną żarówką, a Kacper zawsze powtarzał, że marzy mu się, by skończyli jako para dziadków z osobnymi szklankami na osobne sztuczne szczęki.
Widzicie? Dowód koronny. Gdyby wcześniej był zazdrosny, fantazjowałby o ciamkaniu JEJ sztucznej szczęki. 


(...)
* * *
Potrzebny im był lokal pod dobrym warszawskim adresem, żeby wysłać jasny komunikat do świata: „Stać nas na to, ponieważ nasza firma świetnie prosperuje i ma wielu klientów. Bądź jednym z nich i wzbogać się błyskawicznie!”. Pierwszy lokal agencji bukmacherskiej Hattrick Robert i jego kompani otworzyli zatem na Grzybowskiej, i był to całkiem przyzwoity adres, z czego Kepler był bardzo rad.
Natomiast Adi będzie mieć blisko do synagogi.


Znał się na zakładach bukmacherskich jak mało kto. Boże, ileż to lat temu kopał piłkę, w iluż meczach uczestniczył? 
Ileż to razy oglądał Żądło?!
Ale… co to ma wspólnego z prowadzeniem biura bukmacherskiego...
Oglądanie “Żądła” w sumie więcej, niż granie w piłkę.


Wszystko to było jakby wczoraj: odprawy, rauty, rozgrzewki, zwycięstwa, kontuzje, wywiady, zwycięskie pijatyki w szatni i złowieszcza cisza po przegranych meczach. Ale z tych wszystkich niezliczonych piłkarskich pojedynków najbardziej zapamiętał te, kiedy z orzełkiem na koszulce walczył w kadrze narodowej.
Zapamiętajmy to, ok? 
W kadrze narodowej. Oookeeejjj.


Rozglądał się właśnie po dopiero co wynajętym lokalu na Grzybowskiej, gdy do drzwi zapukał niezapowiedziany gość. Miał na sobie wojskową kurtkę, martensy na nogach i szylkretowe okulary na cienkim nosie. Przedstawił się jako Gniewko Bromski. 
No no, ciekawe, kto się kryje pod tym pseudonimem, bo – jak się za chwilę przekonamy – Marcel ma upodobanie do bardzo sprytnego szyfrowania nazwisk. 

Robert przywitał się z nim i spytał o powód jego wizyty.
– Powiedzmy, że jestem zaprzyjaźnionym reporterem.
– Zaprzyjaźnionym z kim, panie Bromski? – dopytywał Robert.
– To zależy od tego, co mi pan powie, panie Kepler!
Bo może przerwać piękną przyjaźń z Semką i pobiec do Karnowskich?


Robert nie lubił śliskich ludzi, którzy pojawiają się znikąd i idą na skróty, które zawsze sprawiają, że człowiek wdeptuje w gówno, które śmierdzi.


– Powiem panu, panie Bromski, do widzenia, i zachęcam do skorzystania z naszych usług już od czerwca.
– Nie wiesz, z kim grasz, Robercie Kepler.
Powiało grozą...


– Z dziennikarzem, który nachodzi ludzi.
– Nie o sobie mówię. Rosjanie, panie Kepler, to w polskim biznesie silna grupa, mam na myśli zwłaszcza tych, co regularnie meldują się na Belwederskiej.
– A co tam się znajduje?
– Ambasada Federacji Rosyjskiej, gospodin Kiepler, czyli centrum pajęczej sieci.
Czujecie już oddech Putina na waszych karkach? 


– Myślę, że nasza rozmowa dalej nie ma sensu.
– Przyjacielska rada: pogadaj ze mną, bo skończysz pan gorzej, niż bosy na Syberii! – zaśmiał się szyderczo dziennikarz.
Robert miał już zamiar chwycić faceta za kołnierz i wywalić go za drzwi, kiedy pismak podniósł ręce do góry na znak poddania i sam pofatygował się do wyjścia.
Do swidanija, Kiepler! – rzucił na pożegnanie, a Robert z hukiem zatrzasnął za nim drzwi.
Co to, kuźwa, było? – zamyślił się Robert. Przypomniał sobie słowo po słowie całą tę dziwną rozmowę, po czym podjął jedyną słuszną decyzję i zadzwonił do Wiktora Sukorowa.
– Wiktor? Musimy pogadać.
– Słuchaj, czy to prawda, że rosyjscy biznesmeni w Polsce to właściwie mafia i bazę główną mają w Ambasadzie Rosji?
– W żadnym wypadku! Skądże!

* * *
Czekała na niego w łóżku, ale nie zanosiło się, że szybko do niej dołączy. Znów zawalony był pracą i gdy Anika poprosiła, by już się położył spać, Kacper krzyknął przeciągle zza drzwi swego gabinetu, że „przecież pracuje!”.
Wiedziała od dawna, że udany związek czasem podlega zasadom prolongaty, jak w banku. Jeśli jeden z partnerów pragnie bliskości, a drugi jej nie daje (użyłabym tu raczej “jedno” i “drugie”, skoro mówimy o parze różnopłciowej), to nie znaczy wcale, iż nie chce absolutnie owej bliskości ofiarować, znaczy jedynie, że w tym momencie ich orbity akurat się rozminęły. Wychodziło na to, że tego wieczoru Anika orbitowała w sypialni, a Kacper – w kodzie binarnym.
Nie chcecie wiedzieć, gdzie orbitowałby aŁtor(-ka?) tej frazy, gdybym uległa dławionym przez dobre wychowanie emocjom i kopnęła go/ją w sempiternę, ale tak od serca!


(...)


Anika postanawia poczekać na Kacpra, zajmując się w międzyczasie różnymi kwestiami związanymi z organizacją ślubu (i zastanawiając, czy aby na pewno chce za niego wychodzić?), aż tu wtem! 

NIEZNANY: Wiem, że to bez sensu i bajki są dla dzieci, ale chcę z Tobą porozmawiać.
ONA: W dzieciństwie uwielbiałam baśnie Andersena i filmy Disneya. 
NIEZNANY: Ja też uwielbiałem filmy Disneya, na przykład Króla Lwa czy Zakochanego kundla.
ONA: To obejrzyj sobie któryś z tych filmów przed snem. A tymczasem dobranoc!


– Bez owijania w bawełnę: chcę się z Tobą przespać.
– Lubię bawełnę i w ogóle tkaniny naturalne.
– Ja też, zwłaszcza wełniane sweterki.
– To sobie kup, dobranoc. 


Oni naprawdę rzucają do siebie losowe zdania.

No dobrze, to było niemiłe – zreflektowała się. Ale kogo właściwie bardziej skrzywdziła swoją szorstką reakcją na słowa Roberta? Kto jest bardziej stratny po wymianie tych kilku SMS-ów? Kepler czy ona sama?
Pamiętajcie, drogie dziewczynki, odmawiając mężczyźnie, krzywdzicie same siebie! (i biednego misiaczka, któremu jest tak strasznie smutno!)


I z tą myślą zaczęła kasować wszystkie stare wiadomości ze skrzynki. Gdy jednak dotarła do ostatniej, zawahała się, czy ją usunąć. Mogłaby też zablokować jej nadawcę, ale... Zamyśliła się, po czym, poniekąd wbrew sobie, zapisała numer Roberta jako Disney!, a następnie skasowała ostatni SMS od niego. Ale za nic na świecie nie skasowałaby pierwszej wiadomości od Roberta: „Myślisz, że wystarczy chwila, by potem myśleć o kimś nieustannie?”.
Nigdy do tej pory nie kasowała wiadomości. Nigdy do tej pory nie miała tajemnic przed Kacprem.
No, biorąc pod uwagę, że temu zdarza się grzebać w jej telefonie… lepiej byłoby jednak skasować. 


Wyszła ucałować Kubusia, tym razem jej ukochany dziewięciolatek nie wzbraniał się przed całusami, bo już od dawna smacznie spał.
Wracając do sypialni, zwolniła kroku przy gabinecie Kacpra. Nie miała ochoty na rozmowę z nim, bo zapewne jej przyszły mąż ten gest pojednania znów odebrałby jako przyznanie się przez nią do winy. Do jakiej znów winy? <pogubiła się Królowa Matka> A jej złość wciąż się nie wygotowała. Mimo to zajrzała do niego przez uchylone drzwi gabinetu. Kacper stał w oknie i przyglądał się intensywnie czemuś za szybą.
No nie mówcie, że Robert stoi pod domem.


Cofnęła się cicho do przedpokoju i na palcach wróciła do sypialni. Nie wiedzieć dlaczego, poczuła wreszcie, że opuścił ją niepokój. Zamknęła oczy i już chwilę później spała jak niewinne dziecię.
I że to creepowanie działa na Anikę jak telepatyczne valium.
* * *
Robert ma trochę wyrzutów sumienia z powodu smsowania z Aniką, ale zaraz zajmuje go co innego. 


(...)


Nagle jakaś nagła ojcowska nuta zadźwięczała w jego sercu <nagle nagła nuta, brakuje mi tu jeszcze  “zadźwięczała z nagła”> na myśl o Igorze i tym, że ten młody chłopak, na którego patrzy od chwili jego narodzin, może lada dzień sam będzie borykał się z sercowymi problemami. 
Siedemnastolatek. Lada dzień MOŻE się będzie borykał. Buahahaha. Zaprawdę, ta nagła nuta ojcowska musiała być bardzo nagła!
Następna mu zadźwięczy, jak Igor będzie miał 34. 


Że będzie cierpiał, a może nawet innym sprawiał cierpienie. Robert pragnął go przed tym wszystkim uchronić, dzieląc się z Igorem swoją nabytą przez lata mądrością <aaaaaa!!!>, przekazując mu ją jak bilet, z którym chłopak wybierze się w swoją życiową podróż, i może z tym biletem nie popełni błędów swego ojca. Zszedł do holu i stanął na wprost ściany przyozdobionej jego sportowymi trofeami, także tym najważniejszym... Westchnął ciężko, ale to westchnienie przyniosło mu ulgę.
Chwilę później zapukał do pokoju syna. Gdy odpowiedziała mu cisza, zapukał ponownie, a potem uchylił białe drzwi. Igor znów zasnął w ubraniu i ze słuchawkami na uszach. Pokój, niegdyś wypełniony zabawkami, dziś ledwo mieścił mnóstwo płyt i książek, ale żadna z tych książek nie była poświęcona sportowi.
– Igor... – szepnął cicho, przysiadłszy na skraju łóżka.
Syn nie odpowiadał. 
Ma słuchawki w uszach, durniu.


Choć od chwili jego urodzenia minęło już tyle lat, Robert doskonale pamiętał moment, kiedy pierwszy raz przeglądał się w wystraszonych <Eeee?>, niemowlęcych oczach Igorka.
To właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że już zawsze będzie za niego odpowiedzialny.
Przysiadł więc na łóżku Igora i rozmyślał o swojej sportowej karierze, która z początku zapowiadała się fantastycznie. W 1992 roku miał szansę pojechać na letnie igrzyska olimpijskie w Barcelonie z kadrą Jerzego Wójcika. Czuł, że bił na głowę niejednego piłkarza z zespołu, ale los chciał inaczej i Robert do Hiszpanii nie poleciał. 
Hm… może dlatego, że był za młody? Kawałek dalej będziemy mieć wzmiankę, że podczas “niedzieli cudów” w 1993 Robert miał 16 lat. Czy piętnastolatek może grać w “dorosłej” reprezentacji? 
Najmłodszym debiutantem w reprezentacji Polski był Włodzimierz Lubański, ale miał wówczas 16 i pół roku. 


A ten wyjazd mógłby zmienić wszystko w jego życiu! Polacy wywalczyli wtedy srebro i po igrzyskach wielu zawodników trafiło do klubów we Włoszech i Hiszpanii, a ci mniej utalentowani znaleźli przystań w słabszych klubach w Belgii lub Austrii. A Robert? Robert został wypożyczony do Olimpii Poznań. Siedział teraz w pokoju Igora i trzymał w ręku biało-czerwoną koszulkę, najważniejsze swoje sportowe trofeum, które przed chwilą zdjął ze ściany w holu. W tej koszulce w 1996 roku zagrał w meczu polskiej reprezentacji z Cypryjczykami. Jedyny wtedy raz w swojej karierze wystąpił w kadrze narodowej, strzelając dwie bramki. 
A to ciekawe. Czym Robert sobie tak nagrabił, że nikt więcej nie chciał młodego talentu, który strzelił dwie bramki w meczu reprezentacji? 


(...i przypomnijmy sobie wcześniejsze “Ale z tych wszystkich niezliczonych piłkarskich pojedynków najbardziej zapamiętał te, kiedy z orzełkiem na koszulce walczył w kadrze narodowej.” No nie dziwne, że zapamiętał, skoro to był JEDYNY raz). 


Grali w Bełchatowie. Szamo na bramce, Kaziu w obronie z Zielem, w środku pola Jurek, dzisiaj selekcjoner. I Adaś, ten, co po rozwodzie dziesięć lat temu się powiesił.
Proszę, jeśli ktoś chce się bawić w rozszyfrowywanie, tu lista zawodników z tamtego meczu. A za wzmiankę o Adamie… wstydź się, Marcelu.  

(...)
W domu panowała przygnębiająca cisza, ale Robert dobrze wiedział, że w apartamencie w alei Róż byłoby jeszcze ciszej i samotniej. Bo oprócz oddalającej się od siebie rodziny i wyimaginowanej dziewczyny z windy nie miał naprawdę nikogo bliskiego.
Tak, szczególnie wyimaginowani przyjaciele potrafią być bardzo bliscy. 
Dziewczyna, drogi Robercie, nie jest wyimaginowana. Wyimaginowana to jest ta bliskość, która was łączy.


* * *
Gdy za Robertem zamknęły się drzwi, Igor powoli otworzył oczy. Kilka minut wcześniej oglądał nagranie na YouTube, kiedy usłyszał ciche pukanie do drzwi. 
Ciche pukanie? I usłyszał je mimo słuchawek na uszach i włączonego dźwięku na filmie?


Ponieważ nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę z ojcem, a może i miał, ale od dawna nie potrafił z nim rozmawiać, udał, że zmorzył go sen.
Teraz odblokował ekran smartfona i odpalił zapauzowany filmik. W oczach odbiło się światło z urządzenia.
– Robert Kepler jako ekspert sprawdził się. Dla piłkarzy, którzy zakończyli karierę, często to właściwa droga – zauważył były piłkarz Tomasz Kajto.
– Nawet jeśli widzi truskawki na torcie? – zażartował Dariusz Drozdowski prowadzący program. – W naszym studio – na ekranie pojawił się popularny komentator sportowy – gościmy dziś znanego piłkarza Tomasza Kajto. 
Te nazwiska, takie subtelne… A gdzie Marek Sitko i Grzegorz Zima?
Nie ma, ale jest Michał Gałązkiewicz, który wtedy “biegał z gwizdkiem”.


Ałtorom się wydaje pewnie, że piszą powieść z kluczem… ale to raczej powieść z wytrychem. 
Z łomem.


Panie Tomku, porozmawiajmy o Robercie Keplerze, z którym pan grał przez lata w jednej drużynie.
– Szumnie powiedziane, że przez lata grałem z Robertem w tej samej drużynie, bo zagraliśmy razem tylko w kilku meczach.
– Panie Tomku, co pan prywatnie sądzi o aferze, która rozpętała się wokół osoby Keplera? – Tu spojrzał w kamerę. – I co państwo sądzą? Otóż były piłkarz, zamieszany w korupcyjny proceder, dziś ma zajmować się działalnością bukmacherską z firmą Hattrick. Odniesie się pan do tego?
Uuu, brzmi grubo… ale posłuchajmy, co to za afera. 


Goście w studiu zaczynają wspominać “niedzielę cudów” w sezonie 1992/93. 


(...)
Pan, panie Michale, zdaje się, sędziował ten drugi mecz...
– Tak, działy się cuda. Zgłosiłem to obserwatorowi. Nie było jednak tak drastycznie jak przy Reymonta, gdzie krakusy krzyczały, żeby ich piłkarze zeszli z boiska i podzielili się pieniędzmi z kibicami. Nawet Tomasz Zimoch (a cóż to - tym razem nie Latoch?), co potem słyszałem w powtórce Studia S-13 w radiowej Jedynce (mujborze, jaka pamięć!), otwarcie mówił na antenie, że wydrukowali mecz.
– No dobrze, ale wróćmy do meczu ŁKS-u z Olimpią w 1993 roku i do Keplera.
– Dlaczego właściwie mamy o tym rozmawiać? – Kajto nie potrafił ukryć swojego zdziwienia. – Panie Darku, że tak powiem kolokwialnie, trochę jest to męczenie buły.
Borze, głos rozsądku w opku. 


– Ponieważ Kepler nie strzelił karnego w ustawionym meczu. Cała Polska to widziała, panie Tomku!
– Na mistrzostwach świata Baggio też przestrzelił i nikt nie oskarżał go o korupcję – zauważył Kajto.
Ale Platini nie strzelił karnego w Mistrzostwach Świata w 1986 roku i już 32 lata później miał zarzuty w gigantycznej aferze korupcyjnej! Aha, szach-mat, ty Kajto, ty!


– Panie Tomku, mówimy o korupcji w polskiej piłce. ŁKS gra z Olimpią, i oto nagle w ostatniej kolejce pierwszej ligi do wykonania rzutu karnego podchodzi junior, szesnastolatek, Robert Kepler. I pudłuje, bo jest to na rękę przeciwnikom.
*próbuje sobie wyobrazić sytuację, gdy spudłowanie karnego NIE JEST na rękę przeciwnikom*


– Bo innym trzęsły się nogi. Kepler miał jaja. Naprzeciwko niego stał Woźniak, ikona, zatrzymany dziesięć lat temu przez CBA za sprawę z Koroną Kielce. Proszę pana, bądźmy ostrożni z ferowaniem zarzutów. Kepler podszedł do karnego w – tu się z panem zgadzam – ustawionym meczu. Ale sam ma czyste sumienie. Nie pudłuje ten, kto nie próbuje. Kepler próbował, ale nie trafił, co nie znaczy, że wziął za to kasę!
– I dostał za to odpowiednią sumkę. 
Ale jakieś dowody na to pan komentator ma? Bo mnie to wygląda na zdanie rzucone “tak, bo tak”.
Szesnastolatek, junior? Nawet jeśli to faktycznie zostało opłacone, to założę się, że całą sumę do kieszeni wziął trener, który wystawił smarkacza przeciw “ikonie”. 


A dziś reklamuje zakłady bukmacherskie – zakończył Drozdowski. – To się na pewno wiąże ze sobą, ja wam to mówię! 


Jeżu, serio. Wracać do sprawy sprzed ćwierć wieku – ok, “niedziela cudów” ma nawet swoje hasło w wikipedii i, zdaje się, nadal rozpala emocje – traktując ją jako dowód na jakiś przekręt dzisiaj? Czy naprawdę w biografii Roberta nie było żadnych innych punktów zaczepienia? I naprawdę to, że jako szesnastolatek brał udział w ustawionym meczu, jest określane jako “był zamieszany w korupcyjny proceder”? Na miejscu Roberta już bym pozywała panów komentatorów. 
A jeśli jednak chcą tropić jakąś aferę w związku z Robertem, to ja bym jednak poszła w stronę “za tą spółką stoją Rosjanie”. 


Kajto pokręcił głową, podniósł do góry palec jak grecki poeta i postanowił wygłosić tyradę:
– Pan Michał mógłby powiedzieć więcej, bo biegał tam po boisku z gwizdkiem, ale z szacunku dla byłego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej nie będę oceniał, czy jako sędzia miał na to wpływ, bo sędzia bramek nie strzelał w Łodzi. 
Nooo, sędzia to potrafi mieć duży wpływ… Howard Webb mógłby coś na ten temat powiedzieć. 


Jestem od panów trochę młodszy, ale też już emeryt i doskonale pamiętam, że młody piłkarz miał do powiedzenia w klubie tyle co żółtodziób w koszarach wojskowych. A do wypłaty stał ostatni, i na tym skończyłbym temat i jeszcze podkreśliłbym, że osobiście w te pomówienia nie wierzę. Co do bukmacherki, warto przypomnieć, kto jest głównym sponsorem tytularnym naszych rozgrywek.
Tu panom zrobiło się głupio, bo wśród sponsorów były nawet dwie firmy bukmacherskie. 


(...)
Igor wyłączył telefon i zamyślony spojrzał na przewieszoną przez krzesło biało-czerwoną koszulkę. Wstał, usiadł na krześle, zapalił lampkę i położył koszulkę na biurku. A gdy przejechał dłonią po wyszytym na niej orzełku, poczuł, jak mocno bije jego serce. Tego orzełka. To serce podpowiadało mu, że Robert Kepler jest uczciwym człowiekiem, ale Igor słyszał również, jak coś podpowiada mu do ucha, że może Robert Kepler jest oszustem.


 Najbardziej jednak bolało go to, że jego ojciec Kepler porzucił swoją żonę i syna, mimo że wciąż mieszkał z nimi pod jednym dachem. 
Kto, do szmurwy przędzy, myśli o swoich rodzicach “Mój ojciec Iksiński, moja matka Igrekówna”?!
Laura Pyziak.


Za oknami pokoju Igora cicho szumiały tuje, te same, które jego rodzice posadzili, gdy ich jedyny syn przyszedł na świat.
Łosie wędrowały na północ. W powietrzu unosił się egzystencjalny niepokój. 

* * *
Bla, bla, Anika leży w łóżku i zastanawia się, co właściwie czuje do Kacpra i do Roberta, a także wspomina początki swojej znajomości z Kacprem (byli sąsiadami, on raz pomógł jej wnieść wózek na piętro, innym razem naprawił komputer, z jej inicjatywy znajomość przerodziła się w coś więcej).


(...)
Kiedy przeszył ją dreszcz, ponownie zamknęła oczy, ale natychmiast zerwała się z łóżka i pobiegła do gabinetu Kacpra. Spał na kanapie, położyła się więc obok niego, myśląc o tym, że z tym właśnie, a nie innym, mężczyzną się zestarzeje.
Zdawało się jej, że zmrużyła oczy tylko na chwilkę, kiedy usłyszała zaspany głos Kuby.
– Mamo?
– Hmm...
– Przesuń się.
Trudno się zmieścić na jednej kanapie we trójkę, ale kiedy ludzie się kochają, żadna kanapa nie jest dla nich za wąska – pomyślała Anika – po czym utuliła syna do snu i odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Rano wszyscy troje obudzili się zdrętwali, poodgniatani i zmarznięci. 


* * *
Kinga pachniała truskawkami.
Za dnia rozmawiali niewiele, a nocami wcale, bo o czym mogą rozmawiać małżonkowie żyjący w separacji? Od dwóch miesięcy Kinga nocą przychodziła do Roberta. Wślizgiwała się pod kołdrę, bo wciąż go pragnęła. 
Separacja nie separacja, ale potrzeby człowiek ma! A wibratory coraz droższe. 


Nikt, kto nie przeżył rozstania, nie pojmie, jak rozrywające serce, umysł i duszę jest patrzenie na ból, samotność i szczęście ulatujące z człowieka. Zwłaszcza, jeśli wciąż mieszka się pod jednym dachem. Zabita miłość przypomina zapadające się płuca. 
Powinni takie ostrzeżenie umieszczać na tych wszystkich pluszowych serduszkach z okazji Walentynek. Ze stosownym obrazkiem. 
Jak na paczkach papierosów. "Ministerstwo Zdrowia ostrzega! Zabita miłość przypomina zapadające się płuca, rozrywa serce, miażdży umysł i duszę!".


Jej świst przetacza się przez usychający dom jak nostalgiczne zawodzenie wiatru.
Sapie jak gigantyczny Lord Vader.
Państwo Kepler już ze trzy razy wzywali egzorcystę, zanim się domyślili, że to umierająca miłość.  


Robert wiedział doskonale, że łatwiej byłoby spakować swoje walizki, wyjechać dokądkolwiek i skasować numer telefonu Kingi. Nie musiałby wtedy patrzeć na jej cierpienie, sam by też mniej cierpiał. Mogliby umówić się w jakiś dzień, na przykład o szesnastej piętnaście (?), i przez trzy kwadranse przedyskutować najważniejsze sprawy. Ograniczony kontakt determinowałyby czas i przestrzeń: dzień by się wreszcie skończył (??), lokal zostałby zamknięty (???), a oni – ostatecznie – rozeszliby się każde w swoją stronę. 
Płacone za wierszówkę, a wręcz od słowa. Ja wam to mówię!


Zrobili jednak inaczej. Dalej mieszkali pod wspólnym dachem, próbując się nawzajem wspierać. Udawało się im to z różnym skutkiem.
Ojojoj, jeszcze się naoglądamy tego wspierania, szykujcie się. 


Mógł się spakować i zostawić dawne życie za sobą, ale nie zrobił tego. 
TAK. WIEMY. Było o tym w poprzednim akapicie, jeszcze nie zdążyliśmy zapomnieć.


(...)
Na tym zasadza się fundamentalna różnica między życiem młodzieńczym a życiem rodzinnym w dorosłym życiu. 
Czy to jakiś konkurs, ile razy zdołasz wsadzić słowo “życie” w jedno zdanie?


W swoim czasie Robert założył tę rodzinę, potem zasadził drzewo oraz liczne tuje, zbudował dom i spłodził syna, dając początek czemuś, czego nie można, ot tak, spakować do walizki. 
Taki duży chłopak nie zmieści się do walizki. W każdym razie w całości. 


W dniu podpisania aktu separacji pojął zaś, że pewne rzeczy w życiu nie mają gwiazdki, jak drobny druk u dołu ostatniej strony umowy z bankiem. Nie ma tam nic „do odwołania”. Rodziny odwołać się nie da i można odseparować się od niej tylko wtedy, gdy nic nas nie obchodzi los naszych dzieci. A jemu los Igora nie był obojętny. Raz zbudowana więź, która spaja nas z dzieckiem, trwa wiecznie.
Zaś alimenty dopóki się uczy. 


Dlatego godził się na wszystkie niedogodności życia w oblężonej twierdzy, 
Zaczynam być naprawdę ciekawa, jak wyglądają warsztaty pisania prowadzone przez człowieka, który najwyraźniej nie wie, co to znaczy “oblężona twierdza”.
Śmiechom i dokazywaniom nie ma końca.


jakim stała się ich willa w Podkowie, na spotkania z Kingą i kłótnie z synem. Godził się nawet na noce z Kingą.
Zamykał oczy i myślał o Igo… aaalbo lepiej nie. 


Separacja z żoną przypominała rozchodzącą się ranę na skórze, a zabita miłość zapadające się płuca. Jakież to fizjologiczne. Szwy pękały jeden po drugim, dzień po dniu. Takie noce jak ta były łagodzącym jej ból opatrunkiem.
Ta, jasne. A w dzień ze sobą nie gadają, każde chciałoby powiedzieć, że to drugie jest dla niego ważne, ale nie, nie otworzą paszczy, bo nie. Sraty taty. 
Gdyby porozmawiali, to byłby dowód, że nie doszło do rozkładu pożycia małżeńskiego. A tak -  pouprawiają seks na milcząco, popatrzą na tuje i jak syn rośnie. 


Wchodziła do jego sypialni bez słowa i kładła się obok niego. Pachniała truskawkami, a na sobie miała tylko czarną koronkową halkę. Robert nigdy nie zaprotestował przeciw jej nocnym wizytom, bo zachował dla Kingi sporo czułości i rozumiał jej potrzeby. 
Yyyyy, to znaczy, jak leciało to jego rozumowanie? Rozwodzę się z żoną, w dzień się do mnie nie odzywa i odtrąca na każdym kroku, ale w nocy przychodzi po seks, bo ma swoje potrzeby, no to będę się z nią seksił. Ale nie porozmawiam z nią nawet o tym, co to, to nie. 
Ona cierpi na myśl o rozstaniu, on cierpi na myśl o rozstaniu, on ma dla niej czułość i rozumie jej potrzeby, ona najwyraźniej nie tylko nie czuje do niego wstrętu, ale nadal odczuwa pociąg, on się zachwyca jej urodą. Ale się rozwodzą, bo tak chce Imperatyw Narracyjny, oraz Bóg Grafomanów, Wielki Bo Tak. 
“Całkowity rozkład związku” to to nie jest. 


Nie była to litość ani godna pożałowania pokuta. Naprawdę czuł, że jeśli Kinga wciąż go potrzebuje, nie może odmówić jej tych wspólnych nocy, tym bardziej że Kinga wciąż była piękna. A także miękka i mokra.
Miękka, mokra i pachnie truskawkami… Miska kisielku? 
Ej, teraz na serio: mężczyzna też ma prawo odmówić seksu. 


Zabawne, jak wszystko z czasem się zmienia. Jeszcze rok temu to on zabiegał o względy żony, bo Kinga straciła wtedy zainteresowanie seksem. A teraz je odzyskała. Niektórzy ludzie powiadają, że seks jest stanowczo przereklamowany, ale Robert uważał, że seks łączy, choć nie chodziło mu nawet o dziką namiętność, lecz o autentyczną czułość. Jednak nastał taki czas, kiedy Kinga nie chciała Roberta nawet dotknąć, choć on próbował ją zachęcić do tego na różne sposoby, nadymał pierś, stroszył ogon, pachniał piżmem i śpiewał, Kinga odwracała się do niego plecami, sugerując, że jest śpiąca albo boli ją głowa. 
Mam wrażenie, że to nie było pisane przez dwie osoby, ale co najmniej tuzin. Każdy pisał jedno zdanie i zagiętą kartkę dawał następnemu. 
Mam dokładnie to samo wrażenie! Widzę oczami duszy plik karteczek, na każdej zdanie z innych notatek do innej powieści, wyciągamy je i spisujemy w losowej kolejności i voila! mamy bestesllera!


Te żarty facetów na temat bolącej głowy partnerki mają w sobie tyle subiektywnej prawdy... 
Obiektywna byłaby bardziej przekonująca.


Więc po jakimś czasie Robert się poddał, bo ileż można błagać? A teraz to Kinga prosi, by Robert jej nie odtrącał, teraz to ona czuje to samo, co on czuł niedawno. 
Ale decyzja o separacji już podjęta, pierwsze słowo do dziennika, drugie słowo do śmietnika itd. 


Ale Robert jej nie lekceważy, wiedząc, jak bardzo boli odtrącenie, wiedząc, jak bardzo jedno ciało pragnie drugiego, wiedząc, co daje najbardziej nawet delikatna pieszczota, mając w głowie to durne przekonanie, że mężczyzna musi chcieć seksu zawsze i wszędzie. 
Tej nocy jednak Kinga oczekiwała czegoś więcej, więc zanurkowała pod kołdrę, by zsunąć Robertowi bokserki. Powstrzymał ją zdecydowanym gestem, którego natychmiast pożałował, bo wiedział, jak Kinga się musiała w tym momencie poczuć, gdy złapał ją za przegub ręki.
Nie macie wrażenia, że Robertów jest dwóch? Jeden – wrażliwy empata, który zawsze zważa na to, co myśli i czuje druga strona, drugi – stalker i creep, zdobywający nielegalnie namiary na dziewczynę i wysyłający jej niechciane smsy. 


Nocą można ukryć wiele. Nie da się niczego wyczytać z twarzy, nie tak jak za dnia.
W sytuacjach, w których nie ma dobrego rozwiązania, każde rozwiązanie wydaje się dobre, dlatego po chwili Kinga wyszła z pokoju, stawiając drobne stopy na miękkiej zielonej wykładzinie, którą sama tu kiedyś położyła.
Stawiam dużą kawę każdemu, kto mi wyjaśni sens tego zdania, oraz co ma wspólnego jego pierwsza połowa z drugą połową.


Jeszcze nigdy w domu Keplerów cisza nie wydawała się tak donośna.

* * *
Anika nie zmrużyła w nocy oka. Aż do świtu przewracała się z boku na bok, mieląc w głowie dziesiątki pytań. Co ze ślubem? Co z Kacprem? I co, do cholery, z nią samą?
Jakież było jej zdziwienie, kiedy w kuchni zastała narzeczonego przygotowującego śniadanie.
Ale co ją zdziwiło? Że robi śniadanie w kuchni, czy że o świcie robi śniadanie? A może spodziewała się kogoś innego rankiem w kuchni, a nie narzeczonego?


– Czym mnie dzisiaj otrujesz, książę?
– Kuba oznajmił, że jesteś dzisiaj księżniczką i królową jednocześnie.
– Naprawdę?
– Tak. Zostałaś niniejszym odznaczona przez syna dwoma medalami za wybitne zasługi dla ojczyzny.
– Od razu mi lepiej.
– Kuba, zaczekaj na mamę ze śniadaniem. Bez mamy to się po prostu nie uda – Kacper rzekł z analityczną kalkulacją <ale że, przprszm, z czym?>, po czym wyjrzał przez okno na niebo i dodał: – Dziś świeci słońce. To będzie dobry dzień!

Jakieś rozrzewnienie chwyciło ją za serce. Kto by pomyślał, że usługi motywacyjne mogą być specjalnością jej syna. 

Wchodząc, trąciła mop, który zsunął się po ścianie za lodówkę. Kiedy chciała po niego sięgnąć, Kacper zagrodził jej drogę.
– Ani mi się waż tam zaglądać!
– A to dlaczego?
– Bo... To my dziś rządzimy w kuchni! – krzyknął Kacper, a Kuba zawtórował mu śmiechem.
I nie będzie bezglutenowych bułeczek! A co! 


– Panowie. Ja dzisiaj jestem księżniczką i królową, i tego się trzymam! – Po czym ucałowała swoich mężczyzn, odwróciła się na pięcie i poszła do garderoby.
Tam przecież takie jak ona czują się najlepiej!
To znaczy… jakie? 


Nieodczytaną wiadomość od Roberta skasowała. Sprawdziła kalendarz w kuchni – jutro urodziny Kacpra. Zamówiony prezent dziś powinien dojechać do biura. A dzisiejszy dzień... będzie taki, jak powiedział jej narzeczony.
Mamy więc radosne śniadanie, pełne przekomarzanek, dowcipów i śmiechu, aż tu nagle:


– Jest jakaś specjalna okazja? – spytał, gdy stała w drzwiach.
Bujał się na piętach to w przód, to w tył i już po tym wiedziała, że Kacper ma focha.
– O co pytasz?
– O to, że się tak wystroiłaś.
Kacper uśmiechał się, ale Anika znała ten uśmiech. 


Cisnęło się jej na usta, by powiedzieć, że będzie się ubierać, jak chce, jeśli taki ma nastrój, ale nie chciała doprowadzić do kolejnej scysji. 
Może z tej rozmowy nie będzie żadnej kłótni. Toteż odpowiedziała uśmiechem.
– Jest taka piękna pogoda, a ta spódniczka leży w szafie od roku. Nie podobam ci się?
– A co ja mam do rzeczy? – spytał zaczepnie.
Zrezygnowała, uśmiech spłynął z niej jak roztopiony lód. O co mu chodzi?
– Jak to co, to dla ciebie.
– Dla mnie? – zaśmiał się Kacper. Jego spojrzenie było nieobecne. – A od kiedy chodzę z tobą do pracy, żebym miał cię w niej oglądać? Nie dla mnie się tak ubrałaś.
MASZ ROMANS Z MARCZAKIEM, PRZYZNAJ SIĘ ZARAZ!!!


– Dobrze. – Zirytowała się. – Dla siebie. Dla swojego samopoczucia. Mam ochotę się tak ubrać, i już.
– To nie w porządku. Przecież wiesz, że to ja najbardziej cię kocham.
Do pracy nie mogę puścić cię, nie, nie… 


– Kacper. – Podeszła do niego i zmusiła się do pogładzenia go po szyi, choć była na niego zła. – Co cię ugryzło?
– Po prostu chcę, żebyś ubierała się tak tylko dla mnie. – Nagle zmienił głos. – Czy to jasne?
– Czy to jasne? – powtórzyła za nim, odsuwając się.


Anika wychodzi trzaskając drzwiami. Co prawda trzaśnięcie wyszło jej trochę przypadkiem, ale ojtam. 


(...)


Mogła wreszcie przyznać, że denerwowała ją chora zazdrość Kacpra. Chciała spokoju i ciepła – i wszystko to miała w pakiecie. 
W pakiecie z chorą zazdrością...? 


Po co szukać szczęścia gdzie indziej? Zresztą wiedziała, jak romanse się kończą. Dramatem. Łzami i roztrzaskanym sercem. Gdy Kacper mówił „kocham cię bardzo”, ona czuła, tak jak teraz, że za tym kryje się coś więcej. I może w tym jest problem, że niektórzy ludzie kochają za mocno? Czasami sądziła, że Kacper jest uzależniony od niej, a dokładniej – od wsparcia, jakie w niej znajdował. Chciała mu je dawać, jak każda kochająca osoba, mimo że ciężar ją przygniatał. Jak w jego poprzednim związku, w którym, jak mówił, nie miał wsparcia.
Dzisiaj będzie dobry dzień! – pomyślała, wsiadając do metra.


Ćwiczenie dla czytelnika.


Zgadnij czy ałtorka:
  1. starała się w miarę swoich możliwości stworzyć głęboką, wielowymiarową, targaną sprzecznymi namiętnościami postać kobiecą?
  2. pisała wszystko, co jej do głowy przyszło, ponieważ dedlajny dyszały jej w kark, a stawka za wierszówkę kusiła?
  3. pisała dwie książki naraz, jedną na własne konto, jedną w duecie, i pomieszały jej się notatki?
  4. wszystko naraz, bo kto bogatemu zabroni?


Musi być bowiem jakiś powód stworzenia postaci, która jest jednocześnie poirytowana, szczęśliwa, zainteresowana ślubem, niezainteresowana ślubem, pierwszy raz zaniepokojona objawami zazdrości narzeczonego, ale nie od dziś świadoma, jak bardzo jest zazdrosny, oraz wściekła z powodu jego chorej zazdrości, chociaż w pakiecie miała spokój i ciepło, dająca oparcie, jak kochająca osoba, którą ciężar jego uczucia przygniatał, ale to będzie dobry dzień - a wszystko to w jednym i tym samym rozdziale.


Mnie to się kojarzy z tym fragmentem “Romansu wszech czasów”, gdzie wyjaśniono, że Basieńka i jej mąż, prowadzący na co dzień spokojne i uporządkowane życie, nagle musieli zacząć udawać ludzi szalonych z i dziwnymi fanaberiami, więc po prostu narobili w domu bałaganu, przestawiając przedmioty w losowe miejsca – a tam, gdzie nie zdążyli albo zapomnieli, nadal panował idalny porządek. Tak samo aŁtorce nagle się przypomina, że przecież Kacper powinien być zazdrosny! – więc wyskakuje jak diabeł z pudełka z jakąś  z dupy wziętą awanturą. 

“Ladacznico!!! Ja wiem wszystko!!! Nie będziesz szargać mojego nazwiska po rynsztokach!!!” - tak, rzeczywiście, coś w tym jest, to faktycznie ten sam schemat.


* * *
Tymczasem Igor w szkole znów śledzi informacje związane z ojcem. 


Na długiej przerwie skrył się za szatniami i odpalił telefon. (...)
– Prezydent RP Roman Bór (bardzo zawoalowany wytrych, bardzo) (Myślisz, że Komorowski…? Ale następne zdania są raczej aluzją do Witolda Bańki, ministra już za czasów Dudy, i jego starań o szefostwo WADA) oraz minister sportu Bogdan Kania wraz z byłymi piłkarzami Robertem Keplerem i Grzegorzem Obiałą wręczyli dziś nagrody dla najlepszych piłkarzy z reprezentacji do lat piętnastu – przeczytał Igor. – Kepler i Obiała spotkali się z ministrem także w zaciszu jego gabinetu, by przedyskutować temat dopingu w polskiej piłce. Tajemnicą poliszynela jest, że Kania przymierza się na stanowisko szefa Światowej Agencji Dopingowej WADA.
To jakaś zła bliźniaczka Światowej Agencji ANTYdopingowej? 
 W końcu ktoś musi wymyślać te substancje. 


– Cześć. – Patrycja Mazur, koleżanka z klasy, uśmiechnęła się do Igora. – Co ci się stało w rękę?
– Nic takiego – odpowiedział.
– Słyszałam, że uprawiasz parkour, a ja lubię ostre sporty!
Mrrrrau, ale takie naprrrrrrawdę ostrrrre! 
Nie przyjmujemy do wiadomości, że łamaga mógł spaść z roweru.


Igor wiedział doskonale, że wśród nastolatków rządzą inne zasady niż w świecie dorosłych. 
No tak, ma się to życiowe doświadczenie!


Ale choć nie był pewien, na czym ta różnica miałaby polegać, czuł, że kiedy uśmiecha się do niego taka dziewczyna jak Patrycja, to wydaje ci się, że to najlepsza szansa w życiu. I dlatego kiedy Patrycja zaproponowała mu, by razem z nią udał się do toalety, Igor uczynił to bez wahania.
Dowcipniś z Ostatniej Ławki (no co, chyba każdy miał w klasie takiego) przez cały następny tydzień darł łacha z Igora znikającego w damskim kiblu. 


Spoko, totalnie to widzę. Długa przerwa, w łazience tłum dziewczyn, jedne kolejkują do kabin, inne poprawiają makijaż, jeszcze inne popalają papierosy, aż tu wtem! dumnie wkracza Patrycja, ciągnąc za rękę Igora, i wśród domyślnych chichotów zamykają się w najbliższym wolnym kibelku. Towarzystwo milknie i z napięciem nasłuchuje odgłosów Wielkiej Pardubickiej na klapie od sedesu. 


W sumie może to być też męska toaleta. Wtedy to samo, co wyżej, minus poprawianie makijażu, no i towarzystwo by nie umilkło, tylko dopingowało radośnie i tak rozgłośnie, że wizyta nauczyciela dyżurującego byłaby kwestią najwyżej minuty. Faktycznie najlepsza okazja w życiu, oraz również totalnie to widzę.


* * *


Kacper w swoim pokoju wspomina ponure czasy młodości, kiedy to ojciec wyzywał go od “kruchych pizd” i znęcał się, póki wreszcie raz Kacper nie spróbował oddać ciosu. Ojciec co prawda go znokautował, ale już nigdy potem nie podniósł na niego ręki. 


(...)
Pokój wypełniał teraz cichy szum komputerowych dysków i radiatora. Kawa, kanapka i ciastka były pod ręką, kiedy spędzał kolejny poranek na wyprofilowanym czarno-czerwonym fotelu dla gamerów. Kosz na śmieci dosunął nogą pod biurko. Zawsze chował w nim wstydliwie na dno zużyte chusteczki higieniczne. Nie chciał, żeby zauważyła je Anika, a już na pewno nie Kuba.
Oj, nie po katarze były te chusteczki, oj nie… 

Kacper odsłonił okno i zmrużył oczy pod naporem wpadającego światła. Odwrócił się i rozejrzał się po swoim gabinecie, pośrodku którego stał jego potężny komputer, po czym rzekł:
– Zarobiłem na to, ojcze!
Powiedział to, choć dobrze wiedział, że potrzeba udowadniania ojcu czegokolwiek jest w tym wypadku toksyczna. Że to dramatyczne wołanie o akceptację i skomlenie o miłość, której nigdy od ojca nie dostanie.
*chlip* *wzrusz* 


* * *

Mówi się, że to nie pogoda bywa zła, tylko że to ludzie noszą nieodpowiednie ubrania. Anika włożyła tego dnia niebieską tyrmandówkę. 
Aż sobie zguglałam, bo nic mi to nie mówiło i… geeez, to był ten powód do awantury? Myślałam, że założyła co najmniej miniówkę do pół uda… 


Anika wychodzi z pracy, niosąc kopertę z prezentem dla Kacpra, aż tu wtem! wiosenna ulewa. 


(...)
W mgnieniu oka na chodnikach utworzyły się kałuże. Ludzie stali stłoczeni na przystankach albo rozkładali parasolki. Ale Anika nie miała ani parasolki, ani siły, by tłoczyć się z innymi na przystanku. W pewnej chwili zachciało jej się śmiać z siebie samej, bo uświadomiła sobie, że z pewnością wygląda niczym zmokła kura, która prężnym krokiem w strugach deszczu podąża, jak gdyby nigdy nic, wprost przed siebie…
Ale czujecie, jaka z niej special snowflake i jak nie podąża za tłumem? Czujecie, jakie to niezwykłe, że ona sobie tak w deszczu i bez parasola? Jak na pewno wszyscy na nią teraz patrzą? Czujecie, prawda?
A swoją drogą, dopiero co bała się, że deszcz zniszczy prezent dla Kacpra (trzymany w tekturowej kopercie). 


Nagle usłyszała za sobą odgłos klaksonu. Obróciła głowę w lewo, przystanęła i oto zobaczyła uśmiechniętego Roberta w uchylonej szybie czarnego lexusa.
– Może cię podwiozę? – zapytał.
– Dziękuję, ale nie skorzystam.
Anika czuła się zakłopotana nie tyle jego propozycją, ile swoim wyglądem straszydła, bo deszcz zniszczył jej staranną fryzurę, a wilgotna bluzka nieprzyzwoicie wprost oblepiała ciało dziewczyny.
Tej jakiejś całkiem innej dziewczyny, która właśnie ich mijała. 


– Wsiadaj – nalegał Robert. – Jadę w twoją stronę.
– A skąd wiesz, w którą stronę zmierzam?
– Na pewno w tę samą co ja – zaśmiał się.

I w tym akurat momencie jego samochód niespodziewanie zahamował, kierowca z tyłu wjechał mu w bagażnik, (jak to - niespodziewanie zahamował, czy to znaczy, że przed chwilą Robert jechał, a Anika leciała wzdłuż jezdni chodnikiem, i w biegu prowadzili swoje przekomarzanki?) i za lexusem Roberta błyskawicznie utworzył się spory korek. Kierowcy trąbili, machali rękami i nie przebierali w słowach, bo Warszawa bywa w takich sytuacjach bezlitosna, natomiast w innych miastach kierowcy spokojnie wyłączają silniki i pogrążają się w pogodnej medytacji.
– Lada chwila może się tutaj rozegrać dantejska scena, Aniko, więc wsiadaj szybko! – prosił ją Robert.

Otworzyła drzwi od strony pasażera, usiadła obok Roberta i kiedy tylko lexus ruszył, Anika poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Wiedziała, że pod żadnym pozorem nie powinna korzystać z uprzejmości Keplera, że lepiej byłoby podziękować mu i okręcić się na pięcie, nie oglądając się nawet za siebie. Serce waliło jej jak szalone. Co się z nią, do diabła, działo? Czy już zawsze będzie tak reagowała na widok tego mężczyzny?
– Nie sądzisz, że to przeznaczenie, skoro tak często na siebie wpadamy? – zapytał Robert.
– Sądzę, że stajesz na głowie, by zawsze znaleźć się w tym samym miejscu co ja. – Anika uśmiechnęła się pod nosem. Schlebiała jej uwaga, jaką darzył ją ten facet, ale do wściekłości doprowadzała ją jego impertynencja.
Mam wrażenie, że “impertynencja” to takie słowo-wytrych używane, by wyjaśnić, dlaczego bohaterka się na niego wścieka. Przypomnijmy: słowo to oznacza obraźliwe zachowanie wobec kogoś. Tu akurat Robert niczym jej nie obraża… raczej to ona próbuje mu dociąć. 

– I tu mnie masz. – Robert również się uśmiechnął.
– Dasz się rozgrzać gorącą kawą? – zaproponował, a ona czuła, że serce wyfrunie jej zaraz z piersi.
Wszystkie romanse zaczynają się od kawy. 
Impreza Kapuletów odbywała się w Starbuniu, Anna Karenina wyskoczyła na Wrońskiego z wagonu z kawą, Izabela zachodziła do znanej kawiarni Wokulski&Mincel, a Rhett Butler spotkał Scarlett w kolejce do automatu. 
I nie tłumacz się potem, że “to była tylko kawa”, przecież nawet dziecko wie, do czego to prowadzi! Obowiązkowo i bez wyjątków! 


Najpierw jest rozmowa, po której nie przestajesz o kimś myśleć.
– Dzień dobry, co podać?
– Dwadzieścia deko pasztetowej proszę.
– Zapakować panu w folię?
– Poproszę. 


A potem kolacja, lampka wina albo dwie, a przy trzeciej to ona już tańczy na stole. 
Albowiem ma rekordowo słabą głowę. 


(...)
Mimowolnie spojrzeli oboje na swoje usta. Fala wyrzutów i zmieszania znów wymiotła z nich resztki świadomości, nieprzytomny Robert prawie rozjechał pieszych na przejściu, skosił sygnalizację i wbił się z impetem w najbliższą ścianę, ale tym razem przebiegło to szybciej niż podczas spotkania w windzie. 
Cóż rzec, organizm się przyzwyczaja.


Po czym niespodziewanie i niezbyt namiętnie Anika pocałowała Roberta.
– Zadowolony? – spytała.
Odpowiedź otrzymała nie od niego, ale od siebie samej. Nie, sama nie była z siebie zadowolona. Co tu się właśnie stało? Czy ja oszalałam? – pomyślała przerażona.
Robert się zaśmiał. Trochę ze zdziwienia, a trochę z dezorientacji.
– Ciebie to bawi?
– Mnie to...
W jednej sekundzie jednak Robert i Anika zbliżyli się do siebie z rozchylonymi ustami.
Policjant zaś zbliżył się z alkomatem. Nie, na serio, gdzieś było powiedziane, że oni zaparkowali? Czy dalej stoją tam, gdzie Robert zaproponował podwózkę, i blokują całą ulicę?
Nie, napisane jest wyraźnie “gdy lexus ruszył”. Wygląda więc na to, że obściskują się, podczas gdy samochód sobie jedzie.


Anika pomyślała, że Robert miał usta stworzone wprost do pocałunków, do pieszczenia. Wsunął koniuszek języka do jej ust, a ona pomyślała, że to jej nie wystarcza. Sama nie wiedziała, co nią kierowało, ale to ona zaczęła go namiętnie całować. Oprzytomniała dopiero po chwili.
– Nie, Robert, nie mogę, wybacz! – Odsunęła się od Keplera i z wyrzutem cicho powiedziała do siebie samej: – Nie zachowuję się ani jak królewna, ani jak księżniczka, ale jak… standardowa bohaterka harlekina, która musi zacząć karesy od “Och nie, Mój Gorący Trólaverze, nie wolno nam!”
W aucie zapanowała cisza, którą Robert przerwał po chwili, pytając:
– Może wróćmy do tematu wspólnej kawy? Powiedziałaś: „Czemu nie?”... – Uśmiechnął się, próbując ukryć swoje zmieszanie połączone z podnieceniem.
Nie patrz w dół, nie patrz w dół… 


I to „czemu nie?” zawisło nad nimi, jakby było zapowiedzią ich przeznaczenia.
– Zniszczyłam sobie kompletnie buty. – Próbowała zmienić temat.
Wszystkie jej receptory wariowały, 
Czuła się więc, jakby siedziała na gorącym jeżu z aksamitu, żując zimną makrelę z lukrecją i wąchając róże polane benzyną.


wysyłając tysiące sygnałów świetlnych i dymnych, niczym pikujący samolot. 

Mayday, mayday, mamy awarię systemu nerwowego, doszło do niekontrolowanego pocałunku z obcym obiektem! 


Wiedziała, że nie powinna wsiadać, że lepiej byłoby podziękować i odejść, nigdy nie oglądając się za siebie... A jednak jakiś wewnętrzny głos kazał jej całować ten obcy obiekt. Jeśli nie był to jej głos, to czyj?
Dwunastu pokoleń Bene Gesserit zaimplementowanych w jej mózgu? 


Niewiele myśląc, Anika zdjęła pantofle, rzuciła je na podłogę samochodu i nie żegnając się z Robertem, wysiadła z jego lexusa prosto na zalaną deszczem ulicę.
W biegu?
Kopciuszek XXI wieku. 
Oesu, oni naprawdę korkują ulicę. Tłum kierowców już wyciąga widły z bagażników. 


Robert głośno na nią zatrąbił, ale Anika nawet się nie obejrzała za siebie, biegnąc szybko w stronę metra. Co to, to nie – myślała – wyglądająca jak mokra kura dziewczyna ma się oglądać na gościa z limuzyny? 
Co innego, gdyby wyglądała jak milion dolarów! Albo gdyby on jechał rozpadającym się fordem z 1991 roku!


Czy w tle zabrzmi piosenka z Pretty Woman? Wolne żarty!
– Anika! Coś u mnie zostawiłaś! – krzyknął, machając jej butem. – Kopciuszku, poczekaj!
Krew pulsowała Keplerowi w skroniach mocno i rytmicznie, a samochód wciąż pachniał kobietą, która przez krótką chwilę pozwoliła mu się smakować.
Aniko, perfumami to się skrapia, nie oblewa. 


Z zamyślenia wyrwały go silny dźwięk klaksonu i światła błyskające w tylnej szybie jego lexusa, dopiero wtedy Robert zorientował się, iż cały czas blokował buspas i doprowadził do furii pasażerów trzech autobusów, którym zatarasował drogę. 
Ledwie się przesiadł do lexusa, a już cała Warszawa jego! Nie ma, że buspas, nie ma, że zakaz zatrzymywania!


Ruszył gwałtownie, nie patrząc nawet w boczne lusterka (brzęk! trzask! jebudu!) i nie zauważając, że w tej samej chwili zza fotela pasażera wypadła na wycieraczkę żółta koperta DHL, zaadresowana na biuro Aniki.


Scena mrożąca krew w żyłach. Wyobraźcie sobie kopertę lewitującą po kabinie samochodu tylko po to, aby przylgnąć do zewnętrznej strony przedniej szyby. A ten nic. Jedzie dalej.


* * *
Anika zatrzymała się dopiero w tunelu metra Arsenał. Poczuła na sobie spojrzenie jakiejś obcej kobiety i gwałtownie odwróciła się w jej stronę. To ona sama patrzyła na siebie z odbicia w witrynie sklepu obuwniczego,
Poczuła na sobie spojrzenie własnego odbicia, w dodatku gdy była odwrócona plecami/bokiem do szyby. Nadzwyczajnie wrażliwa jest. Niewyobrażalnie.
Kopciuszek i księżniczka na ziarnku grochu w jednym. Niech sprawdzi, czy nie ma siniaków. 
Wszystkie receptory ma na wierzchu.
I świecą!


przemoczona do suchej nitki, z różowymi policzkami, bosymi i brudnymi stopami, trzęsąca się z emocji. 


Nie, to nie mogła być ona, to musiała nastąpić jakaś pomyłka, bo jej się podobne rzeczy nie przytrafiają. Historie o wariatkach biegnących przez miasto zdarzają się co najwyżej we francuskich komediach, a kobiety bez butów pojawiają się ewentualnie tylko w brazylijskich telenowelach, albo w opowieściach o ekscesach studentek, które za dużo wypiły na imprezie. 
Nie ma zmiłuj. Jak strefa podzwrotnikowa długa i szeroka, wszystkie kobiety popierdzielają w trzewikach za kostkę. 
...po co ona właściwie zdjęła te buty, bo nie rozumiem? 


Ona natomiast jest dojrzałą kobietą i matką, i ma na imię Anika, w przeciwieństwie do obcej i bezimiennej kobiety z odbicia!
Podeszła do lustra i przykładając mokrą dłoń do witryny sklepowej, przyjrzała się uważnie swemu odbiciu.
– Czy to ty, czy ja jestem zaciekiem na tej szybie?
Sama jesteś zaciek! - oburzyło się odbicie. - Poczytaj trochę o optyce, dziołcha!


* * *
– Igor, dobrze, że jesteś!
Wiktor Sukorow wypuścił ze swych ramion Kingę, która bezwładnie klapnęła na podłogę i wyszedł przed witrynę kwiaciarni,
przeczytałam “wyszedł przez witrynę” i nawet się nie zdziwiłam…
 by przywitać chłopaka, który właśnie nadchodził w rozciągniętym T-shircie z nadrukiem „Luke, I’m your father” z filmu Gwiezdne wojny. Kinga odgarnęła włosy z czoła i odeszła zmieszana do szklarni.
– Chyba zjawiłem się w nieodpowiednim momencie? – spytał domyślnie siedemnastolatek.


Czy z tego ma wynikać, że Wiktora coś łączy z Kingą? 
Igor zauważył kątem oka matkę. Była zamyślona, trzymała w ręku czerwoną różę.
Wiktor wziął go na stronę i poprowadził w stronę niebieskiego mercedesa.
– Wpadłem pocieszyć twoją mamę, Igorze, chyba nie jest w najlepszej kondycji. A co u ciebie?
– Jakoś leci, wujku.
O! To ciekawe. Dotychczas narracja sugerowała raczej, że Wiktor jest jedynie znajomym biznesowym i to raczej niechętnie widzianym przez Roberta. A tu okazuje się, że to ktoś bliski… (w jednym z fragmentów, które wycięliśmy, mamy też informację, że jest ojcem chrzestnym Igora!)


– A u ojca dobrze wszystko? Mam nadzieję, że tak, bo właśnie dobijamy targu i Robert musi być w formie.
Ale jak to dopiero dobijają, przecież Robert już załatwia sprawy dla firmy, a media trąbią, że KEPLER W SPÓŁCE BUKMACHERSKIEJ, AFERA! 

– Nie za bardzo się interesuję tym, co u ojca.
– O nie, nie! – Sukorow z sympatią poklepał Igora po ramieniu, podnosząc przy tym wskazujący palec jak Lenin na zebraniu bolszewików. – Musisz szanować swego ojca i matkę.
Ilustracja poglądowa:


– Ten biznes, wujku, to jakieś zakłady, prawda?
– Bukmacherskie. Robert będzie kierował tym interesem. – Wiktor znów klepnął Igora w ramię, ale tym razem chłopak wykrzywił twarz w lekkim grymasie.
– Tak się zastanawiam... Słyszałem, wujku, różne rzeczy.
– Jakie znowu rzeczy?
– Że niby tato jakiś mecz kiedyś sprzedał. Kiedyś tam, jak mnie jeszcze na świecie nie było, a sam był młodszy niż ja teraz. 

Igor stał niepewnie ze spuszczoną głową. Sukorow pochylił się, by spojrzeć mu prosto w oczy.
– Igorze, kochany chłopcze, twój ojciec nie miał nic wspólnego z jakimś sprzedanym meczem.
Na twarzy chłopaka zarysowała się lekka ulga, ale usta wciąż wykrzywiał mu gorzki grymas.
– Kochaj ojca, pamiętaj, synu! – Wiktor pogroził mu palcem, po czym uśmiechnął się, poszperał w kieszeni, a potem wyciągnął do Igora rękę i wręczył mu kilka banknotów. – Masz, chłopcze, na lody.
– To chyba na lodziarnię! – Igor próbował się bronić przed hojnością Wiktora, ale Sukorow nalegał tak, jak zawsze w takich przypadkach nalegają silniejsi ludzie.
Czyli jak? Chwytają za bluzę na piersiach, przyciskają do muru i warczą: "Jak mówię brać to brać!" ?
Tak, pamiętamy tę scenę z poprzedniej części, kiedy to nie zważając na protesty kelnera wciskał mu siłą obfity napiwek. 
W wysokości dwóch złotych. Argumentując, że inaczej kelner by się rozbestwił.


(...)
* * *
Kinga w zamyśleniu usiadła przed swoją kwiaciarnią i wybrała numer w telefonie.
– Coś się stało? – usłyszała głos męża. – Halo, Kinga, jesteś tam?
Kinga odsunęła telefon od ucha i spojrzała na wyświetlacz. Robert zapisany był w kontaktach jako „Konkubent”. To był taki ich żart z czasów, kiedy jeszcze mieszkali bez ślubu. Chciałabym ci, Robercie, powiedzieć – zwracała się do niego w myślach – ile dla mnie znaczy być twoją żoną, wyznać ci, że nie pragnę nikogo innego, jedynie ciebie.
A w ogóle to nigdy w życiu nie powiedziałam ani słowa o separacji! Powiedziałam: “Myślę poważnie o budowie szklarni, musimy zatrudnić ekipę budowlaną, będziemy potrzebować specyfikacji…” ale naczynia myłam, woda się lała, noże brzęczały, źle usłyszałeś, a kuchenne dźwięki w dodatku zagłuszyły dalsze słowa: “...technicznej wykonania i odbioru robót budowlanych”, i stąd całe to nieporozumienie!!!


*Wije się w spazmach na podłodze* Kurwa mać! Usiądźcie naprzeciw siebie, otwórzcie te durne paszcze i powiedzcie sobie to wszystko!  

– Słuchaj, Kinga, bo ja się spieszę, ale jeśli masz do mnie coś ważnego, to zadzwoń później, okej?
W słuchawce zapadła cisza, ale Kinga, trzymając w ręku małe czarne urządzenie, pragnęła wyznać Robertowi, jak bardzo wciąż go kocha, ale jego słowa dobiegały do niej jak sygnały z odległej planety. W tej samej chwili kątem oka dostrzegła oddalającego się w głąb ulicy Igora.
Kinga odchrząknęła i wróciła do tej rozmowy, której w ogóle nie zaczęła  z Robertem.
– Nie, nie mam nic ważnego, już nic – mówiła, zaciskając usta.
Pożądam ujrzenia na własne oczy, jak to technicznie wykonała!
Jest brzuchomówczynią?!


– To dobrze – odpowiedział Robert.
– Chciałam ci powiedzieć, że po pierwsze, nie potrzebuję już od ciebie pożyczki na budowę szklarni, poradzę sobie sama, niemniej dziękuję za dobre chęci. A po drugie... Po drugie, przepraszam, Robercie, ale muszę kończyć, bo nadjeżdża mój dostawca
– Halo?
– Hej, nie mogę teraz rozmawiać, przeżywam angsty.
– Przecież to ty dzwonisz.
– Na razie!
“Dzwonię do ciebie, gdyż nie mogę z tobą rozmawiać”.


I rozłączyła się, po czym spojrzała na swoją prawą dłoń. Rozmawiając z Robertem, nie zauważyła nawet, iż kaleczy się kolcami zerwanej wcześniej róży, i teraz jej ręka mocno krwawiła.
Nagle zrozumiała, że jeśli żywiła jeszcze dotąd jakieś złudzenia, iż Robertowi zależy na niej bardziej niż Wiktorowi, to teraz właśnie się ich pozbyła. 
Gdyż albowiem nigdy w życiu, dzwoniąc do kogoś, nie trafiła na moment, kiedy ten ktoś nie mógł rozmawiać.


Siedziała na ławce przed swoją kwiaciarnią, obracając w prawej dłoni różę. Prawda jest taka, że zadzwoniła do Roberta, bo za nim tęskniła. A potem wymyśliła sobie dostawcę, żeby móc się rozłączyć, zanim smutek zdusił jej gardło. Udawanie niewzruszonej zawsze pozwalało jej wyjść z twarzą.
Ulica, przy której znajdowała się kwiaciarnia Kingi, wydawała się dziś wyjątkowo opuszczona przez ludzi. Opuszczona niczym serce Kingi.
Krzaki z westernów się przez nie przewalały.
* * *


Zmoknięta Anika wraca do domu. 


(...)
Anika przybrała minę niepocieszonego przedszkolaka.
– Zmokłam, wracając do domu, a ulewa zniszczyła mi buty, co za pech!
– Roztopiły się? Anikuś, kochanie, to trzeba reklamować!
– Ale te rozpaćkane buty zostały w samochodzie takiego-jednego, bo ich nie wzięłam, bo się z nim całowałam...
– Moje biedactwo! – rzekł pieszczotliwie i podszedł, by poczochrać jej włosy. Większość ludzi uwielbiała mizianie i masowanie, ale nie ona. Oczekiwała, że Kacper w końcu odnotuje raz na zawsze, że jej włosów dotyka jedynie fryzjer.
Niech zgadnę: przez siedem lat związku w ogóle mu tego nie powiedziała? 


(...)
– Twój prezent to po prostu strzał w dziesiątkę!
– Prezent?
– Szkolenie na profesjonalnym wózku kartingowym. Boże, już bym chciał tam być i zakładać kask!
– Jakie szkolenie? – zdziwiła się.
Nagle zrozumiała wszystko: na stole leżała żółta koperta DHL. Koperta. Deszcz. Auto. Pocałunek...
– Kiedy przyszła ta przesyłka? – spytała.
– Kurier przywiózł ją przed chwilą.
– Kurier?! – Serce podeszło Anice do gardła. Nie miała wątpliwości, że za tą niespodzianką stał Robert. Ale skąd Kepler znał jej adres? Najpierw zdobył jej numer telefonu, potem niby przypadkiem spotkał ją w firmie, a teraz podrzuca Anice przesyłkę do domu?! Tego już za wiele!
*wzdech* Oczywiście wszyscy już wiemy, że Anika nie przestraszy się stalkera, tylko pooburza dla zasady, a potem rozpłynie nad astronomicznym, orbitalnym i mistycznym przyciąganiem Roberta?
Ale butów nie oddał.


(...)
Gdy Kacper z Kubusiem siedli wspólnie do komputerowej gry Fortnite, Anika cichcem wymknęła się z mieszkania. Wciąż padało, więc schowała się pod daszkiem przed wejściem do ich bloku i wybrała z telefonu kontakt Disney. Jednak wybrany numer nie odbierał, ale w chwili gdy postanowiła wrócić do mieszkania, telefon oddzwonił. 
Numer nie odbiera, telefon oddzwania… ta technika stanowczo za szybko postępuje i zanadto sobie pozwala!


Szybko wybiegła na zewnątrz.
– Robercie, chyba wiesz, że dopuszczasz się stalkingu?
– Aniko, wołałem za tobą, kiedy wyskoczyłaś z auta, ale ty mnie lekceważysz! 
Nie musiałbym tego wszystkiego robić, gdybyś - jak na grzeczną dziewczynkę przystało - sama podała mi numer, adres, umówiła się na kawę, oddzwaniała i odpowiadała na SMSy! Widzisz, do czego mnie zmuszasz!
– Co ty sobie wyobrażasz? – spytała, a kiedy Robert zaśmiał się, dodała szybko: – Zresztą wolę nie wiedzieć!
Zauważyliście, że Robert w rozmowach z Aniką zwykle śmieje się bez powodu?

– Mam nadzieję, że twój narzeczony ucieszył się z prezentu.
– Ta rozmowa staje się dla mnie niekomfortowa, ale dziękuję za zwrot żółtej koperty.
– A co z kawą i twoim „czemu nie”? Masz takie gorące usta – dodał po chwili.
Nacisnęła czerwony przycisk i rozłączyła się. 
(...)
Krople wody spadły na wyświetlacz, rozszczepiając bijące z niego światło. 
Przetarła ekran, spojrzała na telefon i usunęła z historii połączeń dwie ostatnie rozmowy, a następnie wróciła do Kacpra i Kuby.


* * *
Kiedy już się położyła z książką, do sypialni wszedł Kacper z laptopem i wsunął się w ubraniu do łóżka. Był spocony, a Anika nie cierpiała woni jego przepoconych T-shirtów, w których całymi godzinami przesiadywał przy komputerze. 
Grafika: Szyszka

– Obejrzymy film, kochanie? Może duńską Rekonstrukcję?
Anika chciała krzyczeć, że przecież oglądali ten melodramat tydzień temu i dwa tygodnie temu także widzieli Rekonstrukcję, zresztą ile razy można śledzić losy chłopaka beznadziejnie zakochanego w pięknej dziewczynie? Jak długo poza tym można ślęczeć przed komputerem? A Kacper najchętniej zamknąłby się w mieszkaniu na cztery spusty i razem z nią przyspawałby się do komputera. 
Ach. Czy rzeczywiście? A nagminne wyprawy do IKEI? A zdjęcia robione na jakimś szczycie, bo “jej przyszły mąż kochał góry”? A radość z powodu wypadu na tor kartingowy? A uczestnictwo w meczach Kuby w charakterze dopingującego? Wszystko to robił Kacper przyspawany do komputera, czy raczej - zgodnie z najlepszymi opkowymi tradycjami - pani aŁtorka zaczęła zmieniać albo wycinać te cechy bohatera, które przestały jej pasować w nadziei, że i tak przecież nikt nie zapamiętał tego, co napisała kilka stron wcześniej?

Nie mógłby jej po prostu pocałować? Albo wejść do sypialni tylko w bieliźnie, ogolony, wykąpany, pięknie pachnący i czarujący?
Wiesz, zawsze możesz zaciągnąć go do łazienki, wziąć pachnący żel i urządzić erotyczno-higieniczną sesję pod prysznicem. Następnego dnia sam się zacznie dopominać. Możesz też dać mu w prezencie Acqua di Gio… 


– A może nie chcesz oglądać żadnego filmu? – domyślił się Kacper. – Może wolisz czytać tego swojego (Nie)Boszczyka męża? Zdaje się, Anika, że czasami masz mnie dość...
– Skąd ci to przyszło do głowy, Kacperku? – zdziwiła się obłudnie. – Możemy obejrzeć. Trzeci raz, i czwarty, i dziesiąty… Ale oczywiście jak nie chcę obejrzeć po raz kolejny tego samego filmu to znaczy, że mam dosyć CIEBIE. 
Dlaczego, do ciężkiej deutery, ona nie odpowie po prostu: “Oglądaliśmy ten film już trzy razy, może teraz coś nowego?”. Jak ma ten ich cały związek wyglądać, skoro oni się ze sobą nie porozumiewają nawet w tak banalnych kwestiach?


(...)
Zaczęli się śmiać. Śmiali się dłużej niż zwykle. Jakby tama puściła wezbrane wody.
Anika wiedziała, że wspólny śmiech bywa złudny. Łącząc ludzi, może oznaczać jednocześnie szczerość i oszustwo.
Cholera, naprawdę jesteśmy w Gotham. 


(...)
* * *
Następnego dnia w pracy czekała na nią paczka kurierska, w której znalazła nową parę butów, identycznych jak te, które zniszczyła podczas wczorajszej ulewy. Przesyłkę podpisano lakonicznie: „Dla Kopciuszka”. 
Kurier nie miał żadnych problemów ze znalezieniem adresatki. 


(...)
ANIKA: Wspominałeś niedawno o wielu bajkach, ale nie o Kopciuszku.
DISNEY: Spotkajmy się. Dzisiaj!
 Zapomnij – pomyślała. – Nigdy w życiu! Ale jeśli się spotkamy, to wszystko ci wygarnę i nie zostawię na tobie suchej nitki, panie Kepler!
I odpisała mu. 
ANIKA: Zgoda, spotkajmy się. 
Wiedziała, że od tej chwili nie ma już odwrotu.
– Czy ja właśnie – spytała siebie po cichu – zaczynam z nim flirtować?
Ale na to pytanie odpowiedź znała już nie od dziś. Nie, wcale nie zaczynała flirtu z Robertem. Flirtowała z nim już od chwili, gdy tylko ujrzała go na hotelowym korytarzu. Flirtowała z nim na jawie i w snach.


* * *
Mieszkanie wyglądało niczym z katalogu. Robert podrzucił tu tylko kilka swoich rzeczy z Podkowy na wypadek, gdyby lokum przy alei Róż miało się dla niego okazać schronem atomowym. 
Chyba raczej przeciwatomowym, nie, żeby którakolwiek z wersji miała tu jakikolwiek sens.
Schron atomowy, komisja dopingowa… Kochający się i wciąż pożądający ludzie w separacji… Wiem, jesteśmy po prostu w alternatywnym Wszechświecie, gdzie wszystko jest “anty” do naszego! 


Nie podobał mu się układ z Kingą i nie chciał już uczestniczyć w tych niezręcznych sytuacjach, które z pewnością się powtórzą, jeśli tylko Kinga którejś nocy pojawi się znów w jego łóżku.
Nie no, Robert, są przecież środki na problemy z potencją, więc ten… głowa do góry!


Kamienica w Śródmieściu miała wiele zalet, ale Roberta najbardziej zachwyciła winda. Mógłby się w niej zatrzasnąć razem z Aniką, jak bohater francuskiego filmu Windą na szafot, a potem porwać kobietę do swego apartamentu i pokazać jej wielką sypialnię z widokiem na ich przyszłość.
W kontekście przywołanego przed chwilą filmu… ta przyszłość nie zapowiada się zbyt optymistycznie.


Zatrzymał  się przy skrzynce  na listy. Ta z numerem  jego mieszkania była pusta,  ale zwrócił uwagę, że jej drzwiczki  pokrywał klej i niezdrapana całkowicie naklejka  z logo jakiejś firmy. Wydało się to Robertowi nieco  dziwne, bo podobno w mieszkaniu numer sto dwa nikt od  dawien dawna nie mieszkał.
Może właśnie nie “mieszkał” ale “prowadził działalność”, hę? 
(Ale ze słów Adiego wiemy, że mieszkanie stało puste, więc mamy tu Podejrzany Trop!)
Duch Gałczyńskiego, srebrną nocą szarpiący struny gitary.
* * *


Anika przeżywa rozterki duchowe z powodu umówionego spotkania z Robertem. Ale zaraz… Umówionego? 
Następnego  dnia Anika wróciła  do mieszkania na Sanockiej  o siedemnastej piętnaście i już  kwadrans później podała swoim chłopakom  obiad, który został jej z poprzedniego dnia. Nie  mogła się jednak na niczym skoncentrować, myślała  wyłącznie o nadchodzącym spotkaniu, które jeszcze nie  miało ustalonej godziny ani miejsca, ani dnia,  ale  było wielce  możliwe, że mogłoby  nastąpić w każdej dosłownie  chwili.
Ding-dong! Dzień dobry, panie Kacprze, przyszedłem zabrać pańską narzeczoną na randkę! 


Chwila! Następnego dnia (po tej ulewie) Anika umawia się z Robertem na DZISIAJ, po czym kolejnego dnia wraca jakby nigdy nic do domu, myśląc o spotkaniu, które dopiero ma nadejść? 


(...)
– Wychodzimy  dzisiaj wieczorem!  – Kacper wyrwał ją z zamyślenia.  – Jedziemy na tor kartingowy, zapomniałaś?
Boże,  przecież  dziś mam spotkać  się z Robertem! – przypomniała  sobie.
Przypomniała? Przecież myśli o tym cały czas, jest rozkojarzona, wałkuje w głowie w tę i wewtę… 


– Nie  uwierzysz,  ale wpadłam  dzisiaj na Karolinę  i umówiłyśmy się na kawę.  – Nie podejrzewała nawet, iż  kłamstwo przyjdzie jej z taką łatwością.  – Oczywiście odwołam tę kawę, ale już widzę,  jak Karolina będzie marudzić i pouczać mnie. Odkąd  jesteśmy razem, zaniedbałam przyjaciół i wiecznie nie  mam dla nich czasu.
To już siedem lat, był czas przywyknąć. 


– Akurat  dzisiaj musisz  się spotkać z Karoliną?  – Kacper potarł dłonią dwudniowy  zarost.
– Sam  widzisz,  kochanie, jak  to w życiu bywa,  ale jak mówię, odwołam  to spotkanie.
Anika  wstała od  stołu i zaczęła  zbierać talerze, godząc  się z myślą, że nici z kawy  z Robertem, będzie musiała tylko  wymknąć się do łazienki, żeby napisać  SMS-a do Disneya. Boże, jakie to chowanie  się z komórką po kątach jest żenujące – westchnęła  w duchu.
Żenujące i głupie, naprawdę, jakoś trudno mi uwierzyć, że gdyby pisała tego SMSa Kacper wisiałby jej nad głową i odczytywał literka po literce, w końcu wychodzeniem Aniki z mieszkania, gdy chciała odbyć rozmowę telefoniczną bez świadków, wcale się nie zainteresował.


Kuba  również  wstał od  stołu i zaczął  pomagać matce w sprzątaniu  naczyń.
– Tato  – zwrócił  się nagle w stronę  Kacpra – zagramy później  w Fortnite?
– Powiedziałeś  tato? – Kacper stanął  jak wryty.
– To  źle?
– Nie, synku, tylko... – wtrąciła się Anika, bo nie będąc pewną, jak Kacper zareaguje na słowa Kuby, chciała załagodzić niezręczną sytuację.
Niezręczną…? Niezręczne to by może było, gdyby odezwał się tak do Roberta czy innego przypadkowego fagasa, ale nie do człowieka, który się nim opiekował i wychowywał go od wczesnego dzieciństwa. Przecież Kuba pewnie nawet nie pamięta czasów bez Kacpra. 
Jedyną osobą, dla której mogłoby to być “niezręczne” jest sama Anika, która, wicie rozumicie, fantazjuje o jakimś obcym facecie, a tu jej dziecko wyraźnie demonstruje przywiązanie do człowieka, któremu ona planuje rogi przyprawić. Tak, chyba w takiej sytuacji można czuć się “niezręcznie”.


Jak to możliwe, że Kuba zwrócił się do Kacpra per tato, mimo iż ten nie był jego biologicznym ojcem? 
KURWA NORMALNIE. Jeżeli Anika sądzi, że “mamo, tato” należy się jedynie rodzicom biologicznym, to jest tępszą dzidą niż myślałam. 
Jak to możliwe, że dopiero teraz raczej.


Przecież nigdy wcześniej Kuba tak do Kacpra nie mówił. Dlaczego właśnie uczynił to dzisiaj? – zastanawiała się Anika. 
TO ZNAK!!! Ustami niewinnego dziecięcia przemówiło Przeznaczenie!

Owszem, wiedziała, iż od dawna Kacpra i Kubę łączy silna więź, zdawało się jej nawet niekiedy, że Kuba woli spędzać czas z Kacprem niż z nią. A może jej syn osiągnął ten wiek, kiedy chłopiec koniecznie potrzebuje męskiego autorytetu? 
W sumie, mnie też trochę dziwi, że tak znienacka z tym wyskoczył dopiero dziś. 
No pewnie, przecież to dla niego JEST ojciec, Kuba ma dziewięć lat, miał dwa, gdy Kacper pojawił się w życiu jego matki. Rozumiem umowę, że chłopiec mówi do Kacpra po imieniu, tym niemniej uważam, że to “tato” wyrwałoby mu się już z tysiąc razy, i dużo wcześniej.


Tak czy inaczej, Anika miała już coś powiedzieć, ale w porę ugryzła się w język, jeszcze tylko tego brakowało, żeby przed wyjściem pokłócić się z którymś z jej chłopaków.
Ale na litość, dlaczego pokłócić? Przecież to, że Kuba nazwał Kacpra tatą, jest może niespodziewane, ale pozytywne i wzruszające…?!
A może Anika zabraniała Kubie mówić “tato” do Kacpra? Wprowadziła taki dryl, że za tatowanie Kuba nie dostaje kolacji. Bo facet, z którym mieszka, nie jest jego biologicznym ojcem.


Ku wielkiej uldze Aniki Kacper postanawia, że na gokarty pójdzie właśnie z Kubą.


(...)
Anika nie mogła wyobrazić sobie szczęśliwszej chwili. Jej syn odnajdywał w Kacprze swego ojca. Ale ona właśnie w tym samym momencie wybierała się na kawę z innym facetem.
Kubusiu, nie spiesz się tak z tymi deklaracjami, kto wie, czy ci się tatuś nie zmieni… 
Niech ona się zdecyduje może, czy to niezręczne, czy jest powodem do kłótni, czy jest szczęśliwym wydarzeniem?
Jej emocje wirują jak na Kole Fortuny, z każdym zdaniem nowe pociągnięcie i nowy wynik. 

* * *
DISNEY: Czy dziewiętnasta Ci odpowiada?
ANIKA: Tak. Gdzie?
DISNEY: Restauracja Saint Jacques, Świętokrzyska 34, tuż przy Emilii Plater.


Ten lokal naprawdę istnieje, z tym że jego blichtr i elegancja istnieje tylko w wyobraźni aŁtora.
Nie no, jest całkiem ładny, jest również raczej drogi (wg TripAdvisor), ale fakt, wygląda zupełnie inaczej niż go aŁtorzy opisują. Ale nie uprzedzajmy faktów…  


* * *
Dobrze podejrzewała, że gdyby ludzie, których codziennie mijamy na ulicy i widzimy w kawiarniach, mogli wreszcie szczerze powiedzieć, co naprawdę myślą i o czym marzą, i gdyby na dodatek te marzenia mogli spełnić, to na ulicach i w kawiarniach widzielibyśmy ludzi ogarniętych seksualnym szałem i tysiącem obsesji seksualnych, z których jedna byłaby bardziej wyuzdana od drugiej.
Widzielibyśmy też sporo osób słodko śpiących, innych przeliczających wypłatę, która w terminie wpłynęła na konto, widzielibyśmy młode matki w ciszy i bez pośpiechu pijące kawę… Gdzieś w oddali słychać byłoby gwar i groźne okrzyki; to tłum wywoziłby na taczkach różnych takich prezesów Marczaków. 
Nie brakowałoby też uczniów Hogwartu, nastoletnich gwiazd rocka i ludzi patatających na jednorożcach.
Przynajmniej jedna osoba siedziałaby w banieczce, w której byłoby cicho, ciepło i nikt by do niej nic nie mówił i niczego od niej nie chciał...
Podczas seansu “Gwiezdnych wojen” otwarłby się portal nadprzestrzenny poprzez ekran prosto do odległej Galaktyki ;)

Czytała wyniki jakichś badań naukowych. Albo kogoś, kto je cytował. 
Marcel się rozkręca… 
Albo kogoś, kto wymyślił, że słyszał, iż takie badania były…  Albo sama wymyśliła. A w ogóle, to prawie na pewno widziała to u kogoś znajomego na fejsbuniu. Podobno pewne rzeczy dzieją się poza naszą wolą. Jedni nazywają to atawizmami, inni – dosadniej – zezwierzęceniem. 
Rozkręcił się tak, że zaczął buczeć jak bączek.


A teraz patrzcie o jaką to prawdę chodziło:
Mówiąc brutalnie, kobiety szukają silnych samców, a mężczyźni oddanych samic. I nie jest prawdą, iż wyłącznie mężczyźni rozbierają płeć piękną wzrokiem, kobiety czynią to samo, może nawet częściej.
Kobiety kobietom. Może jeszcze w miejscach publicznych, co?


Anika dawno nie czuła się tak erotycznie pobudzona jak tego popołudnia. Czuła strach pomieszany z ekscytacją, napięcie połączone z wyrzutami sumienia – wszystkie te skrajne emocje były tak naprawdę awersem i rewersem tych samych strun w jej organizmie. 
I były napięte jak moneta na gryfie gitary. 


Przez krótką chwilę podświadomość Aniki dopuściła do świadomości (ale do świadomości podświadomości, czy do świadomości świadomości?) najbardziej absurdalny i nieprawdopodobny scenariusz dzisiejszego spotkania. Ten scenariusz niekoniecznie musiał się w stu procentach zrealizować, ale kto zabroni jej pomarzyć?
W tych ekscytujących fantazjach Anika spotykała się z nieznajomym mężczyzną w ciemnej bramie. Chciała poczuć, jak… subtelna nuta świeżego moczu przebija przez wczorajsze tanie wino? 


Anika dała się ponieść swojej nieposkromionej wyobraźni. 
A czytelnik ma z tego figę.
Serio, to już któryś raz, gdy bohaterowie myślą albo chcą powiedzieć coś “niegrzecznego”, a my dostajemy wielokropek i wyciemnienie.  
Erotyczny kryminał, a tobie się nie wiem czego zachciewa!

Tak bardzo, że gdy nagle oprzytomniała, zdała sobie sprawę, że dawno już minęła Saint Jacques’a.
Oboje, Anika i Robert, lunatykują tak często, że to jakiś cud, iż nie wpadli pod samochód czy do dziury w rozkopanej ulicy.


Zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi przybytku na Świętokrzyskiej 34, w którym się umówiła z Robertem. 
Teleportowała się, czy miała tak długie ręce? 


(...)
Robert siedział w rogu sali na jednej z wygodnych dużych sof, obitej materiałem w kolorze dojrzałych wiśni. 
Najpierw pomyślałam, że nasz Marcel, zgodnie z tradycją, opisuje jakieś miejsce, które widział raz, przelotnie i dwadzieścia lat temu, ale sprawdziłam zdjęcia z 2011 roku, i wtedy też nie była to sofa. Ani wiśnia.
Cuś mję się widzi, że nową tradycją Marcelka jest branie prawdziwej nazwy i adresu lokalu, ale opisywanie jego wyglądu totalnie według swej fantazji. 


Anika próbowała zlekceważyć to, co działo się z jej ciałem: mięśnie miała napięte, serce biło w jej piersi o wiele za szybko, a w ustach poczuła suchość. Na stole, przy którym siedział Robert, ujrzała trzy bukiety: róże, tulipany i jej ulubione frezje.
(...)
Robert wstał z sofy, by uścisnąć jej dłoń. Anika znów poczuła tę jego miękką, dużą, ciepłą dłoń. Dłoń, będącą dłoniowatością wszystkich dłoni. A potem Robert usiadł w narożniku sofy, a Anika nie wiedziała, czy ma zająć miejsce obok tego wściekle przystojnego mężczyzny, czy przysiąść po przeciwnej stronie stolika. Wybrała miejsce obok Roberta, na przekór temu, co podszeptywał jej rozum.
– Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie. Nie wiedziałem, które kwiaty kochasz najbardziej: róże, tulipany czy frezje, więc wybierz sobie bukiet. Albo weź wszystkie trzy.
A tu zonk, Anika lubi słoneczniki. Albo ma alergię. 
Albo nie lubi kwiatów ciętych. 
Albo - tak, wiem, to najmniej prawdopodobne - jej ostatnia działająca komórka mózgowa kazała jej się zastanowić, jak zareagowałby Kacper, gdyby wróciła do domu ze spotkania z Karoliną z trzema bukietami kwiecia w objęciach.


Milczała.
– Pięknie wyglądasz – czarował ją dalej Robert. – Bałem się, że się w ostatniej chwili rozmyślisz i zostaniesz w domu. Mężczyzna nigdy nie powinien okazywać słabości, ale do ciebie mam wielką słabość. Wybacz, za dużo mówię.
Kwiaty, komplement, lekkie zakłopotanie, nieśmiały uśmiech – to działa na każdą kobietę – pomyślała.
Bajdurzył o wyglądzie, potem zagrał macho, przyszpanował kwiatami jako dowodem taaakiej hojności. Gdzie on się tego uczył, w Simsach? 


– Najbardziej – powiedziała, spojrzawszy na trzy bukiety – lubię frezje.
Robert mówił dokładnie to, co chciała usłyszeć. Jeśli kiedyś napiszę – postanowiła w duchu – autobiograficzną książkę o tym, jak zostałam uwiedziona i porwana przez mężczyznę, który wydawał się ideałem, to już teraz zacznę robić notatki. Takie książki mają chyba wzięcie. Robert należał do mężczyzn, którzy nawet w średnim wieku wyglądają doskonale, nie był wymuskany i wymodelowany, nie był przesadnie zadbanym, metroseksulanym [= z metra seks ulany?] typem spędzającym w łazience więcej czasu niż przeciętna kobieta. A niebieska koszula podkreślała błękit jego oczu.
– Czego się, Aniko, napijesz? – zapytał, nie przestając patrzeć prosto w jej oczy.
– Herbatę, poproszę, zieloną z imbirem lub owocową.
– To znaczy w końcu jaką? – spytał skołowany.


– Myślałem, że napijemy się razem kawy. – Uniósł do góry jedną brew.
– Wolałabym nie ryzykować.
– Coś się z tobą dzieje po kawie?
– Ech, stary, latam do kibla co dziesięć minut. 

Anika roześmiała się.
– Dzieje się to, co przydarzyło się Kopciuszkowi po północy. Znikam. A tak poważnie, to jeśli teraz wypiję kawę, to wieczorem nie usnę.
– I tak nie uśniesz – uśmiechnął się do niej.
– Dlaczego?
– Chciałem wygłosić jakiś tani tekst, wybacz. – Robert oderwał wzrok od Aniki, udając, że szuka jakiegoś deseru w karcie, ale po chwili podniósł głowę i otaksował ją wzrokiem. Jego świdrujące spojrzenie przenikało ją na wskroś, kryło się w nim coś niepokojącego, a zarazem podniecającego.
Kopciuszek chciał odpowiedzieć Disneyowi, ale akurat pojawił się przed nimi kelner.
– Czy są już państwo gotowi złożyć zamówienie? – Młody, jasnowłosy chłopak był tak czymś zdenerwowany, że aż trzęsły mu się ręce.
Naćpał się na zapleczu.
Wiedział, że go zaraz opiszą i - co gorsza - wiedział KTO. Nic dziwnego, że był roztrzęsiony.


Anika od razu wyczuła napięcie, jakie mu towarzyszyło. Chciała go pocieszyć, że to tylko praca i zapewne krótkotrwała i żeby się niczym nie przejmował, ale zamiast tego skinęła tylko chłopakowi głową.
“Nie przejmuj się, i tak cię zaraz wywalą”. 


– Dla mnie cappuccino i babeczka z malinami – poprosiła.
– A dla mnie czarna kawa i sernik, poproszę – zamówił Robert.
Kelner odszedł, a Anika uśmiechnęła się do Roberta.
– Mogłam się skusić na sernik.
– Jeśli chcesz, zmienimy zamówienie.
– Ostatnio i tak przytyłam. – Ugryzła się w język i wymamrotała do siebie. – Co ja mówię!
– Kobiety i te wasze diety! Incele i te wasze stereotypy!
– Kiedy chcesz wyglądać pięknie na swoim ślubie... – I znów przerwała w pół zdania. – Przepraszam, nie jestem dobra w te klocki.
Fakt, co nie powie, wszystko głupio. 


Robert poczuł lekkie ukłucie w sercu, bo nie chciał słuchać o ślubie Aniki, o którym zresztą dowiedział się wcześniej od Marczaka. Narzeczeni oznaczają świeżą fascynację, miłość, która jeszcze nie spowszedniała – pomyślał Robert. – Jeszcze nie ma tych problemów co w małżeństwie, no, chyba że znają się już od wielu lat i mogli się sobą znudzić. To wtedy jest nadzieja, że pojawi się jakaś wyrwa, jakaś szczelina i wtedy…
Tu Robert zawiesił się na chwilę, gdy jego umysł podsunął mu najróżniejsze obrazy dotyczące wślizgiwania się w zachęcające szczeliny. 

– Zamówiłaś jednak kawę – droczył się z nią.
Cappuccino to nie kawa… 


– Nie zamierzam spać dzisiejszej nocy... – powiedziała z przekorą, a kącik jego ust nieznacznie się uniósł.
Nie chciał jednak ciągnąć dalej wątku, co Anika zamierza lub nie zamierza czynić dzisiejszej nocy, by nie wyjść na impertynenta <niestety, było już za późno>; poza tym znów pojawił się kelner, postawił przed nimi filiżanki z kawą, talerzyki z ciastem, wszystko podając wprawnym ruchem, a na środku stołu umieścił miseczkę z truskawkami.
Truskawki najwyraźniej prześladują Roberta, jak mroczne fatum...


– Dzisiaj do każdego zamówienia mały gratis. – Chłopak uśmiechnął się niemrawo.
Robert skrzywił się i ten jego grymas nie uszedł uwadze Aniki.
Miał jej tłumaczyć, że jego żona pachniała truskawkami i że Kinga używała truskawkowego szamponu? Oraz, że żona i Kinga były innymi osobami? Nie chciał teraz myśleć o Kindze, a jednak zapach truskawek sprawił, iż w głowie Roberta kłębiły się tysiące myśli o żonie.
Skuteczniejsze niż pas cnoty! 


(...)


Stykali się kolanami. Anika mogłaby odsunąć nogę, ale tego nie zrobiła. Oboje udawali, że to nic takiego, że to tylko nic nieznaczący przypadek. Robert przysunął się jeszcze bliżej Aniki, teraz stykali się więc też biodrami, co Anice ani trochę nie przeszkadzało, choć kiedy indziej, i z kim innym, uznałaby to za zbytnie spoufalanie się. 
Następnym etapem będzie siedzenie sobie na kolanach i słowo daję, wtedy mu powie: “Robercie Keplerze, ty impertynencie!”, no wygarnie facetowi, aż mu w pięty pójdzie normalnie!


– Nie wiem, od czego zacząć naszą rozmowę – wyznała szczerze.
– Może zacznij od początku? – Uśmiechnął się Robert.
– Ehm, no więc na początku było słowo, a słowo było u Boga… Chociaż w Starym Testamencie piszą, że na początku Bóg stworzył niebo i ziemię, ale w sumie słyszałam też teorię, że nastąpił wielki wybuch...


I Anika opowiedziała o swoim małym, rodzinnym Kwidzynie i o początkach swojego warszawskiego życia, o swoich rodzicach, z którymi wprawdzie nigdy o nic się nie pokłóciła, ale którzy mieli żal, że porzuciła rodzinę i wyjechała do stolicy.
I to wszystko na pierwszym spotkaniu. 


Bla bla, matka Aniki jest zgorzkniała, wiecznie niezadowolona i ciągle ma córce wszystko za złe, wobec czego Anika w duchu po każdej wizycie obiecuje sobie, że się więcej w Kwidzynie nie pojawi. Natomiast ojciec… 


(...)
Ile można czekać, aż ojciec stanie w obronie swojej córki, na co, prawdę mówiąc, dawno już straciła nadzieję. Zdaniem Aniki jest jakieś wiązanie w łańcuchach DNA polskich mężczyzn, odpowiadające za fakt, że się nie odzywają. Jakieś dziwne komórki w mózgach facetów, odpowiedzialne za proces decyzyjny wysyłają sygnały do receptorów nerwowych, a te wprawiają ich głowy w ruch, by kiwały to do przodu, to do tyłu. 


https://www.ebay.com/itm/Novelty-Retro-Toys-Glass-Happy-Drinking-Bird-Bobbing-Dipping-Dippy-Einstein-Duck-/172811548752
Nazywa się to po prostu przytakiwaniem. 
Bo kobiety, panie, o, kobiety to zupełnie inaczej przytakują!


Niestety, ojciec potrafił już tylko przytakiwać swojej rozsierdzonej i zgorzkniałej żonie, co w Anice wywoływało sprzeciw. Właściwie czuła ona przeogromny żal i obawę, że już nigdy normalnie i szczerze nie porozmawia ze swoim ojcem.
Czas mijał im zaskakująco szybko. Anika była rozluźniona, dawno nie czuła się w czyimś towarzystwie tak swobodnie. 
Na luziku opowiadała o wiecznych pretensjach matki i o przeogromnym żalu do ojca. 


AŁtorzy chyba pisali tę scenkę na zasadzie “ja połowę, ty połowę” i skleili to w jedno w ogóle nie uzgadniając wersji. 
Nie tę jedną, obawiam się.


Śmiała się, gdy Robert sypał jak z rękawa zabawnymi anegdotami piłkarskimi. Pasjami lubiła, gdy mężczyźni są wyluzowani i mają do siebie dystans.
Sprawdzała to za pomocą seksistowskich żarcików i obraźliwych tekstów? 


(...)
– A jaka jest twoja żona, Robercie?
– Jesteśmy w separacji – wyznał cichym głosem i jednocześnie mignęły mu przed oczami nocne wizyty Kingi w jego sypialni. – Nic nas ze sobą nie łączy – skłamał.
Anika zauważyła, że Robert w jednej chwili posmutniał i zaskoczył ją ten dysonans między jego wcześniejszymi radosnymi wybuchami śmiechu a jego skupioną obecnie twarzą.
Ja wiem, że Robert lubi chichrać się w dziwnych momentach, ale przy gadce o własnej separacji ludzie zwykle poważnieją. No chyba, że to faktycznie Joker. Albo Tommy Wisseau. 


(...)
– Pamiętasz, jak się całowaliśmy w samochodzie? – szepnął do niej czule.
– Robert... Nic takiego nie miało miejsca – stanowczo zaprzeczyła Anika, jak gdyby chciała przekonać samą siebie i zaczarować rzeczywistość. Kiedy przypomniał jej o tym, ponownie zalała ją fala wątpliwości. – Przepraszam cię – zerwała się z krzesła jak oparzona – ale ta kawa, rozumiesz...
ale muszę już wracać do domu.


(...)
– Odkąd cię zobaczyłem po raz pierwszy, dziewczyno, straciłem dla ciebie głowę.
Anika wyrwała mu się ostatkiem swoich sił i wybiegła z Saint Jacques’a.
Robert był pewien, że ten wieczór nie może się tak byle jak skończyć. Dziewczynie wydaje się – dumał – iż jest szczęśliwa, i może nawet ma rację, ale ja, Mężczyzna, zaraz objaśnię tej głupiej kobiecie, że wiem lepiej. 


pragnęłaby coś jeszcze w życiu przeżyć. Może zaszaleć? Zdobyć szczyt jakiejś góry? A on z chęcią pomoże jej ten szczyt zdobywać. 
Robercie, czy ty aby nie przesadzasz z tym przydawaniem sobie centymetrów?

Sam jednak nie mógł uwierzyć, że ta historia z Aniką nie jest snem. Był czterdziestoletnim dojrzałym i odpowiedzialnym mężczyzną, a tu raptem spotyka taką fascynującą kobietę. Obłęd!
Przecież wiadomo nie od dziś, że po czterdziestce szanse na spotkanie interesującej kobiety spadają praktycznie do zera!


Uregulował rachunek i wybiegł na Świętokrzyską, doganiając Anikę podążającą w kierunku postoju taxi przy [reklamie] Hard Rock Cafe w Złotych Tarasach.
– Zaczekaj, Anika, zaczekaj! – zawołał.
Odwróciła się.
Mogli teraz powiedzieć sobie, co tylko serce i dusza im podpowie, ale żadne ze słów nie mogło wyrazić tego, co Robert i Anika naprawdę w tym momencie czuli.
I tym sposobem uniknęliśmy kolejnych kuriozalnych dialogów, dziękujemy! 


Milczeli więc, świdrując się wzrokiem. 
Świdrujące spojrzenie (def.) - nachalne, trudne do zniesienia, przykre, dojmujące. Nie ma za co.


Ciszę przerwał SMS od Kacpra, który donosił swojej narzeczonej, iż właśnie wrócił z jej synem do domu i obaj niecierpliwie na nią czekają. Anika rozpłakała się i ruszyła wolnym krokiem w kierunku postoju taksówek. Przelały się emocje, a wraz z nimi łzy, spływające rzęsiście po jej policzkach. I ani razu nie obejrzała się za siebie. Wsiadła do czarnego opla astry. 
Robert nie zatrzymał jej wprawdzie, ale patrzył na nią, aż zniknie we wnętrzu auta.
Kepler, powodowany nagłym impulsem, zaczął biec w jej kierunku. 
Robert jej nie zatrzymał, ale Kepler dogonił. Rozdwojenie jaźni jak na dłoni.


Otworzył drzwi i wsiadł do środka. Nim zdążyła powiedzieć słowo, przylgnął do jej ust i pocałował ją namiętnie.
Iskrzyło między nimi od chwili, gdy się poznali w toruńskim hotelu, i już wtedy oboje czuli, że wcześniej czy później coś między nimi wybuchnie, może nawet wcześniej, niż im się zdaje.
Oboje mieli jasność, że gdy dwoje ludzi coś do siebie ciągnie, istnieją tylko dwa wyjścia: albo zerwą kontakty, albo wylądują w łóżku. Innej opcji nie ma. Jakiekolwiek jednak rozwiązanie wybiorą, najpierw zawsze się pocałują.
Nie ma zmiłuj. 


I stało się! A gdy ich usta się spotkały, wszechświat wstrzymał oddech.
Tak się zassali, że czarne dziury przestały ssać.


Robert splótł palce z jej palcami i mimo że starał się być delikatny, jego uścisk był dość mocny. Oderwał się na chwilę od jej ust. 
Wszechświat rozpaczliwie zaczerpnął oddech, galaktyki się zatrzęsły, mgławice się rozwiały, wybuchły supernowe… 


Spojrzeli sobie w oczy – jakaś siła desperacko popychała ich ku sobie, 
Ktoś policzy, ile razy w tej książce mantruje się o jakimś tajemniczym magnetyzmie, sile, fatum i innych ładnych określeniach na Imperatyw Narracyjny, który ma zastępować rozwój relacji?


pragnęli jedynie, by ich usta znów się odnalazły. Tym razem pierwsza zaczęła całować Anika. Rozchyliła delikatnie swoje wargi, a język Roberta momentalnie wtargnął do ust Aniki i dotknął języka. Jego pełne, miękkie wargi napierały mocno, co sprawiało jej nieziemską rozkosz. Robert był nienasycony i nieco agresywny – przemknęło jej przez głowę – a Kacper jest taki delikatny. Ale dlaczego, do jasnej cholery, w tej akurat chwili przypomina sobie o Kacprze? 
Nie wiem, może tak naprawdę kręci ją fantazjowanie o dowolnym Drugim w trakcie mizianek z dowolnym Pierwszym?

Czym prędzej odgoniła od siebie tę myśl i poddała się chwili.
Traciła świadomość (znowu! Gdybym piła za każdą utratę świadomości naszych kochanków, sama już dawno leżałabym bez czucia), co kilkanaście sekund musiała zaczerpnąć powietrza, by przypomnieć sobie, gdzie się znajduje i co się z nią dzieje, oraz w ogóle po to, by przeżyć.
Wtulała się w Roberta, a on nurkował w jej włosach. Omijając koralowe ostrowy łupieżu. A choć nigdy tego nie lubiła, pragnęła, by Robert zanurzał w jej włosach swoje palce i by sprawił jej delikatny ból. Dotknęła dłonią jego twarzy, nie domyślając się nawet jeszcze, jak kiedyś polubi ją gładzić.
Przenieście się na tylne siedzenie samochodu. 


Znów mieli po kilkanaście lat i znów mieli przed sobą całe życie, trądzik i sprawdzian z fizyki jutro.
Robert spojrzał na chwilę w niebo i przypomniał sobie Małą apokalipsę, powieść Tadeusza Konwickiego, dzięki której pokochał Pałac Kultury i Nauki. W finale tej książki bohater oblewa się benzyną i płonie na znak protestu przeciw komunizmowi. 
Nie no, w takim momencie Bateryjka Erudycyjna? ;D ;D ;D
*płacze* Nie no, dobrali się! Ona w trakcie fantazjuje o Kacprze, on o Pałacu Kultury!
To drugie nawet rozumiem, wielu uważa PKiN za symbol falliczny ;)
Fantazjowanie o innym partnerze też się zdarza wcale nierzadko.


A Robert znalazł się teraz w tym samym miejscu co bohater Konwickiego i również jarzył się jak pochodnia.
Ale nie protestował. Przeciwnie.
Uskuteczniał seksualny Manifest Komunistyczny?


Kiedy ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, Anika zrozumiała, że powinna to przerwać, bo jeśli teraz się nie wyrwie z ramion Roberta, to za chwilę całkowicie straci rozsądek, a tego by jednak nie chciała. Z amoku pożądania wytrąciło ich chrząknięcie taksówkarza:
– Państwo wybaczą drobną sugestię, ale wygodniej będzie w hotelu.
– Ale my lubimy przy ludziach! 


Zawstydzeni jak para nastolatków przyłapana przez rodziców, przeprosili i wyszli na zewnątrz.
Ku rozczarowaniu taksówkarza, który oczekiwał raczej, że podadzą adres. 


– Coś nie tak? – Oddech Roberta był szybki i płytki.
– Wszystko tak. – Anika odwróciła od niego wzrok.
– Ale? – Nie wypuszczał jej z objęć.
– Ale wiesz tak samo dobrze jak ja, że musimy się opamiętać, bo masz żonę, a ja za kilka miesięcy wychodzę za mąż.
– Mógłbym wynająć pokój w hotelu – szepnął namiętnie.
– Możemy też wrócić do twojego samochodu i tam się kochać, miejsce nie stanowi problemu. Na środku buspasa, czy gdziekolwiek. Problem stanowi to, że każde z nas ma swoje życie. – Anika podjęła ostatni wysiłek, by nad sobą zapanować, i wyswobodziła się z jego objęć. – Muszę już wracać do swojego życia.
– Rozumiem, Aniko, wszystko rozumiem – rzekł Robert.
Anika wyczuła jego rozczarowanie.
– Jesteś na mnie zły?
– Staram się zrozumieć twoje wyrzuty sumienia, choć przychodzi mi to z trudem. Jesteś wierna swojemu narzeczonemu?
– Do tej pory, owszem. A ty potrafisz być wierny?
Pytanie bardzo na miejscu w tej sytuacji. 

– Od lat nie przytrafiło mi się takie szaleństwo. Wiązać się na całe życie? Szkoda takiego przystojniaka jak ja!  – wyrzucił z siebie przez mocno zaciśnięte zęby. – Straciłem dla ciebie głowę.
– Nie odpowiedziałeś mi, czy zdradziłeś kiedyś żonę. – Anika głośno przełknęła ślinę.
– A czym jest zdrada? Czy to jedynie akt seksualny z przygodnym partnerem, czy emocjonalne zaangażowanie w inny związek? – dyplomatycznie odpowiedział pytaniem na pytanie. 
– Skończmy ten temat. – Anika podniosła do góry ręce. – Skończmy też to dzisiejsze rendez-vous.
– Boisz się zaangażować? – spytał śmiało.
– Czy my, Robercie Kepler, właśnie zaczynamy romans?
Łał. Żar bucha z tych dialogów. Pobędą ze sobą dłużej, to stanie na “Robercie Kepler, odbądźmy stosunek!”


Co za dziwne uczucie – pomyślała, gdy się w końcu pożegnała z Robertem – całować się z kimś ledwo co poznanym, gdy przez lata jedynym mężczyzną, którego całowałaś, kobieto, był twój narzeczony. Dziwne uczucie, ale jakże kuszące!
* * *


Anika wraca do domu, aż tu znienacka Kacper proponuje jej wyjście na kolację... do “najelegantszej restauracji w tym mieście, prawdziwego paryskiego bistro w centrum Warszawy”. 


(...)
Kacper był dla niej taki dobry, kochał ją, a jej najzwyczajniej w świecie odbiło, aż się sama sobie dziwiła, że tak łatwo dała się Robertowi oczarować.
Wzięła szybki prysznic i przebierając się, pomyślała, że odkąd tylko sięga pamięcią, zawsze irytowali ją Szekspirowscy bohaterowie, ich ciągłe rozterki i brak woli działania.
Na przykład ten Makbet z żoneczką, kręcący się wciąż niepewnie przed drzwiami sypialni króla Duncana… “Zabić...? Nie zabić...? Oto jest pytanie!”


(...)
Chciała jak najszybciej zapomnieć o miękkich i gorących ustach Roberta, zarazem zadumała się, jakby to było poczuć jego zmysłowe usta w każdym zakamarku jej ciała, na każdym skrawku jej skóry, na każdej jej wypukłości.
Wypukłości skóry? To nie brzmi zdrowo… 


(...)
Sięgnęła po szczotkę, rozczesała włosy, upięła je w kok na czubku głowy. Usta pociągnęła szminką w kolorze bladego różu; wciąż były nabrzmiałe, a po nałożeniu pomadki stały się jeszcze większe. 
Kacper w pierwszej chwili pomyślał, że Anika niesie w zębach różowe banany. 
(...)


* * *
– Dziękuję, że przyjechałeś, Robert. – Kinga siedziała przy stoliku w głębi sali.
Saint Jacques przy Świętokrzyskiej był ostatnio jej ulubioną knajpką [dlatego Robert wybrał to najlepsze miejsce na spotkanie z Aniką], pachniało w niej świeżymi bagietkami, aromatycznymi ziołami i świeżo paloną kawą, a kobiety kochają zapachy. Saint Jacques miał poza tym klimat rodem z paryskiego Montmartre’u.
Oraz bezpośrednich kelnerów, którzy z radością witali gościa z okrzykiem: “O, często pan do nas przychodzi! Czy podać to, co zwykle?”’ 


– Kingo, możesz mi powiedzieć, co się stało? – Robert wydawał się dziś lekko podirytowany. Nie mógł uwierzyć, że po raz drugi tego wieczoru zagląda do tej samej restauracji, a kto to widział, by dwa razy wchodzić do tej samej rzeki? 
Heraklit mówi a kuku, a Czytelnik drętwieje od drętwej gadki. 


A co by było, gdyby Kinga znalazła się tutaj kilka godzin wcześniej i zobaczyła swego męża z piękną, młodą dziewczyną? 
Tak z ciekawości, która właściwie jest godzina? Robert z Aniką spotkali się o 19.
Tak z ciekawości, to czemu wszyscy tak oblegają tę knajpę? Magda Gessler zrobiła tam ostatnio rewolucję?
Właściciel zapłacił za prodakt plejsmęt? 
Powinien raczej płacić, żeby nie zostać uwiecznionym w tym wiekopomnym dziele.
A roztrzęsiony kelner? 


Choć przecież Kingi nie powinno obchodzić, z kim się spotyka jej mąż, z którym jest w separacji. Teoretycznie nic jej do tego, ale...
Powinieneś spytać, z kim się umówiłam? – pomyślała. Ale Robert od dawna nie zadawał jej żadnych pytań, jakby w ogóle nie interesowało go życie Kingi. Nawet gdyby dociekał, z kim się umówiła w tej modnej restauracji, Kinga musiałaby skłamać. 
No to czemu zależy jej, żeby spytał?


Zresztą Robert także musiałby skłamać, gdyby Kinga spytała, kiedy ostatnio był w tej knajpce.
Więc odrzekła:
– Byłam z kimś umówiona, ale temu komuś coś wypadło, a ja się źle poczułam, a ponieważ nie chcę prowadzić w tym stanie, stąd telefon do ciebie.
– Zamówić ci kawę? – spytał Robert. – A może wodę?
Kawę, żeby nie zasnęła, a wodę – zamiast? 


– Dziękuję, ale jedźmy już do domu! – poprosiła Kinga.
Robert uważał dotąd, że nawet będąc w separacji, powinien być wobec Kingi lojalny i oferować jej pomoc, gdy to konieczne. Dlatego kiedy coś się działo w jej firmie lub gdy Kinga go potrzebowała, nawet o tak późnej porze, zawsze służył jej pomocą. Ostatnio jednak wydawało mu się, że Kinga tylko szuka pretekstów, by się do niego zbliżyć.
Nie był co prawda pewien, czy tak powinien interpretować jej nocne wizyty i wsuwanie mu ręki w bokserki, ale jego podejrzenia robiły się coraz poważniejsze. 


Robert z Kingą byli już niemal w progu Saint Jacques’a, kiedy otworzyły się drzwi do lokalu i do restauracji weszli Anika z Kacprem. Anika wydawała się przygnębiona, Kacper zaś nieco onieśmielony, jak to zwykle zdarza się plebejuszom,
Plebejuszom, och jejku. A Anika, ta światowa kobieta, nie miała trudności z zamówieniem ciasta i kawy w tym wersalskim przybytku dla elyty, tak, to najlepszy dowód, że nie pasują do siebie z Kacprem!

którzy goszczą w lokalu zbyt dla nich drogim i zbyt luksusowym. Zdjął buty, ale nie mógł znaleźć bamboszy dla gości.


Powiedzmy jasno - ten lokal mieści się w parterowym “usługowcu”, jakie zazwyczaj budowano na osiedlach i zapełniano różnymi warsztatami i sklepikami.  


W tym samym momencie stojący przy kontuarze kelner podbiegł do drzwi, by przywitać gości.
– Miło państwa znów widzieć! – zwrócił się do Roberta i Aniki.
Chyba właśnie rzucił pracę i postanowił na pożegnanie urządzić jakąś hecę. Nie widzę innego powodu, dla którego kelner miałby oznajmiać głośno, że ten tu WYCHODZĄCY pan był już dzisiaj z tą tutaj  WCHODZĄCĄ panią. 
Zwłaszcza, że najwyraźniej przegapił Roberta siedzącego tam ileś czasu z Kingą. 


Anika kątem oka spojrzała na Roberta, on również na nią popatrzył, ale żaden mięsień nie drgnął na jego twarzy. A kiedy Kinga ujęła Roberta pod ramię, Anika poczuła się, jakby ktoś wymierzył jej silny cios. Kolacja niespodzianka! Właśnie w tej restauracji! Jeśli przypadki chodzą po ludziach, to ją dziś najwyraźniej dopadły.
Robert natomiast, choć kompletnie zaskoczony, nie stracił czujności. Niczym za swoich najlepszych piłkarskich czasów ominął zręcznie Anikę i Kacpra, zrobił wywrotkę, kopnął kelnera w pusty łeb i trafił nim do bramki uchylił drzwi przed Kingą i opuścił z nią Saint Jacques’a.
I Anika, i Robert udali, że nie słyszeli kelnera, a gdyby Kacper lub Kinga nawiązali do jego słów, mieli gotowe wytłumaczenie: kelner witał mijaną przez nich parę stałych bywalców. Tak zresztą pomyślał Kacper, speszony wystrojem wnętrza.
W życiu nie widział takiego blichtru, przepychu, tych złoceń, kotar, tych rzeźb jak w Luwrze…
https://gastrowawa.pl/wp-content/uploads/2013/06/28_b.jpg

Kinga z kolei bała się, że zanim Robert i ona odjadą ze Śródmieścia, wpadną nieoczekiwanie na Wiktora Sukorowa. A przecież nie mogła powiedzieć Robertowi, że miała się spotkać z jego przyjacielem i wspólnikiem, który od dawna nie daje jej spokoju.
Czworo ludzi. Cztery tajemnice. Cztery nieszczęśliwe życia.
Pięć. Kelner zawył z żalu na myśl o tym, jaka byłaby jatka, gdyby w lokalu siedział jeszcze Sukorow. 


Ojej, tak bardzo nam ich wcale nie szkoda!
Ulituj się chociaż nad kelnerem.


Z najelegantszego warszawskiego bistro w całym Paryżu pozdrawiają Analizatorzy,
a Maskotek zamówił kosz truskawek, pięć bukietów kwiatów oraz wiadro perfum i leci na podryw.