czwartek, 19 stycznia 2017

326. Mistrz-zniszcz, czyli Ostateczna Rozpierducha (Mistrz 5/5)

Drodzy Czytelnicy!
Zostawiliśmy Sonię i Raula w sypialni, słodko wtulonych w siebie, odpoczywających po burzy namiętności, jaka przetoczyła się nad VillaRosą. Oto nad Cyprem wstaje ranek… a ostateczna konfrontacja pomiędzy najgroźniejszymi bossami mafii zbliża się nieuchronnie. Kto przetrwa?
Jak zawsze - analizatorzy.
No, nie wiem, ja ledwo dycham, ale możliwe, że to dlatego, że jako analizatorka jestem bardzo niedoświadczona.
Niemniej jednak, uważajmy, Załogo, bo póty analizator wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie.


***
Poprzednie odcinki są tu i tu. Jak również tu i tutaj.
Warto je przeczytać, aby się  dowiedzieć, że doprawdy, nic się tu kupy*) nie trzyma.
___
*) poza aŁtorkasią, która trzyma się twardo biegunki słów przy obstrukcji treści.


Indżojcie!


Analizują: Jasza, Królowa Matka, Dzidka i Kura


On [Raul] obejmując Sonię jednym ramieniem, drugą rękę wyciągnął po telefon leżący na szafce nocnej. Stanley odebrał po pierwszym sygnale.
-    Tak, szefie? - zapytał rześkim głosem, jakby w ogóle nie kładł się spać.
-    Słuchaj, mam do ciebie prośbę, która może się wydać… nieco dziwna - zaczął Raul zmieszany. - Potrzebny mi kosz kwiatów hibiskusa, samych kwiatów, rozumiesz…
Jeśli Stanley poczuł zaskoczenie, nie dał tego po sobie poznać. Odparł tylko:
-    Oczywiście, szefie, zaraz się tym zajmę.
I pół godziny później dostarczył Raulowi pod drzwi apartamentu to, o co ten prosił…
Mamy już (chyba?) grudzień, więc Stanley rzeczywiście nieźle się postarał.


Sonia uniosła powieki, a napotkawszy pełne czułości spojrzenie Raula, uśmiechnęła się, znów nieśmiała. Owszem, uczynił z niej kobietę i to Sonię przepełniło wdzięcznością i… dumą,
Bo do tej pory nie była kobietą, tylko dziwnym meblem, sprzętem. Po prostu - dzieweczką.


Dziewczynką była. I pozostałaby nią do osiemdziesiątych urodzin, gdyby się biblijnie nie poznała z naszym Raulem, czyżbyś nie wiedział, że wyłącznie penisy mają tę moc, by czynić kobietę z…  tego czegoś, co nie jest kobietą przedtem?


ale… ale nadal jego bliskość onieśmielała.
Zaraz się przekonamy, jak bardzo.


Nagle poczuła na policzku dotyk delikatnych płatków. Uniosła się na łokciu. Dookoła niej, na poduszkach, na kołdrze, wokół łóżka rozsypane były dziesiątki różanych [znaczy - hibiskusa] kwiatów.
Romantycznie jak jasny gwint!




Eno, przecież świeżymi ją obsypał, nie suszonymi :)
W grudniu, to Stanley mógł jedynie pobiec do zielarni i kupić duuużo suszu.
Ojtam, na nadchodzącą zimę będzie jak znalazł.


-    Och - westchnęła oczarowana i wzruszona zarazem.
Tyle herbatki sobie zaparzę!


Uniosła rozświetlone spojrzenie na mężczyznę. On pochylił się nad nią, pocałował lekko w usta, wziął na ręce i zaniósł do łazienki. Zawstydzona nagością ukryła twarz na jego piersi. Wypuścił ją z ramion pod prysznicem, nastawił wodę, nalał pachnącego płynu na dłoń i zaczął miękkimi ruchami namydlać ciało dziewczyny, nie omijając najintymniejszych miejsc.
Tym samym dał jej do zrozumienia, że kąpiel dobrze jej zrobi.


Sonia zamknęła oczy, coraz bardziej zawstydzona, ale i szczęśliwa. Gdy wyobrażała sobie ten pierwszy raz, miała nadzieję, że będzie cudowny, ale Raul… Raul uczynił go przeżyciem niemal mistycznym.
Penis Raula był jak drzewo Bodhi.


Zakręcił wodę, osuszył skórę dziewczyny puchatym, białym ręcznikiem i zaniósł z powrotem do sypialni. Posadził w fotelu i szybko zmienił pościel na świeżą i pachnącą.
No tak, czas najwyższy.
Co zrobił z koszem płatków hibiskusa? Ałtorkasiu, muszę to wiedzieć!
Chyba nie wyrzucił, toż to samo zdrowie.


(...)
Wreszcie Raul był przy niej. Kładł się obok, odwracał ku sobie twarz dziewczyny.
Po czym wstawał, znowu się kładł, znowu odwracał jej twarz, po czym znowu wstawał, kładł się i tak dalej, i tak dalej, aż wreszcie zniecierpliwiona Sonia zapytała, co on, do cholery, wyrabia.
I wtedy się zorientował, że zrobili z niego gifa.


Gdy poczuła pytający pocałunek na ustach, bez wahania odpowiedziała tym samym. Znów całowali się do utraty tchu. Znów ona czuła, jak wilgotnieje w środku, jak ciało zaczyna płonąć, a ręce niecierpliwie szukają jego męskości, która ten głód może zaspokoić.
Ależ ją przypiliło, tak od razu, bez żadnych miłych mizianek?
Widzisz, co zmiana w kobietę robi z niewinnych, subtelnych dziewczątek!
Nie zapomnijmy o “Złotym Pyle”, który zostawia niezatarte ślady w sferze libido, a Sonię przecież aż skręca z pożądania od samego początku.


Raul zaś, mając w pamięci, że parę godzin temu przeżyła swój pierwszy raz, próbował powstrzymać pożądanie, chciał zaspokoić ją w inny, delikatniejszy sposób, ale czując palącą dłoń dziewczyny na swoim członku, nie wahał się ani chwili dłużej, tak samo pragnąc Soni, jak ona jego. Tym razem jednak chciał, by sama wzięła rozkosz i może dała mu tej rozkoszy spróbować.
Położył się na plecach, uniósł dziewczynę nad sobą
Musiał mieć silne ramiona i ogólnie być dość wygimnastykowany, jak po szkole w Julinku.
No a jak nie, jak tak, Dzidu, <z naciskiem> przecież to nie byle kto, tylko RAUL.


i powoli, patrząc w jej szeroko otwarte oczy, opuścił na wzwiedzione prącie. Spojrzała w dół z niedowierzaniem. Wciągnęła powietrze, czując lekki ból, wchłonęła go aż po nasadę, bardziej gotowa, niż mógł się spodziewać i… znieruchomiawszy na chwilę, zaczęła poruszać biodrami. W przód i w tył. Raul przygryzł wargę, by nie jęknąć. To było… to było… coś obłędnego…
Doświadczona Angelika nie ma pojęcia o istnieniu seksu oralnego w wydaniu innym niż “pani robi dobrze panu”, a doświadczony (...chyba???) Raul najwyraźniej nigdy jeszcze nie był ujeżdżany.
Nieno, był, był, w końcu sam ją sobie że tak powiem zatknął na swojej dumie i radości, ale najwyraźniej w swojej bogatej karierze trafiał na kiepskie jeźdźczynie :)
Sonia widać miała naturalny talent. Dać ją na Wielką Pardubicką!
Nie na darmo trenowała taekwondo.
Bogu dzięki, że nie krav magę.


Sonia przyspieszyła, zatracając się w pędzie do spełnienia. Unosiła się i opuszczała, poruszała się do przodu i do tyłu, coraz bardziej zapamiętale, wreszcie padła na pierś mężczyzny, przylgnęła doń całym ciałem i zaczęła podrzucać lędźwiami niczym dzika kotka. On zacisnął palce na jej pośladkach, nadziewając dziewczynę na nabrzmiałe prącie jeszcze silniej, jeszcze mocniej. Wsunęła palce we włosy mężczyzny, zacisnęła na karku i gnali, gnali oboje ku spełnieniu, na sam szczyt.




Najpierw krzyknęła ona, zaraz potem z ust mężczyzny wydarł się jęk. Jeszcze… jeszcze chwilę trwali naprężeni, całym ciałem chłonąc rozkosz, po czym osunęli się na łóżko, oboje bez tchu.
W tym tempie wkrótce zabraknie świezej pościeli w całej VillaRosie.


(...)
Otworzyła oczy. Uniósł głowę i skradł jej całusa. Uśmiechnęła się i szepnęła:
-    Dziękuję.
Poczuł łzy pod powiekami.
“Doprawdy - pomyślał odrobinę zniecierpliwiony - muszę wreszcie przestać się poddawać mojej nadludzkiej wrażliwości”.


Ona mu dziękuje?!
- Miałaś orgazm?
- Tak.
- Co się mówi?
- Dziękuję.
- Miałaś orgazm?
- Nie.
- Co się mówi?
- Przepraszam...


-    Jesteś cudowna - szepnął, unosząc jej dłoń do ust.
- Cokolwiek by się stało, pamiętaj… pamiętaj, że cię kocham.
Sonia poczuła, jak gardło ściska jej wzruszenie.
Powiedział to! Powiedział te dwa najpiękniejsze i najcenniejsze słowa! Raul ją kocha! Poczuła zawrót głowy ze szczęścia. Teraz naprawdę świat mógł się skończyć!
I skończył się. Skończył w następnej chwili.
Miał wyczucie, skubaniec!


W charakterze końca świata pojawia się Stanley z płytą DVD, przed chwilą przywiezioną przez jednego z ludzi Randalla. A na płycie...


Paweł. Paweł nagi, z rękami wykręconymi do tyłu, przypięty kajdankami do krzesła i bity przez trzech oprawców. Bity pięściami i kolbami pistoletów, kopany między nogi, okładany kijem bejsbolowym po ramionach, plecach, klatce piersiowej, udach… Miał krew na piersiach i brodzie, rozbite oko, rozciętą głowę na pół, lecz cały czas był przytomny. Cały czas powstrzymywał krzyk i jęki, by nie dać tamtym satysfakcji.
Cały czas.
Zapamiętajmy, jak bardzo okaleczono Pawła.
Aż do…
Raul zacisnął palce na oparciu fotela tak silnie, jakby chciał go zmiażdżyć.
Nie wierzył, po prostu nie wierzył, że Randall śmiał… że się odważył, że…
My też nie wierzymy, że ktoś może być aż tak głupi, że używa słowa “zakładnik”, nie mając pojęcia co ono znaczy i dlaczego (oraz po co) w świecie realnym bierze się zakładników.


Wciągnął powietrze, widząc, co te skurwysyny zaraz zrobią.
Jeden przyciągnął zwój kabla elektrycznego, drugi zaciskał kleszcze jednej elektrody na nadgarstku zakładnika, potem ujął drugą parę kleszczy i…
Tylko nie to!!!
I zacisnął kleszcze na jądrach ofiary.
Tak tylko wspomnę, że w najnowszym dziele Ałtorkasi, Leśnej Polanie, występują Bardzo Źli Ubecy, którzy torturują bohatera, między innymi miażdżąc mu jądra. Obsesja jakaś, cy cuś?
Coś w tym jest, bo gdy skarżyła się, że ma tyle pracy przy pisaniu o Powstaniu Warszawskim, to jedyne co wykrztusiła to (cyt. z pamięci) - “...tak ich torturowano, tak strasznie bito!” - czyli dla niej nie przebieg walk w Warszawie jest istotny, ale podniecanie się powojennymi torturami.
Nie pierwszy to fragment świadczący o tym, że ałtoressę kręcą takie przyjemne opisiki, toteż stara się wetknąć ich maksymalnie dużo.


Twarz Pawła zastygła w nieruchomą maskę. Raul widział, jak przyjaciel zaciska szczęki z całych sił, próbując opanować przerażenie. Sam uchwycił się oparcia fotela, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa.
Po tamtej stronie ktoś zarechotał i pstryknął przełącznikiem.
Teraz proszę kogoś bardziej kumatego, by mi wyjaśnił, DLACZEGO, DO CHOLERY, faceci, którym zależy na ubiciu interesu i bezkonfliktowym przerzucie góry towaru za górę forsy torturują zakładnika,  kumpla szefa tej odnogi mafii,  z którą ubijają?
Nie, żebym się znała, ale wyobrażam sobie, że gdyby bardzo zależało mi na zrobieniu biznesu swego życia, byłabym raczej miła dla tego, z kim mam ten interes robić/kto ma między mną a osobą decydującą pośredniczyć.


Ciało Pawła zaczęło się trząść, coraz silniej i silniej, w nieopanowanych drgawkach, on odgiął głowę w tył i… zaczął krzyczeć.
Sonia, która od paru chwili stała za plecami Raula, również.
- Co oni mu robią?! Co oni…?! Niech przestaną, słyszysz?! Każ im przestać! Przerwij to!!!
A co, ma może postukać palcem w monitor? Tak jak stuka się w szybę akwarium, żeby rybki odwróciły głowy?


Raul patrzył na torturowanego i… milczał.
Milczał może trzy sekundy, czekając aż opanuje gniew, nie, nie gniew - furię, morderczą furię - i będzie mógł rozważnie działać. W następnej chwili poderwał się i wezwał przez interkom Stanleya. Sam pobiegł, z Sonią depczącą mu po piętach, do swoich apartamentów, nadal słysząc niekończący się krzyk torturowanego.
Sonia też krzyczała, biegnąc za nim trop w trop.


Raul rozkazuje Stanleyowi obejrzeć film, a potem zastrzelić kogoś z otoczenia senatora, aby ten dostał ciepłym mózgiem w twarz.
Naprawdę coraz bardziej interesujący sposób robienia interesów.
Z tego wynika, że senator mieszka gdzieś w sąsiedztwie. Wszyscy mafiozi dla wygody pobudowali się w tej samej okolicy?
Wszystko staje się o wiele prostsze, gdy można towar przerzucić przez płot.


(...)
Senator odebrał telefon po pierwszym sygnale. Czekał na tego, kto dzwonił.
-    Macie te kody? - Rozmówca od razu przeszedł do rzeczy.
-    Jeszcze nie - odrzekł Randall. - Potrzebujemy więcej czasu. Paweł Rodło to twarda sztuka.
-    Wiem, że do miękkich nie należy, lecz mimo wszystko powinniście już sobie z nim poradzić! Dostaliście wolną rękę, przecież mówiłem…
-    To zakładnik - przerwał mu z naciskiem Randall. - Możemy się z nim zabawić, ale musi dożyć dnia przerzutu.
A jak dożyje dnia przerzutu w charakterze ledwo dychającego zewłoka to co, to się senator Randall nie obawia, że Raul się troszeczkę zdenerwuje?
I nie obawiają się zemsty Raula, który podobno jest tu największą szychą, jak nas aŁtorkasia niejednokrotnie zapewniała?
No i - jesli Paweł jest bity, żeby wydobyć z niego informację o kodach, to po pierwsze - po co właściwie ma  żyć, jak ją wyjawi? Przecież już nie będzie potrzebny. I Raul też nie..
A po drugie i nade wszystko - PO CHOLERĘ WYSYŁAĆ FILM O TORTUROWANIU  ZAKŁADNIKA DO JEGO PRZYJACIELA I SZEFA MAFII NA OKRĘG CYPRYJSKI W JEDNYM?!


-    To zakładnik - przerwał mu z naciskiem Randall. - Możemy się z nim zabawić
Nie. Zakładnik jest rękojmią (zabezpieczeniem) aby obie strony doszły do porozumienia, że będą współpracować z zgodnie z zasadami fair play. W sytuacji, gdy obie strony wiedzą czego chcą (narkotyków, pieniędzy) branie zakładnika, a zwłaszcza torturowanie go to idiotyzm.


Zresztą - po co Randallowi (dostarczającemu narkotyk) współrzędne geograficzne spotkania są potrzebne dużo wcześniej?
Lubi przyjść wcześniej, poczekać, porozglądać się...


-    Nic nie musi - wysyczał tamten. - On już jest martwy.
Randall wyprostował plecy i spojrzał z nienawiścią na telefon.
-    Panie de Luca, pozwoli pan, że sam o tym zdecyduję.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
-    Mam nadzieję, że wydobędziecie z Pawła interesujące mnie informacje i za kilka dni będziemy dzielić się łupem fifty-fifty.
Randall przełknął dumę i odparł:
-    Ja też mam taką nadzieję, Vini.
Och, nawet senator zwraca do niego czułym zdrobnieniem?
Pasuje do niego, podkreśla niewinność jego błękitnych ocząt.


Vini ma takie wyrzuty sumienia, że nie zaspokaja Andżeliki. Wyobraźcie to sobie…
No, nie, w naszej wyobraźni jednak nie wszystko się mieści!
Dodajmy dla porządku, że nie to, żeby nie mógł (Vini?!), tylko - nie chciał.


Może Vini był twardy i bezwzględny - Paweł to zaledwie pionek w jego grze o władzę - ale… lubił lekarza. Gdyby ten od razu zdradził bezcenny kod dostępu, potrzebny do sfinalizowania transakcji stulecia, włos by mu z głowy nie spadł! Dlaczego ludzie są tacy głupi?
A może Paweł nie zna tego kodu? Może Raul mówił prawdę, że hasło zna tylko on i przekaże je w decydującej chwili tylko bratu? Czyżby on, Vincent, popełnił błąd?
Kretyn. No, panie dziejku, kretyn. Przecież brat powiedział mu otwartym tekstem, że mu ufa i przekaże kod do sejfu i kopertę… Wystarczyło cierpliwie poczekać!


Chwycił telefon, wybrał numer Randalla, ale ten nie odebrał.
Kurwa!!!
A przecież trzeba Pawła jak najszybciej przeprosić!!!


Wypadł na zewnątrz, wbiegł do kokpitu [łatwiej byłoby wskoczyć], przekręcił kluczyk, mało go nie urywając i wcisnął manetkę gazu do oporu.
Akcja dzieje się na tym super-hiper-wypasionym jachcie za dwa miliony. Kluczyk, sprzęgło, gaz w manetce i ęęę, ęęę…
Powiedzmy sobie jasno - wyobraźnia aŁtorki nie ogarnia więcej niż ostrą jazdę motorówką po jeziorze.


Silniki zawyły, a jacht wyrwał do przodu jak rączy koń. Chwilę później gnali w głąb morza do utraty tchu, a pęd łodzi, rozbijającej dziobem fale, chłodził rozpaloną głowę młodego mężczyzny.
Godzinę później mógł wracać i jakby nigdy nic usiąść z Raulem do śniadania.


Vincent popatrywał na brata, jak ten, śmiertelnie blady, próbuje przełknąć choć kęs. Andżelika wchłaniała nieprzyzwoite ilości jedzenia, wygłodzona po całej nocy seksu chyba samoczynnego, bo jak pamiętamy (my, czytelnicy), Vini nie był w nastroju do seksu, zaś Sonia, z policzkami mokrymi od łez, wbiła wzrok w talerz i nawet nie próbowała udawać, że je.
- Coś mnie ominęło? - zaczął ostrożnie Vini.
- Stary, ale niezłe widowisko! Żałuj, że cię tu nie było.


- Myślałem, że jak zostawię wam chatę wolną…
Raul podniósł nań pociemniałe oczy.
-    Sporo cię ominęło - wpadł bratu w słowo. - Randall wziął zakładnika, Pawła, jakbyś się pytał, i właśnie go torturuje.
Wstał, cisnął na stół przed Vincentem swój laptop i włączył odtwarzanie.
Ciśnięty z rozmachem laptop zaświecił jasnoczarnym światłem.


Vini pobladł, widząc pierwsze sekundy nagrania. Owszem, wiedział, że z Pawła wyciągają informacje przemocą, ale… nie musiał tego oglądać!
Strzel focha! Naciśnij czerwony krzyżyk!
Powiedz: “No jak Boga kocham, nie przy jedzeniu”!!!


Nagle poczuł na ramionach zaciskające się dłonie brata.
-    Zabiję tego, kto to zlecił - powiedział Raul wolno i cicho, ale takim tonem, że Vincent zbladł jeszcze bardziej. Jego starszy brat zwykł dotrzymywać słowa. I będzie ścigał zabójcę Pawła o, już go pochował? Więcej wiary, mój Raulu! aż do śmierci.
Stanley ułożył się wygodnie w pozycji strzeleckiej na wzgórzu, niemal kilometr od posiadłości senatora Randalla. Tutaj, w tej odległości, rezydencja nie była już ani strzeżona, ani patrolowana. Mur, bliźniaczo podobny do tego, który otaczał VillaRosę, zaczynał się u podnóża wzniesienia. Tylko głupiec budował fortecę w zagłębieniu terenu. A Randall, oprócz tego, że był okrutnym sukinsynem, był również głupcem.
Ale dzięki temu mądry Stanley ma łatwiej.


(...)
Wymarzony dla jego celów moment nastąpił parę kwadransów później.
Po godzinie?
Nieeee, para kwadransów to pół godziny.
W takim stężeniu Złotego Pyłu, para kwadransów natychmiast zaczęła prokreować.


Randall wraz z dwoma ochroniarzami wyszedł na taras, gdzie czekał nań już zastawiony do śniadania stół. Usiadł, nalał do filiżanki kawy…


Dedukuję, że posiadłość senatora Randalla też leżała na Cyprze, w jakiejś rozsądnej odległości od Villa Rosy, pozwalającej na przebycie jej samochodem (i to bez szczególnej napinki). Wygląda na to, że na Cyprze na dziesięć kilometrów kwadratowych przypada jedna gangsterska dziupla, co dyskwalifikuje wyspę jako cel wakacyjnych wojaży.


(...)
Jeden z mężczyzn pochylił się ku Randallowi, mówiąc coś do niego i w tym momencie Stanley pociągnął za spust.
Pocisk z Beretty kaliber .50 ma taką siłę, że urywa -i to dosłownie - głowę.
A czasami nawet używa się tego karabinu do zniszczenia czołgu. Mówiąc kolokwialnie - wybrał się Stanley z armatą na muchy.


Rzadko używano w VillaRosie tej broni, bo każdy z niej strzał był śmiertelny.
Każdy, nawet niecelny strzał zabijał. Czasem nawet strzelca, który “przycisnął oko do wziernika lunety”.


Częściej zaś wystarczyło postraszyć ofiarę, przestrzelić dłoń czy kolano, niekoniecznie zaraz zabijać.
Przestrzelić? Skoro urywa głowę, to tę rękę czy nogę też urwie!


Ten raz należał do wyjątków.
Ten trafił w filiżankę Rosenthala po pradziadku, co zraniło senatora Randalla wręcz na wskroś.


Stanley z satysfakcją patrzył przez lunetę celownika, jak głowa ochroniarza eksploduje, jak w następnej sekundzie Randall rzuca się w tył, ocierając twarz zbryzganą krwią i strzępkami mózgu,i w panice ucieka do domu.
Uśmiechnął się lekko. Rozkaz Raula wykonał co do joty. Randall nie jest głupi. Zrozumie kto i co chciał mu w ten sposób przekazać. Paweł jest bezpieczny.
No nie wiem. Właściwie dopiero teraz zabicie Pawła nabrałoby sensu. Zwłaszcza, gdyby jego głowę odesłano na adres Raula, z liścikiem sugerującym, że to odwet za śmierć ochroniarza.


O ile nie zdążyli go do tej pory wykończyć.
Myślę, że Randall nie wahałby się – a śmierć jeszcze jednego czy kilku jego ludzi, to poświęcenie, na które był gotów.


W VillaRosie Andżelika szykuje się do wyjazdu, aż tu wtem!


Stanęła przed lustrem, sięgnęła do kosmetyczki, by wyjąć puder w płynie i… zamiast niego wyciągnęła plastikową torebeczkę, w której znajdowała się szminka.
I liścik - krótki, acz treściwy: „Ta szminka ma się znaleźć w sypialni Raula. Jak najbliżej łóżka. Dzisiaj!”.
Uhm, nie w gabinecie, nie w pobliżu telefonu… Tajemniczego Zleceniodawcę tak bardzo interesują łóżkowe figle Raula, czy ma nadzieję, że ten zacznie teraz uczyć Sonię wszystkich kodów i szyfrów na pamięć?
Najwyraźniej ma nadzieję, że znużony figlami Raul ma zwyczaj przeciągać karminem po wargach. W innym przypadku nie rozumiem podłożenia szminki w męskiej sypialni, blisko łóżka.


Uniosła brwi. Pewnie któryś z gości, pracujący dla tajemniczego zleceniodawcy, podrzucił jej to dziś w nocy.
Szminkę. Doceńmy wysiłek intelektualny - przecież Andżelika za nic by nie sięgnęła po długopis, wiadomo.


Jak jednak ona, Andżelika, ma wykonać rozkaz, skoro nie ma wstępu do apartamentów na drugim piętrze?
Ty może nie masz, ale mała głupia dziwka Sonia jak najbardziej - odpowiedziała sobie w myślach. -Przecież tam właśnie ta cicha woda, niewiniątko pierdolone, spędziła noc.
Ona, Andżelika może przecież zapukać do drzwi, poprosić, by tamta ją wpuściła, bo chce się pożegnać przed wyjazdem…
...a potem od niechcenia rzec: “O, zobacz, szminka, twoja? Weź ją połóż Raulowi koło łóżka, zobaczysz, jak się ucieszy!” i liczyć na to, że Sonia ma krótką pamięć i nie skojarzy faktu, że w życiu nie miała szminki oraz jest istotnie głupia, więc nie spyta, z czego Raul ma się cieszyć.
Natomiast bez chwili namysłu wahania zacznie się wspinać po sznurze do sypialni Raula.


To właśnie uczyniła.
Podleciała śmigłowcem, czy wspinała się po sznurze na taras? Przypomnijmy:
“I kwadrans później wiedziała jedno: do apartamentu Raula, zajmującego całe drugie piętro można dostać się z powietrza - tu przydałby się śmigłowiec - albo… z sypialni słodkiej dziurki, czyli Sonieczki. A dokładniej z jej tarasu, nad którym znajdował się taras Raula.”


Andżelice udaje się niepostrzeżenie wetknąć szminkę między wezgłowie a materac; kiedy pojawia się Raul (i nie jest zachwycony), wychodzi, tłumacząc, że przyszła tylko pożegnać się z Sonią. Chwilę później dzwoni Stanley.


-    Tak, jak sobie życzyłeś, szefie - usłyszał głos tamtego. - Mózg na twarzy.
Raul uniósł kącik ust w uśmiechu i odetchnął z ulgą. Może zdążył… Może Paweł wróci do VillaRosy w miarę zdrów i cały…
Zaiste, jest to człowiek wielkich nadziei.
Oczy kłamią mózgowi, a mózg słowom kłamie...


Wyszedł na taras, zamykając za sobą drzwi, by Sonia nie słyszała jego słów.
-    Dobra robota, stary - rzucił do telefonu. - Gdy wrócisz, mam dla ciebie następną. Trzeba dokładnie przeskanować mój apartament. Domyślasz się, czego szukać?
Wrócił do pokoju, Sonia spojrzała nań pytająco.
-    Są jakieś wieści o Pawle?
Pokręcił głową.
Posmutniała.
Ale na krótko, bo...


-    Chodź, zabiorę cię na przejażdżkę. - Raul wyciągnął do niej dłoń. - Takim jachtem, moja kochana, jeszcze nie płynęłaś…
Na takim jachcie Sonia tym bardziej się nie kochała.


Raul zabrał ją bowiem nie na nowiutką łódź Rivy, a na przepiękną, lśniąco białą Ballerinę, na której salon, kuchnia, jadalnia, pokoje i łazienki dorównywały luksusowi tych w VillaRosie.


I co z tego, skoro po pokładzie nie snują się stewardzi, i znów trzeba będzie samemu sobie robić tosty i parzyć kawę, zmieniać pościel, sprzątać i zmywać? Nie mówiąc o załodze odpowiedzialnej za rejs tym pływającym pałacem, bo przydałby się też sternik, nawigator...


Na widok sypialni Raula, znajdującej się na dziobie, dziewczynie po prostu odebrało mowę. Tutaj, w przeciwieństwie do tej w rezydencji, urządzonej w skromnych bielach i szarościach, królowały szkarłat i złoto, niczym w haremie arabskiego szejka.


Ideas-For-Dining-Room-Decor.jpg
http://design.syrupdenver.com/boho-room-decor-ideas/ideas-for-dining-room-decor/


Łoże miało kształt owalu i zajmowało niemal połowę dużego pomieszczenia.
Dużego. Na dziobie.


Nakryte narzutą z adamaszku w kolorze starego złota zapraszało wprost, by się wyciągnąć na miękkim materacu i…


I tu następuje kolejny fragment czerwonokwadracikowy, nad którym chciałam się popastwić, ale okazał się tak nudny, wtórny i banalny, że musiałam sobie odpuścić. A zatem krótko - Sonia i Raul chędożą się, występuje określenie “nabrzmiała płeć”, ale za to nie ma “suwania”, koniec.


-    To ja ci dziękuję - powiedział cicho, patrząc z miłością w błękitne oczy dziewczyny. - Nauczyłaś mnie znów kochać.
*wzruszone, zbiorowe analizatorskie trąbienie w chusteczkę*
(Może by jej tak Pyziaka podstawić?)


Jacht [sam z siebie, bez załogi] mknął przez szmaragdowo-niebieskie wody Morza Śródziemnego, w stronę zachodzącego słońca, rzecz jasna, gdy tych dwoje, sytych siebie, zapadało w spokojny, niczym niezakłócony sen
O. Ale tak zupełnie, zupełnie niczym?


A potem powstają legendy o upiornych statkach, krążących po całym “akwenie morskim”.




Albo wyrżnie taki w supertankowiec i uczyni w nim dziurkę.


Wiecie co, mnie za każdym razem rozwalają te radosne seksy, a potem “głęboki, niczym niezakłócony sen” obojga w sytuacji, kiedy los Pawła wciąż jest niepewny, kiedy dopiero co “Raul, śmiertelnie blady, próbował przełknąć choćby kęs, a Sonia z policzkami mokrymi od łez nawet nie próbowała udawać, że je”... Najwyraźniej oboje posiadają cenną umiejętność wyłączania wszystkich negatywnych uczuć jednym pstryknięciem.
Nawet wiem, czym i w co pstrykają.


Raul uczy Sonię strzelać z pistoletu; następnie rozmawia ze Stanleyem o wzmocnieniu ochrony wokół VillaRosy w związku z przerzutem planowanym na następny dzień rano. Zobowiązuje go, że gdyby cokolwiek, to w pierwszej kolejności ma zabrać Sonię w bezpieczne miejsce, a następnie prosi jeszcze o kilogram semteksu i zapalniki. Wszyscy czują, że coś wisi w powietrzu, atmosfera jest naelektryzowana, zaś Vincuś usiłuje zdobyć informacje. Aha, Stanley dostaje rozkaz przeszukania sypialni Raula, znajduje szminkę, ale na polecenie szefa zostawia ją tam, gdzie była.




-    Dzięki, Stan, jesteś nieoceniony. - Raul uścisnął krótko ramię mężczyzny. - To już jutro nad ranem - dodał nagle.
Stanley uniósł brwi.
-    Nie za trzy dni?
-    Nie. Dziś dostałem potwierdzenie od drugiej strony. Możemy zaczynać ostatnią rozgrywkę. Obstaw nabrzeże i wszystkie drogi dojazdowe. Zamknijcie VillaRosę dyskretnym, ale skutecznym pierścieniem ochronnym.
Ale po co? Przecież przekazanie towaru NIE odbędzie się w VillaRosie!
A skąd wiesz, gdzie się zbiegną te wszystkie południki z równoleżnikami...


-    Oczywiście, panie de Luca, ściągnę posiłki z miasta.
-    Nie! To dałoby konkurencji do myślenia, a ja nie chcę, by cokolwiek podejrzewała. Jeszcze nie teraz.
Bo konkurencja (w tej roli mhroczny senator Randall) mieszka za płotem i pilnie obserwuje każdy ruch Raula.
Jak Kargul Pawlaka. Tylko kota w niewoli brakuje.
W roli kota – Sonia.
W roli konia – Paweł.
W roli Witii…?
Wygląda, że Vini.


-    Tak jest.
-    Tutaj, w domu nie powinno się nic wydarzyć. - Raul łgał teraz mężczyźnie w żywe oczy, bo wszystko rozstrzygnie się właśnie w domu, miał przecież wroga we własnym bracie.
Jasne, łżyj w żywe oczy, nie przekazuj najważniejszych faktów, a będziesz miał ochronę taką skuteczną, że ho ho.


Natomiast Vincent… On obserwował wszystko i wszystkich niczym jakiś nawiedzony badacz.
Taki entomolog się znalazł.


Nie rozstając się z nowym telefonem, usiadł w salonie, który był centralnym miejscem domu, otworzył laptop, by mieć alibi i… czekał.
Zaraz, jakie alibi daje laptop?
Niepodważalne!


Czekał na pierwszy sygnał, że zaczęło się.


Daty przerzutu nie znał. Wiedział tylko, że Wielki Dzień jest blisko, bardzo blisko, możliwe, że to już dzisiaj, ale na pewno tej okazji - okazji, która trafia się raz w życiu - nie prześpi. Miał coś, co zapewniło mu przewagę nad Raulem. Właśnie ten nowy telefon…


Tymczasem Sonia znów przychodzi do Raula...


W jednej chwili była przed drzwiami jego apartamentu, w następnej tonęła w ramionach mężczyzny. Objął ją, ale nie zaczął całować z taką desperacją jak jeszcze dziś rano, nie zdarł z niej koszulki nocnej i nie zaczął pieścić tak, jak tego pragnęła, znów i nieustannie pragnęła.
Ale jemu już wychłódło, bo już była stare pudło. (Boy, Słówka)


Zaniósł ją do sypialni, położył na łóżku, sam spoczął obok niej i, gładząc dziewczynę po plecach, ramionach, policzku, szyi czułą dłonią, zaczął:
-    Chciałbym, byś o czymś wiedziała…
Soni zamarło serce. Dlaczego w głosie Raula jest znów znany jej chłód, dlaczego w oczach nie ma odrobiny miłości?
Bo przejrzał na oczy i chce się wreszcie ciebie pozbyć!


Dioda na nowiutkim telefonie Vincenta zamigotała, sygnalizując uruchomienie mikrofonu. Vini włączył głośnik i… wstrzymał oddech, słysząc następne słowa brata…
-    Dziś nad ranem, dokładnie za cztery godziny, dojdzie do największego przerzutu narkotyków w dziejach tej branży. Pięćdziesiąt ton Złotego Pyłu, który ma wysycić rynek europejski, wartości czterech miliardów euro - taka jest stawka tej gry.
“Wysycić” - czyli np. “wprowadzić na rynek pewną ilość narkotyku”, która w odpowiednich warunkach ciśnienia i temperatury i przy katalizatorze spowoduje zamianę danej substancji w inną? :D Heroinę na żwirek do kuwety na przykład? Dobry pomysł na zniszczenie konkurencyjnych wyrobów!
(OK, gwoli uczciwości przyznajmy, że druga definicja słowa “wysycić” zakłada, tak  skrótowo, “upchanie gdzieś takiej ilości czegoś, ile tylko maksymalnie się da”, ale z wiadomych względów ta pierwsza bardziej mi się podoba.)
Cztery miliardy euro wydają się kwotą ogromną, ale szybki gugiel wyrzuca na przykład info o spaleniu dwóch ton kokainy o wartości pół miliarda euro, z czego wynika, że Złoty Pył jest ponad trzykrotnie tańszy od starej, dobrej koki.


Ja jestem koordynatorem transakcji. Ja nagrałem cały ten biznes, skontaktowałem ze sobą obie strony - producenta i odbiorcę - i ja odpowiadam za to, by doszła do skutku.
Aha, czyli jeśli nagle jedna ze stron powie “Mwahahahaha, mamy narkotyk, a teraz nie zapłacimy, tylko was wszystkich wystrzelamy!” – to również Raul za to beknie? No to ładnie się ustawił!


Sonia wciągnęła powietrze. Nie znała się na narkotykach, choć Złoty Pył ponoć jej podano,
...ale właściwie nie wiadomo, bo ponoć miał on uzależniać od pierwszej dawki, a tu zero objawów.
Jednak seks stał się jej nowym hobby.


mimo to liczby robiły wrażenie. Cena transakcji była wysoka i dziewczyna domyśliła się, że jeśli coś pójdzie nie tak… taką właśnie cenę wyznaczy mafia za głowę Raula.
-    Oczywiście nie za darmo. Odpalą mi za to pięć procent. Dwieście milionów - powiedział to tonem zupełnie beznamiętnym, za to Vini, słuchając rozmowy dwa piętra niżej, o mało nie spadł z fotela.
Dwieście milionów!!! Owszem, liczył na spory zysk, ale o takim nie śmiał nawet marzyć!
Vini, on mówi o pięćdziesięciu tonach.
No, dla kolesia, który robił do tej pory biznesy życia na przemycie dwustu kałachów, to faktycznie musi być kwota wręcz przerastająca wyobraźnię.
On pewnie nie kojarzy, ile to jest pięćdziesiąt ton. Vini - kostka masła waży 200 gramów, to teraz wyobraź sobie dwieście pięćdziesiąt tysięcy kostek masła, ułożone w taki zgrabny prostopadłościan. No?
Nie utrudniaj, może chłopak nie ma wyobraźni przestrzennej.


Ta kwota wynagrodzi mu wszystko, co dziś w nocy z ciężkim sercem musi uczynić…


Biedak. Nie chciałby, ale obowiązek przede wszystkim.


Oni tak wszystko… prawą ręką przez lewą nogę. Przecież Randall, jako przedstawiciel producenta, powinien wiedzieć dokładnie, gdzie w tej chwili znajduje się transport Złotego Pyłu. Wystarczyłoby umówić się z Vinim, że ten przejmuje transport, czeka na sygnał, bierze kasę i dzieli się z Randallem. A wtedy do podziału mieliby całą sumę, a nie tylko ten procent, który Raul miał dostać za pośrednictwo. Oraz Vini nie musiałby brudzić swego delikatnego sumienia.


-    Dlaczego mi to mówisz? - usłyszał cichy głos Soni. - Ja… nie powinnam chyba o tym wiedzieć.
Pozwól mi żywić złudzenia!


(...)
Kody, bezcenne kody, ukryte w sejfie w niebieskiej kopercie, o której krążyły w przestępczym półświatku (w półświatku? Moja Kasiu, półświatek to jest żul na Pradze, te legendy krążyły na samych niebotycznych wyżynach przestępczego świata przecież!) legendy (łojzicku, to musiał ją mieć od dawna, bardzo dawna…), były w rzeczywistości niczym więcej - czy raczej niczym mniej - niż współrzędnymi miejsca, gdzie dziś o świcie miały się spotkać dwa statki transportowe, by wymienić towar na pieniądze.
Eeee, niech zgadnę… pieniądze oczywiście w używanych! koniecznie! banknotach, popakowane w eleganckie walizeczki?
Nie ma przecież innego sposobu. W każdym filmie tak jest.


Jedna strona podała wraz z próbką Złotego Pyłu długość geograficzną, druga przysłała Raulowi wraz z niepozorną książką - tanim romansem - zakodowaną szerokość.
Z tą próbką Złotego Pyłu, którą znaleziono przy Soni? Ale przecież Vincuś wynajął Andżelikę do zdobycia koperty z kodami znacznie wcześniej, niż Sonia wpadła w ręce mafii!


Teraz on, i tylko on, znał miejsce przecięcia się tych dwóch linii. I on miał to miejsce wskazać dokładnie za godzinę i pięćdziesiąt minut. Pozostałe dwie godziny obie jednostki potrzebowały na dotarcie do celu.
O psiakość! A jeśli współrzędne wskażą środek Pacyfiku, to będą musieli się teleportować (z tą cysterną prochów), bo we dwie godziny nie dadzą rady dopłynąć?
Ależ, spoko, to na pewno gdzieś w okolicach Cypru, najdalej gdzieś przy Rodos!
Pamiętajmy, że jeden z kontrahentów jest z Okręgu Kaliningradzkiego, a drugi z Kolumbii – co jeśli jeden statek czeka na Bałtyku, a drugi na Karaibach?
Całkowicie też odrzucamy możliwość, że punkt wypadnie gdzieś na lądzie - w głębi pustyni Gobi, lub co gorsze - w centrum Nowego Jorku.
Pustynia Nevada. Tam się zawsze zaczynają wszystkie przełomowe rzeczy, wiem to z filmów.


Zresztą, nawet zakładając, że umówili się wstępnie na wymianę na Morzu Śródziemnym… Jego powierzchnia to ok. 2,5 mln km2; statki (jak wynika z dalszego tekstu, są to kutry rybackie – jednostki, które, mówiąc oględnie, nie rozwijają oszałamiającej szybkości), żeby dopłynąć do siebie w te dwie godziny, musiałyby się znajdować w odległości maksymalnie 80 km od siebie.


-    W sejfie zamknięty jest, oprócz koperty ze współrzędnymi, telefon komórkowy. Z niego, i tylko z niego, ma nadejść oczekiwana przez obie strony informacja.
Rozumiem, że ma nadejść z konkretnego numeru, który obaj kontrahenci musieli poznać wcześniej, żeby wyeliminować możliwość podszycia się?


Jeżeli coś by mi się stało, ty otworzysz sejf i wyślesz współrzędne.
-    Ja? !
-    Tak, Soniu, właśnie ty.
(...)
-    Co będzie, jeśli zawiodę? Jeśli coś mnie zatrzyma i nie wyślę wiadomości na czas?
-    Wyślesz. I będziesz czekać na odpowiedź. Musisz powtórzyć całą procedurę, gdy tylko zgłoszą się obie strony. Rozumiesz? Zrobisz to… dla mnie?


Sonia milczała długą chwilę, patrząc ukochanemu mężczyźnie prosto w oczy. Udział w tym wszystkim równał się dla niej przystąpieniu do mafii. Czy była na to gotowa?
Dla niego, dla Raula, owszem.
Głupota Soni osłabia mnie coraz bardziej.
I pomyśleć, że ona wcale nie miała być idiotką, ale dzielną kobietą.
Jak prawie wszystkie główne bohaterki MichalaG, jejku, jak tej pani to i owo wciąż nie wychodzi.
Tylko “to i owo”?
NAPRAWDĘ duże to i owo. To i owo tak duże, jak… eee… jak… no, duże.


Raul przekazuje Soni instrukcję, jak wysłać kody, a potem zabiera ją na spacer po plaży. Zaczynają się całować i miziać, Vini leci śledzić ich na monitorach, aż tu wtem!


Raul wyciągnął zza poły lekkiej marynarki pistolet i… strzelił prosto w niego, w Vincenta. Tak mogło się wydawać, w rzeczywistości to oko kamery rozprysło się w drobny mak. (...)


Gdy Raul strzelił do kamery, Sonia zamarła w jego ramionach. Nie przywykła jeszcze do tak gwałtownych zachowań.
A pamięć to ma jak jętka jednodniówka.


Mężczyzna rzucił na piasek, ciepły po upalnym listopadowym albo i grudniowym już, kto Ałtorkasi zabroni dniu, marynarkę, złożył na niej dziewczynę, nakrył ją swoim ciałem i wspierając się na łokciach, rzekł:
-    Zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałem.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.
Już wiem, ona w ten sposób się resetuje! Jak w Westworld!
Nowe zastosowanie punktu G?


-    Spokojnie. Udawaj namiętność… nie są to słowa, które nazbyt często padają w sytuacjach intymnych, brawo za nowatorstwo - mówił cicho, całując ją co słowo, ale ten cichy ton mroził dziewczynie krew w żyłach.
Udawaj namiętność… na użytek tego, kto obserwuje? Ale przecież przed minutą Raul rozwalił kamerę!
On też ma pamięć jak jętka jednodniówka.


Był jak pomruk nadciągającego tornada. - Wszystkie dane, które trzeba wysłać do obu stron, masz tutaj. - Musnął kciukiem serduszko z brylancikami, które podarował Soni tego ranka.
W oczach dziewczyny błysnęła odraza.
Wykorzystałeś mnie! - krzyczała bez słów.
Nie pierwszy raz, że tak zauważę.


-    Obejmij mnie i pocałuj - rozkazał.
Zrobiła to, czując że ręce ciążą jej niczym ołów, a usta są zimne i twarde.
Nie będzie przecież namiętna wobec oszusta!
-    W tej latarni, pod którą się właśnie kochamy…
-    Nie kochamy się! - wydusiła z oburzeniem.
Już cię nie kocham, rozumiesz! Tylko udaję.
-    …jest schowek z przewodami elektrycznymi, który przerobiłem na skaner.


8af20b166f229bd4c12c5eff708843dc.jpg
http://kobieta.onet.pl/dziecko/male-dziecko/ktore-kultowe-polskie-bajki-oglada-twoje-dziecko/s3qt6


Otwierasz klapkę -    przyjrzyj się dyskretnie, tutaj, widzisz? - wrzucasz serduszko [i nie jak pendrive, że trzeba włożyć wisiorek w port, ale po prostu wrzucić do dziury], a komputer robi resztę. Od ciebie już nic więcej nie wymagam.
A to nas akurat nie dziwi.


Ach, więc do zdolności Raula musimy dopisać też elektronikę i jubilerstwo.
I wszystko na niespodziewanie wysokim poziomie, bo zrobienie serwera z latarni to nie w kij dmuchał.


(...)
-    Nikt o tym nie wie. Tylko ja. I… Soniu… nie mogłem ci tego powiedzieć, bo mogłabyś nie zagrać namiętności przekonująco… - No, teraz Sonia naprawdę się wkurzy. - Sypialnia jest na podsłuchu - powiedział w końcu.
Sonia chciała poderwać się na równe nogi i odejść, uciec, zrobić coś strasznego [rzeczywiście, wydaje się zirytowana], ale unieruchomił ją własnym ciałem. Wgniótł w piasek, przytrzymał za ramiona.
-    Od kiedy…? Czy słyszeli, jak ty mnie… Jak my… Jak ja…?
Pokręcił głową.
-    Nie. Andżelika podrzuciła mikrofon, gdy wpuściłaś ją do sypialni.
No to przeca Sonia nie musiała udawać żadnej namiętności, bo kiedy przyszła do Raula, ten “nie zdarł z niej koszulki nocnej i nie zaczął pieścić tak, jak tego pragnęła”, tylko chłodno i bez odrobiny miłości w oku przekazał instrukcje, jak ma wysłać kody.


(...)
-    Zdrajca, który nasłał Andżelikę, jest bardzo blisko - zaczął szeptem, wprost do ucha dziewczyny, całując ją z narastającym pożądaniem. - Dziś w nocy na pewno zaatakuje, by przejąć transport. Nie opuszczaj swojego pokoju, błagam cię na wszystko, a dokładnie o godzinie drugiej biegnij tutaj, w to miejsce i wrzuć serduszko do skanera. Nadal mogę na ciebie liczyć?
A Sonia z pewnością nie będzie obserwowana, wcale a wcale. Skąd Raul ma pewność, że oprócz Artura, który zginął, braciszek nie podkupił sobie jeszcze kogoś z jego ludzi?
Byłby BEZNADZIEJNYM - nie, żeby było to niemożliwe w Michalakversum, noale - idiotą, gdyby się opierał na jednym człowieku.
Wystarczyło przekupić Sonię, która rozumem nie grzeszy i problem z głowy. Nie trzeba jej dawać nic cennego - wystarczy pierdółka z komentarzem, że to od Raula, który prosił, aby... [no nie wiem na przykład napisała na żółtej serwetce wyuczony kod i podłożyła ją pod trzecią doniczkę z lewej] to jest takie cielę, że z uśmiechem zacznie szukać żółtej serwetki.


Bla, bla, Raul i Sonia żegnają się czule i namiętnie, a gdy wracają do domu, Vincuś na widok “nabrzmiałych po seksie ust dziewczyny” doznaje nagłego ataku chcicy, leci do sypialni i bierze Andżelikę, czyli, cytuję, “zaczyna suwać”, nim ta zdąży się obudzić. Chwilę później odzywa się jego telefon-podsłuch i tak oto następuje demaskacja Tajemniczego Zleceniodawcy.


Andżelika usiadła powoli i spojrzała z niedowierzaniem na Vincenta.
-    Jeeezu, ty podsłuchujesz Raula! To… to ty mnie wynająłeś! Ty jesteś zleceniodawcą! Ty chcesz zdobyć te pierdolone kody! I wygryźć własnego brata! - Niedowierzanie zmieniło się w szok. - Muszę go ostrzec! Muszę…


Co prawda, jak mówi Poeta, złe o sobie daje świadectwo, kto wyśmiewa kalectwo, ale jednak nie mogę po raz kolejny nie ponatrząsać się z tego, jak niezwykle Andżelika jest bystra. Bardzo bystra.


Nie ogarniam tej kuwety. Jeśli to Vincuś jest tajemniczym mocodawcą Andżeliki, jeśli to on sam ją wynajął w celu uwiedzenia brata, to dlaczego od samego początku nie tylko utrudniał, ale wręcz uniemożliwiał jej wykonanie zadania?


W ogóle, podsumujmy. Jak rozumiem, Vincent jest też autorem całej intrygi z uprowadzeniem Soni – to on, przez swoich ludzi, podrzucił jej narkotyk do plecaka (jeśli pamiętacie, to spóźniła się na autobus przez to, że plecak jej zginął i go szukała). Musiał znać jej plan zajęć, musiał przewidzieć, że weźmie taksówkę, jej awaria też była ukartowana – wszystko po to, żeby w precyzyjnie wyliczonym momencie Sonia i kurier… eeee, nie kurier, tylko zabójca kuriera, whatever… znaleźli się w tym samym przejściu podziemnym. Tyle wysiłku! I tyle zdania się na przypadek, przecież Sonia nie miała w zwyczaju brać taksówek (“w chwili rozpaczy szarpnęła się na taksówkę”). Jednocześnie wynajął Andżelikę z tym samym zadaniem. Ok, może i jest w tym jakiś sens; podsunął bratu dwie skrajnie różne dziewczyny, jeśli jedna go nie uwiedzie, to może druga.
No, nie, pomysł byłby jakoś tam zrozumiały, gdyby był, ale go nie było, bo bez względu na to, co nam tu ałtorka usiłuje imputować, Sonia lądująca w VillaRosie to przypadek (odmawiam wiary w tak beznadziejnie głupi plan, to znaczy w żaden plan tylko w “a jeśli… to się uda, a jeśli to się nie uda to…., no, chyba że nie, to jeśli nie to….”, nie, po prostu nie).
A potem zrobił wszystko by jednej i drugiej przeszkodzić, przecież to także on musiał podrzucić te “kompromitujące” Sonię zdjęcia, na których obściskuje się z jakimś facetem – po to, by Raul utracił do niej zaufanie. W dodatku dostał swego czasu otwartym tekstem zapewnienie, że brat mu ufa i z własnej woli udostępni kody, to zamiast siedzieć cicho i czekać, musiał kombinować dalej.


Chciała poderwać się na równe nogi, ale Vincent, siedzący tuż za jej plecami, zagarnął ją nagle jednym ramieniem, wolną dłoń wsuwając pieszczotliwie we włosy dziewczyny.
-    Nic już nie musisz, moja kochana - wymruczał, po czym… jednym ruchem skręcił jej kark.
Nawet nie spostrzegła, że umiera.
Szczęściara.


(...)
Trzydzieści minut.
Sonia spoglądała co chwila na zegar, klęcząc przy łóżku w swojej sypialni. Modliła się. Modliła tak żarliwie, jak jeszcze nigdy w życiu. Błagała Boga o zlitowanie nad sobą i Raulem.


Niech ta noc się wreszcie skończy!
I opko, to opko też...


(...)
Wstała, próbując powstrzymać drżenie całego ciała, i ruszyła do drzwi. W połowie drogi zawróciła, by z szuflady szafki nocnej zabrać to, co wieczorem podarował jej Raul.
Z okrzykiem “o ja głupia cipa bez koszyczka”!


Słysząc pukanie do drzwi, Raul wstał powoli od biurka i ruszył do holu. On też się modlił, ale o coś zupełnie innego niż Sonia. On błagał Boga, by po drugiej stronie stał ktokolwiek inny, nawet i Paweł, <gwałtownie zainteresowana> Naprawdę chciałabym zobaczyć reakcję Raula, gdyby to był Paweł! byle nie Vini…
Nacisnął klamkę, otworzył drzwi na całą szerokość.
Vincent miękko i powoli, niczym czarna pantera podchodząca swoją ofiarę, wszedł do środka.
-    Jednak to ty - odezwał się cicho Raul.
A myślałeś, że kto, święty Mikołaj?!
Bocian?
Pssst, to ja, Leclerc.


-    To ja - odparł tamten i uniósł rękę z wycelowanym w brata glockiem. Na lufę nakręcony był tłumik. - Wybacz, Raul… - powiedział i strzelił.
Dziesięć minut wcześniej:
– Proooszę, proooszę! – jęczał Raul. – Pozwól mi wziąć pistolet! Albo przynajmniej nałożyć kamizelkę kuloodporną! Nie chcę umierać, jestem jeszcze młody i właśnie się zakochałem! Prooooszę!
– Nic z tego! – warknął groźnie Imperatyw Narracyjny. – Mam tu zapisane, że masz zginąć, łamiąc serca czytelniczek, więc nie dyskutuj!


Uderzenie pocisku miotnęło Raulem o ścianę. Z trudem utrzymał się w pionie. Patrząc z niedowierzaniem na brata, uniósł dłoń do piersi i przycisnął do rany, koszula zapłonęła szkarłatną plamą krwi.
Zawsze mi się wydawało, że pewniej jest strzelić ofierze w głowę, ale co ja tam wiem.
Nie, Vincuś nie chce go JESZCZE wykończyć – przecież ktoś musi otworzyć sejf. Ale w takim razie po co w ogóle do niego strzela, i to jeszcze w pierś?
W takiej sytuacji przestrzelone kolano sprawdza się o wiele lepiej.


Sonia wstrzymała oddech, słysząc stłumiony strzał. Zęby zaczęły jej szczękać ze strachu, ale… opanowała się po chwili. Zacisnęła palce na rękojeści pistoletu, przeładowała i, sunąc plecami po ścianie, rzuciła krótkie spojrzenie do środka. Korytarz był pusty…
Vincent stał przed rannym, bladym jak śmierć Raulem, który ze wszystkich sił próbował utrzymać się na nogach, mierząc go spojrzeniem zimnym jak u rekina.
Ja wiem, że nie jest to w tej chwili najważniejszy problem, że powinnam obgryzać paznokcie ze stresu, albo, przeciwnie, wznosić toasty za szybki koniec opka, ale jednak chciałabym wiedzieć, to spojrzenie rekina to miał Vini czy Raul?


-    Otworzysz sejf, podasz mi kopertę z kodami i telefon, a ja wezwę pomoc. Nic ci nie będzie. Transakcja dojdzie do skutku. Zgoda, bracie?
No dobra. Vincuś zdobędzie kody. Vincuś prześle kontrahentom informację, gdzie się mają spotkać. Ale skąd kontrahenci mają wiedzieć, że kasa za pośrednictwo powinna wpłynąć na inne konto?


- Cedził słowa cicho i na pozór spokojnie, ale w jego głosie brzmiała determinacja i coś jeszcze… Nienawiść? - Podejdź do sejfu, bracie, dasz radę.
Nie spuszczał go przy tym z celownika.
Raul, przytrzymując się ścian i mebli, dotarł do sypialni, uklęknął ciężko przy metalowych drzwiczkach i wprowadził kod. Zaczynał tracić przytomność, a grę musiał doprowadzić do końca…
Co prawda, ja nadal nie rozumiem, w co oni grają, noale.


Drzwiczki się uchyliły. Wsparł się na nich jedną ręką. Drugą oderwał od rany na piersi, czując obezwładniający ból, i sięgnął do środka. Koperta wraz z telefonem zamknięte były w metalowej kasetce. Podał ją Vincentowi, ale ten pokręcił głową.
-    Otwórz.
-    Nie dam rady. Mam kluczyk na szyi - warknął Raul, mrużąc z bólu oczy. Już i tak niewiele widział przez nadciągającą ciemność. - Sam sobie otwórz. Przecież ci nie zwieję…
-    Mogłeś umieścić w środku ładunek wybuchowy -zauważył Vincent, obniżył lufę pistoletu, celując bratu w brzuch. - Otwie…
-    Zostaw go! - padło za jego plecami.
Vini odwrócił głowę i uniósł brwi z niedowierzaniem.


Sonia stała w drzwiach sypialni, mierząc w Vincenta z potężnego sig sauera (bo ja wiem, czy one takie potężne…). Pistolet chwiał się w drżących dłoniach dziewczyny, po policzkach płynęły jej łzy, ale w oczach płonęła furia.
-    Soniu, wracaj do pokoju - odezwał się cicho Raul, rzucając spojrzenie w kierunku szafki, gdzie leżała jego broń.
Której z jakichś powodów nie mógł wziąć, kiedy usłyszał pukanie do drzwi, nie, musiał podejść do nich bezbronny… *wzdech*


Vincent, widząc to, cmoknął i pokręcił głową. Cały czas patrząc na brata, rzucił do Soni:
-    Odłóż to, dziecino. I tak nie strze…
Strzał, ogłuszający strzał, przerwał mu w pół słowa. Krzyknął z bólu i zaskoczenia, ugodzony w bark.
Czas nagle przyspieszył.
Wzzzzzium!


Raul rzucił się po swoją broń, ale Vincent był szybszy.
Rzucił się? Dopiero co “zaczynał tracić przytomność”!
Czas przyspieszył.


Przyskoczył do dziewczyny, chwycił ją za włosy, odgiął jej głowę do tyłu, aż jęknęła z bólu, i ryknął:
-    Rzuć broń, Raul, albo rozwalę tę twoją dziwkę!!!
Raul powoli odłożył pistolet, który już miał w rękach.
-    Odkopnij go pod łóżko! - Vincent wbił lufę glocka w skroń dziewczyny. Łypnęła przerażonymi zogromniałymi  oczyma, upuszczając swój pistolet.
Raul zrobił to, co tamten mu kazał i cofnął się pod ścianę, unosząc ręce. Wiedział, że jeden fałszywy ruch i Sonia zginie…


-    Otwórz kasetkę, Raul albo rozpierdolę twojej kurwie łeb, rozumiesz? Rozwalę ją! - Vincent wykrzyczał to łamiącym się tonem.
Musiał trzymać się roli bezlitosnego faceta i bluznąć. Niech nikt nie myśli, że aŁtorkasia potrafi pisać tylko subtelne czytadła…


Rozorany pociskiem bark zaczął rwać bólem, odbierającym resztki rozsądku.
Ciekawe, że jak sobie kulę w nodze zaszywał, to potem latał bez mrugnięcia okiem.


- Jeśli nie wierzysz, że jestem do tego zdolny… - Odjął glocka od głowy półprzytomnej ze strachu zakładniczki i przystawił do jej uda.
On wie, czym jest przestrzelenie uda. Czymś gorszym niż strzał w skroń. Ojej.


-    Nie!!! - Z gardła Raula wydobył się niemal zwierzęcy ryk. - Już otwieram!
Jego własny ból, rozrywający płuco, zmalał, niemal znikł.
Patrzcie, co potrafi miłość.
Ale widzisz, kulawej by nie chciał.


Szarpnął rzemyk na szyi, wsunął kluczyk do kasetki i przekręcił. Wieczko odskoczyło.
Vincent wstrzymał oddech, ale spodziewany wybuch nie nastąpił.
-    Weź to, a ją wypuść. - Raul wyciągnął do brata dłoń z kopertą i telefonem, ale ten pokręcił głową.
-    Pójdzie ze mną.
On też ją kocha, lubi i szanuje. Tylko nie miał okazji dać jej tego do zrozumienia.


-    Nic z tego. - Raul uniósł dłoń i już miał roztrzaskać komórkę o blat szafki, gdy tym razem Vincent krzyknął:
-    Nie!!! Już ją puszczam! Oddaj telefon!
Zaraz, przecież ten telefon miał być tylko fałszywym tropem dla zmylenia podsłuchującego Vincusia?
Ale Vincuś o tym nie wiedział.
Że wy to jeszcze ogarniacie...


To była ostatnia działająca komórka. Mała, szara, ale i takiej żal.


Odepchnął dziewczynę, odkopnął broń, którą upuściła, pod łóżko i zrobił krok w kierunku brata.
-    Uciekaj, Soniu! - krzyknął Raul. - Uciekaj, słyszysz! Przyrzekałaś!


Ale Sonia zamiast uciekać zostaje w korytarzu i patrzy jak Vini strzela do Raula.


- Wybacz, bracie - odezwał się miękko, niemal z czułością. - Wiemy obaj, że ścigałbyś mnie do końca życia.
Dwa razy pociągnął za spust.
Dwie kule trafiły Raula prosto w serce.
W to biedne, zakochane serce dobrego, szlachetnego Raula.


On upadł na kolana, wspierając na jednej ręce, potem osunął się wolno na podłogę i znieruchomiał u stóp brata.
Vincent stał nad ciałem Raula przez jedną chwilę. Powinien dobić go strzałem w głowę, ale… nie mógł. Nie mógł tego zrobić.
I w ten sposób aŁtorkasia przygotowała grunt pod kontynuację. Spoiler alert: “Raul de Luca powrócił, aby dokonać zemsty po 20 latach”. Mwahahahahaha!!!
Akcja Zemsty dzieje się w 2032? Odważna decyzja, nie ma co.


Wypadł z pokoju, czując, że za moment się rozpłacze (ta nadludzka wrażliwość, to u nich rodzinne), i pobiegł schodami w dół. W holu dopadł do szafki z kluczykami, rozwalił pięścią szkło [ale dlaczego nie otworzył normalnie, ciągnąc za klamkę? By dać upust szalejącej w nim Emocji, no weś], chwycił te, które były mu potrzebne, i wypadł na zewnątrz, do samochodu. Po chwili gnał ku przystani, nie oglądając się za siebie.
Sonia wyszła z ukrycia dopiero wtedy, gdy usłyszała ruszający samochód.
(...)
Padła na kolana przy nieruchomym ciele.
-    Och nie, nie… Nie!!!
Płacząc, odwróciła Raula na plecy, uklękła i przytuliła jego głowę do piersi. Żył jeszcze, ale, jak to, żył? Z dwiema kulami w sercu? ale życie uchodziło z niego z każdym uderzeniem serca.
Na litość borską, przecież dostał prosto w to serce!!! To co mu ma tam jeszcze uderzać?!
Niechby dostał w tętnicę, to wtedy rzeczywiście “z każdym uderzeniem serca uchodzi życie”.
Może jak Alicja, miał serce z prawej strony…?
Albo jak bohater porządnej opery - zabity na śmierć, ze sztyletem sterczącym z piersi, jeszcze przez kwadrans pełnym głosem śpiewa o tym, że ktoś go zamordował.


-    Pomóżcie mu! Niech mu ktoś pomoże! - krzyknęła z rozpaczą.
Uchylił na milimetr powieki.
-    Soniu…
-    Nic nie mów - wykrztusiła. - Zaraz ktoś przybędzie. Uratujemy cię.
-    Przyrzekałaś - szepnął i…
-    Nie, Raul, nie, proszę, nie!!! - zaskowyczała.
I jeszcze kurna z tym przestrzelonym dwukrotnie sercem gada…
Dobrze, że nie śpiewa (chociaż na pewno śpiewałby ślicznie, w końcu to Raul).
I z jedną kulą w płucach. Obawiam się, że ołowica wykończy go prędzej niż krwotok.


Do pokoju wpadł Stanley z bronią gotową do strzału. Za późno.
Przybiegł, żeby Raula dobić, a tu zonk! Za późno.


-    Nie umieraj, kochany, zostań ze mną! - krzyczała Sonia, potrząsając martwym ciałem.
Raul poczuł się wstrząśnięty, lecz nie zmieszany.
Udawał trupa, bo chciał, żeby ona sobie wreszcie poszła.


Stanley policzkowaniem cuci Sonię nieprzytomną z rozpaczy i oznajmia:
-    Soniu, dostałem rozkaz wywieźć cię stąd za wszelką cenę! - krzyknął doprowadzony do ostateczności.


Odgłosy strzałów nadal dobiegały z daleka - to ludzie Randalla przypuścili szturm na VillaRosę aby zemścić się za przestrzeloną filiżankę - lecz kanonada z każdą sekundą przybierała na sile.
Ludzie Randalla atakowali z okrzykiem “Szybko, szybko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu!”


Sonia, nie zważając na to, biegła w kierunku plaży. Stanley ruszył za nią, gotów ją ogłuszyć, jeśli będzie trzeba i…
-    Przyrzekałam! - rzuciła przez ramię. - Muszę… kody… skaner…
Zrozumiał.
Też znał polski.


Nie próbował jej zatrzymać.
Sonia dopadła do skrzynki, w której ukryte było urządzenie skanujące, i zerwała z szyi złote serduszko.
Vincent zahamował z piskiem opon tuż przy pomoście. Wyskoczył z jeepa i ruszył biegiem w kierunku jachtu. Pięknego, nowego jachtu, którym tak krótko ale intensywnie cieszył się Raul. W połowie drogi potknął się i musiał przytrzymać barierki, bo byłby upadł. Kurewska rana. Ależ to bolało. Kula musiała drasnąć tętnicę, bo cały bark i pierś miał we krwi.
No tak, gdyby dostał w żyły nie krwawiłby wcale, elementarny sposób odróżniania miejsca postrzału..


Dotrze do jachtu, wypłynie w morze i zatamuje krwotok, bo skończy… jak on. Raul.
Podobno dostał w tętnicę. Może nie zdążyć dotrzeć do jachtu.
Raul zdążył wygłosić expose i pożegnać się z ukochaną z dwiema kulami w sercu, może mężczyźni z tej rodziny są nadzwyczaj krzepcy.


Nie mógł teraz myśleć o tym, co zrobił. Nie mógł myśleć o zabójstwie brata. Chociaż właściwie… Raul nie był jego bratem. No to ufff!
Potrząsnął głową. Chwila oddechu i chłodna, morska bryza otrzeźwiły Vincenta. Już wbiegał po schodkach na pokład. Już wpadał do kokpitu, podrzucał w dłoni kluczyki i… śmiał się zwycięsko.
Mwahahahaha!


giphy.gif


Udało się wszystko, co zaplanował! Jeszcze tylko musi wyeliminować jedynego świadka swojej zbrodni. Sonię. Jeśli Raul myślał, że jest taki przewidujący, to się mylił. Vincent uprzedził go i w tym!
Poklepał dłonią telefon, który bezpiecznie tkwił w kieszeni marynarki i… zaklął. Ból rozlał się w prawym boku jak wrząca lawa.


Kto by pomyślał?! Ta pierdolona Sonia!
Nie przez ciebie, misiaczku...


Niemal załatwiła go jedną kulą!
Zaraz dostaniesz, kurwo, za swoje. Myślałaś, że ujdzie ci to na sucho? - Vincent zgrzytnął zębami i w następnej chwili uśmiechnął się z triumfem: nim stanął do ostatecznej rozgrywki z bratem, podłożył ładunek wybuchowy pod śmigłowiec.
Kiedy??? Wsiadł do śmigłowca raz jeden, kiedy lecieli na zakupy do Kyrenii, ale wtedy był z nimi Paweł, który chyba patrzył mu na ręce? A w innych okolicznościach nie miał do niego dostępu: Nie mogli dostać się na lotnisko w żaden inny sposób, a śmigłowiec jest tylko do pańskiej dyspozycji – Stanley do Raula, wyjaśniając, dlaczego Vini płynął jachtem. No i właśnie – Stanley, ten genialny, tak bardzo godny zaufania szef ochrony pozwolił, żeby zdrajca kręcił się przy śmigłowcu?


Zapalnik miał tutaj, w kieszeni - znów musiał się zaśmiać - bliźniacza nokia podłączona do bomby, odpali ją, gdy tylko Vini wybierze numer.
Te bliźniacze telefony, z których każdy służy do czegoś innego, są jak salami z Upadłą Madonną z Wielkim Cycem. Robią taki suspens, że aż strach.


Obejrzał się na VillaRose. Nie widział stąd lądowiska, ale wznoszący się śmigłowiec na pewno zobaczy albo usłyszy.
Skąd ta pewność, że Sonia będzie uciekała helikopterem, a nie na przykład zostanie w VillaRosie, zanosząc się szlochem nad martwym ciałem Raula?


Wyciągnął z kieszeni telefon, gotów w każdej chwili nacisnąć klawisz wybierania, palcami prawej dłoni, śliskimi od krwi, wsunął kluczyk do stacyjki, przekręcił i…
Potężny wybuch wstrząsnął całą okolicą. Jacht w jednej sekundzie zniknął w kuli ognia. Semteks rozerwał łódź na strzępy.
Łódź i zdrajcę, który chciał nią uciec.
Ejjj, spodziewaliście się tak zaskakującego końca? No nie, niemożliwe.  


Wybuch i niedaleki błysk ognia sprawiły, że dłoń z serduszkiem znieruchomiała.
-    Pospiesz się, dziewczyno! - warknął Stanley. - To od strony przystani. Jeszcze chwila i będą tutaj!
Sonia jeszcze przez parę uderzeń serca trzymała serduszko w zaciśniętych palcach, w końcu przytknęła do ust, szepnęła słowa pożegnania i upuściła je w otwór skanera. Zatrzasnęła drzwiczki i, szarpnięta w następnym momencie za rękę, ruszyła w kierunku lądowiska.


Gdy dopadali śmigłowca, VillaRosa jeszcze się broniła, ale…
ale w Grenadzie zaraza.


Rotor helikoptera zaczął obracać się coraz szybciej. Stanley docisnął manetkę gazu do oporu i teraz mógł się tylko modlić, by zdążył poderwać maszynę, nim ludzie Randalla nadbiegną i uniemożliwią im ucieczkę. Nie mógł wiedzieć, że właśnie wymknęli się śmierci z rąk. Bomba nie wybuchła, bo nie było jej już komu odpalić…
<łagodnie> Jak miło, że nam to ałtorka wyjaśniła, prawda? Bo przecież napisanie o tym trzy akapity wczesniej mogłby nie wystarczyć, by czytelnicy zrozumieli jedyną rzecz, która w całej tej plątaninie urywanych zdarzeń i bezsensownych postępków była całkiem jasna.


(...)
Widok umundurowanych mężczyzn, uzbrojonych po zęby, którzy w jednej chwili otoczyli ich oboje, również przyjęła obojętnie. Pozwoliła wyciągnąć się z kabiny, pozwoliła się zaprowadzić, niezbyt łagodnie, do budynku wyglądającego jak więzienie i bez słowa protestu zamknąć w celi.
Zwinęła się w kłębek na twardym łóżku, okryła cienkim pledem i zapadła w letarg. Na długie godziny o Soni zapomniano. Dopiero w pierwszych minutach świtu przyszło po nią dwóch mężczyzn…
Dokładnie w chwili, gdy Sonię wyprowadzano z celi, gdzieś pośrodku Morza Śródziemnego rozpętało się piekło.
A jednak nie środek Pacyfiku, dobrze typowaliśmy! Mamy zadatki na mafiozów!


Dwie godziny wcześniej, co do minuty, na zastrzeżone numery telefonów zostały wysłane współrzędne. Dwa niewielkie kutry rybackie, na których mieści się kilka kontenerów,
“Kiedy Kara Mustafa, wielki mistrz Krzyżaków,
szedł z licznemi zastępy przez Alpy na Kraków,
do obrony swych posad zawsze będąc skory,
pobił go pod Grunwaldem król Stefan Batory”.


Niewielkie kutry rybackie mieszczące kilka kontenerów, to wynik nieudanego eksperymentu genetycznego i seksu międzygatunkowego jednostek pływających, prawda?


ruszyły pełną parą na miejsce spotkania. Przeładunek kontenerów z narkotykiem poszedł sprawnie.
Tak. Przeładunek kontenerów. Na środku morza. Z jednego niewielkiego rybackiego kutra na drugi. Pomysł jest tak rozkoszny, że nie ma wad.


Pieniądze zostały przekazane z rąk do rąk. Szefowie kartelów, z Kolumbii i Rosji, obaj obecni na tych kutrach, gdyż, wiadomo, pańskie oko konia tuczy, podali sobie ręce, zadowoleni z transakcji, nabierając apetytu na dalszą współpracę.


Major Johannes Smith ze sprzymierzonych w tym celu sił specjalnych Francji, Wielkiej Brytanii, USA i przede wszystkim Polski (przede wszystkim? No wiesz, husaria pod Kircholmem, Somosierra - muszą się liczyć z Polakami), bezpośredni przełożony Raula przez ostatnie dziesięć lat, od kiedy to de Luca został wyznaczony do tajnej misji rozpracowania mafii rosyjskiej działającej na terenie Europy, odczekał jeszcze chwilę i dał sygnał do ataku.
Wooow, mamy plot twist!


Dobra. Udajmy, że traktujemy go poważnie. Czyli Raul de Luca, mając lat 24, zakładam, że po kilkuletniej służbie, został wyznaczony do misji rozpracowania mafii. Pytanie – gdzie właściwie służył? W policji? Wojsku? Siłach specjalnych? Jakiejkolwiek innej organizacji, która, zdaniem aŁtorkasi, zajmuje się rozpracowywaniem gangsterów? I czy wstępując tamże przewidział, że zostanie wyznaczony do tajnej misji, wobec czego zrobił to w tak głębokiej konspirze, że nawet młodszy brat nic nie wiedział? Nie mówiąc już o tym, że wciągnął tegoż młodszego brata, którego podobno kochał, w gangsterkę i przemyt broni.
I że ten młodszy brat rozpoczynając karierę miał, bo ja wiem, z piętnaście lat?


Lot na miejsce spotkania zabrał śmigłowcom szturmowym niecałe trzydzieści minut.
Czyli okolice Rodos faktycznie brzmią prawdopodobnie!


Kutry nie zdążyły umknąć na bezpieczne wody.
Zarówno do Kolumbii jak i Kaliningradu było im trochę daleko.
“Bezpieczne wody” zostały oznaczone bojami. Kto przekroczył granicę, ten mógł pokazać wała i spokojnie wrócić do domu.


Smith odbierał meldunki i wydawał rozkazy, cały czas będąc myślami daleko stąd. Dlaczego Raul sam nie doprowadził misji do końca? Dlaczego wysłał zakodowaną wiadomość jemu, Johannesowi?
Jak on, Johannes,  rozpoznał, że kody do skanera wrzuciła inna ręka?
Po odciskach palców na wisiorku.


Zaraz, moment. Rozumiem to tak, że faktycznie kody dla kontrahentów miały zostać wysłane z telefonu znajdującego się w sejfie, natomiast w wisiorku Soni ukryta była informacja dla Smitha. Sonia swoją część zadania wykonała, ale KTO wysłał kody?
Oraz dlaczego – skoro współrzędne miejsca Raul poznał na tygodnie, może nawet miesiące przed planowanym spotkaniem – nie wysłał tej informacji Smithowi wcześniej?


Czuł, że de Luca nie żyje, i żałował serdecznie tego twardego, godnego podziwu faceta.
Masz odpowiedź na dręczące Cię pytania - bo Raul był twardy.
I uczciwy. Obiecał kontrahentom, że koperta u niego będzie bezpieczna, i była!


- Delta-trzy do brawo-jeden - odezwało się radio, Smith skupił na nim całą uwagę. - Piłka w koszu.
A żyrafy weszły do szafy.


Część misji powiodła się więc, oba kutry poszły na dno i wszelki ślad po nich zaginął, wszyscy na pokładzie zginęli, a ci, którzy przeżyli atak rakietowy, zostali dobici z karabinów snajperskich.
Wszyscy zostali zabici, i co warte zapamiętania - potonęli też bossowie karteli.
Dlaczego z karabinów “snajperskich”?


Ta operacja, na którą nikt, żaden rząd, oficjalnie nie wydałby zgody, nie mogła pozostawić świadków. Piloci i strzelcy śmigłowców nie wiedzieli, jaką fortunę zatapiają, by czasami któregoś nie skusiła.
A po powrocie do bazy zostali wykończeni po cichu za pomocą zatrutych drinków. Jak żadnych świadków, to żadnych!


No i jakby to powiedzieć… Misja rozpracowywania mafii jakby nie na tym polega i nie do tego ma doprowadzić.
E, tam. Czepiasz się, bo jesteś hejterką.


I tylko ichtiolodzy odnotowali niezwykle bujne i wyuzdane tarła ryb w okolicy.


Cztery miliardy euro w banknotach i drugie tyle w narkotykach… Na co wydałbym takie pieniądze? - zastanowił się Johannes, a po chwili uśmiechnął się smutno - życia Raulowi nie kupi, mógł jednak… ocalić życie jego przyjacielowi.
Połączył się z drugim oddziałem i wydał rozkaz natarcia.
Jak rozpętałem III wojnę światową?


-    Znajduje się pani w greckiej bazie NATO - odezwał się siwowłosy mężczyzna, który usiadł przed chwilą naprzeciw dziewczyny. Podniosła nań wypełnione beznadziejnym smutkiem oczy. - Zapewnimy wam obojgu bezpieczeństwo do czasu zakończenia przesłuchań.
NATO! NATO ściga handlarzy narkotyków!
Eee, pewnie tylko z nudów.
Droga Kasiu M. spróbuj zapamiętać, że [N] w nazwie nie oznacza narkotyków, a NATO nie anagramem skrótu Tajnej Organizacji Anty-Narkotykowej.
Może tylko wypożyczyło im miejscówkę?



(c) elwen


Kiwnęła głową, mając jedynie nadzieję, że nie będą ani jej, ani Stanleya torturować.
Jak NATO ma w zwyczaju.


Co jednak miała do ukrycia? Teraz, gdy Raul nie żył, a VillaRosę zrównano pewnie z ziemią, nic. Kompletnie nic.
Mężczyzna nie miał jednak na myśli jej i Stanleya, a…
-    Paweł Rodło został odbity z rąk Randalla. Jest w ciężkim stanie, ale wyjdzie z tego.
Wzięli Pawła ze sobą na przerzut? A może NATO wiedziało, że senator Randall handluje prochami i że mieszka w sąsiedztwie?
To mogło wiedzieć (skoro już zajmuje się ściganiem handlarzy), pytanie tylko, skąd wiedziało, że Randall porwał Pawła…
Od Raula, na pewno przesyłał im regularne raporty ze swej twierdzy i biura dowodzenia w jednym.


Poza tym... jeśli z greckiej bazy NATO wyruszył oddział, by zaatakować posiadłość znajdującą się w tureckiej części Cypru, czy nie będzie to bardzo poważny incydent międzynarodowy?
Będzie. A myślisz, że Ałtorkasia ma pojęcie, że Cypr jest dwuczęściowy? :)
Nie ma nawet pojęcia jak duże jest to jeziorko, nad którym stoi VillaRosa, skoro w wylosowane miejsce da się dopłynąć w dwie godziny.


Taki drobiazg, jak obecność na Morzu Śródziemnym 6. Floty USA (której dowództwo nie lubi “rozpętywania piekła” na swoim terenie), dodaje smaczku całej intrydze.


(...)
Dopiero nazajutrz wieczorem mogła zobaczyć Pawła.
W asyście dwóch żołnierzy weszła do budynku szpitalnego. Poprowadzili ją na drugie piętro, wpuścili do strzeżonej sali i zamknęli za nią drzwi.
Została sama z leżącą nieruchomo postacią.


Pierś mężczyzny unosiła się w powolnym, miarowym oddechu. To i tylko to przypominało dawnego Pawła, spokojnego, opanowanego lekarza. Jednak wszystko inne… zmasakrowana twarz, głowa ogolona do gołej skóry, poprzecinana pręgami szwów, ręce o połamanych palcach i powyrywanych paznokciach… Ale najgorsze… najgorsze było co innego…
*z ożywieniem* puste miejsce między nogami?!
<patrzy z potępieniem>


- Sonia wbiła pięść między zęby swoje?, by się nie rozpłakać - Paweł jęknął cicho to jednak jego zęby... i uchylił powiekę jednego oka. W miejscu drugiego miał pusty oczodół, zalepiony białym opatrunkiem.
Łeeeee.
Jak zalepiony opatrunkiem, to skąd Sonia wiedziała, że pusty, ten oczodół? Tak zgadywała?
Miał napisane na bandażu:  “PUSTY OCZODÓŁ, nie giglać”.
Dotknęła delikatnie jego dłoni i spróbowała się uśmiechnąć.
Patrzył na nią długie chwile, a ona wiedziała, że Paweł usiłuje wydobyć z siebie pytanie. Jedno jedyne pytanie…
Ale nie może. Język też mu ucięli.


Pokręciła głową.
Powieka zacisnęła się.
A chciał tylko zapytać, czy poda mu kaczkę.


Po policzku mężczyzny spłynęła łza.
Samotna, męska, skąpa.
Na skutek przepełnionego pęcherza - żółta.


Dopiero tydzień później mogli porozmawiać.
Wow, jestem pod wrażeniem, dajcie namiary na ten szpital! Sonia w VillaRosie dłużej kurowała draśnięcie w ramię niż Paweł obicie całego jestestwa!
Paweł leżał pewnie w Szpitalu św. Munga. Tylko tam dają takie eliksiry, że pozazdrościć. Inaczej nie rozumiem, jak ktoś tak okrutnie storturowany, już po tygodniu może zdrów wyjść ze szpitala i spotykać się ze znajomymi.


Poprawka: nawet tam nie potrafili wyleczyć Longbottomów po torturach.


Usiedli na tarasie, przylegającym do pokoju Soni, i przez długie chwile w milczeniu przyglądali się sobie.
W niezłych warunkach ją trzymają w tej bazie NATO.
Umieścili ją w luksusach natychmiast po tym, jak uznali, że jednak tym razem nie będą jej torturować.


Po spokojnym dobrym człowieku, którego Sonia poznała pewnej październikowej nocy, nie pozostał nawet ślad.
Doprawdy, okoliczności, w jakich go poznała, bardzo wskazywały na jego spokój i dobroć.


Nosił blizny, które nie zagoją się nigdy, nie tylko na ciele, ale i duszy. W jedynym oku - na drugim nosił czarną opaskę - miał chłodny dystans. Sonia przełknęła głośno, by się nie rozpłakać.
Czy słyszycie to wielkie glurp?


Dotknęła jego ręki. Paznokcie nie zdążyły jeszcze odrosnąć po tym, jak mu je oprawcy powyrywali.
Paweł spuścił wzrok. Jakiż odrażający musiał się wydać tej młodej kobiecie. Ale Sonia musi jego widok jakoś znieść. Odpowie tylko na parę pytań i więcej mogą się nie zobaczyć.
To jest taki miszmasz mentalny, że nie ogarniam. Facet po torturach (po których ma +100 do zajebistości) obawia się, że słodka idiotka, eteryczna jak słonina słonia - Sonia, będzie miała coś przeciwko temu, aby znieść jego obecność?
Paweł ma kompleksy, zawsze był tym drugim, mniej pięknym, mniej bogatym, laski, które na niego leciały, natychmiast przestawały widząc choćby cień Raula, no i tak mu zostało.


-    Byłaś przy Raulu, gdy umierał? - zapytał łamiącym się głosem.
Skinęła głową.
To dobrze. Nie będzie tych korowodów prawniczych z “zaginionym w akcji”.


-    Jak to się stało? Kto zdradził?
-    Vincent - szepnęła.


A jednak… Paweł potarł twarz dłońmi.
Czyli wygląda na to, że paznokcie to nie, ale palce najwyraźniej zdążyły się zrosnąć.
W tydzień. Bo przecież nie robiłby facepalmów ręką w gipsie.


Dlaczego nie zastrzelił tego sukinsyna? Miał prawo! Więcej, miał zasrany obowiązek chronić Raula nawet przed nim samym!
E?


Patrzył niewidzącym wzrokiem na ćwiczących dwa piętra niżej żołnierzy i milczał. Sonia zwiesiła głowę, ale miał za dużo żalu i rozpaczy w sobie, by ją pocieszać.
-    Próbowałam go powstrzymać. Viniego - powiedziała cicho, do siebie. - Ale…
-    To nie twoja wina. Raul wiedział, co robi - dotknął pocieszającym gestem jej dłoni, a w duchu dodał: „Chyba”.
Chyba jednak niekoniecznie.
Na moje oko to nikt tam nie wiedział.


-    Nie mogę sobie darować, że go tam zostawiłam -mówiła dalej, nie słysząc jego słów. - Prosiłam tych tutaj, by odnaleźli… ciało, ale… kto by się tam troszczył o jakiegoś gangstera. - Otarła przedramieniem łzy.
Paweł wciągnął powietrze.
-    Ty nic nie wiesz. Nie powiedział ci!
Uniosła nań smutne spojrzenie. I nagle, już po pierwszych słowach Pawła, jej oczy pojaśniały.




Powiedzieć, że ona jest labilna emocjonalnie, to za mało.


Raul nie był przestępcą, był tajnym agentem stworzonej specjalnie w tym celu międzynarodowej grupy antynarkotykowej.
Tam profetyzm szerzy się jak świerzb. Nie tylko Raul dziesięć lat wcześniej przewidział wielki przerzut “złotego pyłu”, ale przekonał do tego jakąś sektę w łonie NATO.  I ta grupa zaczęła działać w całkowitym sekrecie, korzystając jednocześnie z baz i sprzętu wojskowego. Nikt im w tym nie przeszkodził, gdyż wiedziano, że do przerzutu dojdzie na Morzu Śródziemnym...


To on wniknął w szeregi mafii cypryjskiej, łączącej wpływy południa i wschodu, to on tę mafię zdominował i doprowadził do rozbicia dwóch wielkich karteli.
Słuchajcie, muszę o to spytać, myślicie, że to major Johannes Smith wydał zgodę Raulowi, temu genialnemu tajnemu agentowi, na prowadzenie osobistej wendetty po śmierci RoseMarie oraz na strzelanie między oczy jej zabójcom z zapewnieniem, że się nie żywi urazy?
Oczywiście! Tak samo, jak na przemyt kałachów w wózkach cateringowych.
Nie mówiąc już o porywaniu dziewczyn nocą i faszerowaniu ich narkotykami.
Oj, to tylko takie drobne rozrywki na boku dla rozładowania napięcia.


Ale też zapłacił za to życiem…
Paweł wyciągnął z kieszonki na piersi zdjęcie i podał je Soni. Ujęła je drżącą dłonią. Na zdjęciu Raul był tak żywy, tak bliski… W mundurze kapitana wyglądał wspaniale. Uśmiechał się ledwo zauważalnie, ale w czarnych oczach miał powagę i… smutek.
Czy wiedział już, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić? Czy wiedział, że kilka lat później zamęczą jego pierwszą miłość, RoseMarie, a on nie zdąży jej odbić? Czy przeczuwał, że zdradzi go własny brat? Że on sam, Raul de Luca, zginie z jego ręki?
Jasne, Narrator Profetyczny (Piotruś!) mu podpowiedział.
Mnie interesuje co innego: okazuje się, że Raul miał stopień kapitana (policji? Wojska? Marynarki? I jakiego kraju?) już zanim skierowano go do tajnej misji. A miał wtedy, że tak przypomnę, lat dwadzieścia cztery. Zakładając nawet, że zaczął służbę jako osiemnastolatek, to i tak drogę awansu miał błyskawiczną.


Pogładziła zdjęcie opuszką palca.
-    Mogę je zatrzymać? Nie mam żadnego.
Paweł skinął głową. I nagle ujął dłoń dziewczyny i ucałował.
-    Dziękuję, że byłaś przy nim do końca…
Cztery tygodnie - tyle trwała rekonwalescencja Pawła i przesłuchania, którym poddana została cała trójka, bo Stanleya również nie zamierzano zbyt wcześnie wypuszczać. Po ostatnim spotkaniu ze śledczymi, gdy sprawę definitywnie zamknięto i odłożono ad acta,
Po tych czterech tygodniach? Wielką, międzynarodową sprawę dotyczącą potężnego przemytu? Mają tempo jak W11!


Sonia ponownie znalazła się w pokoju bez okien naprzeciwko siwowłosego mężczyzny, majora Smitha, dowódcy Raula. To jemu właśnie Sonia przekazała współrzędne zakodowane w serduszku i to on dokończył operację, nad którą Raul z Pawłem pracowali przez dziesięć lat. I w której ten pierwszy stracił życie, a ten drugi zdrowie.
Nieno, po poprzednich wzmiankach czytelnik wcale się nie domyślił, kim on jest, no skąd.


Teraz major Smith siedział naprzeciw Soni i przyglądał się dziewczynie z uwagą i troską. Wiedział już, co łączyło ją z Raulem, wiedział, jak bardzo przeżyła jego śmierć, pragnął zapewnić tę młodą kobietę, że od dziś wszystko będzie dobrze, że rząd [jaki? Zapewne Cywilizacja Śmierci z siedzibą w Brukseli] godnie ją wynagrodzi za doprowadzenie misji do końca, że zapewni jej bezpieczną przyszłość w jakimś uroczym zakątku świata, ale… skłamałby.
Owszem, Sonia została objęta programem ochrony świadków, ale czy ktokolwiek zdoła uchronić ją czy Pawła Rodło przed zemstą mafii?
Jak to, nie zatopili całej mafii gdzieś niedaleko Rodos? Czuję się dogłębnie rozczarowana!
Zatopili nawet szefów karteli, ale to żywotne gadziny, więc wypełzły na ląd.


Przesunął w stronę dziewczyny grubą kopertę.
Spojrzała nań pytająco.


-    Tutaj jest pani nowa tożsamość i pieniądze na start. Mam nadzieję, że rozpocznie pani nowe życie, choć trochę szczęśliwsze niż…
-    Ja byłam szczęśliwa - przerwała mu cicho.
I wystarczy, więcej nie chcę.


Sonia, Paweł i Stanley wsiadają do śmigłowca i lecą jeszcze… nad VillaRosę.


Zatoczyli nad posiadłością krąg. Ruiny Domu stały cichy(-e) i pusty(-e) w promieniach cypryjskiego słońca. To było symboliczne pożegnanie Raula. Żadnemu z nich nie powiedziano, co się z nim stało…
Śmigłowiec skierował się na lotnisko.
Wysiedli oboje - Sonia z Pawłem.
-    A ty? - Dziewczyna spojrzała pytająco na Stanleya.
Ten tylko zasalutował żartobliwie i po chwili podrywał maszynę w górę. Na siedzeniu obok leżała Beretta. Poklepał snajperkę przyjacielskim gestem.
Stanley okazał się nieskazitelnym obywatelem, którego można z czystym sumieniem wypuścić, oddając śmigłowiec i broń. Przecież na pewno nie zrobi z nich jakiegoś niedozwolonego użytku!


Jego misja jeszcze się nie zakończyła, on też coś przyrzekał Raulowi.
Randall, jeśli żyjesz, możesz uważać się za martwego…


Samolot Swissairu wylądował w wietrznym, chłodnym Zurichu. Sonia z Pawłem wyszli jako jedni z ostatnich. Nie czekali na bagaż, bo niczego ze sobą - oprócz dokumentów i pieniędzy - nie mieli.
Wsiedli do taksówki i po dwóch kwadransach zatrzymali się pod jednym ze słynnych na cały świat szwajcarskich banków.


z20729798Q,Vabank-II.jpg
Skojarzenie miałam nieodparte, już zawsze będę widzieć Sonię i Pawła własnie tak...
Które jest które?
Ponieważ kobiety przebrane za mężczyzn zawsze mają doklejone wąsy obstawiam, że pan Machulski jest Sonią.


Paweł zapłacił za kurs i poprowadził Sonię do środka.
Odziany w liberię urzędnik już na nich czekał.
Parę minut i kilometry krętych korytarzy później stali przed ścianą skrytek bankowych. Jedna z nich czekała na kod znany tylko… Soni.
Dzięki użyciu wielokropka, niespodzianka jest tak wielka, że czytelnicy aż łapią się za serca.


To wtedy, w ostatnią noc, Raul kazał dziewczynie zapamiętać ciąg cyfr, który otwierał sejf bankowy.
A Vincuś nie podsłuchał tego przez swój sprytny telefon?
To pewnie było na plaży, pod przestrzeloną kamerą. Długo musieli leżeć w promieniach grudniowego księżyca, cud, że się Sonia nie nabawiła zapalenia korzonków.


Jego drzwiczki w tej właśnie chwili otwierały się bez najmniejszego szmeru. Sonia sięgnęła do środka… Znalazła kilka paszportów różnych krajów na różne nazwiska - dokumenty, w które wyposażył ją major Smith, a które znała połowa NATO-wskich urzędników, mogła wyrzucić do kosza.
Natomiast te ze skrytki były świetne, gdyż Raul własnoręcznie produkował je w piwnicy.
Ja już w ogóle nie skomentuję tego, że NATO prowadzi program ochrony świadków…


Raul nie zapomniał o prawach jazdy, metrykach urodzenia, dokumentach ubezpieczeniowych - to wszystko przygotował dla Soni, by zapewnić jej bezpieczeństwo.
Kiedy???!!! Kiedy zdążył to wszystko wyprodukować?! A może to były dokumenty, które przygotowywał dla siebie… i teraz Sonia podczas kontroli będzie musiała udawać ognistego bruneta?


machulski.jpg
http://festiwalszkolteatralnych.pl/?page_id=701


Tak sobie właśnie wyobrażam Sonię.  


Oprócz tego zdeponował w skrytce złoto, banknoty i kosztowności, które wystarczą na dostatnie, spokojne życie, ale… w skrytce znajdowało się coś jeszcze.
Co nie było ani banknotem, ani kosztownościami, ani fałszywymi papierami. Cóż to, ach cóż?


Małe, aksamitne pudełeczko, a w nim… - dziewczyna poczuła, że gardło zaciska się ze wzruszenia, a do oczu napływają łzy - filigranowe złote serduszko z brylancikami.
A w środku były bezcenne kody, o które zabijały się mafie całego świata.
Które podrzucił major Smith, rzecz jasna.


Paweł uśmiechnął się.
-    Cały Raul - mruknął i zawiesił klejnocik na szyi dziewczyny.
Znów stali na głośnej, ruchliwej ulicy. Ani jedno, ani drugie nie chciało się pierwsze pożegnać, bo oboje wiedzieli, że nie spotkają się już nigdy.
Bez zamachu thriller nie ma racji bytu:


Wreszcie Sonia podniosła na Pawła pełne smutku oczy, on ujął jej dłoń i chciał unieść do ust, gdy… znieruchomiał nagle, patrząc gdzieś ponad ramieniem dziewczyny. Odwróciła się gwałtownie, by ujrzeć, jak zza rogu wypada samochód o przyciemnionych szybach i gna prosto na nich. W ostatniej chwili Paweł zagarnął ją ramieniem i zmiótł pojazdowi z drogi.
Już wiem! W tym serduszku jest ukryty nadajnik, dzięki któremu zlokalizują Sonię na końcu świata!


(...)
-    Czy oni chcieli nas…? - Sonia nie dokończyła pytania.
-    Nie - odrzekł stanowczo. - Gdyby chcieli nas zabić, już byśmy nie żyli. To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Polowanie właśnie się zaczęło. Posłuchaj, Soniu, wiesz, że będą cię ścigali do końca twoich dni? Stracili cztery miliardy w gotówce i drugie tyle w towarze. Przez nas: przeze mnie, Raula i ciebie. A mafia nie wybacza…
Bardzo to mhroczne i posępne, ale bez sensu. Mafia, mająca budzić lęk i przerażenie, ma w głębokiej pogardzie uprowadzoną (nikt nie wie po co) sierotkę-idiotkę z Europy Wschodniej i Pawła, który od początku nic nie wiedział o niczym.


Kiwnęła tylko głową.
-    Wykorzystaj mądrze pieniądze, które ci Raul zostawił. Uciekaj, gdy tylko coś cię zaniepokoi.
-    A ty?
-    Ja też będę uciekał. Tutaj jest mój numer telefonu. - Naskrobał na serwetce kilka cyfr. - Nikt oprócz ciebie go nie zna. Jeżeli kiedykolwiek byś mnie potrzebowała, dzwoń bez wahania.
Wzięła serwetkę w palce, powoli i dokładnie złożyła na czworo i wsunęła do przegródki portfela.
Gdy mafia naśle na nią kieszonkowców, to za jednym zamachem będą mieć też namiar na Pawła. No powiedzcie, czy ona nie jest cudowna?


(...)
Sonia została sama. Długie chwile siedziała, wpatrzona w puste miejsce, wreszcie otarła łzy, uniosła głowę i ruszyła ku biurom linii lotniczych.
Weszła do pierwszego z brzegu i kupiła bilet na pierwszy lepszy lot, wyciągając z torby podróżnej pierwszy lepszy paszport.
A tu ups! Z powrotem na Cypr.
Z paszportem na nazwisko Randall.


Swoją drogą, czy ona zna jakikolwiek język obcy? W VillaRosie miała szczęście, wszyscy mówili po polsku, ale np. mademoiselle Sophie Legrand, która po francusku ni be, ni me, może wzbudzać pewne podejrzenia.


Parę kwadransów później siedziała w samolocie do Toronto, przyciskając zdjęcie Raula do piersi.
Było jej tak ciężko na sercu, tak bardzo ciężko… Gdyby miała wybór, umarłaby razem z miłością swego życia. Tam, w VillaRosie. Ale musiała żyć. Nie wiedziała jeszcze po co i dla kogo, ale musiała żyć.
Miejmy nadzieję, że kilka zbliżeń z Raulem uczyniło ją brzemienną i jej życie nabierze sensu.


EPILOG


W epilogu widzimy Sonię siedzącą na schodach ganku w małym, prowansalskim miasteczku i przyglądającą się zabawie dzieci na ulicy. Aż tu wtem! pojawia się auto na zagranicznych numerach; Sonia przez chwilę jest przerażona, że mafia ją znalazła, ale…


- Paweł!!! - krzyknęła i zbiegła po schodkach, by w następnej chwili rzucić się jasnowłosemu mężczyźnie na szyję.
Przygarnął ją z całych sił, zanurzając twarz w pachnących słońcem włosach kobiety. I on odczuł ulgę, widząc Sonię całą i zdrową. Za każdym razem, gdy jechał do miejsca, gdzie się zatrzymała, które znał, bo Sonieczka nie omieszkała mu za każdym razem podać wszelkich możliwych namiarów na siebie, ufna w jego umiejętność milczenia we wszystkich okolicznościach, którą wszak mogła podziwiać na własne oczy na filmie z torturami i Pawłem w rolach głównych, modlił się, by nie zastać tam spalonych ścian i martwego ciała… Strzeliłby sobie w łeb, gdyby nie zdążył. Gdyby zawiódł i ją.
Sonia co prawda miała te pińcet doskonałych paszportów, wyprodukowanych zawczasu przez Raula, ale najwyraźniej gdzie by nie pojechała i jakiej tożsamości nie przybrała, nie mogła się powstrzymać od opowiadania na prawo i lewo swojej rzewnej historii.


Paweł oznajmia, że czas na przeprowadzkę.


- Mafia umiera, ale nie przebacza. Będzie nas ścigać do końca życia. Ale jestem tu nie tylko dlatego, by ci o tym przypomnieć. Mam dla ciebie niespodziankę. Czeka po drodze do Paryża. Spakuj się szybko i ruszamy.
(...)
Kilka godzin później samochód zwolnił. Sonia, drzemiąca na siedzeniu pasażera, poderwała głowę i rozejrzała się półprzytomnie. Czy to już nowy dom? Tak blisko poprzedniego?
Znaczy… Sonia nie ucieka sama, kiedy wyczuje niebezpieczeństwo, nie wybiera sobie nowego domu sama, ze wszystkim czeka na Pawła?
Tak. Nie można zapomnieć o losie samotnej kobiety wg Michalak. Bez mężczyzny od razu bezdomnieje, głupieje, puszcza się i żebrze.


Nie.
Paweł wjechał na parking koło małego wiejskiego cmentarza. Mam inną koncepcję uroczej niespodzianki, serio. Soni serce zamarło w pół uderzenia. Czyżby spełniło się jej ciche marzenie? Spojrzała na mężczyznę pytająco. Ten skinął głową i po chwili prowadził pobladłą, drżącą na całym ciele Sonię cichymi pustymi alejkami. Zatrzymali się przed prostym nagrobkiem z czarnego marmuru.
Sonia zdławiła krzyk. Padła na kolana. Położyła dłonie na zimnym kamieniu, wpatrzona w złocone litery.
CPT. RAUL DE LUCA
1976 - 2012
REST IN PEACE


Dlaczego na nagrobku we Francji jest angielska inskrypcja? Czyżby aŁtorkasia też nie wiedziała, że “RIP” to “Requiescat In Pace”?
Na pewno wie, przecież - co sama twierdziła, a nie mamy przecież podstaw, by jej nie wierzyć - doskonale zna angielski!


Ej, coś mi się tu nie zgadza. Mnie się nie zgadza całkiem sporo… Przecież była mowa, że Vinicjusz, lat 26, jest osiem lat młodszy od brata, czyli Raul powinien być z rocznika ‘78.
Wiejski cmentarzyk, a tu WTEM! skromny nagrobek z czarnego marmuru, złocone (?!) litery. Komplet.


Nad tym napisem znajdowało się zdjęcie, z którego uśmiechał się mężczyzna w mundurze kapitana.
Uśmiechał się. Nie wiedział jeszcze, jaką cenę przyjdzie mu zapłacić. Nie wiedział, że kilka lat później zamęczą jego pierwszą miłość, RoseMarie, a on nie zdąży jej odbić. Nie przeczuwał, że zdradzi go własny brat. Że on sam, Raul de Luca, zginie z jego ręki.


Sonia poczuła nagle, jak spływa na nią ogromny spokój. Przez wszystkie te lata wyrzucała sobie, że zostawiła Raula na pastwę bandziorów Randalla, którzy nie mogąc dorwać go żywcem, pastwili się pewnie nad zwłokami, a na koniec wrzucili je do morza, spalili czy oblali kwasem i ślad po nim zaginął. Nie mogła sobie wybaczyć, że Raul nie spoczął w godnym miejscu, na co przecież po stokroć zasłużył. I oto… klęczała przy jego grobie. Raul jest tutaj, tak blisko. Śpi spokojnie i czeka, aż Sonia kiedyś doń dołączy.
Ale czy ją rozpozna po tylu latach?


(...)
Gdy wyszli przez bramę cmentarza, przytrzymała mężczyznę za rękę.
-    Może… może tym razem uciekniemy we dwoje? - zaproponowała nieśmiało.
-    A jesteś na to gotowa? - odpowiedział cichym pytaniem.


Zamiast słów dotknęła opuszką palca jego ust, a potem pocałowała te usta. Lekko, pytająco. On, w pierwszej chwili zdumiony, w następnej przygarnął Sonię ramieniem, wsunął palce w jej jasne włosy i oddał pocałunek, wkładając weń całą tęsknotę i miłość, jaką od zawsze czuł do tej kobiety.
Sonia poczuła łzy pod powiekami. Dobre łzy.
Znów miała kogo kochać.
Miała dla kogo żyć.
Miała z kim uciekać.
I… miała do kogo wrócić.
Tylko nie zapominaj, że Paweł ma zmiażdżone jądra!


Warszawa, 20 października 2012 r.
Na grudzień 2012 roku przepowiadano koniec świata...


Dwie dziurki w nosie i skończyło się.  
Tylko nie wiadomo kto jest tytułowym Mistrzem i w jakiej dziedzinie. I w ogóle nic nie wiadomo…
Trzeba będzie przeczytać kontynuację!
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.


<żarcik>


Z gruzów VillaRosy pozdrawiają: Kura z miotaczem ognia, Jasza z bombą, Dzidka z lekutko stępionym już The Toporem i Królowa Matka z pękiem granatów,

a Maskotek  podprowadził śmigłowiec i tyle go widzieli.