czwartek, 17 listopada 2016

322. Adonis cypryjski, czyli “czy widzisz światełko w tunelu?” (Mistrz, cz. 1/?)

Drodzy Czytelnicy,
rok 2013 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. W Sztokholmie otworzono muzeum ABBY, miasto Detroit ogłosiło bankructwo, a Michalak opublikowała sześć książek. Słownie: SZEŚĆ. W tym Mistrza, którego analizę dziś dostarczamy.
Zamiast Czerwonego Kwadratu będzie czerwony tekst - Osoby nieletnie prosimy o zajęcie się czymś innym, proszę więc wyprowadzić psa, albo zrobić porządek w pokoju, albo odrabiać zadania do szkoły, bo złych momentów tu jak mrówków, a wszystkie tak podniecające, jak opis rżnięcia lasów iglastych w Kanadzie. Co zresztą jest charakterystyczne dla tekstów tej aŁtorki. Nie chcemy więc psuć Wam gustu i pozbawiać szacunku dla literatury, ani narażać na zderzenie z tak bezlitosną grafomanią. :)


Nad tekstem ślęczeli: Królowa Matka, Dzidka, Kura i Jasza.

KATARZYNA MICHALAK
MISTRZ
wydawnictwo FILIA

Dla F.
Jeden dzień może zmienić wszystko, ale czasem jedna noc zmienia jeszcze więcej.
Omujeju, mamy mundrość na miarę brutta, netta i motta życiowego!
Ale tak bez Herberta? Bez Coelho? Bez Dezyderaty? Czuję się tak jakoś… no, doprawdy, jakby Artystka zniżała poziom.

Dziewczyna była niesamowita! Dokładnie taka, jakiej zleceniodawca potrzebował, jaką zamówił: piękna, młoda, bystra i… chętna.
Czy któryś z alfonsów widział zamówienie na brzydką, głupią i niechętną panienkę do towarzystwa?

O tak, widać było po sposobie, w jaki splata długie, opalone nogi, I po tym poznał, że jest bystra, w sumie oczywiste. w jaki oblizuje niby mimochodem pełne usta pociągnięte pomadką w odważnym kolorze, w jaki przechyla głowę, by kosmyk włosów barwy dojrzałego kasztana spadał zalotnie na czoło i wreszcie… jak przyszła na to spotkanie ubrana - mógłby przysiąc, że pod obcisłą sukienką nie ma majtek, bo stanika nie miała na pewno - po tym wszystkim widać było, że jest urodzoną uwodzicielką, choć wbrew pozorom nie dziwką.
Uwodzicielka… Uwodzicielki to pan szanowny nawet z daleka nie widział. Uwodzicielki kuszą tajemniczością, nie wywalają wszystkich swych wdzięków jak towar na wystawę.
No, skoro tak wygląda zdaniem pana szanownego uwodzicielka, bardzo jestem ciekawa, jak wygląda dziwka.

Co do tego również nie miał wątpliwości: pochodziła ze zbyt dobrej rodziny i otrzymała zbyt dobre wykształcenie, by się puszczać za pieniądze.
Bo prostetuty obsługujące gościa za forsę to tylko z nizin, natomiast panienki z dobrych domów oddają się dla idei.
No coś Ty, panienki z dobrych domów trzymają nogi razem aż do ślubu!
A o tym, że panienka jest z dobrego domu to z gwiazd wywróżył, czy mu to powiedziała ta obcisła sukienka bez stanika pod spodem?
Btw, nasza boCHaterka ma dwadzieścia lat. O ile nie była cudownym dzieckiem, to w jej wieku “zbyt dobre wykształcenie” może oznaczać co najwyżej zdaną maturę i zaczęte studia.


Poprawiła się leniwym ruchem na krześle, założyła noga [tego męskiego noga?] na nogę - dokładnie tak jak Sharon Stone w pewnym znanym filmie - [z 1992 roku] i zyskał pewność: nie miała majtek.
Jej doskonałe wychowanie oraz pochodzenie społeczne i odebrana w dobrym domu kindersztuba po prostu biły po oczach.

Mimo że panował nad sobą w stu procentach, teraz musiał przełknąć ślinę i poprawić krawat.
Opanowanie spadło do 17%
Uśmiechnęła się leciutko. W jej zadziwiających oczach, barwy ni to zielonej, ni niebieskiej, które okalały długie, gęste rzęsy, ujrzał politowanie, niepasujące do tak młodej osoby.
Dlaczego?
Bo Ałtoressa zapragnęła użyć w zdaniu słowa “politowanie”.

Żachnął się w duchu, podniósł jej CV i zagłębił się w lekturze.
Mujborze, co za czasy, nawet na prostytutkę trzeba składać CV? List motywacyjny też? A na rozmowie kwalifikacyjną pytają “jak pani wyobraża sobie swoje stanowisko za 10 lat”?
Dziewczę przybyło na rozmowę o pracę przyodziane w obcisłą kieckę bez bielizny pod spodem, z czego pracodawca wywnioskował, że jest bystre i odpowiednie na stanowisko, do którego pretenduje. Nazwijcie mnie wścibską (albo pozbawioną wyobraźni), ale naprawdę chciałabym przeczytać to CV.


Czekała, nadal unosząc kącik ust w uśmiechu, w pełni świadoma, że on nie szuka ani sekretarki, ani pomocy domowej.
Teraz sobie to uświadomiła? A nie podczas czytania ogłoszenia o pracę, na które odpowiedziała?
Taaak, jest ten pewien specyficzny typ ogłoszeń o pracę…
“AAA, salon masażu poszukuje młodych, miłych i komunikatywnych kobiet. Nie wymagamy doświadczenia”.

- Do czego jest pani zdolna się posunąć, by osiągnąć cel? - zapytał, nie podnosząc oczu znad zadrukowanych kartek.
- Chodzenie na rękach, uprawa kaktusów, pieczenie babeczek maślanych. Może on to lubi. A jak nie, to przyjadę małym fiatem, ze skórzanym batem.

-    A czego pan oczekuje? - Ten bezczelny uśmieszek i prowokacyjny ton [urwały od orzeczenia].
Cel uświęca środki, więc poproszę o środek owadobójczy.

-    Pozwoli pani, że ja będę zadawał pytania. -Zmarszczył brwi, choć wiedział, że jej tym nie zdeprymuje. - Zadanie, jakie chciałbym pani powierzyć, jest wyjątkowo delikatne.
-    Tak delikatne, jak to, co ma pan między nogami?
Mam tam łuszczycę, a tak ogólnie cukrzycę i chorą tarczycę. I nogi mi się pocą.
Moja chęć, by przeczytać jej CV rośnie. I jeszcze ogłoszenie o pracę też. Serio, panienka rzuca podobne teksty na rozmowie kwalifikacyjnej? Serio? SERIO?
W czasie każdej rozmowy o pracę. Nawet, gdy chciała sobie dorobić jako pomywaczka, gdy zaczęła mówić o szorowaniu butelek, to wywalili ją bez czekania na pointę.

Wciągnął głośno powietrze, wstał i podszedł do okna, skąd miał wspaniały widok na panoramę Warszawy, by nieco ostudzić zmysły.
Rozumiem, że specjalnie ma widok na tę panoramę, żeby zmysly studzić, Ałtorkasiu, jak można tak nie lubić własnej stolicy, no jak.
Popatrywanie na Pałac Kultury nic nie dało. Spojrzał w bok, na “Żagiel” - aż go skręciło. Gdy omiótł wzrokiem Złote Tarasy, zrozumiał, że niebieskie purchle nieco go uspokoiły. Podrapał się nieznacznie.
Bo Złote Tarasy nie są długie i dumnie sterczące w niebo.

Andżelika Herman była… bezczelna i arogancka! Nie takiej dziewczyny poszukiwał zleceniodawca! Ten, którego obrano za cel, przejrzy natychmiast zbyt jawną prowokację!
Nie podsuwać mu zbyt napalonych niań i sprzątaczek, takie były dyrektywy.

Chociaż… obiekt był stuprocentowym mężczyzną, samcem, a ta młoda samica była doprawdy grzechu warta. Obrzucił dziewczynę uważnym spojrzeniem, tym razem oceniając ją nie jako facet, a jako pracodawca - może od początku tak powinien na nią patrzeć.
Nie, no skąd, przecież żaden przytomny pracodawca nie patrzy na kandydatkę do pracy inaczej niż jak obiekt do, excusez, przelecenia, elementarne - i pokręcił wolno głową.
Uśmieszek znikł.
-    Nie, jednak nie mam pani nic do zaproponowania. Dziękuję za poświęcony mi czas.
A podobno była dokładnie taka, jaką zleceniodawca zamówił?
Niestety, miała politowanie w oczach i prowokacyjny uśmieszek...

Wstał i wyciągnął do dziewczyny rękę. Ta wstała również. Poważna i skupiona. I nagle, bez tych uśmieszków i prowokacyjnych spojrzeń wydała się słodka i niewinna. Dokładnie taka, jak trzeba.
Sukienka nagle wydłużyła jej się do kolan, a pod nią zmaterializowały się bawełniane majtki w kwiatuszki i zabudowany stanik.

-    Panie Robercie, ja mam wiele twarzy. Jestem dobrą aktorką. Potrafię wpasować się w każdą rolę, jaką mi pan wyznaczy - powiedziała cichym, ale pewnym głosem.
- Niech pan da mi tę pracę, bo inaczej umrę z głodu i… no i z niedofinansowania.

Długo mierzyli się spojrzeniem, wreszcie on kiwnął głową. Usiedli z powrotem po przeciwnych stronach dębowego biurka.
-    Obiektem pani starań byłby ten człowiek. - Przesunął ku dziewczynie zdjęcie.
Ujęła je w dwa palce.
Z obrzydzeniem.

Oooch…! Mężczyzna na fotografii był piękny, po prostu piękny! Cudne męskie ciacho do schrupania! Odetchnęła w duchu, bo już zaczęła się obawiać, że ma uwieść jakiegoś obleśnego starucha…
-    Raul de Luca - przeczytała półgłosem podpis z drugiej strony fotografii. - Francuz?
Tak, chyba można to poznać po hiszpańskim imieniu i portugalskim nazwisku?
-    Jego ojciec był Francuzem.
To nie w kij dmuchał! Trochę poezji.

Andżelika uśmiechnęła się szeroko. Miłość francuska… miodzio, po prostu miodzio!
Francuz - miłość francuska. Podstawowe skojarzenie, a nawet, rzekłabym, jedyne.
Hm, a co jeśli mamusia Raula była Angielką? (Ludzie z Kontynentu mają normalne życie seksualne, Brytyjczycy zabierają do łóżek butelki z gorącą wodą [George Mikes])

Ale jej rozmówca był poważny.
-    Proszę się tak nie cieszyć. On jest bystry i inteligentny.
Och, ja bym się nie martwiła, może Pan Pracodawca ocenia inteligencję Raula podobnie trafnie jak bystrość Angeliki…

W sekundę odkryje każdy podstęp. Nie wystarczy wskoczyć mu do łóżka. Musi go pani w sobie rozkochać i zyskać jego zaufanie, a to nie będzie łatwe.
Do momentu, gdy jak głupi, będzie zwierzać się w skotłowanej pościeli z najgłębszych tajemnic.


-    Sądzę, że dam sobie radę - odparła.
-    Chciałbym, żeby zdała sobie pani sprawę, jak niebezpieczny jest to człowiek…
-    Domyślam się, że nie zajmuje się hodowlą kotów.
Ale jak to? Przecież każdy tró villain zajmuje się hodowlą kotów!


- Brzmiało to żartobliwie, ale przez twarz mężczyzny nie przemknął nawet cień uśmiechu.
-    Bez skrupułów zniszczy każdego, kto mu w jakikolwiek sposób zagrozi. Fizycznie zniszczy. - Nie chciał użyć słowa „zabije”, by jej nie wystraszyć.
“Fizyczne zniszczenie” wcale nie jest straszne, wcale.
Ale ma w sobie coś z nudnej lekcji fizyki, na której się podsypiało.

Skinęła tylko głową.
-    Jeżeli sprosta pani zadaniu, wynagrodzenie będzie co najmniej zadowalające.
-    To znaczy?
Na odwrocie zdjęcia napisał kwotę, która rzeczywiście była zadowalająca.
Aha. Znaczy, najpierw stwierdza, że panna nie jest z tych, co puszczają się za pieniądze, po czym proponuje jej pieniądze za uwiedzenie faceta. Seems perfectly legit.

Teraz to dziewczyna musiała wciągnąć powietrze. Ile ciuchów sobie za to kupi! Ile kosmetyków! Wystarczy jej na to forsy do końca życia!
Faktycznie, jest bystra. Bardzo bystra.  
Zadanie maturalne z matematyki: oblicz spodziewaną długość życia boCHaterki na podstawie wysokości wynagrodzenia, cen markowych ciuchów i kosmetyków oraz współczynnika ich zużycia.
Potem podziel przez wykształcenie (w tym piątka z geografii).

-    Biorę to zlecenie. - Zdecydowanym ruchem sięgnęła po zdjęcie i w następnej chwili uczyniła coś, czym mu zaimponowała: wyciągnęła zapalniczkę i podpaliła fotografię wraz z ceną za „usługę”, trzymając za rożek dotąd, aż płomień zaczął parzyć w palce.
Uau! Jejku! Jakie imponujące! Och, jeny, no nie mogę się nadziwić, jestem do imentu zaimponowana, tak wziąć i spalić, jejuśku!

Rozparł się na fotelu, patrząc na swoją nową (?) podopieczną z prawdziwą satysfakcją. Odpowiedziała swym irytującym, bezczelnym uśmieszkiem.
-    Czy może pani, droga Andżeliko, na dobry początek zaprezentować swoje umiejętności?
-    Oczywiście.
On jej wcale nie molestuje, on tylko dopuścił ją do egzaminu praktycznego!
Czepiasz się, może ten punkt był ujęty w ogłoszeniu o pracę, którego lektury pożądam coraz dramatyczniej.
Trzymajmy kciuki, aby nie oblała z ustnego.


Wstała, obeszła biurko, uklękła między jego kolanami i sięgnęła do rozporka, jednym ruchem smukłej dłoni uwalniając nabrzmiałą, gotową do działania męskość. Uśmiechnęła się, wymruczała z zadowoleniem: Jak ja to lubię…” bez zbędnych ceregieli wzięła członek w usta, po czym zaczęła z dużym oddaniem pracować językiem i karminowymi od pomadki wargami.
Uważaj, bo jak żona znajdzie ślady na majtach…
Cóż, może i znaleźć bezpośrednio na małym.
***
Mamy przeskok fabularny.
   
Sonia szła szybko pustymi ulicami Warszawy, mając duszę na ramieniu i oczy dookoła głowy. Dochodziła północ i nie była to pora odpowiednia do spacerów po parku. Nawet za dnia był miejscem spotkań podejrzanego towarzystwa, co dopiero w nocy…
To szła przez park, czy ulicami?
No co, wiadomo że w Warszawie to tylko lasy dookoła ulic, przepraszam, wokół duktów i przecinek.

Ale przecież musiała się jakoś dostać do domu! Taksówka, na którą szarpnęła się w chwili rozpaczy, jak na ironię zepsuła się skrzyżowanie wcześniej. Na przystanku nocować przecież nie będzie!
Chyba jechała z jakimś nielegałem, bo taksówkarz z korporacji w tym momencie wezwałby przez radio inny wóz. Poza tym - siurprajz, siurprajz! - w Warszawie istnieje komunikacja nocna!
“Skrzyżowanie wcześniej” - to w Warszawie jakieś sto metrów od domu. Nic innego nie pozostaje, jak tylko przespać noc na przystanku. Naprawdę.
Ale pamiętaj, że to jest sto metrów najeżonych gęstą parkową puszczą pełną podejrzanego elementu!
A można było napisać chociażby, że dziewczyna miała przy sobie tyle-a-tyle pieniędzy, i umówiła się z taksówkarzem, że zawiezie ja tak daleko, na ile jej kasy starczy. A taksówkarz był z tych gburowatych i nie machnął ręką na te ostatnie sto metrów. Mogłaby się aŁtorka przy okazji wyżyć na chamowatych, nieużytych taksówkarzach.

Przyspieszyła kroku. Teraz najgorsze: biegnące pod ulicami przejście podziemne, którego zawsze się obawiała…
Dobra… dookoła las, północ, puste ulice i WTEM! Przejście podziemne.
Zbiegła po schodach.
Jarzeniówki na suficie dawały mdłe światło, ale przynajmniej jakieś dawały - w ubiegłym tygodniu panowały tu egipskie ciemności i Sonia nie odważyła się zejść do podziemi, musiała przez to nadkładać drogi o dobre paręset metrów.
A od tego nadłożenia drogi nóżki jej odpadły i stwierdziła, że nigdy więcej takiego wysiłku, już lepiej zleźć do niebezpiecznych podziemi. (Heloł, podobno ulice są puste, nie mogła po prostu przebiec przez jezdnię?)
Taka z niej legalistka.
Szła szybko, przyciskając do boku mały plecak. Adidasy nie wydawały dźwięku. Na szczęście nie musiała zakładać dziś szpilek (czyli są dni, kiedy musi zakładać szpilki?), bo teraz, w tym tunelu, ich stukot przyprawiłby dziewczynę o zawał serca.
Bałaby się stukotu własnych szpilek, wrażliwa taka!


Była w połowie drogi, gdy… zwolniła kroku.
Ktoś zbiegał po schodach! Mężczyzna! Facet w pustych podziemiach o północy!
Aaaa! Nieprawdopodobne, aby ktoś w nocy jeszcze chodził po stolicy!
I to w dodatku MĘŻCZYZNA!!! Mężczyźni przecież o tej porze śpią!

„Idź jak gdyby nigdy nic. Z jednym dasz sobie radę” - zapewniła w myślach siebie samą.
Tamten na szczęście nie wydawał się nią zainteresowany. Biegł ku drugiemu krańcowi tunelu, nie posławszy dziewczynie ani jednego spojrzenia.
Cham.
Zupełnie jakby go ktoś gonił.
Nagle stanął.
I pomyślał: “Stój! To tylko jedna kobieta. Z jedną dasz sobie radę, nawet gdy będzie agresywna!”

Sonia stanęła również, czując serce podchodzące do gardła: po schodach naprzeciw niej zbiegało właśnie czterech drabów w rozpiętych czarnych marynarkach, wyglądających na… Nie miała chęci ani czasu zastanawiać się, czy bardziej wyglądają na tajnych agentów, czy na eleganckich bandytów,
Te marynarki.

bo za jej plecami rozległ się stukot butów.
Jeszcze czterech!
I ona, i ten, który im uciekał, znaleźli się w potrzasku!
A “ten, który uciekał” też durny - wleźć do podziemia, z którego jest tylko jedno wyjście...
Imperatyw Narracyjny nudził się straszliwie (jak wielu z nas podczas lektury tego dzieua) tej nocy o północy i wrzucał wszystkich do jednego przejścia podziemnego.
Jak na razie jest tam dziesięć osób.


Milion myśli przeleciało dziewczynie przez głowę. „Ukryj się!” - to była najważniejsza. Tylko gdzie? Rozejrzała się po pustym tunelu z rozpaczą w oczach, natykając się na wzrok uciekającego.
Chciał coś powiedzieć. Otworzył usta, ale nagle zrezygnował i wyszarpnął zza poły marynarki pistolet. Oczy Soni zogromniały.
Mężczyzna spojrzał gdzieś ponad jej ramieniem i rzekł mocnym, zabarwionym sarkazmem (SARKAZMEM, oł rili) głosem:
- Wygrałeś, Raul, ale nie do końca.
Był to aforyzm z serii “ostatnie słowa przechodniów w przejściu podziemnym”.
Przyłożył lufę do skroni i z ironicznym uśmiechem nacisnął spust.
Miejmy nadzieję, że z jego prochów powstanie mściciel i spuści Raulowi niezły łomot.

Sonia krzyknęła dziko, widząc tryskającą krew i strzępki mózgu.

Uciekać!!!
Rzuciła się w tył.
I stanęła…
Nadchodzili niespiesznie, krok za krokiem, z bronią wycelowaną właśnie w nią. Obejrzała się - tamci czterej także się zbliżali. I też trzymali gotowe do strzału pistolety.
Jak w każdym przejściu podziemnym, pod każdą ulicą w Warszawie. Zawsze.
Powinna szybko kucnąć, mafia dałaby ognia i załatwiła się własnymi rączkami, nie kłopocząc stołecznej policji.
Natomiast śmieciarze z Miejskiego Zakładu Oczyszczania byliby bardzo zirytowani.

Panika kazała jej uciekać mimo to. Obiegła kolumnę podpierającą strop, oparła się o nią plecami, zacisnęła powieki i osunęła do klęczek, w dziecinnej naiwności sądząc, że gdy zamknie oczy i skuli się niczym embrion, zniknie. Oni jej nie znajdą. Siadła, objęła rękami kolana i opierając na nich głowę, załkała bezradnie.
Wyjmij z plecaka błękitny kocyk!


-    Bierzcie ją - padł rozkaz.
Bez oporu dała się postawić na nogi. Dwóch trzymało ją za ramiona, trzeci stał przed nią, pozostali gdzieś zniknęli.
Pozostałych sześciu krzepkich facetów wyparowało. Spełnili swoją rolę narracyjnie użyteczną, ograniczoną do tupania w tunelu i zniknęli.


Czuła, że za chwilę umrze. Oni zastrzelą ją jak psa, potem zakopią w lesie i nikt się o tym nie dowie. Nikt jej nie znajdzie…
I ta świadomość, że zniknie ot tak, jak zdmuchnięty płomień świecy, sprawiła, że Sonia zebrała się w sobie, uniosła głowę i spojrzała śmierci w oczy. Śmierć miała oczy czarne i bezwzględne.
*nuci* Oczi cziornyje, oczi grustnyje, oczi strasnyje i priekrasnyje...

-    Kto cię przysłał? - Pytanie dotarło do otępiałego umysłu dopiero po dłuższej chwili.
- Taki jeden wariat z Ratusza, który kazał w tym miejscu przekopać przejście podziemne...

Zamrugała, zaskoczona tymi słowami.
„Kto mnie przysłał? Kto mógł mnie przysłać?!” -Spojrzała w bok, szukając dobrej odpowiedzi, ale szarpnięcie za włosy unieruchomiło jej głowę. Zmusiło, by patrzyła czarnookiemu mężczyźnie prosto w oczy.
-    Kto cię przysłał? - powtórzył niskim, dźwięcznym głosem, w którym brzmiała śmiertelna groźba.
W innych okolicznościach i ten głos, i pytający wydaliby się Soni niebywale pociągający:
Gdyby zapytał “maleńka, chcesz iść ze mną na kawkę?” to byłaby jego. A on jej. Ojej.

mężczyzna był nie tyle przystojny, co wręcz piękny - każda kobieta, bez wyjątku, marzyłaby o paru chwilach w jego towarzystwie
Czyli właśnie spełnia ci się marzenie, lucky you, bejbe! Ciesz się chwilą!
No i sru. Na scenę wszedł trulower.

- teraz jednak miał w sobie tyle uroku co atakujący grzechotnik i Sonia pragnęła jednego: znaleźć się jak najdalej od niego.
Nieno, naprawdę, nie padnie przed nim na wznak, błagając “Bierz mnie!”? Jestę rozczarowaną.
Just wait and see!

-    Powiesz tu i teraz czy mam cię zmusić? - Czarne oczy zwęziły się w szparki, uniósł broń i przystawił lufę do czoła dziewczyny. Zachłysnęła się oddechem i zaczęła wyrzucać z siebie potok słów:
-    Nikt! Proszę! Wracałam do domu! Z treningu! Zginął mi plecak, szukałam go… I spóźniłam się na autobus. A taksówka zepsuła się, o tam, za skrzyżowaniem. Musiałam… Zbiegłam tutaj. I ten człowiek! I wy! I pan! A potem on! Strzelił sobie w głowę! Nie chciałam uciekać, ale… Proszę mi wierzyć! Nic nikomu nie powiem, tylko mnie puśćcie! Ja…
Puścił ją. Rzeczywiście zrobił to, o co błagała. Ludzki pan! Uwolnił włosy dziewczyny, trzymane dotąd pełną garścią, i odepchnął jej głowę tak mocno, aż uderzyła o ścianę.
A. Jednak nie.
-    Przeszukaj ją - rzucił do stojącego obok mężczyzny, posturą i wyrazem twarzy przypominającego goryla.
Ten schował broń do kabury pod marynarką i bezceremonialnie obmacał dziewczynę, szczególnie pilnie szukając czegoś między jej nogami.
Tam mogła mieć notatnik, albo nawet dyskietkę.
Raczej port, w który chciał wetknąć swoje USB.

W następnej chwili wyrwał z jej objęć plecak i wysypał całą zawartość na ziemię. Klęknął. Portfel ze skromną zawartością nie wzbudził jego zainteresowania, ale notes owszem. „Goryl” uniósł brwi, wyciągnął zza skórzanej okładki małą płaską paczuszkę, skoczył na równe nogi i… strzelił dziewczynę na odlew w twarz.
Krzyknęła, łapiąc się za policzek.
-    Nic nie wiesz?! Nikt cię nie przysłał?! - wrzasnął, machając jej przed oczami paczuszką. - Patrz, szefie, Złoty Pył!



Jedno spojrzenie mu wystarczyło, i już wie, co to. Nie mąka, nie brokat...

Rzucił czarnookiemu znaleziony przedmiot i zamierzył się powtórnie, ale tamten chwycił go za nadgarstek i syknął:
-    Wystarczy.
„Goryl” prychnął niezadowolony - najwyraźniej lubił bić. Sonia odetchnęła cichutko, unosząc drżącą dłoń do policzka. Czarnooki spojrzał na nią równie zimno jak na tamtego.
-    I tak powiesz wszystko, co chcę wiedzieć - stwierdził.
I będzie to sakramentalne “tak” u stóp ołtarza, ale to dopiero na końcu tego pornosa.

Czarnooki szef nakazuje jednemu ze swoich ludzi, blondynowi imieniem Paweł, zapakować ciało kuriera do bagażnika, a dziewczynę wsadzić do samochodu (nie do bagażnika), żeby pogadać z nią później.

Wyprowadził ją na zewnątrz. Zdążyła spojrzeć oczami pełnymi łez w rozgwieżdżone niebo, gdy wepchnął ją do zaparkowanej nieopodal limuzyny.
Pusta Warszawa, jedno jedyne przejście podziemne z migoczącymi świetlówkami, wokół las, bór, dukty i park z podejrzanym elementem, a pośrodku tego wszystkiego - limuzyna z eleganckimi gorylami w środku. Totalnie to widzę.
I niebo gwiaździste nad głową. W listopadzie.

Drzwi trzasnęły cicho. Otarła oczy wierzchem dłoni i zamarła. Naprzeciw siebie znów miała mężczyznę o oczach czarnych jak śmierć. Siedział rozparty wygodnie i patrzył wprost na nią.
Samochód ruszył z piskiem opon. Ostro wzięty zakręt rzucił dziewczyną o drzwi.  Szczęknęła automatyczna blokada.
-    To dla twojego bezpieczeństwa. Za nic nie chcę, byś wypadła i zrobiła sobie krzywdę - zakpił i ta kpina dobrze na Sonię podziałała. Usiadła wyprostowana i rzuciła mężczyźnie niemal wyzywające spojrzenie.
Tak, tak, możecie ją bić, grozić śmiercią, poniżać, ale kpić – wara!


-    O, tak już lepiej. - Uniósł kącik ust w uśmiechu, który jednak nie sięgnął oczu. - Może teraz porozmawiamy spokojnie i bez histerii na interesujący mnie temat. Więc…
-    Wiem, wiem - przerwała mu gniewnie. - Kto mnie przysłał. Wyjaśnię to panu, a przynajmniej będę się starała: ja jestem nikim. Nikim ważnym, przynajmniej dla pana. Studiuję biologię na uniwersytecie, po zajęciach chodzę na taekwondo. Wracałam właśnie z treningu, gdy…
Zajęcia trwały do 22.30, trening kolejne półtorej godziny, zrobiła się północ, a droga do domu wiodła przez las i to przejście.  

-    Czy wiesz, co my z tobą zrobimy? - wpadł jej w słowo takim tonem, że aż się skuliła.
-    Proszę mi wierzyć - wyszeptała drętwiejącymi ustami.
-    Kochanie - zaczął ze zwodniczą miękkością -wychodzisz na spotkanie kurierowi,
Kurier leci za dziewczyną jak opętany, a facet nazywa to “wyjściem na spotkanie”. Faktycznie, bystry, inteligentny i doskonały w wyciąganiu wniosków w dodatku!
Pamiętajmy, jaki jest tytuł tego ksioopka: “Mistrz”. Zapewne chodziło aŁtorce o mistrzunia logiki.

on popełnia spektakularne samobójstwo, po czym ty, jedyny świadek, nie licząc moich ludzi, próbujesz mi wmówić, że nie miałaś z tym nic wspólnego i właśnie tego dnia o północy spieszyłaś do domu na kolację z rodzicami?
Warszawa ma jedno przejście podziemne i jednego przechodnia.

Sonia cofnęła się, jakby ją uderzył.
-    Wszystko by się zgadzało, proszę pana - zaczęła cicho, podnosząc na niego pociemniałe z bólu oczy -oprócz tego, że ja nie mam rodziców. Dwa lata temu zginęli w wypadku.
Opkoidalna sierotka!
A mówisz o tym Strasznemu Złoczyńcy, bo?...
Bo wyczuwa w nim miękkie, łaknące żony, dziatwy i domeczku z ogródeczkiem pośród subtelnej woni łubinu serce, wszak niemożliwością jest, by piękny (I NIE GRUBY!) mężczyzna był ZUY!

Zapadła cisza, podczas której [“podczas ciszy” - drodzy adepci pióra, mam dla Was radę. Nie idźcie tą drogą] on [strasznie się złościł, że znalazł się w opku] lustrował uważnie twarz dziewczyny. Wytrzymała jego spojrzenie.
  • Tak! Ja też tu jestem! Tak! Zabierz mnie stąd!

-    Nie znam człowieka, który się zastrzelił. Prawdę mówiąc, w tym mieście nie znam nikogo. Miesiąc temu przyjechałam na studia.
Czyli mamy listopad. Proszę to zapamiętać.

Mieszkam sama w wynajętej kawalerce.
Słodka sierotka-idiotka ma tak ciężkie życie, że za kwaterę buli około dwóch tysięcy. Kocham ten świat dzikiej wyobraźni.  
Możecie mnie zabić i nikt po mnie nie zapłacze.
Poza właścicielem kawalerki, że nie płaci czynszu.

- Odwróciła twarz do okna, nagle daleka i obojętna.
-    Sprawdzimy to - odezwał się półgłosem i niespodziewanie miękkim gestem ujął ją za ramię. Spojrzała nań zaskoczona w momencie, gdy wbijał poprzez materiał jej bluzki igłę.
Nim zdążyła się wyrwać, nacisnął tłok strzykawki i narkotyk pomknął (z trudem wyrabiając na zakrętach) żyłami ku sercu dziewczyny, a potem wprost do mózgu.
Yyyy… zastrzyk domięśniowy?
Zapadła się w rozkołysaną czerń…
W rozkołysanej czerni mamią jej się marzenia, jakie ma każda kobieta napadnięta nocą w tunelu, będąca świadkiem samobójstwa i bita przez handlarzy narkotyków:

Balansowała na czubkach palców, z rękami związanymi czarną jedwabną szarfą wysoko nad głową.
Cieszyła się, że to jedwab, a nie sznur konopny, bo to byłoby niefajnie.
No i całkowicie bez klasy, a fe!

Włosy, lśniąc jak płynne złoto, spływały po nagich ramionach aż do talii.
Tak, wisząc na haku, a nie kołysząc się w hamaku, można podziwiać swoje lśniące pukle.

Powiew wiatru wzburzył cienkie zasłony, spływające z sufitu niczym karminowy deszcz. Zafalowały dookoła niej, muskając różowe sutki, delikatne jak płatki fuksji.
GDZIE WISIENKI, ja się pytam?!

Opaska z czarnego jedwabiu, która kneblowała jej usta, stłumiła jęk.
I znów jedwab…
No co ty, bez jedwabiu wyrafinowany seks nie liczy się jako seks!

On pojawił się znikąd, ale poczuła jego obecność całą sobą. Włoski na karku i ramionach podniosły się, jakby jej nerwami przemknął elektryczny impuls. To nie jego obecność, maleńka, to ręce ci zdrętwiały. Biegł od czubka głowy, po palce stóp, na koniec uderzając w samo źródło. Zacisnęła zęby na opasce, by nie jęknąć powtórnie.

On stanął tuż za nią. Odgarnął palącą dłonią włosy z jej karku i pocałował gładką skórę nad obojczykiem. Drugą dłonią zagarnął jej pierś. Zakwiliła, czując, jak nogi uginają się pod nią, a podbrzusze zaczyna płonąć dzikim pożądaniem.
Obszedł brankę niespiesznie, stając przed nią i mierząc uważnym spojrzeniem czarnych oczu. Był kompletnie ubrany. W czerń, od stóp do głów. Oczywiście.
Nagle zagarnął ją ramieniem, drugą rękę wsunął między jej uda, zanurzając palce głęboko w śliskie ciepło, a ona… ona wygięła się w łuk, pojękując cicho, błagalnie…

Sorry, ale mi to nijak technicznie nie wychodzi, niewykluczone, że mam ubogą fantazję erotyczną. Dziewczyna balansuje na czubkach palców, potem nogi się pod nią uginają (czyli, cóż, zawisa), a potem się w łuk wygina. Nic nie poradzę, moja zwyrodniała wyobraźnia podsuwa mi uparcie ten obrazek:
fish-on-hook.jpg

-    Coś ty jej podał? - Paweł, który na wezwanie szefa przesiadł się do lincolna, patrzył przez parę chwil na wijące się w udręce ciało dziewczyny.
-    Złoty Pył - odparł Raul, przytrzymując ją za ramiona, by nie spadła z siedzenia.
Narkotyk, który daje wizje erotyczno-gimnastyczne? Chceto!


-    I to tak działa?
-    Nie wiem. Nie sprawdzałem na sobie - odmruknął.
-    Może powinieneś? - zażartował lekarz, ale zaraz spoważniał. - Czego ode mnie oczekujesz? Ze ją zaspokoję?
Tym razem przez twarz Raula przemknął cień uśmiechu, ale zaraz znikł.
-    Że ją przesłuchasz.
– Oooch… – westchnął i skrzywił się Paweł, głęboko rozczarowany.

(...)
Paweł objął palcami nadgarstek nieprzytomnej, sprawdzając puls.
-    Słuchaj, Raul, ja nie wiem, jak ten narkotyk wchodzi w interakcję z amytalem - mówił o serum prawdy, które miał podać dziewczynie. - Może jej siąść serce…
-    Więc będzie miała przyjemną śmierć. I tak jest już martwa. Zaczynaj.
A tak właściwie, to po co podał jej wcześniej ten narkotyk? Dobra, wiemy, po co – żeby był pretekst do scenki erotyczno-gimastycznej.

Paweł pokręcił głową, ale bez dalszych protestów wyjął z lekarskiej torby stazę i zacisnął na ramieniu nieprzytomnej. Wbił się do żyły i podał ściśle odmierzoną dawkę amytalu sodu.
Wiki podaje, że amytal sodu to środek wykorzystywany do wydobycia prawdy od przesłuchiwanego. Michalak zrobiła risercz!
To tak na wszelki wypadek, żeby nie można jej było zarzucić braku riserczu.


Dziewczyna szarpnęła się jak w agonii i opadła na siedzenie lincolna.
Jasne, to musiała być limuzyna lincolna, bo w inną nie zmieściłoby się tyle luda.
A to są samochodziki jak znalazł dla dziewięciu osób:

Nieno, tam później jest wzmianka, że przyjechali w kilka samochodów, ale i tak wizja lincolna na leśnej ścieżce trochę mnie rozwala :)
Ręce, związane w nadgarstkach zaczęły rwać trudnym do opisania bólem, mimo to - a może właśnie dlatego - czuła narastającą rozkosz.
I do tego aŁtorkasia przeczytała, że wisielcy mają wzwód (co nie jest jednoznaczne z orgazmem), ale proszę wziąć pod uwagę, że tak robi się konwencjonalnym wisielcom, powieszonym na śmierć za łeb, a nie za dłonie.

Ciało płonęło. Czarnooki mężczyzna zadawał pytanie za pytaniem, trzymając ją jedną ręką za kark,  palce drugiej raz za razem zagłębiając w wilgotną, gorącą płeć.
Płeć żeńską, niewątpliwie…

Wiła się, zawieszona na wyciągniętych rękach, jednocześnie próbując się uwolnić, jak i nadziać na te śliskie od soków palce jeszcze głębiej. Była blisko, tak blisko spełnienia…
Biedna, biedna Michalak z tak rozfantazjowaną fantazją...

Ból narastał. Z zakneblowanych jedwabną szarfą ust wydarł się głęboki, gardłowy jęk pełen błagania i udręki.
Ale On bawił się jej ciałem bez litości.
Rozkosz stawała się torturą, ogień zaczynał parzyć a przecież w normalnych warunkach ogień nigdy jej nie parzył, nie było ucieczki od tego ognia i od jego dłoni…
Kwadrans później obaj mężczyźni spojrzeli na siebie skonsternowani.
-    Ona rzeczywiście nic nie wie. - Paweł podsumował na głos to, czego się dowiedzieli czy raczej czego się nie dowiedzieli. - Albo zadaliśmy niewłaściwe pytania.
Może gdybyście wyjęli jej knebel z ust, byłaby rozmowniejsza?
I palce z Otchłani Mroku, to przestałaby jęczeć?

Ktoś mógł wysłać ją na spotkanie pod byle pretekstem, do notesu podrzucić Złoty Pył, by kurier mógł ją zidentyfikować
A kurier musiał mieć nadludzkie moce, pozwalające zidentyfikować przechodnia po okładce notesu noszonego w plecaku;
i…
-    To od początku wydawało się zbyt oczywiste i właśnie dlatego kazałem ściągnąć nic nie wiedzącą dziewczynę do naszej Tajnej Bazy, jestem bowiem… jak to szło? A, bystry, inteligentny i doskonały w wyciąganiu wniosków. Mwahahahaha.   -przerwał mu Raul. - Zgubiony plecak, zepsuta taksówka, kurier i działka narkotyku, którego jeszcze nie ma na rynku. Mnie interesuje jedno: dlaczego nasz przyjaciel Artur tak szybko tę działkę odnalazł.
Był ciotecznym bratem kuriera i takie moce były mu nieobce.

Nie szukał w portfelu, nie szukał po kieszeniach, tylko zajrzał od razu pod okładkę notesu i jak królika z kapelusza wyciągnął to, co nas zainteresuje.
-    Podejrzewasz, że Artur pracuje dla kogoś innego?
Raul zmierzył pytającego wzrokiem.
-    Ja nie podejrzewam. Ja mam pewność. Co do niej… - spojrzał na rzucającą się w narkotycznych majakach dziewczynę - jeszcze tej pewności nie mam.
-    To co z tym fantem zrobimy?
-    Poczekamy. Tymczasem budź ją. Wyspała się wystarczająco.

Bandyci zatrzymują się w lesie, żeby zakopać zwłoki kuriera. Artur, goryl Raula, dobiera się do Soni, zapowiadając, że “kiedy przyjadą na miejsce, jego i jego fiuta ma jak w banku”. Chwilę później Sonia korzysta ze sprzyjającej okazji i próbuje uciec.
Może gdyby wykazała się większym opanowaniem, ucieczka by się powiodła. Może gdyby nie śledziła tej ucieczki para uważnych, czarnych oczu, dziewczyna zdołałaby umknąć w mrok nocy. Ale ona nie była tak cierpliwa, a Raul nie był taki głupi…
A Narrator Profetyczny jak zwykle nie daje nam ani na chwilę przejąć się losem postaci.

Sonia w czasie próby ucieczki została postrzelona w ramię. Ale niegroźnie, proszę się nie bać. Na tyle tylko, żeby przystojniak niósł ją na rękach do samochodu.
Odetchnęliśmy z ulgą.
Raul i Paweł zabierają Sonię z powrotem; Raul stanowczo zapowiada stanowczo Arturowi, że zabije go, jeśli spróbuje tknąć dziewczynę – “Ona jest moja!”.


Znowu muzyka inna, czyli Michalak rozwija wyobraźnię na temat Andżeliki galopującej na koniu.
Andżelika desperuje, bo nie może znaleźć dojścia do mężczyzny, którego ma uwieść. Wizja zarobku odsuwa się w dal… no ale przecież Imperatyw Narracyjny tak tego nie zostawi.


Czas płynął, pieniądze dorywczo otrzymywane od „sponsorów” szybko się kończyły , te od rodziców nie wystarczały na podstawowe potrzeby normalnej dwudziestolatki
Naprawdę, naprawdę, Ałtorkasiu, powinnaś nabyć taką tablicę korkową i przypinać na niej karteczki z charakterystyką bohaterów. Inaczej wychodzą ci na przykład eleganckie, doskonale wykształcone dwudziestolatki z dobrego domu, w którym odebrały staranne wychowanie, piszczące z uciechy na myśl o kupie kosmetyków, co ją sobie kupią oraz utrzymywane przez sponsorów.

i zaczęła ogarniać ją determinacja, gdy… no wreszcie! Los wyciągnął do potrzebującej pomocną dłoń i w końcu złapała kontakt. I to jaki!

Wracała właśnie z godzinnej galopady leśnymi ścieżkami, gdy na dziedzińcu podwarszawskiej posiadłości, w której Andżelika jeździła konno, pojawił się On. Wysoki, szczupły, jasnowłosy mężczyzna, tak cholernie przystojny, że aż dziewczynę zakłuło w podbrzuszu.
Bohaterkom Michalak na widok przystojnego mężczyzny nie bije mocniej serce, o nie… Bohaterki Michalak na widok przystojnego mężczyzny dostają zapalenia pęcherza!

Miał na sobie obcisłe bryczesy, niepozostawiające zbyt wiele pola do wyobraźni i błękitną koszulę podkreślającą opaleniznę. Prowadził za luźno zwisające wodze rosłego gniadosza, równie pięknego jak on sam.
Andżelika zawiesiła się na chwilę, nie potrafiąc wybrać, komu się nadstawić.

Wstrzymała swoją klacz, by móc popatrzeć na te dwa wspaniałe samce nieco dłużej. W tym momencie mężczyzna spojrzał na nią i uśmiechnął się.
-    Ładna klaczka - zagadnął niskim, przyjemnym barytonem, który trafiał wprost tam.
Wprost gdzie?
Ja wiem, gdzie.

-    Ładny ogier - odparła natychmiast, odgarniając z czoła kosmyk włosów. Wiedziała, że ten gest w połączeniu z jej urodą robi na facetach piorunujące wrażenie. Czy zrobił? Nie była pewna. Uwagę tamtego odwrócił stajenny, podbiegając z dżinsową kurtką w ręku.
-    Panie de Luca, zapomniał pan! - krzyknął, a Andżelika… ona mało nie spadła z konia.
De Luca! To nazwisko! Niewielu mężczyzn w tym kraju je nosiło! Czyżby miała przed sobą kogoś z rodziny Raula?
Ach, potęgo Imperatywu Opkowego! Gdybyż jeszcze autorka napisała, że Andżelika przeprowadziła jakieś rozpoznanie i dowiedziała się, że panowie de Luca tu się pojawiają…
Nigdy! Never! Czym byłoby Michalakversum bez Przypadku z Nagła Wyskakującego?
Oszalałeś? Ałtorkasia risercz zrobiła! RISERCZ! Poczytała o amytalu sodu w Wikipedii! A ty jeszcze ą ę, a fe, rozpoznań ci się zachciewa, logiki, nie-opkowatości, może jeszcze, no nie wiem, WALORÓW LITERACKICH?!

Nie mogła go jednak zapytać wprost. Patrzyła, jak jasnowłosy mężczyzna odbiera kurtkę od stajennego i zarzuca ją na ramiona. Jeszcze chwila, a dosiądzie swego gniadosza i zniknie z jej życia tak nagle, jak się pojawił, bo widziała go tu po raz pierwszy i być może ostatni.
Ależ nie martw się, Imperatyw z pewnością pomoże ci spotkać go ponownie.

Nie może wypuścić takiej okazji z rąk! Podjąwszy nagłą decyzję, zeskoczyła na ziemię tuż przy nim i… i po raz pierwszy w życiu zabrakło jej konceptu, jak zacząć rozmowę.
Nie może być. Przy jej bystrości?

Jasnowłosy odezwał się pierwszy:
-    Masz minę jak kotka na widok tłustej myszy.
Drgnęła, słysząc leciutki francuski akcent. To musi być ten de Luca!
Znaczy, jak on to wymawiał? Akcentując na ostatnią sylabę? Bo, co za pech, w całym zdaniu ani jednego “r”.
“Masz minĘ jak kotkA na widOK tłustEJ mySZY”, o, mniej więcej tak to słyszę. Wypowiedziane głosem Pascala Brodnickiego.
Wizjo… nie, nie wizjo, ale niech to mię odejdzie!!!

To musi być ten de Luca!
To nie może być TEN de Luca, bo przecież widziałaś, bystra istoto, jego zdjęcie i wiesz, że to brunet, a przed sobą masz blondyna.

-    A pan jak kocur na widok tej kotki - odpaliła.
-    „Pan”? Wyglądam tak staro? - żachnął się pół żartem, pół serio.
Czy wyglądał staro? Przeciwnie! Mógł mieć najwyżej dwadzieścia sześć lat. Czyli tyle, ile idealny kochanek powinien mieć.
ORLY.
*poprawia sobie odeśmianą dupę*
Dzidu, musimy jednak wziąć poprawkę na to, że powyższe rozważania snuje dwudziestolatka. Dla dwudziestolatki trzydziestosześciolatek to pan w poważnym wieku, a czterdziestosześciolatek zaczyna chwiać się nad grobem.
Aczkolwiek mieliśmy swego czasu opko, w którym czterdziestosześcioletni (wówczas) Farin Urlaub całkowicie serio przedstawiony został jako trólower siedemnastoletniej bohaterki. Ale panowie z Die Aerzte są wiecznie młodzi :)

I doprawdy… nie miałaby nic przeciwko bzykanku z takim przystojniakiem, bez względu na nazwisko, jakie nosi. Musiał dojrzeć to w jej kocich oczach, bo zaproponował bezceremonialnie:
-    Masz ochotę na… przejażdżkę?
Ach, ta znacząca pauza!

„Oczywiście!” krzyknęła w duchu, ale na głos odparła:
-    Moja klacz jest zmęczona. Muszę…
-    Mój ogier za to wypoczęty - wpadł jej w słowo, po czym jednym skokiem był w siodle i z wysokości końskiego grzbietu wyciągał do dziewczyny dłoń.
Zawahała się: czy przyjmując jego dwuznaczne zaproszenie, nie wyda się zbyt łatwa? Zawsze to było jej największą troską..

Ale przecież to tylko przejażdżka parkowymi ścieżkami! Nic zdrożnego robić nie mogą, jej dobre imię i nieskazitelna opinia, o którą z takim poswięceniem dbała, nie doznają uszczerbku, nawet gdyby chcieli! Skinęła na chłopaka zajmującego się końmi, oddała mu wodze swojej klaczy i podała mężczyźnie rękę. Ten jednym ruchem muskularnego ramienia posadził ją przed sobą w siodle, przycisnął do siebie i… natychmiast poczuła pośladkiem jego potężną erekcję.
No, jak jemu tak natychmiast staje na widok każdej ładnej dziewczyny, to jego życie codzienne musi obfitować w żenujące momenty.

-    Coś mnie uwiera. - Poruszyła się z niewinnym uśmiechem.
Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i cmoknął na gniadosza. Ruszyli wyciągniętym stępem.
-    Jak masz na imię? - zapytał, przyciskając dziewczynę do piersi.
-    Andżelika - odparła, seksownie rozciągając samogłoski. - A ty?
Aaaaaan-dżeeeeee-liiii-kaaaa-uuuh-ooooh!

-    Vincent. Dla przyjaciół Vini. Bo zostaniemy przyjaciółmi, prawda?
Od serca!

Tylko w serce, Miłości, proszę, nie uderzaj
Ale na każdy inszy członek śmiele zmierzaj!
Jan Kochanowski

Przebóg! Powiało poezją.

Poprawiła się w siodle, napierając pośladkami na jego męskość, a on mimowolnie wstrzymał oddech.
-    Z miłą chęcią - odrzekła lekkim tonem. To że była podniecona tak samo jak nowy znajomy, nie znaczyło, że nad sobą nie panuje.
Jej było łatwiej, żaden Gryfon nie wyrywał się na wolność.
I to ze spodni, które nic nie pozostawiały wyobraźni.

-    Lubisz konie? - Padło następne pytanie, równie dwuznaczne.
Bez tej wzmianki czytelnik by się nie domyślił!


-    Zależy jakie. Chętne, potężne i nie do zajeżdżenia - owszem - odparła.
Zaśmiał się gardłowo.
-    Ostra z ciebie sztuka - rzucił.
-    Z ciebie również. Nadal mnie coś uwiera.
-    Może ulżymy temu czemuś, by nie czyniło dyskomfortu ani tobie, ani mnie? - zaproponował i nie czekając na odpowiedź, wstrzymał konia, zeskoczył na ziemię i ściągnął dziewczynę za sobą.
Ejno… Michalak nie czytała “Malowanego ptaka” i tego, co da się robić w siodle?
Coelho napisał? Zafon? Nie? To nie czytała.
Powiedzmy sobie szczerze: Michalak tego nie napisała. To najważniejsze.
(btw wyobrażam sobie treść książki o takim tytule, napisanej przez Michalak. Zakład, że byłaby o chutliwej akwarelistce? :-P )
Wolę sobie nie wyobrażać, o czym by było…

Stała z rękami na jego piersiach, unosząc lekko głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. Był nieprawdopodobnie przystojny. Teraz i ona poczuła „dyskomfort”, ale… jak niby mają to zrobić? spytała bezradnie, wznosząc na niego ufnie wielkie, niewinne oczęta disneyowskiej syrenki.
Normalnie. Od plejstocenu seks wśród ssaków przebiega tak samo.

-    Tutaj? W parku? Zwiną nas, nim zdążysz zdjąć spodnie - wyszeptała.
-    Niekoniecznie muszę je zdejmować - odparł chrapliwie. - Potrafisz chyba zdziałać cuda tymi pięknymi ustami?
Oczywiście! Wolisz inteligentną pogawędkę o starożytnych filozofach, czy wyjaśnienie skomplikowanych zagadnień współczesnej ekonomii?

Wystarczy, że przejdziemy się, o tam… - Wskazał kępę krzaków (W listopadzie nie dających żadnej osłony. Może zimozielone były? Ale mniejsza, w listopadzie bywa chłodno, nie obawiali się, że sobie zaziębią słabiznę?)
Ojtam, jaki listopad, aŁtorka zapomniała, że Sonia “miesiąc temu przyjechała tu na studia” w trzy sekundy po napisaniu tego zdania.

puścił wodze i pociągnął dziewczynę w tamtym kierunku.
Nie opierała się zbytnio. Przeciwnie: czuła, że jeśli natychmiast nie weźmie go w usta, oszaleje!
Domniemywam, że Andżelika jest drugą osobą na świecie, która ma łechtaczkę gdzieś w okolicach migdałków.

Gdy tylko zniknęli przygodnym spacerowiczom z oczu, padła na kolana i w sekundę uwolniła nabrzmiały członek. Jeeezu, jak fantastycznie było wchłonąć go aż po jądra, zanurzyć twarz w czarnych, pachnących piżmem kędziorach…
Dajcie mi coś mocnego do picia, co?
Ze trzy litry spirytu, 96%. Co najmniej.
Poza tym że uczynię nielitościwą uwagę - skoro ona “wchłonęła go” aż po jądra i jednocześnie z przyjemnością zanurzyła twarz w tych czarnych kędziorach, nie dławiąc się przy tym, to bozia nie obdarzyła pięknego Vincenta specjalnie interesującymi rozmiarami.
Ojtam, Dzidu. Mały, ale figlarny!
Naprawdę sądzisz, że seksualny boCHater u Michalak miałby małego?! Nawet tak nie żartuj!
Ergo, boCHaterka musiała mieć paszczę jak jamochłon.

Vincent wstrzymał oddech, zacisnął palce na głowie dziewczyny i trwali tak bez ruchu przez kilka uderzeń serca. A potem ona zaczęła to, co potrafiła najlepiej: zaczęła ssać.
http://wegemaluch.pl/images/uspokajacze/odkurzacz_porady.jpg

Doszedł szybko. Nie cofnęła się, gdy wytrysnął prosto w jej usta. Przełknęła, patrząc w górę, w zastygłą z rozkoszy twarz mężczyzny. A niechby i metylowego! Odrzucił głowę do tyłu, trwał tak przez parę sekund, a potem wypuścił ze świstem powietrze i powiedział, obejmując twarz dziewczyny gorącymi dłońmi:
-    Jesteś niesamowita. Chodź, czas na rewanż. - Podniósł ją i pociągnął za sobą z powrotem na ścieżkę.
-    Gdzie? Tutaj?! - szepnęła płochliwie, walcząc ze swą dziewczęcą skromnością, widząc nadchodzącą parę zakochanych.
Do krzaków ustawiła się już kolejka.

Uniósł kącik ust w uśmiechu.
-    Robiłaś to kiedyś na koniu? - zapytał półgłosem. W szarych oczach igrały diabelskie ogniki.
-    Dosłownie czy w przenośni? - odpowiedziała pytaniem, tłumiąc śmiech.
-Dosłownie.
-    Żartujesz?! Ty chyba nie…


Bez dalszych wyjaśnień podszedł do pasącego się spokojnie ogiera, podprowadził go ku ścieżce, po czym z miejsca skoczył w siodło i wyciągnął do dziewczyny dłoń jak poprzednio. Bez wahania podała mu swoją, umierając z ciekawości. I podniecenia.
Gdy siedzieli - ona wciskając pośladki w jego krocze, on znów gotów - zdjął kurtkę i przełożył ją przez siodło, nakrywając uda dziewczyny.
Tak z ciekawości – podobno templariusze jeździli po dwóch na jednym koniu, ale współczesne siodło wydaje mi się raczej jednoosobowe?

Prowadząc ogiera jedną ręką, drugą wsunął w jej bryczesy. Gdy zanurzył palce głęboko w rozpaloną szparkę, dziewczyna jęknęła przeciągle, wygięła się w tył i chwyciła mężczyznę za kark.
Pochylił się do jej ucha, przeciągnął po nim językiem i szepnął:
-    Ciiicho, ludzie patrzą.
No właśnie dlatego było to tak masakrycznie podniecające!
-    Zabierz ręce, udawaj obojętną, to dopiero odlot - szeptał dalej, a ona, drżąc w oczekiwaniu, zrobiła, co kazał.



Wyprostowała się, czując cały czas jego palce w środku, oparła dłonie na łęku siodła i zrobiła minę doskonale obojętną. Koński grzbiet unosił się i opadał. Palce wsuwały i wysuwały. Monotonny tętent kopyt usypiał. Andżelika przygryzła wargę i spojrzała na nadchodzących alejką ludzi jak gdyby nigdy nic. Vini uśmiechnął się do spacerowiczów, a gdy ich mijali, jednym szybkim ruchem wbił palce w jej wnętrze głęboko, aż po dno, drugą dłonią natychmiast dziewczynę kneblując. Wiedział, co robi: gdyby nie zatkał jej ust, krzyknęłaby na całe gardło, szczytując w jednym obłędnym rozbłysku rozkoszy. W następnej chwili zwisła bez sił w ramionach mężczyzny.
Nie wątpię, że nie rzucali się w oczy - facet zatykający usta dziewczynie, która mu bezwładnie zwisa na siodle, normalka, w czasie każdej przechadzki po parku widuję podobne pary.  

Pocałował z czułością mokry od potu kark dziewczyny i chciał szepnąć, że jakby co, on znów jest gotowy, lecz w tym momencie zadzwonił telefon.
Wyjął komórkę z kieszeni, spojrzał na wyświetlacz i mruknął:
-    Sorry, muszę odebrać. To mój brat, Raul.
„Raul?! - zakrzyczała w myślach, przytomniejąc natychmiast. - Twój brat Raul?!”. I w następnej chwili uśmiechnęła się szeroko. Bingo! Miała go.
Zara, moment, czy mnie się zdaje, że miała uwieść tamtego, udając niewinną i słodką? Po takim wstępie trudno będzie uzyskać to wrażenie…
Ależ Vincent na pewno zachowa dyskrecję, mężczyźni nigdy nie opowiadają sobie o swoich podbo… oh, wait.
-    Co tam, braciszku? - Vincent odezwał się do telefonu, nie wyjmując dłoni spomiędzy ud dziewczyny. Słuchając odpowiedzi, leniwymi ruchami kciuka pieścił jej łechtaczkę. Na oczach następnych spacerowiczów!
Żeby chociaż tych samych, oni już przyzwyczajeni!

Gdyby nie koncentrowała się na wymianie zdań między braćmi, normalnie doszłaby po raz drugi!
Doceniamy twoje poświęcenie!

-    Wracać? - Mężczyzna zmarszczył brwi. - Przecież dopiero co mnie puściłeś! Kłopoty… Ty masz zawsze kłopoty. Zabawiłbyś się od czasu do czasu… - W tym momencie wsunął palec głębiej w jej nabrzmiałe wnętrze, aż przygryzła wargę, by nie jęknąć. - Dobrze, już dobrze, wracam. Aha: nie będę sam. Przywiozę ze sobą znajomą. - W następnej chwili oderwał telefon od ucha, bo rozmówca wybuchnął potokiem słów, i zaklął cicho, by tamten nie słyszał. - Raul, ja rozumiem: masz kłopoty - przerwał bratu - ale nie jestem twoim pierdolonym niewolnikiem! Wrócę z narzeczoną (awans od znajomej do narzeczonej w dwóch zdaniach. Takie rzeczy tylko w Michalakversum!) albo w ogóle! - Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
-    Ale się wkurzył - mruknął i w następnej chwili, ku rozczarowaniu Andżeliki cofnął dłoń.
Ciekawa jestem tylko, czy on te ręce potem umyje...

- Dokończymy następnym razem. - Cmoknął dziewczynę w ucho i zawrócił konia. - Bo będzie następny raz, no nie?
-    To nie było pytanie, tylko twierdzenie.
To nie jest dialog, tylko Wolna Amerykanka Zapisu.

(...)
Rzeczywiście byli dla siebie stworzeni, choć to na jego brata miała zlecenie, nie na niego, lecz długo musiała czekać na telefon. Długo na następne spotkanie z Vincentem i poznanie jego brata - Raula de Luci, pana i władcy VillaRosy…
Narrator Profetyczny zawsze w formie!

****
Sonia, ta która o północy zeszła do podziemia w Warszawie, nagle budzi się gdzie indziej.

Gdy Sonia ponownie uchyliła powieki, był jasny dzień. Słońce wpadało do środka sypialni przez wielkie okna, sięgające od podłogi do sufitu. Wpatrywała się w nie przez chwilę, nie unosząc głowy. Stąd, z łóżka, widziała czubki sosen i skrawek nieba. Zza uchylonego skrzydła dochodził szum morza.
Wielkie okna, sosny i szum morza?!
Może to przejście podziemne ma portal wyrzucający z listopadowej Warszawy na słoneczną plażę w jasny, ciepły dzień? Też tak chcę.


Dziewczyna poderwała się, by w następnym momencie opaść na poduszki z tłumionym jękiem. Ramię zabolało. Może nie tak jak w nocy, ale zabolało. Bardziej jednak bolało co innego: z Warszawy nad morze było ładnych paręset kilometrów. (tak, dla mieszkających w Warszawie wielbicieli morza ta odległość od stolicy musi rzeczywiście być bolesna) Gdzie oni ją wywieźli?!
Nad morze.

Usiadła ostrożnie i rozejrzała się. Pokój był przepiękny: duży, jasny, w kolorach ecru i surowego lnu. Naprzeciw okien stało wielkie miękkie łóżko, po prawej stronie, również z oknem, stolik z dwoma fotelami
Stolik jak stolik, ale ten fotel z oknem…


obitymi kremową skórą, po lewej wbudowana w ścianę szafa z lustrzanymi drzwiami, a obok wejście do łazienki.
Jeżeli Sonia została porwana i uwięziona, było to luksusowe więzienie. Wstała ostrożnie, spoglądając na ranne ramię. Bandaż był śnieżnobiały i suchy - ani śladu krwi. Pewnie ktoś niedawno zmieniał opatrunek. Dbali o nią… Po co? Dlaczego? Odpowiedzi na te pytania nie znała. Na wiele innych także nie, ale pewnie niebawem się dowie.
Powinna mieć nie tylko opatrunek, ale… nie uprzedzajmy faktów :)

Podeszła do uchylonego okna i wyszła na taras.
Morze. Z trzech stron rezydencję - bo niezaprzeczalnie była to rezydencja, nie hotel - otaczał morski bezmiar. Znajdowała się na półwyspie.
Sonia przechyliła się przez barierkę i spojrzała w dół. Dwa piętra niżej oprócz zejścia na plażę pokrytą białym piaskiem znajdował się wspaniale utrzymany ogród z basenem. Do tego słońce i ze trzydzieści stopni w cieniu. Wywieźli ją za granicę?!
Nie dziw się. W tym czasie w Warszawie za oknem tylko Polska i listopad.
Plaża, piasek, słońce, ogród, w dodatku z basenem, no i TE SOSNY - musi zagranica, nie ma bata!
Hmmm… Wypasiona siedziba szefa mafii w jakimś tropikalnym kraju, dokąd trafia porwana dziewczyna, o której wszyscy myślą, że zna jakieś ściśle tajne informacje… Nie brzmi Wam znajomo?
W TAMTYM tropikalnym kraju sosny nie rosły :).

- Widzę, że śpiąca królewna się obudziła - usłyszała nagle i odwróciła się przestraszona.
Jasnowłosy mężczyzna stał w drzwiach tarasu i patrzył na Sonię z lekkim uśmiechem. Poznawała go. W lesie, gdy została postrzelona, on ją wziął na ręce, zaniósł do samochodu i opatrzył. Jedyny, do którego czuła odrobinę zaufania, jedyny, którego nie bała się tak strasznie.
Bo opatrzył ją i niósł na rękach dlatego, że jej współczuje (a kto wie, może i kochać zaczyna). Z pewnością nie dlatego, że mu szef tak kazał.
Albo, że innym wyjściem byłoby ciągnięcie jej na sznurze za samochodem.

I którego mogła teraz zapytać:
-    Gdzie ja jestem?
Na tarasie. W opku.

- wyszeptała, patrząc w twarz mężczyzny wielkimi oczami barwy nieba.
-    W bezpiecznym miejscu - odparł wymijająco, po czym cofnął się do przedpokoju, podszedł do interkomu i rzucił: - Odzyskała przytomność.
Miguniem poczułabym się bezpiecznie!
W następnej chwili z powrotem był przy Soni na tarasie.
-    Wróć do pokoju, jesteś jeszcze bardzo słaba. Ta rana potrzebuje kilku dni, by całkiem się zagoić.
Jeśli rana ma się całkiem zagoić w kilka dni, to sorry, ale to jakieś otarcie naskórka, a i te goją się dłużej.
Paweł zmienia opatrunek.

-    Goi się całkiem ładnie - odezwał się po chwili. -Zmierzę ci tętno. - Nałożył na nadgarstek dziewczyny mały pulsometr i czekał przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami. - Tak jak myślałem, niskie. Nie wstawaj zbyt gwałtownie, bo zemdlejesz. Po siedmiu dniach leżenia musisz zachować…
Tydzień leżała bez czucia.
A potem obudziła się, wstała i poszła oglądać apartamenta i kontemplować widok z okna. Jako osoba, która ma za sobą doświadczenie leżenia bez czucia czas jakiś powiem jedno - aha.
Strefa Schengen to jedno, ale jak przemyca się nieprzytomną kobietę przez kilka granic?

-    Siedmiu dniach?! - wpadła mu w słowo przerażona. - Jestem tu od siedmiu dni?!
-    Owszem. Tydzień temu, w noc gdy zostałaś ranna podałem ci przeciwbólowy opioid, nie wiedząc, że jesteś na niego uczulona. Doznałaś szoku anafilaktycznego i zapadłaś w śpiączkę. Ledwo cię odratowałem.
Ach, tak. I po siedmiu dniach leżenia bez przytomności ona po prostu się budzi, wstaje, chodzi, nic jej nie dolega, nie ma nawet zawrotów głowy, nie jest w ogóle osłabiona, o odwodnieniu nie wspomnę!
Ale śpiączka, Kurciu. No musi być śpiączka. Sama wiesz.
A poza tym ona przecież MA OBRAŻENIA! Bandaż ma na ramieniu! Nie możesz twierdzić, że to opko, w opku boCHaterki nie miewają bandaży!

- Mówił to tak spokojnie, jakby opowiadał o pogodzie. Sonia była wstrząśnięta. - Przynajmniej rana dobrze się zasklepiła - dokończył. - Choć przez pierwszą dobę rzucałaś się w gorączce tak, że musieliśmy cię związać…
Uh-oh. Opkowa Śpiączka z elementami BDSM?
A Paweł jako lekarz nie znał żadnych sposobów na zbicie gorączki?

Btw, żeby ostatecznie rozwiać wątpliwości, zasięgnęliśmy porady lekarskiej:
Galnea: Dobra - rzucała się w gorączce, a halunkowała przy tym? Bo w takim razie nie śpiączka, tylko majaczenie. Stan zagrożenia życia, swoją drogą, w przypadku braku pomocy lekarskiej.
Jeśli wstrząs anafilaktyczny, to bez podania leków by się przekręciła. Nawet po podaniu adrenaliny, powinni ją dać na ścisłą obserwację do szpitala (czasami występuje reakcja dwufazowa), zamonitorować, podłączyć tlen (oprócz spadku ciśnienia może wystąpić obstrukcja dolnych dróg oddechowych - trochę jak przy silnym napadzie astmy). Śpiączka - więc obstawiam, że mózg jest uszkodzony. (i to wiele wyjaśnia - cała reszta jej przeżyć to zwidy skutkiem uszkodzonego mózgu!!! Ufff, nareszcie wszystko robi się logiczne) Pytanie brzmi - czy była wydolna oddechowo? Jeśli nie, to bez respiratora marnie widzę jej szanse.
Poza tym to się odwodni, zakwasi, wpadnie w hipoglikemię, jeśli nie je i nie ma kroplówek. Po odzyskaniu świadomości (jeśli już), boChaterka powinna się raczej czuć jak gówno, a nie kwiatuszek.
Feroluce: Stan po obudzeniu zależy m. in. od tego, czy nieprzytomnemu pacjentowi da się radę podać płyny (przede wszystkim, bez pożywienia przeciętnie zdrowy organizm sobie te parę dni raczej poradzi), skoro nie ma kroplówki. Odwodnienie potrafi zabić w trzy-pięć dni, w zależności od temperatury otoczenia.
A zatem możemy przyjąć, że Sonia obudziła się martwa, koniec opka.
Wspomnijmy jeszcze, że leżenie w śpiączce ma parę niezbyt romantycznych aspektów...
Galnea: Co do wydalania - cewnik+pampers regularnie zmieniany. Kupa będzie leciała, mocz też może być popuszczany. Obstawiam, że tego tramadolu czy innych opioidów nie wzięła na tyle, żeby zablokować sobie receptory odpowiedzialne (w skrócie) za perystaltykę i skurcze pęcherza moczowego.
Totalnie widzę pięknego, czarnookiego Raula, jak zmienia naszej boCHaterce pampersa.
No co Ty, ludzi od tego ma.
Złego Artura, hihihi...
Poczuła, że zaraz zemdleje.
I znów przez tydzień będzie leżeć martwym bykiem.

Leżała związana, zdana na łaskę i niełaskę bandziorów, którzy na pewno ją… Zacisnęła powieki, czując łzy napływające do oczu.
-    Nie bój się. Nikt tu nie wykorzystuje nieprzytomnych kobiet - usłyszała kpiący głos i gwałtownie otworzyła oczy. I zapragnęła zamknąć je powtórnie, by nie widzieć tego, który wszedł właśnie do sypialni. Czarnookiego mężczyzny wprost z sennych koszmarów. Tego, który ją porwał i który do niej strzelił.
-    Jak się czujesz? - zapytał, podchodząc bliżej.
W panice cofnęła się w głąb łóżka.
-    Mówiłem, że możesz się o swoje bezcenne dziewictwo nie obawiać - powtórzył.
Tjaaa, bo porwana, pobita, postrzelona kobieta cofa się przed mężczyzną, który to zrobił, wyłącznie w obawie o swoje dziewictwo. No dziewictwo, no problem!
Pokraśniała.
Z uciechy.
-    S-skąd pan wie? - zająknęła się.
-    O tym, że jesteś dziewicą? Krwawiłaś, Paweł cię zbadał…
-    Krwawiłam z ramienia! Postrzelił mnie pan! Wystarczyło odwinąć rękaw bluzki!
Członek z ramienia przestał już kogokolwiek dziwić, ale tu mamy pochwę na ramieniu, żeby był komplet.

-    Krwawiłaś z pochwy - sprostował rzeczowym tonem, ona za to zapragnęła wpełznąć pod kołdrę.
-    Dlatego musiał wciskać mi pan tam paluchy?! Nie przyszło panu do głowy, że mam… - urwała, bo spojrzenie, jakie jej posłał, mogło zabić.
...że mam objawy opisane wyżej?

Paweł, jako lekarz mafijny, musi najwyraźniej być wszechstronny – nie tylko rany postrzałowe i kłute, nie tylko obite mordy i ciężkie przypadki kaca, ale jak widać i przypadki ginekologiczne. Nie zdziwię się, jeśli pod koniec opka okaże się niezwykle zdolnym neurochirurgiem.
Od ramienia do mózgu, co to dla niego, te parę centymetrów.

-    Różne rzeczy przychodzą mi do głowy - powiedział wolno, cedząc słowa. - Teraz na przykład zastanawiam się, dlaczego ty jeszcze żyjesz.
Wszyscy są tym zdziwieni.

Paweł w tym momencie wstał i ze słowami: - Zostawiam was na chwilę samych. Spróbujcie się nie pozabijać - wyszedł (podziwiam wyczucie chwili!), posyłając Raulowi pełne przygany spojrzenie. Ten nie poświęcając mu uwagi, mierzył wzrokiem skuloną pośrodku łóżka dziewczynę.
-    Widzę, że bardziej dbasz o cnotę niż o własne życie, więc zapewniam cię, że ta pierwsza jest bezpieczna.
To drugie niekoniecznie, ale jeśli umrzesz zachowując cnotę, masz szanse zostać świętą.
Kobieca intuicja oraz wieloletnie doświadczenie jako czytelniczki dzieu pani Katarzyny podpowiadają mi, że ta droga do świętości jest dla naszej boCHaterki zamknięta.

Opuściła wzrok, bo tak to rzeczywiście mogło wyglądać…
-    Nie jestem gwałcicielem, Paweł również nie -mówił dalej - a do tego pokoju mamy dostęp tylko my dwaj. Wejście jest kodowane.
(...)

-    Co robiłaś w tunelu? - zapytał nagle.
Podążałam w stronę światła.

-    Wracałam do domu. Proszę mi uwierzyć, ja nic nie wiem! - dodała z rozpaczą.
Chwilę przewiercał ją na wylot spojrzeniem czarnych, niczego dobrego niewróżących oczu.
-    Zobaczymy - rzucił i skierował się do drzwi.
(...)
Szarpnęła za klamkę - ani drgnęły. Uderzyła pięścią w chłodne drewno - żadnej reakcji z drugiej strony.
Łykając łzy, opuściła ramiona i cofnęła się do pokoju. Nie cieszył ją ani duży, tak samo ładny i jasny salon, w którym zmieściłyby się dwa jej maleńkie mieszkanka, ani taras, wychodzący na morze, ani łazienka… Nie, łazienka ją akurat ucieszyła, bo po tym wszystkim, czego się przed chwilą dowiedziała - tydzień nieświadomości, wiązanie w łóżku przez dwóch obcych mężczyzn i to… krwawienie - poczuła się zbrukana.
No i akurat tu się nie dziwię. Ale zobaczmy, co będzie dalej.


Uchyliła więc drzwi i weszła do… nie, to nie była zwykła łazienka, a salon kąpielowy. Tutaj też królowały jasne kolory: śnieżnobiały marmur, kremowe ręczniki, dywan przy wannie i ona sama, wielka, królewska, co najmniej dla dwojga, a i troje spokojnie by się w niej zmieściło.
W pierwszej chwili zrozumiałam, że to o Soni.
Ja też. Ale to dlatego, że Ałtorkasia po mistrzowsku włada językiem polskim.
Byłoby bardzo a propos.


Sonia znów poczuła zażenowanie i niepokój na myśl, że ktoś może ją kiedyś zmusić do wspólnej kąpieli. Po co by ją tu trzymali, jeśli nie dla zabawy?
Po to, żeby wydobyć z ciebie te ściśle tajne informacje, zapomniałaś?
Prawdę mówiąc, w sytuacji Soni raczej poczułabym niepokój na myśl, że ktoś będzie próbował mnie w tej wannie podtopić.



Pukanie do drzwi sprawiło, że drgnęła przestraszona.

Myśl o wspólnej kąpieli - przestrach. Dyskretne pukanie, objaw tego, że nikt nie zamierza wbrew jej woli wdzierać się do łazienki - przestrach. By się w końcu zdecydowała, no naprawdę.
Eno, nigdy nie drgnęłaś, jak się zamyśliłaś i nagle usłyszałaś jakiś dźwięk?
Ale ona bałaby się odgłosu własnych butów (gdyby nosiła szpilki).

-    Mogę wejść? - dobiegł ją głos Pawła, który po chwili stał obok niej. - Ładny pokój, prawda? - Wyjrzał przez okno nad wanną, wychodzące na nadmorską plażę.
- Raul rzadko jest tak uprzejmy dla nieproszonych gości. Ciekawe, czym sobie zasłużyłaś? - zapytał, nie oczekując odpowiedzi. - Przyniosłem ci parę rzeczy: sukienka, bielizna, sandałki… Gdy podasz mi swoje wymiary, wyślę kogoś do miasta i kupi, co tam sobie życzysz.
I tak w tym momencie zastanawiam się, w czym ona się obudziła. Wciąż w tym ubraniu, które miała na sobie, kiedy ją porwali? Nago? Nie, o tym z pewnością mielibyśmy wzmiankę. W jakiejś koszuli nocnej?
O koszuli nocnej też by była wzmianka, bo Sonia prawdopodobnie już na początku rozdziału angstowałaby w temacie nastających na jej cnotę obcych (acz przepięknych) gangsterów. Czyli wygląda na to, że obudziła się w tym, w czym zasnęła.

-    Nie mogłeś tych wymiarów zdjąć, gdy leżałam nieprzytomna? - zapytała ironicznie, natychmiast wyrzucając sobie tę ironię. On się jednak nie przejął.
-    Byłem zajęty zdejmowaniem czego innego - odparł z równą ironią i mrugnął dwuznacznie okiem. I zaraz dodał, widząc że pobladła: - Spokojnie, żartowałem! Powtórzę to, co mówił Raul: jesteś tutaj, w swoim apartamencie, zupełnie bezpieczna.
Wow, wow, żartowniś taki zabawny…

-    A poza nim? - zapytała cicho.
-    Również - odparł. - Żaden z chłopców nie zaryzykuje głową dla paru chwil przyjemności. Raul dobitnie wyjaśnił im twój status.
-    A jaki on jest?
-    Raul?
-    Nie. Status.
Paweł zawahał się. Czy należało mówić tej dziewczynie, że należy do szefa? Że de Luca tak się właśnie wyraził: „Ona należy do mnie”?
Nie trzeba jej tego wyjaśniać, jak sądzę - była przy tym, jak de Luca oznajmiał to, cytuję, “dobitnie i na tyle głośno, by usłyszeli te słowa dwaj pozostali <goryl i kierowca limuzyny>”.

Nie jest głupia i wcześniej czy później do niej dotrze, że Raul jest panem jej życia i śmierci, a im szybciej Sonia się z tym pogodzi, tym lepiej.
-    Jesteś tu na prawach domownika - odparł powoli. - Niedługo będziesz mogła wyjść na zewnątrz. Masz do dyspozycji ogród, basen, plażę, park…
-    Ale odejść nie mogę? - upewniła się, choć znała odpowiedź.
Pokręcił głową.
-    Uciekać też nie radzę. Stąd jest tylko jedna droga na wolność: przez morze.
Jak mi jeszcze powiecie, że w zatoczce, ukryty za skałami, czeka luksusowy jacht...
Na pewno czeka. Nieposiadanie jachtu w zatoczce daje minus sto punktów do ogólnej gangsterowatości, no weś.
Ciekawe, czy ma autopilota.

No, dwie, druga… - Wskazał wymownym gestem ziemię.
Masz na myśli przekopanie się szydełkiem?

(W tym miejscu polecamy “Całe zdanie nieboszczyka” Chmielewskiej – bohaterka też zostaje porwana przez mafię i przeżywa dość nieprawdopodobne przygody, ale jak to jest opisane!)

- Bo tym razem Raul nie będzie mierzył w ramię. Wierz mi. Mam nadzieję, że nabierzesz rozsądku. A teraz weź kąpiel i przebierz się. Za kwadrans masz być gotowa.
(...)

Drżąc z obrzydzenia, weszła pod prysznic i odkręciła wodę. Dopiero po długiej, długiej chwili poczuła, jak gorący strumień zmywa z niej wszystkie uczucia ostatnich dni.
Że nie wolno bandaża zamoczyć jej nie wspomniano? A skoro już zamoczyła to nie odczuła żadnego dyskomfortu? Szczypania, bólu? Tak się tylko niewinnie interesuję.

(...)
Sukienka była ładna: błękitna w białe groszki, majteczki zaś i stanik odwrotnie: białe w niebieskie kropki. Ktoś musiał mieć dobry gust, kupując te rzeczy i przypuszczalnie nie był to Paweł tylko jakaś kobieta. Może także tu mieszka? Może się dzisiaj spotkają i porozmawiają? Może… może się nawet zaprzyjaźnią?
Bo tak jak Sonia nie była jeszcze gotowa na miłość, tak na przyjaźń jak najbardziej.
Miłość?
Przyjaźń?
Nie za wcześnie aby na syndrom sztokholmski, droga Soniu?

Miłość?! Co też ci się roi, dziewczyno! - pokręciła głową, rozbawiona własną głupotą. - Trafiłaś w ręce bandytów, którzy zakopują w lesie zwłoki. W kim miałabyś się tu zakochać?
W Raulu - odszepnęło coś w jej duszy.

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/5e/71/59/5e7159d69aa72755b990fdd952284420.jpg


- Idiotka! Przez grzeczność nie zaprzeczę - prychnęła na głos, ale… gdyby potrafiła się przyznać sama przed sobą, to właśnie ten czarnooki mężczyzna wzbudzał w Soni dawno zapomniane uczucia.
I tu będziemy mieć nader rzewną retrospekcję.

Gdyby kiedyś, będąc nastolatką, miała opisać księcia ze snów, byłby właśnie taki, jak ten, który ją porwał: niebywale przystojny, wysoki, szczupły, o ciemniejszej karnacji, czarnowłosy, czarnooki… I jeszcze do tego ten lekki francuski akcent… to gardłowe „r”… Sonia poczuła ciepło w podbrzuszu

4c2b06b2a5b2444e8cc19663e1a31858.jpg
https://www.jamf.com/jamf-nation/discussions/6801/extension-attribute-cisco-webex-user-library

i się zawstydziła. Nie ma to jak snuć erotyczne marzenia o gangsterze.

Ale przecież nie była księżniczką z lodu! Zachowała do dziś dnia dziewictwo tylko dlatego, że nie otrząsnęła się do tej pory ze śmierci rodziców.
To dość dziwna metoda, prawdę mówiąc.

Odeszli oboje, dwa lata temu, w wypadku samochodowym, zostawiając swoją jedynaczkę - wtedy niespełna osiemnastoletnią - zupełnie samą, zdaną na siebie.
Teraz przerwa na znalezienie chusteczek… Już gotowi? To możemy jechać dalej.

Dom, w którym się wychowała i traktowała jak własny, zajął bank, żadnej innej rodziny nie miała, przez pierwsze miesiące snuła się w oszołomieniu po ulicach, nie jedząc, nie jadła kilka miesięcy? Prawdziwa joginka z naszej Soni! śpiąc tam, gdzie padła z wyczerpania.

Była chroniona prawem, ale przecież taka opowieść nie wyciskałaby łez czytelniczek o dobrych serduszkach:

Tutaj: co się dzieje, kiedy spadkobiercą jest osoba małoletnia.
Zakładając nawet, że bank faktycznie zajął i zlicytował jej dom, to przecież taka procedura nie trwa pięciu minut. Ustalenie spadkobiercy, cała papierologia związana z nabyciem/odrzuceniem spadku, wysyłanie wezwań do zapłaty – to wszystko zajmuje sporo czasu. A tu mamy to opisane tak, jakby natychmiast po pogrzebie bank wyrzucił ją z domu bez grosza przy duszy; masz nogi, to idź w świat, sierotko z Konopnickiej.

Wyglądała na obłąkaną i pewnie w jakimś stopniu straciła rozum. Nie mogła wrócić do szkoły, bo nie umiała się na niczym skupić (tak, bo w szkole za brak skupienia wywalają od razu i skreślają z listy uczniów, a nauczyciele nie stosują taryfy ulgowej wobec uczniów, którzy stracili całą rodzinę i zostali sami jak palec, nie okazują współczucia, zrozumienia i nie oferują pomocy, są bowiem wszyscy jak jeden zimnymi sukinsynami, w Michalakversum a teacher is a new psychiatrist normalnie), nie mogła podjąć pracy, bo nie rozumiała, co do niej mówią, a także dlatego, że była niepełnoletnia i nie posiadała żadnych kwalifikacji.

Po prostu trwała z minuty na minutę, nie rozróżniając pór dnia i nocy, nie rozróżniając koszmarnej jawy od koszmarnego snu.
Zimą stawała boso w zaspach i sprzedawała zapałki, a kijem odganiała się od wilków, które udawały jej babcię.  
Moim zdaniem ona się w tym momencie kwalifikuje do pomocy psychiatrycznej. Poza tym jest nieletnia i cokolwiek by aŁtorkasia o tym nie sądziła, to państwo ma obowiązek zadbać o dziecko w takiej sytuacji oraz istnieją instytucje do tego powołane. Nie żyjemy w czasach Dickensa.
Musiała chodzić do jakiejś szkoły. Mieć jakichś znajomych. Nauczycieli, którzy MUSIELI zauważyć, że im uczennica z dnia na dzień zniknęła z oczu. Normalnych ludzi, którzy się przejmują, że niepełnoletni dzieciak nagle zostaje sam na świecie. Kogokolwiek! W brak krewnych, znajomych rodziców, przyjaciół też średnio wierzę.
To Michalakversum. Pamiętasz “Bezdomną”? Tam nawet rodzice nie zainteresowali się losem Kingi, a co dopiero mówić o jakichś znajomych.

Otrząsnęła się któregoś dnia, grzebiąc w śmietniku w poszukiwaniu resztek jedzenia.
Z głową zanurzoną w kontenerze wzięła do ust zwiędłą marchewkę, patrzy - a to palec Kingi!

Poczuła nagle głód. Głód życia. Rozejrzała się dookoła zdumiona, nie tylko tym, jak nisko upadła ona sama, ale również tym, że Ziemia, nie zważając na ludzkie tragedie, nadal się kręci, i postanowiła albo wsiąść z powrotem na tę karuzelę, albo ze sobą skończyć. Wola życia była silniejsza.
Swoją drogą, miała kupę cholernego szczęścia, że podczas tego epizodu na ulicy zachowała swoje bezcenne dziewictwo; ani jej nikt nie zgwałcił, ani nie byla zmuszona oddawać się za coś do jedzenia i kąt do spania.
To dlatego, że parę miesięcy nie jadła przecież!

Z opieki społecznej dostała czyste ubranie, podjęła skromną pracę,
Praca była skromna, ale za to pensja – wyuzdana!
I nagle potrafiła i skorzystać z pomocy pomocy społecznej, i pracę dostać, i edukację dokończyć, i jeszcze - wygląda na to - przeprowadzić się do obcego miasta, na pewno sama z siebie, a chwilę przedtem - nikt, nic, pustynia w środku miejskiej dżungli, zero znajomych, przyjaciół, krewnych, urzędników, jakież to prawdopodobne.

wynajęła maleńkie mieszkanko [pewnie tę kawalerkę za 300 zł po bezdomnej Kindze], zdała maturę i dostała się na studia - to wszystko, powrót do normalności - zajęło jej półtora roku.
Wcześniej mówiła Raulowi, że nikogo tu nie zna, niedawno przyjechała na studia. A więc dziewczynę, która została tak totalnie bez środków do życia, że musiała spać na ulicy i grzebać w śmietnikach, nagle wtem! stać na przyjazd do Warszawy, utrzymanie w niej, studia i treningi taekwondo.
Miałyby w tym udział szpilki, które musiała niekiedy zakładać?
Gdzie niby miała znaleźć miejsce dla miłości? Czy jakikolwiek chłopak zrozumiałby, przez co przeszła, i cierpliwie czekał, aż ona zaufa i otworzy się na nowy związek?
Jaki nowy, skoro żadnego poprzedniego nie było? AŁtorkasi najwyraźniej wykrzaczył się program, za pomocą którego składa swoje opka z gotowych elementów, i w miejsce “żalu sierotki po utraconych rodzicach” wskoczyła “trauma zdradzonej kobiety”.

Nie.
A Sonia nawet nie próbowała takiego chłopaka szukać.
DKJP, a rozważania o chłopaku są najważniejsze w momencie, kiedy bohaterka została porwana i uwięziona! *prycha z irytacją*

Dawniej, w poprzednim życiu, była taka jak inne dziewczyny: obściskiwała się z „narzeczonymi” na tylnym siedzeniu, pozwalała wtykać łapy pod sukienkę czy między nogi, całowała się do utraty tchu.
Ale jak już zacznie szukać chłopaka to z obmacywankami na tylnym siedzeniu samochodów koniec, słowo!

Nie poszła na całość tylko dlatego, że marzyła o wielkiej miłości.
Te obłapki były tylko z nudów.

(...)
Otrząsnęła się z zamyślenia, stojąc przed lustrem w samych majtkach i staniku, z sukienką w groszki w ręku. W panice - „Za kwadrans masz być gotowa” - przebiegła do salonu i spojrzała na zegar. Zostały jej trzy minuty.
Porywacze wyznaczyli dokładny czas kiedy będą ją przesłuchiwać. I co widzimy? Dziewczynę szykującą się na randkę.

Porwała swój plecaczek leżący na nocnej szafce. Portfela, notesu ani komórki w nim nie było, ale tusz do rzęs, kredka i błękitny cień podkreślający barwę jej oczu - owszem.
Rycerscy ci bandyci. Pobili, ograbili, porwali, postrzelili ze sztucera, ale kosmetyki zostawili w torebce. Wiadomo, że dziewczyna da sobie radę bez portfela, ale nie bez makijażu. Może nawet z dobrego serca dodali coś od siebie?

W mistrzowskim tempie zrobiła sobie delikatny, dziewczęcy makijaż pasujący do sukienki [co za szczęście, że nie kupili jej czerwonej!] i gdy rozległo się pukanie do drzwi, była gotowa.
Paweł uśmiechnął się szeroko na jej widok.
- Nie wiedziałem, że jesteś taka ładna - rzekł żartobliwie.
Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem. Ciekawe, czy Raul podzieli jego zdanie…
Tak. Nad tym samym bym się zastanawiała, idąc na spotkanie z moim porywaczem, a ponadto gangsterem oraz mordercą.
Lekarz poprowadził ją przez hol, szerokimi schodami w dół, przez następny hol, potem wielki salon, aż do dużej, urządzonej ze smakiem jadalni. Tak jak mijane po drodze pomieszczenia były nowoczesne, w odcieniach kości słoniowej, łamanej czernią i czerwienią, tak w jadalni królowały mahoniowe drewno, klasyka i elegancja.

Bla bla, Sonia, Paweł i Raul jedzą śniadanie, pojawia się również Vincent, którego widzieliśmy w klubie jeździeckim pod Warszawą, od razu zainteresowany Sonią, choć brat mu stanowczo oznajmia, że ona nie jest dla niego. Vincent zapowiada, że przywiezie swoją znajomą, bracia kłócą się przez chwilę, w końcu Raul ustępuje.


****
Cypr. Nie trzyjcie oczu, Czytelnicy. Przenosimy się na Cypr.
Na wyspę poświęconą Afrodycie.
How appropriate.

Andżelika weszła do cypryjskiego biura Avia Co. i rozejrzała się z uznaniem.
Cypryjskiego? Aż tam za nim poleciała?

Hol był przestronny i przeszklony, sufit kilka pięter wyżej, recepcjonistka ubrana w dobrze skrojony mundur stewardesy, jak przystało na reprezentantkę linii lotniczych.
-    Czym mogę pani służyć? - zapytała z zawodowym uśmiechem.
-    Ja do pana Vincenta de Luci.
De LuKi, tak to się odmienia.


-    Czy była pani umówiona?
-    Nieee - odparła z wahaniem, ale zaraz dodała, pewna siebie: - Mimo to pan de Luca mnie oczekuje.
Rzeczywiście, Vini zadzwonił do Andżeliki dziś rano i zaproponował spotkanie. Nie powiedział jednak, gdzie i kiedy, ale dziewczyna odnalazła go w internecie i zaprosiła się do jego firmy - z informacji wynikało, że jest prezesem nowych linii lotniczych, co na Andżelice zrobiło kolosalne wrażenie.
Andżelika swą genialną intuicją wyczuła, że skoro dzwoni i proponuje spotkanie jej, dziewczynie z Warszawy, to NA PEWNO jest w tym czasie w swym biurze na Cyprze.
Od czegoś trzeba zacząć. Jeśli Francuz z portugalskim nazwiskiem dzwoni rano do dziewczyny poznanej w stadninie pod Warszawą, to jasne, że randka będzie na Cyprze. Elementarne.


(...)

-    Andżelika! Co za niespodzianka! (No raczej!) - Vincent wyszedł zza biurka i ruszył dziewczynie na spotkanie. -Marto, daj mi kwadrans i nie łącz z nikim.
-    Ale panie prezesie, jest pan umówiony z dyrektorem Hasco!
-    Przesuń spotkanie na dziesiątą trzydzieści. Do tego czasu nie ma mnie dla nikogo. - W głosie de Luci zabrzmiał groźny pomruk. - Czy to jasne?
No przecież to oczywiste, że poruchanka jest ważniejsza niż wszystkie biznesowe spotkania
Tylko przez kwadrans. Takie opóźnienie nic nie znaczy w świecie biznesu.

(...)
Objął dziewczynę w pół, drugą ręką unieruchomił głowę i zaczął wodzić językiem po jej pełnych, karminowych wargach. Natychmiast poczuła, że chce tego mężczyzny. Teraz.
On też jej pragnął - to również czuła. Na swoim udzie, które wziął między nogi.
Próbowała uklęknąć, dobrać się do rozporka mężczyzny i zaspokoić choć jego, ale wymruczał wprost w wilgotne usta dziewczyny:
-    O nie, nie, moja droga, obiecałem rewanż.
-    Przecież… zaspokoiłeś mnie… wtedy… na koniu… - wydyszała.
-    Ręką. To się nie liczy.
Uniósł ją, posadził na biurku, rozwarł jej szczupłe opalone uda i, podwijając obcisłą czerwoną sukienkę, którą dziś założyła, uśmiechnął się z aprobatą: pod spodem nie miała nic. Nic oprócz chętnej, lśniącej wilgocią, rozpalonej cipki.
Tak się zastanawiam: czy w tym stroju wsiadła do samolotu (bezpośredni lot – ponad 3 godziny!), przeszła odprawę itd., czy przebrała się dopiero po wylądowaniu?

Wziął dziewczynę pod kolana i szarpnął ku sobie, zacisnął palce na jej pośladkach i uniósł do ust.
-    Jezu, Vincent, co ty chcesz, co tyyyy… ?! -
Na litość borską, na samym początku tego pornoopka Andżelika ma tylko jedno skojarzenie ze słowem “Francuz”, i aż się ślini, a teraz co? Nigdy się tak nie bawiła, skoro jest w takim szoku?

Ostatnie słowo przeszło w jęk niedowierzania i rozkoszy, bo mężczyzna zamiast odpowiedzieć, wbił język w śliskie ciepło. Dziewczyna wygięła się w łuk. - Jeeeezuuu, Viniiii…!! - Tylko to była w stanie z siebie wydobyć, podczas gdy on lizał. Lizał jak spragniony pies,

lizał jakby to była muszla pełna waniliowych lodów.
W sumie to opko ma pewne zalety – można je polecać osobom, które chcą schudnąć; po takim fragmencie już nigdy nie sięgną po lody.
Też widzisz muszlę klozetową pełną lodów waniliowych?

417pF69Iu1L._SX300_.jpg



Tak, aŁtorkasia jak zwykle potrafi odpowiednie dać rzeczy słowo.

Lizał tak, jakby miał za chwilę umrzeć z pragnienia, a jej soki były jedynym napojem w zasięgu ust. Lizał łapczywie, zagłębiając język raz po raz, aż do końca, aż po samo dno.
Może dlatego tak lubi oral – bo wie, że ptaszka ma małego, ale jęzor imponujący!
“Po samo dno” - co do dna to zgodziłabym się, gdyby nie obawa, że jeszcze go w tym dziele  nie ujrzeliśmy.

Odrywał się, by zaczerpnąć oddech i powracał do pachnącej piżmem szparki, pieścił łechtaczkę i lizał, ssał, wwiercał język w słodką dziurkę…

kermit.jpg


Dziewczyna wiła się pod tą pieszczotą, czując, że zaraz albo umrze, albo zacznie krzyczeć. Albo jedno i drugie.
-    Jeeezuuu, dochodzę… Jeeezuuu, Vini, weź mnie… Viniiii…!!!- zaskomlała, szukając dłonią rozporka jego spodni,
A ręce musiała mieć nieprawdopodobnie długie, żeby mogło się jej  to udać.

ale Vincent uciekł biodrem, wbił się językiem jeszcze głębiej, zacisnął palce na jej pośladkach tak silnie, aż zgrzytnęła zębami i…
...w tym momencie na Vincenta spadło pełne przerażenia zrozumienie, że cudem ocalał.

w następnej chwili szarpnęła się w orgazmie, raz, drugi, trzeci, krzycząc jego imię.
I opadła na śliski od soków blat.
Sprzątaczki muszą uwielbiać Vincusia.

Vincent uniósł głowę, otarł brodę i rzekł z zadowoleniem:
-    Dobre to było.
Andżelika otworzyła zamglone od rozkoszy oczy i spojrzała nań z niedowierzaniem. Po raz pierwszy spotkała faceta, który w ten sposób zaspokoił kobietę.
No chyba sobie żartujesz, “doświadczona” panienko.
Doświadczeniem galerianki – przecież nikt nie oczekuje od sponsora rewanżu w naturze.

I to jak zaspokoił!
-    Chciałabym tobie zrobić dobrze - wyszeptała - ale nie mam siły… - dokończyła z rozbrajającą szczerością.
-    Nie szkodzi - odparł z łobuzerskim uśmiechem.
- Pozwolisz, że sam się obsłużę?
Kiwnęła głową, myśląc, że zacznie się na jej oczach zaspokajać ręką, ale nie znała jeszcze pomysłowości Vincenta de Luci.
Tjaaa, Casanova z Don Juanem powinni się od niego uczyć, obserwować i robić notatki dla pamięci.
Usiadł na krześle stojącym za biurkiem, rozłożył nogi, rozpiął rozporek, wyjął nabrzmiały członek, po czym uniósł dziewczynę nad kolanami i osunął w dół, nadziewając na sterczący w górę pal. Tylko jęknęła: „Ooooch, Viniii…”, objęła mężczyznę ciasno ramionami i pozwoliła, by zaczął unosić ją i opuszczać. Z początku wolno, potem coraz szybciej, coraz mocniej, coraz głębiej.
Opłaciły się długie godziny treningu na siłce!

Oparła czoło na jego ramieniu i patrzyła z niedowierzaniem, jak jej cipka pochłania go i wypuszcza.
Pojawiasz się i znikasz… i znikasz… i znikasz...

Jak czerwone nabrzmiałe lśniące od soków prącie wysuwa się z niej i wbija aż po nasadę. Jeszcze parę ruchów, jeszcze kilka pchnięć i…
Zadzwonił interkom.
Ma wyczucie chwili, skubaniec!

Znieruchomieli oboje.
-    Nie odbieraj! - wyszeptała Andżelika, półprzytomna z pragnienia.
-    Nie dzwoniłaby bez powodu - sapnął, naciskając klawisz odbioru.
-    Panie prezesie, idzie tu! Pana brat tu idzie! Jest już w windzie! - wyrzuciła bez tchu recepcjonistka.
Czerwony alarm! Kryć się!

Vincent zaklął.
-    Zabije mnie - stwierdził tak po prostu, ale w następnej chwili uśmiechnął się po swojemu, zrzucił dziewczynę z kolan i szepnął: - Pod biurko.
Zanurkowała między jego nogi w tej samej chwili, gdy do gabinetu wchodził Raul.
-    Cześć, braciszku - odezwał się Vincent swobodnym tonem. - Co cię sprow… - Zakrztusił się w pół słowa, bo dłoń dziewczyny zacisnęła się na jego prąciu.
Raul stanął po drugiej stronie biurka, opierając się o ten śliski od soków blat, którego sprzątaczki nie zdążyły jeszcze wypucować, nie mając pojęcia, co się dzieje pod blatem, a owa dłoń, uzbrojona w sprytne paluszki, zaczęła suwać w górę i w dół. Jak mała, dzielna suwnica. Chwilę później Vini poczuł zaciskające się na członku wargi dziewczyny. Całą siłą woli przybrał nieruchomy wyraz twarzy.


-    Potrzebne mi dwa dodatkowe rejsy tygodniowo - odparł Raul, mierząc brata uważnym spojrzeniem. -Na trasie… - urwał i zmrużył czarne oczy.
Vincent zacisnął uda.
Andżelika wypuściła go z ust.
Nie miała wyjścia, tak jej zdusił głowę udami, że wyszło jej wszystko: oczy, mózg, nie, żeby było dużo do wyciskania,  język, na wpół zgryziony fiut Wincencika...

-    Dokończymy rozmowę, gdy skończysz z dziwką - rzekł Raul, rzucając bratu miażdżące spojrzenie, odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
Przez moment w gabinecie panowała cisza. Przerwał ją chichot spod biurka. Dołączył do tego chichotu cichy, gardłowy śmiech Vincenta.
-    Słyszałaś, kochanie? - Spojrzał w dół, wprost w roziskrzone oczy dziewczyny. - Możesz spokojnie dokończyć. Mamy błogosławieństwo mojego brata.
Nie trzeba jej było dłużej zachęcać…
Parę minut później dopinał rozporek, a ona obciągała sukienkę. Oboje zaś byli syci i zadowoleni.
Dieta wysokobiałkowa w porze lanczu.

Nagle Andżelika zamarła z rękami uniesionymi do włosów, które próbowała spiąć w grzeczny kok. Jeśli Raul zorientuje się, że to ona figlowała pod biurkiem z fiutem Viniego, nigdy w życiu nie pozwoli, by przestąpiła próg VillaRosy! Będzie mu się wydawać tanią dziwką, a nie dziewczyną godną miłości, a przecież ona, Andżelika, ma Raula rozkochać, a nie zaliczyć!
Naprawdę jestem ciekawa, jak to ona sobie wyobraża… Chyba będzie musiała zabić Vincusia, żeby się nie wygadał.

Na szczęście Vincent sam z siebie dochodzi do wniosku, że w VillaRosie Andżelika powinna grać rolę niewinnej dziewicy. Tymczasem sekretarka przynosi wiadomość od Raula.

-    Panie prezesie, pański brat opuścił już biura Avia Co. Zostawił wiadomość.
Podała Vincentowi kopertę.
„Gdańsk - Antalya. Dwa loty tygodniowo. Pilne!” - przeczytał bezgłośnie i westchnął. Musi jeszcze dzisiaj zlecić utworzenie regularnego połączenia na tej trasie, co nie jest takie proste.
“Jeszcze dziś”, to się może za nos złapać.

Samoloty ma do dyspozycji, ludzi też, ale cała oprawa… atrakcyjne wycieczki do Turcji po promocyjnych cenach… może nawet nowe biuro podróży…
Wszystko jeszcze dziś!

(...)
Vincent mógł zająć się pracą: tworzeniem nowego kanału przerzutowego.
Do tego celu oczywiście tworzy się stałe połączenie lotnicze.  
****
Wracamy do Soni, która właśnie zachwyca się pięknem ogrodu otaczającego willę.

Raul, rozmawiający z nieznajomym mężczyzną, odwrócił się, słysząc za sobą lekkie kroki, i uśmiechnął na widok dziewczyny. W jasnych spodniach i kremowej koszuli z podwiniętymi rękawami wyglądał… wyglądał… normalnie…
Jako Bardzo Zły Człowiek, na widok więzionej dziewczyny, w pierwszej chwili musiał ocenić swój wygląd. Może nawet powąchał pachę.

Sonia musiała po raz kolejny przyznać przed samą sobą, że trafiła w ręce wyjątkowo pięknego mężczyzny.
Było to niewątpliwie dużym pocieszeniem; toż to obciach być więzioną i oczekiwać na śmierć z ręki jakiegoś brzydala.

Raul i Sonia spacerują po ogrodzie; dziewczyna dowiaduje się wreszcie, gdzie ją wywieziono – na turecką część Cypru.

Rajski ogród zmierzał ku przepięknej plaży pokrytej drobnym, białym piaskiem. Pióropusze palm chwiały się lekko, poruszane morską bryzą, fale łasiły się do stóp, morze miało barwę tak niesamowitą, że Sonia stanęła w niemym zachwycie. Nigdy nie opuściła granic Polski, rodzice byli zbyt biedni na zagraniczne wojaże,
I tę biedną, tak biedną boCHaterkę stać teraz na samodzielne utrzymanie w Warszawie i mieszkanie nie w akademiku, czy wspólnie wynajmowanym pokoju, tylko własnej kawalerce.

i teraz ten wspaniały śródziemnomorski krajobraz, oglądany dotąd na obrazach i w internecie, wyciskał łzy wzruszenia z oczu dziewczyny. Od zawsze marzyła, by znaleźć się na takiej plaży, marzyła, by zanurzyć w takim morzu. Marzyła o takim słońcu i takim niebie i nagle te marzenia się spełniły.
Zatańcz, zawiruj zgrabnie na tej plaży.

Wszystkie na raz. No, może z wyjątkiem jednego: w marzeniach po upojnej wycieczce wracała do domu. Za to tutaj znalazła się w towarzystwie niezwykle przystojnego mężczyzny.
Coś za coś, lalunia.
Wprawdzie umrzesz, ale za to w jakim towarzystwie!

Posłała Raulowi ukradkowe spojrzenie. Patrzył zamyślony na roziskrzony morski bezmiar, a jego oczy, zwykle czujne i drapieżne, miały wyraz bezbronnego, wrażliwego chłopca.
Ojojoj, chlip chlip! Normalnie Grucha w sweterku!

Sonia aż wstrzymała oddech, by nie psuć tej ulotnej chwili, w której mogła wierzyć, że ten mężczyzna… to miejsce… ona sama…
W wyobraźni słyszała już bicie dzwonów weselnych i widziała stadko igrających wdzięcznie czarnookich pacholąt.


Krzyk mewy wyrwał Raula z zamyślenia. Zamrugał jak obudzony ze snu, wracając na ziemię. Spojrzenie czarnych oczu znów wyostrzyło się, twarz spochmurniała.
-    Jutro przyjeżdża na dłużej mój brat, Vincent. Poznałaś go wczoraj, przy śniadaniu.
Sonia kiwnęła głową, nie wiedząc, do czego Raul zmierza.
-    Uważaj na niego. Ma ambicje przelecieć wszystko w zasięgu wzroku, a ty rzuciłaś mu się w oczy. Twoja bezcenna cnota to dla Viniego tylko większe wyzwanie.
A ostrzega ją przed tym, bo…? Co go obchodzi jej bezcenna cnota, przecież interesują go jedynie informacje, jakie ona rzekomo posiada?

-    Czy on… czy on mnie…? - Słowo „gwałt” nie chciało przejść Soni przez gardło.
-    Nie, siłą cię nie weźmie. Sama mu się oddasz i to z ochotą.
-    Nie zrobię tego! - krzyknęła, czerwieniąc się.
-    Źle mnie zrozumiałaś, Soniu. - Raul pokręcił głową. - Nikt nie będzie cię do niczego przymuszał. Vinni cię uwiedzie ot tak. - Pstryknął palcami. - To jedyne, w czym jest naprawdę dobry.
-    Masz nie najlepsze zdanie o rodzonym bracie - zauważyła po chwili milczenia, gdy szli brzegiem morza w kierunku widniejących paręset metrów dalej skał.
Przeciwnie, raczej dobre. Za to o tobie, droga Soniu, rzeczywiście kiepskawe.

-    Przybranym bracie - sprostował. - Moi rodzice adoptowali go, gdy on miał dwa lata, a ja dziesięć.
Ich też uwiódł. Urodą, wdziękiem, słodkimi minkami.

Rzeczywiście często mnie irytuje, rzeczywiście mierzi mnie jego styl życia, ale… jest moim bratem. Wybaczę mu wiele, jeśli nie wszystko - dokończył.
Uwiedzenie mnie też? - chciała zapytać, ale przed chwilą odpowiedział na to pytanie. Kim zresztą była dla Raula de Luci?
Ukochaną in spe. Imperatyw Narracyjny już zaciera łapki.

-    Morze otacza VillaRosę z trzech stron - mówił dalej, jakby temat brata był zamknięty. - Teren jest duży, kilka hektarów ogrodu, parku i plaży. Gdy zyskam pewność, że jesteś godna zaufania, będziesz mogła swobodnie poruszać się w granicach posiadłości.
-    Naprawdę?! - wykrzyknęła z niedowierzaniem i nadzieją.


Raul stanął tak raptownie, że niemal na niego wpadła.
Odwrócił się, mając dziewczynę na odległość ramienia. Próbowała się cofnąć, ale… nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Patrzył prosto w ogromniejące z sekundy na sekundę oczy dziewczyny tak samo hipnotyzowany jej spojrzeniem, jak ona jego.

24A60D4600000578-2907235-The_tasier_is_tiny_weighing_around_0_3lb_150g_They_can_grow_to_j-m-4_1421099772903.jpg
http://www.dailymail.co.uk/sciencetech/article-2907235/Was-strange-creature-inspiration-YODA-Jedi-master-based-saucer-eyed-tarsier.html
Gestem tak łagodnym jakby chciał schwytać płochliwą sarnę, ujął ją za ramiona i zaczął miękkim, niemal czułym głosem:
-    Soniu, proszę cię… proszę - powtórzył z naciskiem - byś nie próbowała uciekać.
Wszystko byłoby inaczej, gdyby dyrektor więzienia w Shawshank tak czule przemawiał do podopiecznych.

Teren jest ogrodzony, strzeżony przez całą dobę. Ucieczka może się dla ciebie źle skończyć. A tego byśmy nie chcieli.
-    Może się też udać - szepnęła bez tchu.
Zaraz ci opowiem dokładnie, jak to planuję!

Pokręcił głową.
-    Jeżeli spróbujesz, będę zmuszony wysłać za tobą Artura. To ten, który cię uderzył. - Raul dotknął wierzchem dłoni policzka dziewczyny, na którym widniał jeszcze ślad (po tygodniu??? Wygląda na to, że Artur skuteczniej bije, niż Raul strzela), a ona zapragnęła przytrzymać tę dłoń.

Może jeszcze ucałować?
Doprawdy, zaczyna mi brakować w internecie obrazków z facepalmami.

- Ten sam, który zastrzeliłby cię wtedy, w lesie, gdybym nie odebrał mu broni. Jeżeli zawiedziesz moje zaufanie, będę musiał oddać cię Arturowi. Rozumiesz, prawda?
Ale wcale nie jestem małym, zgniłym skurwielem, który grozi zależnej od niego kobiecie, że odda ją jak przedmiot sadystycznemu gwałcicielowi, nienienie, wcale nie, ja jestem trólowerem, ideałem męskości i żelaznym kandydatem na podium w jednym z tych żenujących kąkursików typu “w którym z moich męskich bohaterów zakochałybyście się bez pamięci?”, regularnie oglaszanych przez Ałtorkasię dla rozkochanych fanek.
Jeszcze powiedz, że Raul jest na liście wybrańców?...
No a nie? Taki piękny, czarnooki…

Kiwnęła głową, czując łzy napływające do oczu.
-    Nie ucieknę. Obiecuję - szepnęła.
Przecież cię kocham!

Raul patrzył w źrenice dziewczyny, teraz tak duże, że wypełniały niemal tęczówki i… chciał jej wierzyć. Po prostu chciał. Zapragnął również, by została tutaj, w VillaRosie z własnej nieprzymuszonej woli. I jeszcze czegoś zapragnął…
Domku? Perlistego śmiechu dzieciątek? Woni łubinu wśród pól? Mruczenia kota przy kominku??? NO??? Czekam z napiętą uwagą!
Ja wiem. Szaletu na plantacji iglaków!
Jedno drugiemu w niczym nie przeszkadza, w niczym!

Nagie, szczupłe ramiona dziewczyny parzyły go w dłonie. Czuł pod palcami gładką skórę, wdychał delikatny zapach jej perfum, patrzył, jak rozchyla bezwiednie usta i…
-    Raul! - Głos Pawła przerwał tę magiczną chwilę.
Bracia de Luca nie mają szczęścia, zawsze coś im przerywa.

Z willi otoczonej ciepłym morzem, spod lazurowego nieba pozdrawiają: Królowa Matka kompulsywnie powiększająca kolekcję obrazków z facepalmami, Dzidka zmywająca z siebie lepkość opka w basenie, Kura sącząca drinka z palemką, Jasza na hamaku,

a Maskotek otoczony mgłą złotego pyłu tańczy na plaży.

79 komentarzy:

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Samara Adrianna Felcenloben pisze...

Przeczytałam połowę analizy.Połowę za dużo...

Vespera pisze...

Ta analiza jest genialna :)

Anonimowy pisze...

Gwiazdka w tym roku przyszla wczesniej :D

"Sukienka była ładna: błękitna w białe groszki, majteczki zaś i stanik odwrotnie:" -- Brzydkie jak noc :P

Gayaruthiel

Barneyek pisze...

Juhu! Nareszcie "Miszcz"!
Swego czasu miałam okazję zapoznać się z tekstem oryginału i podświadomie wciąż czekałam, aż Sonia wyciągnie z plecaka zwój białego akrylu z wetkniętym weń szydełkiem :P

Anonimowy pisze...

Ooo skończyło się :(
Czemu najlepsze rzeczy najszybciej się kończą? Niecierpliwie czekam na kolejne części.

BeBeBess pisze...

Hurra, hurra, analiza Michalak!*skacze z radości i leci czytać*

Anonimowy pisze...

Nareszcie! "Mistrz" na Armadzie <3
Tylko proszę mi tu Zafona nie wymieniać obok Coelho i Michalak, bo mnie to w majestat obraża ;)

BeBeBess pisze...

Wincyj! Uśmiałam się bosko przy opisach seksów i sytuacji Sonii po śmierci rodziców (ałtorkasi nie chciało się nawet wyjaśnić, jak ona przetrwała dokładnie na tej, że tak to ujmę, archetypicznej ulicy).
A tak swoją drogą, sądzę, że to ksiopko idealnie pokazuje naszą podświadoną tendencję do wybielania niektórych typów przestępców czy ogólnie badboyów. Po prostu nie mieści się nam w głowie, że postać której nie kreujemy na antagonistę, może być zła lub robić rzeczy autentycznie kontrowersyjne dla naszego światopoglądu. A poza tym pewne typy działalności przestępczej otacza romantyczna otoczka, jak dla mnie wzięta z rzyci i naiwna (ale niektórym ludziom np. nie przetłumaczysz, że cosa nostra to nie była włoska straż sąsiedzka miłująca RodzinEM i wartoŹci któraby w żadnym wypadku dziecka nie zabiła, nigdy, never, nikagda), no ale każdemu jego porno. A gangsterzy, temat pokrewny w jakiejś mierze mafii... Jakoś się nie dziwię, że pisarka pokroju Michalak skojarzyła sobie Raula jako pinknego, opiekuńczego czy co tam jeszcze. Ogólnie trend ubarwiania/wybielania przestępców to trochę tak, jak z Voldziem surowym ale sprawiedliwym w niektórych opkach.

Anonimowy pisze...


Ludzie, nie chcę analizować Waszego życia erotycznego, ale trzeba być niezłym masochistą, żeby to czytać.
a ona… ona wygięła się w łuk, pojękując cicho, błagalnie…
Że, k...,co?!!!! Wizje erotyczne ma, po tym jak gangster "niespodziewanie miękkim gestem ujął ją za ramię"?! Bo faceci z tych sfer słyną z czułości?!
ty jeszcze ą ę, a fe, rozpoznań ci się zachciewa, logiki, nie-opkowatości, może jeszcze, no nie wiem, WALORÓW LITERACKICH?!
Niektórzy czytelnicy są tacy rozpuszczeni..
Jak mi jeszcze powiecie, że w zatoczce, ukryty za skałami, czeka luksusowy jacht...
Też pomyślałam o szydełku!
lizał jakby to była muszla pełna waniliowych lodów -prooooszę, litości!!!!!
Tjaaa, Casanova z Don Juanem powinni się od niego uczyć, obserwować i robić notatki dla pamięci -dobre!!

Nie wiem,co jest gorsze czy ta erotyka czy komentarze gangstera o jej dziewictwie czy ona sama czy ta wizja sierotki a la Dickens..
Cudowna robota.Ale boli,że ktoś to wydaje.

Chomik

dekalina pisze...

Pozbawiona środków do życia sierotka wynajmuje kawalerkę w Warszawie, nie naruszając swojej cnoty, a gruntownie wykształcona (widocznie matura w elitarnym liceum) panienka z dobrego domu musi szukać sponsorów po galeriach? Tia...

Anonimowy pisze...

Dawno temu za lat szczenięcych (czyli w pierwszej liceum) napisałam opko. Opowiadające o dziewczynie która została wplątana w porachunki mafijne i przelatując przez syndrom sztokholmski,ogólne zabijanie hurtem a potem śmierć tróLova wylądowała w psychiatryku. Myślałam, że moje opeczko jest kiepskie, ale zmieniłam zdanie. Ono zasługuje na literackiego Nobla! Borze zielony,że ktoś zmarnował drzewa na tą książkę. Gratulacje dla Analizatorów za przebrnięcie. Ja idę wymiotować od waniliowej muszli...czy jak to leciało.



Krówka

Anonimowy pisze...

Po tej analizie Kejt nieodparcie kojarzy mi się z niezapomnianą Milenką/Marlenką. Ten sam brak riserczu, sensu, logiki i pamięci co napisało się zdanie wcześniej. Ten sam pęd od jednej kopulacji do drugiej. Ta sama konstrukcja "treści". Tylko błędów mniej, ale Milenka była amatorką, a ona, Katarzyna, jest pisarkOM!!!

Uśmiałam się szczerze, ale Boru, jakie to było głupie!!!

Ejżja

Sha pisze...

"Nagie, szczupłe ramiona dziewczyny parzyły go w dłonie."
Przeczytałam, że w dupę, i nawet nie byłam zdziwiona. To chyba dobitnie świadczy o jakości tego ksiopka...

Grucha <3

Mela Bruxa pisze...

Twarda byłam, tym razem dałam radę prawie do końca, ale „muszla pełna waniliowych lodów” mnie pokonała. Siedzę i płaczę... W sumie dobrze, że to nie były lody czekoladowe.

„zaskomlała, szukając dłonią rozporka jego spodni,
A ręce musiała mieć nieprawdopodobnie długie, żeby mogło się jej to udać.” – Barbapapa trick?

Mal pisze...

Analiza niesamowita. Samo opko czytałam coś koło roku temu, ale z Waszymi komentarzami jest jeszcze piękniejsze :D

Ta scena na koniu jest tak napisana... nie wiem, kurde, te dialogi - znaczy, nie w treści, tylko w, hm, tonie - kojarzą mi się z moim sposobem pisania z czasów, kiedy miałam dwanaście lat i aż mi się to niezręcznie czyta, bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, że czytam pornoopko napisane przez dziewczynkę z podstawówki ;D

Anonimowy pisze...

Mnie natomiast wygląda to na owianą grozą nisko budżetową wersje "Pięćdziesięciu twarzy Greya"...
Autorka zaś chyba sama jest pod wpływem Złotego Proszku, bo jej fantazje erotyczne w tym tworze są iście kosmiczne..;)

Sophie di Angelo pisze...

Czuję się zgwałcona psychicznie.
Wyślę ałtorce rachunek od psychiatry. A nie, bo mnie zablokowała xD
Okej, to wydawnictwu. Edytor nie płakał, jak edytował? Drukarki nie roniły tuszu, jak drukowały?

Anonimowy pisze...

"Czy któryś z alfonsów widział zamówienie na brzydką, głupią i niechętną panienkę do towarzystwa?"
Ależ tak! W "Przygodach dobrego wojaka Szwejka" występował portier stręczyciel, który za dostarczenie panienki głupiej liczył sobie dwa razy więcej niż za sprowadzenie inteligentnej, bo uważał, że głupie dziewczęta potrafią zabawić panów znacznie lepiej niż te inteligentne.
Wracam do lektury, długo czekałam na analizę "Mistrza" w waszym wykonaniu...

Anonimowy pisze...

Czy ja dobrze rozumiem, że gangster kazał swojemu lekarzowi zbadać kobietę mającą okres, bo nie wiedział, co to jest?

robótki z myszką pisze...

O jejusiu, no nie mogę. Taki miałam dziś kiepski humor , a tu proszę. Dzięki wielkie hi hi.

BeBeBess pisze...

A tak swoją drogą... At first, rasa biała naprawdę rzadko ma włosy, że tak to ujmę, czarne-czarne. Zazwyczaj to są włosy czarne w cieniu, ciemnobrązowe w słońcu. Szczerze mówiąc, z włosami tak bardzo czarnymi, że mienią się w słońcu na niebiesko, spotkałam się tylko u Indian. Ale ok, większość populacji przyjmuje czarnobrązowe=czarne, rozumiem, nie będę się spierać, bo mam trochę kręćka na punkcie "prawdziwej czerni". At second, czarne oczy NIE istnieją. Nawet we Wikipedii to napisali, na macki Cthulhu! Oczy przyjmowane za czarne są albo mocno ciemnoszare, albo mocno ciemnobrązowe.

BeBeBess pisze...

(ciąg dalszy komentarza) Ja rozumiem, że w czasach Margaret Mitchell albo Sienkiewicza o tym nie wiedziano, i stąd taki Rhett czy Helena Kuncewiczówna są opisywani jako czarnoocy, ale współcześnie takie zagranie jest dla mnie typowo harlequinowe.

Anonimowy pisze...

"Sukienka była ładna: błękitna w białe groszki, majteczki zaś i stanik odwrotnie: białe w niebieskie kropki."

Majteczki. Rzygusiam.

Melo

Skolopendrokot pisze...

Czy jest jakaś możliwość skontaktowania się z osobami, które udzieliły Wam porady odnośnie nieścisłości medycznych? Potrzebuję pilnie takiej osoby do skonsultowania czegoś związanego z moim opowiadaniem.

Anonimowy pisze...

Niestety nie przebrnęłam. Strasznie głupie to jest i nawet analizatornia nie zmusi mnie do czytania takiego badziewia.

Galnea pisze...

Blath - ze mną można się skontaktować przez forum Niezatapialnej - temat z pytaniami lub priv. Nie obiecuję, że będę w stanie pomóc jeśli pytanie będzie spoza mojej specjalizacji.

SStefania pisze...

Wątek Soni kojarzy mi się z niektórymi mangami dla dziewcząt (tych bardziej niegrzecznych), którymi zaczytywałam się i bardzo lubię. I chyba nie tylko ja, sądząc po ładnym domu jednej z najsłynniejszych ich autorek, albo po popularności Pięćdziesięciu Twarzy. Więc bezwstydnie przyznam, że tę część lubię, oczywiście z zastrzeżeniami, bo to nadal bezsensowny bałagan.
Ale opisy segzów faktycznie obrzydliwe, ja wiem, że Andżelika ma być Tą Złą, ale nadal, ble, fuj.
Macie do polecenia coś podobnego może? :3

Anonimowy pisze...

Ta książka jest jedną wielką pomyłką, ale akurat czepianie się czarnych oczu uważam za grubą przesadę. "Biali ludzie" nie mają skóry białej, tylko różową, "białe wino" jest raczej żółte niż białe, czy w związku z tym nie możemy mówić o białym winie i białym człowieku? "Czarne oczy" to rodzaj przenośni, oznaczającej oczy bardzo ciemne. Ten sam przypadek, co "alabastrowa cera" - wiadomo, że nikt nie ma cery koloru alabastru, i nikt nie odczytuje takiego wyrażenia dosłownie.
Skoro już zaczęłam jęczeć, to jeszcze uwaga do analizatorów: czeka się na coś/kogoś, oczekuje czegoś/kogoś.

Dzidka pisze...

A jak myśmy napisali? Nie mogę tego znaleźć...

feroluce pisze...

Blath, ze mną kontakt jest taki sam, jak z Galneą - przez Forum Niezatapialnej. Jeśli tylko będę umiała - pomogę.

Anonimowy pisze...

Do Dzidki w kwestii oczekiwania:
"To obciach być więzioną i oczekiwać na śmierć z ręki jakiegoś brzydala".
Swoją drogą komentarz przepiękny, choć moim ulubionym jest ten o dyrektorze więzienia w Shawshank.

Dzidka pisze...

Masz rację, powinno być "oczekiwać śmierci" albo "czekać na śmierć" :)

KorpoLudka pisze...

“Skrzyżowanie wcześniej” - to w Warszawie jakieś sto metrów od domu. Nic innego nie pozostaje, jak tylko przespać noc na przystanku. Naprawdę. - No tutaj to lekka przesada ;) w końcu z cytowanego tekstu dość jasno wynika, że taksówka zepsuła się skrzyżowanie wcześniej niż miejsce, w którym boCHaterka znajdowała się w danym momencie. Nic tam nie było o bliskości domu ;)
I jeszcze to:
Teraz sobie to uświadomiła? A nie podczas czytania ogłoszenia o pracę, na które odpowiedziała? - ale skąd podejrzenie, że dopiero teraz to sobie uświadomiła? Przecież było napisane, że "w pełni świadoma", to raczej sugerowało, że wiedziała od początku, c'nie? Pewnie jednak to mityczne ogłoszenie dość jednoznaczne było :D

Anonimowy pisze...

Skoro podczas przejażdżki na koniu (dosłownym) Wincenty jedną ręką odbiera telefon, a drugą przyprawia czytelników o mdłości, to... kto prowadzi?!

Ale te zawirowania czasoprzestrzenne wokół śpiączki opkowej... ale ta opustoszała Warszawa o północy... ale ta muszla z lodami! Zachwyt!

Na koniec kiepskiego tygodnia nic jednak tak nie cieszy, jak solidna porcja głupot spod pióra pani M. Dzięki serdeczne!


E'

Unknown pisze...

Dziękuję jakniewiemco za tę analizę i podziwiam waszą wytrwałość i odporność psychiczną, czytanie czegoś takiego to musi naprawdę boleć. Skojarzenia z Chmielewską nasunęły mi się od razu, gdy w limuzynie gangsterzy dali jej zastrzyk, ale autoreczka nie poprzestała na tym i już nieomalże żywcem pociągnęła niektóre wątki- nowe ubranka, cudna plaża, szef w otoczeniu goryli. A już nie trzymanie się realiów (tzn.losy sierotki nieletniej, szybciutkie wyjście na prostą, wraz z zamieszkaniem w stolicy, budzenie się ze śpiączki... itp) dobija mnie zawsze w tego typu dziełach.
Ale jest zawsze nagroda w postaci waszej analizy :D Tym razem przy komentarzu Królowej Matki "po tygodniu??? Wygląda na to, że Artur skuteczniej bije, niż Raul strzela" zachichotałam się na śmierć.

BeBeBess pisze...

O ile rozumiem, że w przypadku ogólniejszych wyrażeń rzeczywiście chodzi o przenośnie, to jednak tych czarnych oczu będę się czepiać nadal:-). At first, w przypadku kolorów oczu mamy w mojej opinii wyrażenia dość precyzyjne. Np piwne, to oczy brązowe lub idące w złote. Wiele piw wygląda z dala na brązowe, a większość ma taki złotawy kolor właśnie. Agrestowe, bladozielone. Agrest ma mniej więcej taki kolor. At second, znając Michalak, ona pewnie myślała o autentycznie czarnych oczach, bo są pinkne czy co tam jeszcze.

Anonimowy pisze...

Nie mogę się nawet śmiać, jestem tak zażenowana jakością i naiwnością tego 'dzieła'... A analiza świetna ^^

Unknown pisze...

Jak jesteśmy przy AłtorKasi to ja wspomnę o potworku co mnie dziś na YT nawiedził ;_; Piosenka, ale nie byle jaka piosenka! Piosenka AłtorKasi!11 [*]

A za analizę podziwiam, ta książka jest podniecająca jak filet z ryby .-. Zresztą dalej to taki ogrzewany kotlecik według przepisu Pani Michalak- Piękna sierotka co chce zaruchać ale nie może, a każdemu na jej widok staje. Plus śpiączka opkowa i wredna sucz co się puszcza (Angelika).

No ręce i cycki opadają ;_;

AQQ pisze...

MISTRZowska analiza <3

AQQ pisze...

MISTRZowska analiza <3

Anonimowy pisze...

Kocham Was całą duszą, Analizatornio, i podziwiam, że brniecie przez ten szajs. Ale przyznajcie, że ubaw macie przedni :) jako i ja dzięki wam. Czekam cała ustęskniona na dalsze części. Magda

mrija pisze...

Jako osoba niegdyś sporo jeżdżąca konno nieustająco usiłuję sobie wyobrazić scenę w parku... Ona siedzi z przodu, pan z tyłu - git. Ona z biedą da radę się nieco odchylić, pan do rzeczy samej (i trochę obok) sięgnie bez problemu - nadal git.
Ale na litość, pod nią jest albo łęk siodła, albo koński kark. Jedno to skórzana buła, drugie to sierściaty, śliski kawałek konia. Oparcia dla nóg żadnego. Każda jednostka ludzka wieziona przed jeźdźcem w siodle właściwym myśli przede wszystkim o utrzymaniu równowagi i w tym celu wszystkie mięśnie spina. Na myślenie o seksach i odczuwanie orgazmów miejsca nie ma, bo w każdej chwili może rymsnąć na dziób...
W tym miejscu odeśmiałam sobie przeponę, dalej było już tylko lepiej. Głęboki szacun dla Was;)!

dr Jot pisze...

Znajdźcie mi w realu faceta hetero, który patrząc na kobietę, określa kolor jej włosów mocnym kasztanem i uważa, ze pomadkę ma w odważnym kolorze. Dopiero pierwsze zdania, a już mnie zmusiło to komentowania ;)

Babatunde Wolaka pisze...

"Bo prostetuty obsługujące gościa za forsę to tylko z nizin, natomiast panienki z dobrych domów oddają się dla idei. "
I w ten sposób burdelmenażer inkasuje całą kwotę. Sama korzyść.

"i zyskał pewność: nie miała majtek."
Nic nie poradzę, słyszę to czytane głosem Krzysztofa Globisza (złowieszczy szept: "nie miała majteeeeeekk...)

Warszawa zawsze mnie trochę przerażała i po scenie w przejściu podziemnym, które było w parku na ulicy, już trochę wiem, dlaczego.

"Gdzie oni ją wywieźli?!
Nad morze."
Eetam, to tylko Zalew Zegrzyński.

Niesławny cytat o muszli pełnej lodów krążył już od jakiegoś czasu po internetach. Umieszczony w kontekście, wcale się nie staje dużo lepszy.

Pfff, "śliskie ciepło" powtórzone, "nabrzmiały członek" tak samo, cienko z inwencją :P

"A potem ona zaczęła to, co potrafiła najlepiej: zaczęła ssać."
Zdanie na miarę Milenki. Odkurzaczyk jest przeuroczy, jednak w trakcie obcowania z tą pozycją należałoby raczej wykorzystać inny sprzęt gospodarstwa domowego, a mianowicie odWkurzacz.

dr Jot pisze...

to totalnie jest opko! Bohaterka zrobiła sobie po przebudzeniu [ze śpiączki] leTki makijaż i zeszła do jadalni, więc klasyka opkowego gatunku wręcz to.

Anonimowy pisze...

Gdybyście nie przypominały, że to książka pani Michalak, to bym myślała, że to zwyczajne opko jakiejś 13-latki o.o ale analiza świetna, czekam z utęsknieniem na następne i mam małą propozycję do do nowej. Nie wiem czy bierzecie też książki zagranicznych autorów, ale pani Julia Quinn pisze takie cudowne romanse historyczne, że nic tylko brać i analizować :D

Anonimowy pisze...

popłakałam się ze śmiechu przy muszli z lodami... cudna analiza, czekam na c.d. :)

Anonimowy pisze...

Dlaczego ów Wincenty miałby chcieć uwieść Sonię? Z tzw. tu 'akcji' wynika raczej, że nie jest on typem uwodziciela a raczej łapacza chętnych lasek. To zupełnie inna para kaloszy. Już to widzę, jak Wincenty - przyzwyczajony do seksu po 'dzień dobry' - będzie tygodniami rwał nenufary i może jeszcze pisał wiersze po to, by przelecieć jakąś Sonię, która jest dziewicą, w dodatku uwięzioną. Albo by ją po prostu zgwałcił, albo nawet by sobie głowy nie zawracał skoro jest tak cudny, że co druga kobieta na jego widok nogi rozkłada. No i skoro lubi wyuzdany seks z wyuzdaną kobietą, to raczej mało podniecające byłoby dla niego zabieganie o namiastkę tego, co mogłaby dać mu zwykła lepsza prostytutka czy zwykła doświadczona i chętna dziewczyna. Juz bardziej widzę go jako tego, który stara się uwieść czyjąś żonę/kochankę/dziewczynę, o której wie, że jest 'dobra w te klocki', ale nie jako tego, który będzie tygodniami zabiegał o seks po dobroci z kompletnie niedoświadczoną, uwięzioną dziewicą. No chyba, że Sonia okaże się Taką Merysójką, że po prostu klękajcie narody z Wincentym na czele i ten kompletnie zboczony Wincenty siem zakoha na zabuj bo tak i zrozumie, że całe rzycie czekał na niom i jom óratóje, potem zejdom na śniadanie i koniec łopka, jament.
A swoją drogą, napisać powieść erotyczno-kryminalną przy której czytelnik zasypia - to nie wiem, jak to skomentować. Przy Marlence/Milence kulałam się ze śmiechu, takoż Beiberze, TH et consortes. Przy TYM płaczę nad upadkiem kultury wydawniczej i ziewam na przemian.

Guineapigs

PS. Napiszę Wam w tajemnicy, że jak pacholęciem byłam, to się autentycznie podniecałam fizycznie czytając fragmenty Żeromskiego czy 'Chłopów' Reymonta. Przy TYM - nic z tego. Albo jestem juz tak stara i obyta, że mnie po prostu nic nie rusza, albo te erotyczne opisy są równie erotyczne jak opis reakcji redoks.

Anonimowy pisze...

Po tej analizie nie sądziłam że Michalak może wyrządzić mi większą krzywdę. Myliłam się, na YT wyświetla się reklama jej tfurczości. Ałtorkasia w niej śpiewa. To boli.

Sha pisze...

Ja chyba jednak wolę, żeby AutorKasia śpiewała - piosenka jest naiwna i słodka jak ciasto bezowe z kremem Oreo (jeśli znalazłam właściwą), ale oprócz tych farmazonów nie ma w niej gwałcenia logiki i prawdopodobieństwa psychologicznego oraz złych segzów...

Anonimowy pisze...

He he, z YT i gógli dowiedziałam się, że nasza Słodka i Przewrotna Kejt dostała zlecenie od wydawcy na napisanie książki o Australii, spędziła też w onej Australii kilka miesięcy. Znalazłam też w necie, że jest inna Katarzyna Michalak - reporterka, po różnych kursach, z porządnym dorobkiem, podobno świetna, ja niestety Jej twórczości nie znam (zdaje się, że specjalizuje się w reportażach radiowych). Może się wydawcy Katarzyny Michalak pomyliły? Przecież żeby napisać cokolwiek o Australii trzeba zrobić dobry risercz, trzeba postudiować historię, antropologię, kulturę duchową i materialną - nie wystarczy tam pobyć i wiedzieć, że tam gorunc panie dzieju, nieprawdaż, li i jedynie. Innemi słowy: trza po prostu wiedzieć, o czym ma się pisać i pisać o tym, co się wie. A to jest - wydaje mi się - dla Naszej Słodkiej i Przewrotnej Kejt poziom nieosiągalny, co udowadnia w każdej chyba tzw. szumnie 'powieści'. W każdym razie chyba nie chcę czytać tego, co popełni Kejt w książce o Australii, bo to samo mogłoby dziać się w Sanoku. Ba, mam pewność, że wiele ciekawsza niż kejtowskie Opowieści Australijskie będzie dobra książka o Sanoku.
Z wielkim szacunkiem dla życzliwych i gościnnych Mieszkańców tego Grodu Królewskiego i samego onego Grodu, który bardzo lubię, podoba mi się niezmiernie i uwielbiam w Nim bywać -
podpisano:
z wyrazami szacunku
Guineapigs

Aadrianka pisze...

Samodzielnie przeczytałam jedną książkę Michalak, o dziewczęciu, które za pieniądze zarobione na truskawkach w Holandii otworzyło w jakiejś pipidówie sklepik z durnostojkami. Dzieło usiane była przepisami kulinarnymi, opartymi na zasadzie: weż gotowe ciastko i zrób krem z torebki. A z tego co czytam na Nakwie lub oglądam na Złych Książkach, był to jeden z lepszych utworów ałtoreczki...

we found a love pisze...

Na wstępie pozachwycam się nawiązaniami - którekolwiek z Was nawiązało do "Ogniem i mieczem" tym początkiem, niech będzie mu chwała i uwielbienie! Raduję się też, że nie tylko ja ujrzałam w scenie początkowej film z boską Sharon Stone. <3 Serio, rzadko widuję takie fajne smaczki w tekstach jak ten sienkiewiczowski. To miód na oczy humana!
Treść zarówno tego, jak i poprzednio analizowanego opka sprawiła, że usiadłam ze zgrozą i w połowie lektury powtarzałam jedynie "nie drażnić wariata"...Borze szumiący, iglasty, nad Zbyszkiem i Danuśką rosnący...Głęboko podziwiam siły i odwagę Państwa Analizatorów, że mieli siły to czytać i szukać w tym logiki...Szczególne uszanowanie płynie z mej strony do Jaszy i Królowej Matki!
Mała prośba od fanki - poszukacie może czegoś wybitnie potwornego z Assasin's Creed? Byłoby cudownie!
Piosenka Ałtorkasi...matko jedyna, przesłuchałam tylko początki. Reszta zmusiła mnie do natychmiastowego włączenia hymnu radzieckiego w wydaniu Chóru Aleksandrowa, "LOVE IS WAR" Miku Hatsune i Säkkijarven Polkki. W trzech tych, zmieszanych utworach, o wiele więcej było logiki i sensu niż w tym...cokolwiek to jest. Słowo!
Pozdrawiająca ciepło i życząca odwagi nowa czytelniczka Armady - Minami.

BeBeBess pisze...

Swoją drogą, czy tylko ja widzę pewną nielogiczność odnośnie Wincusia? Tam Na Dole czarne kędziory, Tam Na Górze blond włosy. Ciekawe, które farbowane.

PPaweł pisze...

W kwestii "kto prowadzi konia?", to koniem się głównie skręca nogami, a nie rękami, więc w zasadzie można spokojnie jechać bez trzymanki.

Mal pisze...

@Ela TBG, może być, że żadne, zdarza się, że włosy łonowe są ciemniejsze niż te na głowie :)

BeBeBess pisze...

Ale jednak trudno wyobrazić mi sobie przedział od czerni (no chyba że aŁtorkasi chodziło o brązowy wpadający w czerń, co jest dość prawdopodobne) po blond:-)

Anonimowy pisze...

No cóż, zdarzają się takie osoby (w sensie inny kolor włosów na głowie, a inny w pozostałych miejscach). Miałam w podstawówce koleżankę - miała złotoblond włosy, ale rzęsy i brwi czarne (no, w każdym razie bardzo ciemne).

Mal pisze...

O czarnych-czarnych włosach to już było wyżej, że u rasy białej w ogóle rzadko się zdarza, niezależnie od umiejscowienia :) Natomiast zakładając, że poprzez "czarny" rozumiemy "bardzo, bardzo ciemny", to nie widzę niczego dziwnego w tym, że kolor włosów na głowie różni się, nawet tak drastycznie, od koloru włosów w innych miejscach.

Anonimowy pisze...

Koleżeństwo drogie, myślę, że nie powinniśmy być tak skrupulatni co do kolorów włosów i oczu w czasach błyskawicznych farb/pianek koloryzujących oraz soczewek oraz gabinetów kosmetycznych robiących fryzurę TAM (naprawdę, są ludzie, którzy oferują tzw. grooming miejsc intymnych i to nie jest depilacja, a strzyżenie we wzorki i kolorowanie), Zatem ten wątek uważam za bezpodstawny jeśli chodzi o zarzuty co do realności, bo nawet taka ja, jakbym miała kasę, to już za dwie godziny mogłabym być rudowłosą NA GŁOWIE uwodzicielką z czarnymi oczami i fioletowymi włosami wszędzie indziej.

Nefariel pisze...

A mnie zastanawia sens tej analizy. W sensie: to nie jest "Achaja" czy "Król węży", które z kamienną twarzą (i kiepskim efektem) próbowały wmawiać czytelnikowi, że są czymś więcej niż pospolitym pornuchem. "Mistrz" to w moim odczuciu takie samo kino fikane, jak trzyminutowe filmiki na redtubie. Tu z założenia nie miało być sensu, tylko ryćkanie, a fabuła nie udaje, że nie jest pretekstowa.

Anonimowy pisze...

Zaraz... to przeżyła parę lat na ulicy, spania pod mostem czy na dworcu, nic jej się nie stało, a bała się wejść do przejścia podziemnego?

Anonimowy pisze...

http://i.posted.pl/t1S6XoX.jpg

Unknown pisze...

Przez większość czasu chciałam krzyknąć :,, Ludzie, ale ja tu jem! "

Anonimowy pisze...

http://nietylkogry.pl/post/recenzja-ksiazki-dziewczyna-wilkolaka/ - ej dogadajcie sie z autorką recenzji. Może wam podeśle książkę a czuję, że warto :-D

miharu pisze...

E, ja też uważam, że akurat o kolor oczu nie ma się co pluć. Czarne to uogólnienie, jak ktoś ma ciemne patrzałki, to skąd wiesz, czy naprawdę ma szare czy brązowe? Za to głupim określeniem jest "oczy piwne". Piwo jest żółte. Kota z żółtymi oczami widziałam, ale człowieka - nigdy.

BeBeBess pisze...

Zdarzają się, ale bardzo rzadko :-)

Anonimowy pisze...

O jak cudownie! Kolejne dzieUo Michalak! :D
"Mistrz" to chyba najgorsza książka autorKasi jaką do tej pory widziałam (choć mówię tak przy każdej, z jaką mam wątpliwą przyjemność obcowania) i przyznam szczerze że gdyby nie Wy, nie dałabym rady przebrnąć przez te morza idiotyzmów i obrzydliwych opisów seksu.

Czekam na dalsze części, dawno się tak nie uśmiałam :)

Dzidka pisze...

@Nefariel
"A mnie zastanawia sens tej analizy. (...) "Mistrz" to w moim odczuciu takie samo kino fikane, jak trzyminutowe filmiki na redtubie. Tu z założenia nie miało być sensu, tylko ryćkanie, a fabuła nie udaje, że nie jest pretekstowa."

No właśnie, w twoim odczuciu. Z założenia aŁtoressy to nie jest kipski pornos, a opowieźdź o wjelkiej tragicznej miełoździ, a co gorsza, podobnie uważają tak Fanki, to raz. Dwa - jako taka właśnie opowieźdź jest toto reklamowane przez wydawnictwo (tu akurat nie "Znak", ale reklamowane z wielką powagą). Po prostu ałtorkasia i jej trzytelniczki naprawdę uważają, że to, co ona z siebie wyrzyguje, jest dobre i piękne, a wydawnictwa cynicznie na tym żerują. To wystarcza, by podjąć decyzję o zanalizowaniu tego... tfuru.

Nefariel pisze...

Dzidka - ach racja, cały czas zapominam, jakim typem człowieka jest aŁtorKasia.

Miharu - ludzi o żółtych oczach nie widziałaś prawdopodobnie dlatego, że mieszkasz w monokulturowej Polsce, a oczy w żarówiastych kolorach to bardziej Azja Środkowa i Bliski Wschód niż Słowianie.

BeBeBess pisze...

Podpisuję się czterema łapkami! Michalak bierze swoją tFurczość na poważnie.

Anonimowy pisze...

Jestem zaskoczona tym jak bardzo mnie Michalak potrafi zadziwić. Zadziwić tym, że jak już myślę, że poziom zidiocenia fabuły nie może już być wyższy, to Michalak się wspina na wyżyny swojej tFurczości i tworzy coś tak durnego, że w życiu by mi coś takiego nie przeszło przez myśl.

Pod koniec jak się ta Sonia zachwycała urodą Raula, widokami na ogród, morze itp. to myślałam, że rzygnę. Bo przecież fakt, że ogródek porywacza jest ładny jest, w chwili, gdy jesteś porwana i zdana na łaskę/niełaskę porywacza, najważniejszy.

MaiCroft

Anonimowy pisze...

Ech, szczerze mówiąc z chęcią bym przeczytała książkę o porwanej dziewczynie która z powodu syndromu sztokholmskiego przywiązuje się do swojego porywacza. Taka niezdrowa relacja byłaby w pewnym sensie fascynująca. Szkoda że akurat Michalak się za to zabrała. To nawet trochę straszne że ona widzi w swoim tworze niewinne uczucie a nie patologię.

Anonimowy pisze...

Armadko najdroższa, a gdzie analiza? :( Minęły dwa tygodnie, czy się mylę? Może coś się pozmieniało w harmonogramie, a ja nie wiem? :(

steff/ciociacesia pisze...

Mnie tam redox podnieca

Anonimowy pisze...

ja przepraszam ze dopiero teraz sie wpisuje ale dopiero teraz odkryalm Armade. A jako koniara od 20 lat stwierdzam bezapelacyjnie - tak na koniu uprawiac seksu sie nie da
raz = w siodle miesci sie tylko 1 osoba, wiec ona musialaby siedziec PRZED siodłęm czyli na szyi konia ( pardą -ogiera). KOn idąc wyraznie rusza głową góra-dół , im szybciej idze tym szybciej rusza. PAnienak wiec siedzialaby na wance-wstance
dwa - w obcisłych jak wiemy bryczesach jakikowliek wzwód jest niemozliwy ( pal licho pelny lub niepełny)
trzy - panowie jezdzcy dziela sie na dwie grupy - prawo lub lewonogawkowi, niezalenie od osobictych wyborów spetany nogawkowo de LUca nie dal by rady wznieśc czegokolwiek
cztery - miotająca sie i jęcząca istota słąnaijaca sie na konskiej szyi w 3 sekundy zaryłaby mordą w glebę i nici z orgazmu
pięć- cala akcja toczy sie podczas tętentu konia. KOn tętęci podczas kłusa lub galopu ( w stępei po porostu człapie, czasami dosc cicho) , wyobrazcie sobie kłusującego lub galopujacego konia , na którego szyi wije kilkadziesiat kilogramów w spazmach seksu + 100kg tkwi w siodle . KOn zaryłby mordą w glebę szybciej niż laska na górze.

przy tym wszystkim fakt ze laska godzinami galopuje po lasach znajdujących w w parku podwarszawskiej miejscowosci to jzu wiśniówka na torcie. Bedem was czytac

Anonimowy pisze...

Dlaczego uważacie, że w ciepłych krajach nie ma sosen?
Pinia we Włoszech z tych bardziej znanych. Ale także wyspy Kanaryjskie, Nikaragua, Sumatra.


Ola

Anonimowy pisze...

"Nie cieszył *ją* ani duży, tak samo ładny i jasny salon, w którym zmieściłyby się dwa jej maleńkie mieszkanka, ani taras, wychodzący na morze, ani łazienka…"

To "ją" bardzo mnie kłuje w oczy. "Cieszył *ją*", ale, do cholery, "_nie_ cieszył *jej*"!!! Czy w powstaniu tego dzieUa w ogóle maczała paluszki jakaś korekta?


"Po prostu trwała z minuty na minutę, nie rozróżniając pór dnia i nocy, nie rozróżniając koszmarnej jawy od koszmarnego snu.

Zimą stawała boso w zaspach i sprzedawała zapałki, a kijem odganiała się od wilków, które udawały jej babcię."

Przez chwilę miałam dość makabryczną wizję wilkow udających tę zmarłą babcię Dziewczynki z Zapałkami, co to ją na końcu zabrała do Nieba.