czwartek, 2 sierpnia 2012

185. Łeb jak bania, czyli Księżniczka w koszarach (Achaja cz. 1)


Drodzy Czytelnicy!
Myśl, żeby “coś zrobić” z tym dziełem, które mamy dziś na tapecie, pojawiła się u mnie dawno, dawno temu, jeszcze kiedy nie podejrzewałam nawet, że zajmę się kiedyś analizami blogasków. Bo też i nie z blogaskiem mamy tym razem do czynienia, a z prawdziwym, wydanym na papierze i kilkakrotnie wznawianym, a także nagradzanym dziełem Uznanego Autora.
Tak, słusznie się domyślacie. To “Achaja”. Żywy przykład na to, jak można całkiem nieźle zapowiadającą się historię spieprzyć przez kompletny brak researchu i wypisywanie bzdur z palca wyssanych na każdy niemal temat, od farbowania włosów, poprzez jazdę konną, po zasady przetrwania w ekstremalnych warunkach. A brak researchu doprawdy nie jest jedynym grzechem tej książki...

Andrzej Ziemiański: Achaja, t. 1, Lublin 2003, wyd. II poprawione.

Analizują: Kura i Sineira.

Rozdział pierwszy

Książę Archentar, jeden z siedmiu Wielkich Książąt królestwa Troy, siedział zasępiony na zalewanym czerwonymi promieniami zachodzącego słońca tarasie zamku.
Czerwone promienie starannie podkreślały jego posępność. Jak się książę solidnie wkurzy, to rozpęta się burza z piorunami.
Rany, naprawdę trzeba było na starcie walić po oczach takim kiczem?

Młodziutki paź, który przyniósł wiadomość, stał za nim przestępując z nogi na nogę, nie wiedząc, czy ma odejść bez pozwolenia, czy stać, narażając się na gniew pana, jeżeli ten uznał, że zadanie chłopca skończyło się wraz z przyniesieniem listu. Paź dopiero zaczynał służbę na zamku. Jeszcze dziesięć dni temu mieszkał u rodziców w wiosce, potem zabrano go i przebrano w dworskie szaty. Owszem, był wcześniej przyuczany do służby, ale co innego nauki, a co innego poczuć na własnej skórze, co to jest obowiązek. Teraz cierpiał z powodu niewiedzy.
Ej, to nie dwór książęcy, tylko jakaś małoszlachecka podróba. Toż wiadomo, że na dworach wielkich państwa hierarchia wśród służby była sztywna i ściśle przestrzegana, a tu chłopaka niemalże prosto od gnoju dają od razu na komnaty samego władcy?
Jak rozumiem, błyskawicznie nauczono go takich pierdółek jak poprawne wysławianie się i ostrzeżono, by w żadnym wypadku nie wycierał smarków rękawem?

Półprzymknięte oczy zdawały się sugerować, że drzemie (paź?), ale nie, książę (aaa, jednak nie paź) nie spał, jego myśli krążyły intensywnie wokół córki — piętnastoletniej Achai. Achaja była niezwykle wykształconą dziewczyną — nawet jak na warunki królestwa Troy, gdzie nie odmawiano dziewczętom prawa do nauki. Z natury bystra i inteligentna, pod ręką najlepszych nauczycieli szybko przerosła większość chłopców. Achaję nauczono pokonywać kobiece słabości, [znaczy: zatrzymywać miesiączkę?] wyszkolono w fechtunku tak, że była w stanie władać nie tylko krótkim mieczem piechoty, włócznią, nożem i sztyletem, ale nawet dwuręcznym, ciężkim mieczem rycerskim (i od razu wiemy, że to fantasy, bo w realu zweihandery były raczej bronią piechoty) z łatwością równą tej, z jaką inne dziewczęta posługiwały się igłą do haftowania.
Fajnie, fajnie, tylko jedno pytanie: PO CO?
Bycie merysujką zobowiązuje.

Szermierskie zdolności młodej księżniczki pozwalały ciężką szablą jazdy odpierać ataki nawet dwóch naraz instruktorów fechtunku. Achaja potrafiła strzelać z łuku jak chłopak, biegać i pływać jak chłopak, jeździć na koniu jak chłopak, z rozkraczonymi nogami, ale... Ale chłopcem raczej nigdy nie zostanie.
Aha. Czyli cała edukacja księżniczki polegała na wyuczeniu jej sztuki walki?
Bystra była z natury, więc nie trzeba było dbać o jej intelekt. Bajdełej zapamiętajcie dobrze ten opis. Macie przed sobą osóbkę bardzo sprawną fizycznie i cholernie silną jak na piętnastolatkę.

I ta właśnie myśl mąciła spokój Wielkiego Księcia. Od śmierci pierwszej żony stracił nadzieję na posiadanie męskiego potomka.
No, właśnie po śmierci żony powinien jej ponownie nabrać, nieprawdaż?
No nie wiem, może im tam wydzielali po jednej babie na łeb?
Na główkę.

Według prawa, to Achaja miała po nim dziedziczyć tytuł wielkoksiążęcy.
Zapamiętajmy - WEDŁUG PRAWA. Prawo najwyraźniej nie robiło w tym względzie różnicy między kobietą a mężczyzną. Przynajmniej tak zdaje się sugerować to zdanie...

Ale jako kobieta nie mogła zasiadać w Radzie Królewskiej, co spędzało Archentarowi sen z oczu i napawało wstydem, ilekroć musiał uczestniczyć w zebraniach sam, podczas kiedy inni książęta byli tam z synami.
Znaczy co, bycie synem księcia gwarantowało udział w Radzie Królewskiej? Nawet nieletniemu?
Wesoła musiała być taka rada, gdy niemowlaki darły się z głodu lub roztaczały wokół siebie upojny zapach świeżej kupki.

Czuł, że paliły go policzki, kiedy Achaja musiała pierwsza pochylać głowę przed ludźmi z rodów daleko niższych niż jego własny, przed byle chłopcem, który ledwie miał tytuł szlachecki.
Bessęsu. Albo dziewczyna zgodnie z prawem może odziedziczyć tytuł, a wraz z nim przywileje i miejsce w hierarchii (no nie mówcie mi tylko, że w feudalnym państwie tytuł jest wyłącznie ozdobnikiem do nazwiska!), albo też tytuł dziedziczy najbliższy krewny płci męskiej, a baby są do garów, rodzenia i ładnego wyglądania, a do rządów niech się nie pchają.
Jak się niebawem przekonamy, w Troy nie wiedzą, co to konsekwencja.

Kiedy tylko król udzielił mu dyspensy, zgodził się na pierwsze małżeństwo zaproponowane przez radę.
Zaraz - jakiej dyspensy??? Toż chwilę wcześniej była mowa, że książę był wdowcem. Czyżby w królestwie Troy małżeństwo trwało do śmierci - i po śmierci?
No mówiłam przecież, że baby mają reglamentowane. Po jednej na chłopa. Niedługo się wyjaśni, dlaczego.

Owszem — tak kazał obyczaj, ale przy odrobinie chęci można było znaleźć setki sposobów na obejście norm zwyczajowych. Archentar jednak (albo ta część, która w nim dążyła do samokarania się i karania dziewczyny) postanowił zdać się na ślepy los, czy raczej złośliwość złożonej z jego wrogów rady.
Zastanawiam się w tym momencie, czy autor świadomie kreuje księcia na kretyna, czy tak mu samo wychodzi.
Może na masochistę. A może tylko na dupka.

Wynik jednak zaskoczył go. Kiedy żenił się z o rok młodszą od córki dziewczyną, nie przypuszczał, że los obdarzy go w szybkim czasie męskim potomkiem.
Na litość wszystkich miejscowych bogów, przecież PO TO chyba właśnie się żenił?!
Jakoś mu nikt do tej pory nie wyjaśnił, skąd właściwie biorą się dzieci. Myślał, że żona to taki bardziej rozbudowany termofor.

A poza tym czternastoletnia dziś Asija nie była złą żoną.
No to w takim razie albo rada wcale nie była złożona z wrogów księcia (a tylko on w swej paranoi tak uważał), albo może i byli wrogami, ale i durniami przy okazji. Przecież, skoro to do nich należał wybór żony, co im przeszkadzało znaleźć mu jakąś starą, chorą, bezpłodną, taką, która w żaden sposób nie dałaby mu potomka?
Oni też nie wiedzieli, skąd się biorą dzieci.

Miała tylko jeden minus, nienawidziła ładniejszej, zdolniejszej i silniejszej Achai w sposób żywiołowy, a ponieważ etykieta dawała pełną władzę nad pasierbicą, zamieniła jej życie w prawdziwy koszmar.
Och, tak, zapewne był to efekt podstępnego plan wrogów księcia, którzy chcieli w ten sposób dokuczyć jego córce... Nic nie znaczącej, dodajmy. Może mieli jasnowidzenie i odgadli, że Achaja jest Mary Sue?

Prawo stwierdzało jasno — pełną władzę nad córką sprawowała żona.
To prawo, czy etykieta? To są dwie najzupełniej różne rzeczy...
Nie ma to jak zapominać, co się napisało w poprzednim zdaniu, prawda?

Mąż, nawet gdyby chciał, nie mógł ingerować w decyzje.
Nu wot, i znowu bessęsu. Niby byle mężczyzna jest takim panem i władcą wszechświata, wyższym w hierarchii od każdej jednej baby, a tu ojciec o własnym dziecku nie może decydować...
A poza tym to nie jest JEJ córka, tak więc Asija powinna nie mieć nic do gadania w kwestii Achai.
W sumie nikt nie mówił, że prawo (bądź etykieta) zawsze musi mieć sens...
Ale jeżeli jest sformułowane w taki sposób, to aż się prosi, by wykorzystać lukę. Zwłaszcza, gdy chodzi o zdolne i ach-och-zajebiste dziecko, którym książę się PODOBNO bardzo przejmuje.

Achaja jednak była pierwszym dzieckiem Archentara z pierwszej żony i od decyzji męża tylko zależało, kto odziedziczy tytuł.
Czy tylko ja w tym momencie zaczynam się zastanawiać, o czyjego męża chodzi?
Panie Ziemiański, pan zaprzecza sobie ze zdania na zdanie. Chwilę wcześniej było, że Achaja miała odziedziczyć tytuł WEDŁUG PRAWA, a nie decyzji ojca. A dosłownie zdanie wcześniej było znowuż, że ojciec nie miał żadnego prawa decydowania o losie córki, wszystko zależało od żony. *łapie się za głowę*
Puść tę głowę, bo zanim dobrniesz do końca, będziesz łysa i bezucha. Ziemiański za cholerę nie może się zdecydować, jaka właściwie jest pozycja kobiety w Troy, a jak już coś wymyśli, to nie potrafi tego nijak uzasadnić.

Archentar złożył trzymany dotąd w rękach list. Powołanie... Powołanie do wojska.
Cja. Wysłane zapewne przez Królewską Komisję Uzupełnień?

Tak. Każde dziecko ze szlachetnego rodu (a szczególnie wielkoksiążęce — dla przykładu) musiało odsłużyć kilkaset dni w wojsku. Każda rodzina musi oddać chłopca. Jeśli nie ma chłopca to dziewczynę.
To każde, czy jedno, wybrane jako reprezentant rodu?
I wyjaśniło się, dlaczego baby były reglamentowane. Zamiast wychodzić za mąż i rodzić dzieci, siedziały w koszarach.
Tu to jeszcze pikuś, gorzej będzie jak dotrzemy do królestwa Arkach, ale nie uprzedzajmy faktów.
Tam może powiemy parę słów na temat zarządzania zasobami albo np. odtwarzania populacji.

Oczywiście dla bogatych było wiele sposobów na uniknięcie tego prawa, można było usynowić jakieś drobnoszlacheckie dziecko, wykazując się przed radą mniej lub bardziej naciągniętym stopniem pokrewieństwa,
Po co? Skoro kogoś usynawiamy, wcale nie musi wcześniej być krewnym. No chyba, że prawo królestwa Troy też regulowało to w równie mętny i pokręcony sposób, jak choćby kwestię dziedziczenia.
I po co drobnoszlacheckie, nie prościej zawczasu machnąć sobie bękarta z pokojówką?

kazać mu odsłużyć swoje, a potem odprawić, dając w zamian kilka wiosek i zaskarbiając sobie jego dozgonną wdzięczność, ale...
...ale to wszystko bez sensu jest. Przecież wojsko było doskonałą drogą kariery dla szlachty, po kij od mietły pozbywać się tego przywileju?
Bo wojsko jest be, źle karmią i brzydko się wyrażają.
Znaczy, w zamyśle autora najwyraźniej każdy, chłop czy książę (czy baba, nie zapominaj, że kobiety też idą do woja!), stawał do poboru na równych prawach i szedł w kamasze jako zwykły szeregowiec (bardzo demokratyczne to królestwo Troy), a “wojo” było li i jedynie uciążliwym obowiązkiem, ale... ale do cholery KAŻDY, kto wie cokolwiek o funkcjonowaniu społeczeństwa feudalnego, orientuje się, że to tak nie działało!!!

— Panie — Asija, stając z boku, złożyła głęboki ukłon.
— Podnieś się dziecko — Archentar często łapał się na tym, że określał ją tym, czym była w istocie. Nie miał pojęcia, czy jest jakikolwiek sens w radzeniu się dziecka. Był jednak dość stary, a starość skłaniała ku dokładnemu poddawaniu się rytuałom. — Przeczytaj to.
Na starość zgłupiał po prostu i zaczął radzić się najmniej odpowiednich osób, ot i wsio.
Książę był po prostu totalnym safandułą, niezdolnym do podejmowania decyzji i konkretnych działań.

[Asija wyczuwa sposobność pozbycia się pasierbicy, więc namawia męża, by wysłał córkę do wojska. Potem następuje pierwsza z licznych w tej powieści fap-fap-scenek, kiedy to księżna upokarza Achaję, każąc jej uklęknąć i oddać sobie pokłon - nago. Dzięki temu dostajemy opis głównej bohaterki:]

Achaja była piękna i Asija zazdrościła jej tego równie mocno, jak nienawidziła za inne sprawy.Teraz patrzyła na wyprostowaną, nagą dziewczynę, oceniając jej duże piersi, piękne, okrągłe biodra, kształtne nogi...
I starannie omijając wzrokiem szerokie, umięśnione plecy, barki i ramiona dziewczyny swobodnie posługującej się dwuręcznym mieczem “jak inne dziewczęta igłą do haftowania”, pływającej, strzelającej z łuku...
… słowem, wyglądającej jak kulturystka. Ciekawe, tak nawiasem mówiąc, jakim cudem bardzo wysportowana piętnastolatka, nie karmiona bynajmniej kurczakami na sterydach, wyhodowała “duże piersi”.
I to piersi, które najwyraźniej zbudowane są z czego innego, niż tkanka tłuszczowa, bo... ale znów uprzedzam fakty.

Większość dziewcząt rozebranych pod przymusem może wyglądać śmiesznie, ale naga Achaja wyglądała jak rasowa klacz.
Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego bardzo nie lubię tego wyświechtanego jak stara szmata porównania.

Jej długie, farbowane na czerwono włosy opadały na plecy i tworzyły cudowną oprawę dla ślicznej twarzy z dużymi, lekko skośnymi oczami. Stojąc nago, wyglądała jak piękna dzikuska z malowideł wiszących w głównej sali zamku.
Książę Archentar jest widać wielbicielem jakiejś tfu, panie, sztuki współczesnej, skoro zamiast scen mitologicznych albo sławnych czynów swych szlachetnych przodków, kazał powiesić w sali tronowej portrety dzikusów.
Ojtam, ojtam. Piękne, nagie dzikuski - po prostu na ścianach wisiały tamtejsze odpowiedniki  rozkładówek z Playboya.

[W międzyczasie mamy krótki rzut oka na zwyczaje ślubne panujące w królestwie Troy, równie idiotyczne, jak kwestie związane z dziedziczeniem:]

[Rozważania Achai:]
Skoro już nie zostanie Wielką Księżną, nie będzie miała możliwości jakiegokolwiek wyboru w kwestii zamążpójścia.
Obawiam się, że jako Wielka Księżna też by go nie miała - patrz, parę akapitów wyżej, rada, która decyduje, kto z kim.

Miała tylko nadzieję, że męża zdąży jeszcze wybrać jej ojciec, a nie Asija.
A co, przewiduje rychły zgon tatulka?
*Znudzonym głosem* Ojciec nie miał prawa decydować o losie córki, pamiętamy?

Miała nadzieję, że wyjdzie za jakiegoś miłego, choć trochę inteligentnego chłopca, który zawiezie ją do jakiegoś wiejskiego dworku, gdzie będą się kochać na sianie, a ona będzie mu rodzić dzieci i zajmować się gospodarstwem.
Khem, cały czas mówimy o tej bystrej i inteligentnej merysujce, doskonale władającej bronią wszelaką?
Taaaa. Dochodzę do wniosku, że ci cali Troyańczycy zwyczajnie cierpieli na tytułomanię, a Wielki Książę nie był prawdopodobnie nikim więcej, niż tylko dziedzicem kilku, może kilkunastu folwarków.

Tak, pamiętała taki ślub, kuzynki, jedno z najpiękniejszych zdarzeń w dotychczasowym życiu, kiedy udało jej się zostać druhną i przez cały czas trwania ceremonii stała tuż obok przytulonych do siebie chłopaka i dziewczyny.
“Udało jej się”?! Toż mieć za druhnę córkę Wielkiego Księcia powinno być zaszczytem dla panny młodej, czyż nie?
Widocznie panna młoda była córką Jeszcze Większego Księcia.

Achaja przymknęła oczy. Pamiętała tamtą dziewczynę, jej roześmiane oczy i dziwnie rozleniwione ciało... Czy to możliwe, żeby ją samą też to spotkało? Bo jeśli męża wybierze jej Asija, to będzie nim albo bezzębny staruch albo któryś z ich wrogów, któremu odda się dziewczynę wyłącznie dla polityki.
Chwila. Jeżeli córki wydaje się za mąż “dla polityki”, to przecież nikt, do cholery, nie pozwoli podejmować takiej decyzji czyjejś smarkatej żonie! Zwłaszcza, że dopiero co czytaliśmy, że to RADA wybiera kandydatów. Asija nie może więc mieć nic do gadania w tej sprawie.

Wiedziała, jak wyglądają takie śluby — w zastępstwie. Jakaś służąca ubierze ją, Achaję, w ślubną suknię i wyprowadzi do sali pełnej świadków. Tam, publicznie posadzi się ją na wysokim, małżeńskim stołku, a mistrz ceremonii brutalnie sprawdzi jej dziewictwo. Potem założą jej pas i wysłannik męża poprowadzi świeży nabytek do pana.
O, już widzimy, jakie porno kręci szlachetnych Troyańczyków. Publiczne upokorzenie, fuck yeah!
Pozwolę sobie zauważyć, że w ten sposób nie tylko upokarza się pannę, ale również obraża jej rodziców.

Achaja zagryzła wargi. Całe życie w pasie cnoty... Słysząc śmiechy nałożnic z drugiej sali.
Tja. Ciekawam w takim razie, skąd książęta biorą prawowitych potomków i dziedziców? I dlaczego księżna Asija nie lata w pasie cnoty, a Archentar nie ma całego zastępu synów spłodzonych z nałożnicami?
*próbuje znaleźć logiczne uzasadnienie i po chwili rozkłada bezradnie ręce*

Rozdział drugi

Ciemne, zadymione wnętrze karczmy nie sprawiało dobrego wrażenia na kimś, kto wchodził do niej z roziskrzonej, mlecznobiałej od świeżego śniegu przestrzeni na zewnątrz. Bywalcy jednak, głównie chłopi, czasem zabłąkany kupiec czy wędrowny rzemieślnik, umieli docenić jej dobre strony.
Taaaa, bo chłopi mieszkali w przestronnych, jasnych willach z wielkimi, oszklonymi oknami.

Można było darować poczerniałe od starości ławy, popstrzone pajęczynami belki u powały
Popstrzone to chyba przez muchy. Pajęczynami mogły być oplecione.

czy prawie uwędzone od dymu deski wobec niewątpliwych zalet. A właściwie jednej zalety. Był nią stary arendarz, według nowej mody nazywany czasem karczmarzem,
Hm, a jego miejsce pracy wedle starej mody nazywało się jak? “Arendarz” nie jest dokładnym synonimem “karczmarza” - oznacza po prostu dzierżawcę, więc arendarzem równie dobrze mógł być zwany np. miejscowy młynarz, kowal, ktokolwiek, kto nie był “na swoim”. I nowa, czy stara moda nie ma tu nic do rzeczy.
Skoro miano “karczmarz” jest przejawem nowej mody, to budynek nie powinien się nazywać “karczma”, tylko “arenda”.
No i dziwny to kraj, w którym chłopi cenią karczmarza, zamiast cenić dobre piwo i smaczne jadło.
Widocznie karczmarz... *milknie, zalana potokiem skojarzeń*

co prawda, kutwa, zawsze odmawiał kredytu, ale... Ale też, w pewnym sensie, był człowiekiem uczciwym. Miał pędzoną u siebie w domu, niefałszowaną gorzałkę, i najtańsze piwo w całej okolicy, do którego nigdy nie dolewał wody.
Taa, a zagrychę dodawał gratis.
I oto, jak autor dyskretnie nam przypomina, że znajdujemy się w krainie fantasy... jeśli w ogóle nie baśni.

Był karczmarz, co do piwa wody nie dolewał,
Mimo to był najtańszy i dobrze się miewał.
- A cóż to jest za bajka? Przecież to być może!
- Prawda, jednakże ja to między bajki włożę.

[W karczmie poznajemy Zaana, świątynnego skrybę, który przy piwie rozmyśla nad swym nudnym i zmarnowanym życiem. ]

Miał czterdzieści lat. Jego udziałem była nuda. Nuda i piwo w karczmie, na które ledwie go było stać.
A ponoć najtańsze było...

Coraz częściej łapał się na tym, że zamiast czytać, zamiast podziwiać, szedł do karczmy i zrozumiał także, że czyni to coraz częściej.
Coraz częściej łapał się na coraz częstszym czynieniu?

Że musi to robić codziennie. Zastawił prawie wszystko, srebrny pierścień, który dał mu kiedyś szlachcic za napisanie pozwu i kolczyk od jakiejś młodej pani za napisanie miłosnego listu.
To jest skryba świątynny, czy skryba łapiący byle fuchy na bezrobociu?

Przepijał wszystko ze swoich maleńkich zarobków. Wiedział, że przepije także całe oszczędności — cztery brązowe, zaszyte głęboko w poduszce barłogu. Cztery brązowe — dorobek życia świątynnego skryby.
Zapamiętajmy wysokość dorobku życia skryby, dobrze?

[Pojawia się nowy gość - młody, może siedemnastoletni chłopak o nienaturalnie białej skórze i włosach]

— Jestem szlachetnym rycerzem — powiedział chłopak, przesuwając wzrokiem po wnętrzu karczmy. Widok tępych, chłopskich mord wywołał na twarzy lekkie skrzywienie.
— A gdzie leżą twoje ziemie, panie?
— Nie mam ziemi — coś w głosie chłopca świadczyło, że jest trochę skonfundowany. — Jestem błędnym rycerzem wyjaśnił. — Przemierzam gościńce i... — przełknął ślinę — zabijam smoki, demony, potwory.
Wiedźmin się znalazł, mać jego gamratka. Nawet karnację ma odpowiednią.
Nawiązania aż walą po oczach - wygląd, profesja... Tyle, że taka strzyga z Wyzimy to by naszego bohatera zjadła jednym kłapnięciem.

(...)
Zabija smoki. Zaan pokręcił głową. Smoków, wiadomo, nie ma. Demony... Demony albo są, albo też nie ma.
Te, panie skrybo świątynny, skąd ten sceptycyzm u osoby prawie-że-duchownej?
Tu powinien być cytat, dotyczący bodaj żyrafy czy nosorożca, że takiego zwierza być nie może, bo by wystawiało złe świadectwo Stwórcy, ale za cholerę nie pamiętam, z czego to był cytat.

Jeśli są, to ten chłopczyk za mały na nie. A potwory? O taaaak. Potwory to ty zabijasz. Takie, co chodzą na dwóch nogach i gadają ludzkim językiem. Za pieniądze. Cóż. Zbój, czy nie zbój, był to absolutnie pierwszy rycerz, którego Zaan widział na własne oczy.
Płatny zabójca, ale rycerz. Hell yeah, to się trzyma kupy.

Musiał być w potrzebie, skoro odważył się głośno opowiadać o swojej zbójeckiej ofercie. (...) Zaan miał wrażenie, że to nie tylko jego pierwszy rycerz, ale także pierwszy naprawdę wolny człowiek, jakiego zdarzyło mu się widzieć.
Rycerz, śmycerz. Kto jak kto, ale świątynny skryba rozczytany w księgach powinien wiedzieć, że nie każdy, kto ma miecz u boku i przedstawia się jako “szlachetny rycerz”, rzeczywiście nim jest!
Może Ziemiański dokonuje tutaj redefinicji pojęcia, a “rycerz” oznacza po prostu każdego, kto ma miecz i nie zawaha się go użyć?
I po czym Zaan poznał tę “prawdziwą wolność”? Po niemaniu ziemi i włóczeniu się po gościńcach w poszukiwaniu zarobku?

“Rycerz” umawia się z karczmarzem na robotę.
— Kto to ma być? — to był głos chłopca.
— Piekarz. Piekarz, tu niedaleko, nie... cztery chałupy dalej.
Cztery chałupy dalej. Można powiedzieć, w środku wsi, a w każdym razie, nie na odludziu. Zapamiętajmy.
Dodajmy, że kwestię zabójstwa sąsiada omawia we własnej karczmie. Fakt, że w komorze, ale - jak widać na przykładzie Zaana - podsłuchanie tej rozmowy nie było trudne.  
A swoją drogą, piekarnia na wsi, to już baby nie pieką chleba każda w swoim domu, z własnej mąki?
Baby nie mają czasu na pieczenie chleba, bo siedzą pięć chałup dalej u fryzjera albo sześć chałup dalej u kosmetyczki.
(...)
— No dobra. Dziesięć srebrnych i piekarzowa może dać na katafalk.
(...)
— Sześć. — głos karczmarza zdecydowanie stwardniał. — Sześć brązowych.
— Co?!!!
— Sześć brązowych. Nie wygodził mi, jak miał. On...
Nie wygodził? MAM SKOJARZENIA :D
No co, bagietkę mu źle wygniótł...
(...)
— Dobra, dobra. Sześć brązowych i daj mi teraz żreć, bo się zrzygam z głodu.
— Zjeść dam. Ale odliczę od tych sześciu. A z głodu się nie zrzygacie. Jak żołądek pusty, to nie ma czym.
Ostatecznie karczmarz odlicza od ceny za zabójstwo trzy brązowe - za posiłek składający się z jajecznicy na słoninie, pajdy chleba i kubka okowity. Porównajmy to teraz z dorobkiem życia Zaana - CZTEREMA  brązowymi zaszytymi w sienniku. Oczywiście można przyjąć, że zarabiał tak nędznie, że faktycznie zaoszczędził tyle, co na jeden obiad, ale... po pierwsze, facet, który umie czytać i pisać, co prawdopodobnie jest tu rzadkością, skoro nawet szlachta zwraca się do niego, by załatwiał ich sprawy? Po drugie, skąd wobec tego miał na codzienne wyżywienie i chlanie w karczmie, skoro karczmarz kredytu nie dawał? No i po trzecie, wychodzi na to, że po prostu autor nie przemyślał systemu monetarnego swojego świata i już.

A teraz zobaczmy, jak młodzieniec zwany Siriusem zabiera się za wykonanie zlecenia. Zaan natomiast leci go podglądać.

— Otwierać! — huknął pięścią w drzwi. Drzwi jednak były zawarte. — Hej tyyyyy!!! Otwieraj, psiamać!
Piekarz musiał jednak coś wywęszyć. Jego twarz mignęła przez moment w oknie na piętrze i widać było, że ani myśli otwierać.
— Hej ty! Na jednej nodze! — chłopak chciał go wziąć podstępem. — Chleb przyszedłem kupić!
— Chleba nie ma — rozległ się przytłumiony głos z góry.
— No to mąkę kupię. Mnie tam za jedno!
Nie macie mąki? To może ziarno? Słomę? Plewy? Mnie tam za jedno!
Mistrz podstępu, wirtuoz  intrygi, geniusz zdrady. Ja pierniczę...

— Po mąkę? A to do młyna idźcie!
— Toż zima — zdziwił się autentycznie chłopak. — Młyn zamknięty.
No jasne, a młynarz wyjechał na urlop do ciepłych krajów.
Nie bój żaby, młynarz i w zimie miał zapas mąki i kasz do sprzedaży - albo, by dać biedniejszym chłopom na odrobek. Reymont się kłania...

Piekarz nie znalazł kontrargumentu. Cisza przedłużała się coraz bardziej.
— Hej tyyyy! — chłopak zrozumiał, że tamten nie otworzy po dobroci. — Wiesz po co przyszedłem?
— Jużci!
— No to otwieraj! [I daj się grzecznie zakatrupić!] A nie... To czerwonego kura puszczę!
— A czym ogień skrzeszecie na ziąbie?
Istotnie, porywisty wiatr zdawał się przybierać na sile, potęgując mróz i sypiąc śniegiem.
Ojtam, Kmicic dał radę skrzesać, jak szedł wysadzać kolubrynę (a też w zimie to było!), to i ten powinien dać. Chociaż... póki co, to się sprytem raczej nie popisuje.

— Już ty się nie martw. Kura puszczę. Żonka i dziecka zgorzeją. Po co?
— Jużci! We śniegu chałupa się nie zajmie!
I się tak drą na cały regulator. To ma być konkurs na najbardziej widowiskowe skrytobójstwo, czy kabaret?
Bo on nie jest skrytobójcą, tylko jawnobójcą.

— O żesz ty — chłopcu również skończyły się argumenty.
*Kura siedzi lekko skołowana i zastanawia się, co to, kurnać, ma być. Popis tępoty obydwu stron, zapewne. A dalej będzie jeszcze lepiej...*

Stękając z wysiłku, chwycił żłób służący w lecie do pojenia koni, rozpędził się i walnął nim w drzwi. Ale drzwi były mocne. Chłopak uderzył żłobem raz i drugi, potem odszedł i znowu się rozpędził. Tym razem żłób pękł na pół.
I tak dalej, i tak dalej - chłopak usiłuje wyważyć drzwi, potem wspina się do okna, piekarz z żoną rzucają w niego różnymi rzeczami. Ogólnie wrzask i rozpierducha - więc dlaczego nikt nie reaguje, nie wyjrzy choćby z ciekawości? To nie wielkomiejskie osiedle-sypialnia z jego obojętnością, to mała wieś, gdzie wszyscy się znają i obcy przybłęda atakujący piekarza z pewnością wywołałby jakąś reakcję!!!

(...) Stojący naprzeciw Zaan wiedział jednak, że go nie powstrzymają. Wiedział też, że do domu można łatwo się dostać z drugiej strony, od piekarni, gdzie drzwi trzyma tylko mały haczyk.
No? I dlaczego pan wielki rycerz, zabójca na zlecenie, nie zbadał wpierw terenu, nie sprawdził,
którędy łatwiej można dostać się do środka? I dlaczego, do ciężkiej deutery, piekarz się po prostu tamtędy nie wymknął i nie zwiał?!
Znowu szukasz sensu w op... szlag, to nie jest opko, to przeca dzieło drukiem wydane. Kurczę, może cała ta historia z zabójstwem ma być Elementem Komicznym?
Serio, to jest tak głupie, że nie ogarniam. Piekarza można było dyskretnie i bez wysiłku ukatrupić na tysiąc sposobów, ale nieee, po co myśleć, lepiej odwalić cyrk godny naprutego dresa.

Sirius jednak dostaje się do domu i gania z mieczem za piekarzem, przekonując go, by nie uciekał.

(...) Piekarz nie dał się przekonać, wycofywał się w stronę pieca, parując uderzenia stołkiem. Chłopak nie mógł wziąć zamachu w ciasnej izbie. Walnął mieczem w powałę, potem strącił z szafy lichtarz i stłukł dzbanek stojący na ławie.
Litości! Toż przez ten czas, jak on tak się szamoce ze swoim Zerwikapturem, piekarz powinien mu już z piętnaście razy tym stołkiem przypierdzielić!
Albo piekarzowa powinna przywalić wałkiem w durny łeb.

Dopiero kolejnym ciosem udało mu się wytrącić stołek z rąk piekarza. Ten jednak nie zamierzał się poddać. Dokonując cudów zręczności, wcisnął swoje tłuste cielsko w wąską szczelinę pomiędzy ścianą a piecem.
O, piekarz, widzę, oblatany w konwencji - ukrywa się w miejscu, z którego nie ma ucieczki.
Duży ten piec mają, skoro nie da się dziabnąć faceta wciśniętego w przestrzeń między nim a ścianą. A izba tak ciasna, że mieczem się zamachnąć nie sposób. Panie Ziemiański, widział Pan gdzieś taki duży piec w takiej małej izbie?

Sirius klął, nie przebierając w słowach, piekarz wrzeszczał, bo piec parzył go coraz bardziej, trzy kobiety — żona i córki płakały, stojąc na schodach.
I dlaczego, do murwy przędzy, te trzy kretynki nie lecą w tej chwili przez wieś z wrzaskiem, skrzykując chłopów na pomoc?! Albo nie rzucają się na napastnika z miotłami, garnkami, stołkami i co tam jeszcze pod ręką było?! Nożami, kurnać, kuchennymi!
Bo w tej książce kobiety nie do tego służą, proszę Kury.

Sirius ostatecznie zabija piekarza, następnie wygłasza kazanie do wdowy, że powinna prędko nowego chłopa brać i odchodzi. Za nim leci Zaan, zachwycony tym, że “bierze udział w historii”.

O tym zdarzeniu ludzie w okolicy będą mówić jeszcze przez pięćdziesiąt lat! Ich wnukowie będą opowiadać całą historię przyjezdnym jeszcze za sto lat! Bogowie! Dwanaście lat temu bułany koń kowala złamał na łące nogę — to teraz z nazwy „Łąka Bułanego”. A ta piekarnia?! Wieś, która nie miała nawet nazwy, będą teraz nazywać „Wsią Zabitego Piekarza”?
Bo do tej pory nazywali ją “Wsią, w której stoją trzy chałupy na krzyż, a mimo to jest tam jeszcze piekarnia, która jakimś cudem się utrzymuje, oraz karczma i świątynia z własnym skrybą.”

A on to widział! Uczestniczył w historii. Był świadkiem, jak się tworzyła. Nie, nie świadkiem, uczestnikiem. On współtworzył historię, bo i o nim będą teraz miejscowi opowiadać.
Mujeju, mujeju! To przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat najciekawszym wydarzeniem godnym zapamiętania było to, że koń nogę złamał, a tak nic? Żaden zięciaszek po pijaku nie porachował kości teściaszkowi? Na żadnym weselu chłopy się wedle zwyczaju sztachetami nie prały ani konfesjonalnie nożami nie rżnęły? Żaden sąsiad z zawiści brogu drugiemu nie podpalił? Zbóje z lasu nie napadły, choćby i na karczmę?  Żadna rodzinka nie powaśniła się przy podziale schedy? Taż tam anioły, nie ludzie żyją!

[Sirius odbiera zapłatę za zabójstwo i przy okazji morduje jeszcze rycerza Zakonu, który się akurat napatoczył. Zaan zgłasza się do niego na giermka, obaj zabierają konie rycerza i odjeżdżają]

Rozdział trzeci

[Uczta u księcia Archentara, z udziałem L’atha, posła z Luan i czarnoksiężnika Mereditha. Zwróćmy uwagę na wzmianki o etykiecie i zwyczajach, ok?]

Wielki książę Archentar oszczędnym, ściśle określonym przez etykietę ruchem ręki, zaprosił gości do stołu. L’ath i Meredith zasiedli po obu stronach gospodarza, pilnując, żeby żaden z nich nie zrobił tego szybciej niż drugi. Potem jednak atmosfera znacznie się rozluźniła. Poseł poprosił o możliwość obsługiwania go przez własne niewolnice — tylko one wiedziały, co wolno mu jeść, a czego nie.
Trochę późno się obudził. Takie rzeczy powinien ustalić przed ucztą, że o przywiezieniu własnego kucharza nie wspomnę.
Tak, jakbyś nie wiedziała, że to tylko pretekst do pokazania paru dup i cycków.
(...)
Etykieta nie pozwalała jednak na najmniejszy nawet komentarz dotyczący surowości obyczajów gospodarza.
— Panie... — stary kucharz podszedł do stołu i ciężko opadł na kolana. Był bardzo ociężały i coraz trudniej było mu stosować się do wymogów obyczaju.
(...)
— Znajdź w piwnicy najlepsze wino! — polecił [książę] zgodnie z nakazem etykiety.
Niby nie powinnam się czepiać neverlandowej etykiety, ale to tak strasznie, strasznie trąci... khem... estetyką  złotego łańcucha na nowobogackim czerwonym karczychu!

(...)Kiedy pojawił się z powrotem z wielkim dzbanem, Archentar wskazał córkę. Obyczaj nakazywał, żeby pierwszy kielich wychylił ktoś najmniej znaczny przy stole. W tym celu zawsze, w każdej uczcie towarzyszyło rodzinie, oficjalnym gościom i przyjaciołom domu kilku tak zwanych „ubogich krewnych” — ludzi, którzy nigdy nie mieli prawa zabierania głosu, których ignorowało się i traktowało jak powietrze, a ich jedynym zadaniem było kosztowanie pierwszych kielichów (by nikomu choć trochę bardziej znacznemu nie przypadł w udziale ten poniżający obowiązek),
Co takiego poniżającego jest w wypiciu pierwszego kielicha - nie wiemy i nie dowiemy się. Zrozumiałabym, gdyby mowa była o niebezpieczeństwie (trucizna!), ale cały ten zwyczaj wygląda na naprędce wymyślony, by pokazać, że OMG, OMG, Achaja znów została publicznie upokorzona, fuck yeah!

branie na siebie winy za zbyt głośne czknięcia czy pierdnięcia oficjalnych gości (tak, tak... każdy przecież pamięta, jak uporczywe wiatry księcia Linnoy podczas uczty doprowadziły do prawie dwudziestoletniej wojny pomiędzy jego księstwem, a tyranią Symm).(...)
Jasne, jasne, zwalenie czyjegoś jawnego chamstwa na ubogiego krewnego z pewnością wystarcza, by osoba opierdziana nie czuła się obrażona.

Teraz jednak Archentar wskazał na swoją córkę. Chciał ją ukarać za to, że perfidnie tak dobrze radziła sobie, nawet stojąc? Za jej wcześniejszy ostry wobec macochy język? Ale była to kara zbyt sroga. (...)
Zwłaszcza, że książę w tym momencie poniżał samego siebie, stawiając własny ród na najnizszym szczeblu hierarchii.

Kucharz, z reguły mało czuły na wymogi etykiety, podszedł do dziewczyny tak denerwująco powoli, że dosłownie chwile dzieliły go od chłosty. Achaja jednak dzielnie podniosła swój kielich.(...) Potem podniosła kryształ do ust i wychyliła zawartość jednym wielkim haustem, odrzucając głowę do tyłu. To była jej zemsta na ojcu — niech przez moment goście sądzą, że ma córkę zajadłą pijaczkę.
Dziewczyna, która była ponoć wyjątkowo bystra, powinna doskonale wiedzieć, że goście pomyślą coś zupełnie innego. Pijaczki raczej by nie prezentował publicznie, prawda?

Kucharz zzieleniał bardziej nawet niż sam Archentar. Książęce dziecko, a goli wino jak marynarz w porcie! Taka zniewaga! Taki policzek wymierzony gościom!? Takie splunięcie w twarz posła L’atha!
No właśnie.

Kucharz żegnał się z życiem, Asija nie mogła uwierzyć w swe szczęście, L’ath zastanawiał się, czy może sam wypowiedzieć wojnę, czy musi czekać na decyzję cesarza...
Te, koleś, to wysłali cię w posły nie określiwszy zakresu kompetencji?
Ostatecznie sytuacja zostaje rozładowana żartem Achai na temat jakości wina. Widzimy jednak, jak ważną rolę pełni etykieta na dworze; jej nieprzestrzeganie przez służbę może zostać ukarane śmiercią, a przez gości lub gospodarza - doprowadzić do wojny. A jednak... wróćmy do pewnej kwestii.

Poseł poprosił o możliwość obsługiwania go przez własne niewolnice — tylko one wiedziały, co wolno mu jeść, a czego nie.
Aha, zatem może się przydarzyć, że poseł nie zje czegoś z dań przygotowanych przez książęcych kucharzy? Ale czyż nie jest to zniewaga dla gospodarza? Co z etykietą?

Niewolnice były praktycznie nagie. Każda z nich miała na sobie tylko rodzaj fartuszka. Nie uszło to również uwadze Archentara. On też był poruszony i chociaż słyszał o niewolnicach cesarstwa, zastanawiał się, jak zapytać o takie zhańbienie kobiet, żeby nie obrazić gościa. Z kłopotu wybawił go sam L’ath.
— Przepraszam, widzę, że widok niewolnic wzbudza pogardę.
Ciekawie użyte słowo. Pogardę wobec... kogo? Rozumiałabym odrazę lub ewentualnie zdumienie, ale słowo “pogarda” w tym miejscu po prostu nie brzmi zbyt szczęśliwie.

— Ależ...
— Wiem, jakie są zwyczaje Królestwa Troy. U nas także się je szanuje. Wiem też, że żadna kobieta nie może chodzić półnago.
I właśnie dlatego pcham wam przed oczy te gołe zadki i piersi. Żeby was cholera wzięła, żeby wasze żony i córki poczuły się jeszcze gorzej i żebyście nie mieli złudzeń co do faktu, że mam was i wasze zwyczaje w dupie.

— One są całkiem nagie — wtrącił Meredith.
— Tak. Ale to nie kobiety. To niewolnice. Nieludzie — cierpliwie wyjaśniał poseł. — To tak jakbyście, panie, dopuścili do stołu psy. One również nie noszą szat.
Tylko dziwnym trafem masz akurat same suki. Kurde, facet, nie pieprz nam tutaj, że to “nie kobiety”, bo dźwięk fapania niesie się po komnatach, że aż szyby dzwonią.

— A... — Archentar czuł, że czerwienieją mu policzki. — Dlaczego tak dziwnie wydymają usta?
— Och, to takie zabezpieczenie. Każdej niewolnicy wypala się na pośladku znak jej stanu. [Nie żeby miało to jakiś związek z wydymaniem ust, ale każdy pretekst do pogadania o dupie jest dobry.] W usta wkłada się im specjalny knebel, który sprawia, że nie mogą rozewrzeć szczęk ani poruszyć językiem.
Przy dłużej przeciągających się ucztach masowo padają trupem, zadławione własną śliną.
Nie wspominając już o tym, jak malowniczo będzie im ślina ściekać z kącików ust.
Proszę mi to ustrojstwo rozrysować, bo za cholerę nie wiem, na jakiej zasadzie działa, skoro od zewnątrz go nie widać, a uniemożliwia rozwarcie szczęk. Wbija się małymi haczykami w dziąsła? Jak słodko!
Może to taka super-duper magiczna mordoklejka.

One nawet nie mogą nikogo poprosić o pomoc.
Tak, to zdanie również wygłosił facet, dla którego niewolnice to nie są ludzie, a w ich traktowaniu nie ma niczego niestosownego.
A skoro tak, to przed czym ma być to zabezpieczenie? Przed proszeniem o pomoc? Przed pluciem do kielicha z winem? Jaki sens ma ten knebel?
Sens... sens... przepraszam, nie mogę się skupić, to fapfapfapfap w tle mi przeszkadza.

— Straszne — mruknął Meredith.
— To tylko niewolnice.
Cóż z tego, że poseł uważa niewolnice za nieludzi, skoro w oczach gospodarza i pozostałych gości ludźmi jednak są, a takie traktowanie jest hańbiące? Gdzie etykieta? A może poseł świadomie chciał poniżyć księcia? Przecież znając obyczaje tego kraju mógł - ba, powinien! - kazać im się ubrać, nieprawdaż?
Prawdaż, prawdaż. I nie pojmuję, jakim cudem autor tego nie zauważył.
Może też się nie mógł skupić.

[Towarzystwo rozmawia o handlu i polityce, Asija na różne sposoby stara się upokorzyć Achaję. Pojawia się motyw Chorych Ludzi - dziwnego ludu, który “nie ma władzy ani honoru”, za to ma niezwykle skuteczną broń - muszkiety. Wreszcie Meredith rozpoczyna opowieść o pewnym oblężeniu]

— Jeśli nie znudzę słuchaczy... — powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych, ale nikt oczywiście nie zgłaszał zastrzeżeń. — Byłem na uroczystości odnowienia ślubów Tyrana Symm. Miasto Heberon, też port (...) Otóż dziwna to była uroczystość. Wojska Linnoya oblegały Heberon od roku. Dwudziestoletnia wojna miała się ku końcowi. Symm przegrywało już zaduszone biedą, ale... Tyran nie żałował niczego. Nigdy przedtem nie widziałem takiej uczty. Stosy wymyślnych potraw sięgały sufitów w Starym Pałacu. Goście, poselstwa z całego świata, wspaniałe szaty, książęta... samych służących było więcej niż gości.
Ta. I te wszystkie poselstwa tak sobie ot, przyjechały do oblężonego miasta. Ciekawe, którędy. I te wszystkie potrawy też tam sprowadzono. Chyba mostem powietrznym. Albo kanałami.
W podziemiach pałacu mieściły się wielkie chłodnie napędzane magią, świeże owoce i warzywa hodowano w szklarni na dachu, dziczyzna teleportowała się wprost z lasu, goście przylecieli sterowcem.

A pod oknami ciżba zabijająca się, by ogryźć wyrzucane resztki.
— Ludzie? — zdziwił się Archentar. — Nie psy?
— Wszystkie psy dawno zjedzono w czasie oblężenia. Dziwna to była uczta. Wojska Linnoya szturmują mury, goście się bawią, tonąc w zbytku, a o krok dalej chamstwo wyrzyna się, nie szczędząc kobiet ani dzieci, by wyssać choćby dawno ogryzioną kość. Straszna noc. Ogień na murach, krew pod oknami, muzyka wewnątrz pałacu.
Tak, tak, wiemy, że to topos taki, państwo się bawi, gdy lud zdycha z głodu (a jak nie mają chleba, niech jedzą bułki), ale...

— Ano tyran zgromadził wiele osobliwości. Były dziwne ptaki, pawie, piękniejsze niż honorowa gwardia, były słonie — żeby je na sale wprowadzić musieli dwie ściany w pałacu rozebrać —
Breszesz, Waćpan! - jak rzekłby pan Zagłoba, nie zważając na etykietę. Jasne, po roku oblężenia, gdy w mieście zjedzono nawet psy - okazuje się, że zachowano słonie? Kilka ton mięsa, które co dzień musi zjadać ponad 200 kg paszy? Skąd, jak i po co?!
Bo to tyran był, krwiopijca i oprawca. I nikt go wcześniej ze stołka nie usunął, bo potencjalni zabójcy nadawali się do tego fachu mniej więcej tak, jak nasz geniuszek Syriuszek.
Kuro, dajże spokój. Toż czytasz takie współczesne “Baśnie z 1001 nocy”. Niewolnice, sułtan, słonie, jeszcze tylko dżinna z lampy brak.

Rozdział czwarty

Dzięki pomysłowości Zaana, a raczej jego znajomości zwyczajów i niewielkiego rozumu miejscowych urzędników państwa, uniknęli pogoni i zasadzek. Jeśli oczywiście ospali urzędnicy zdołali w ogóle zorganizować jakieś pogonie i zasadzki. Do wiedzy Zakonu jeszcze nic nie mogło dojść, bo było za daleko.
Dzięki pomysłowości Zaana oraz z niewielką pomocą Imperatywu Narracyjnego, bo nawet urzędnicy o bardzo małym rozumku nie powinni mieć szczególnych trudności z wytropieniem i ujęciem mordercy o BARDZO charakterystycznym i niespotykanym w tych okolicach wyglądzie...
Który zarżnął rycerza cholernie potężnego Zakonu oraz... pozostawił przy życiu jego dwóch pachołków. Jasne, jasne, żadni urzędnicy z pewnością się tym nie zajęli.

[Sirius opowiada Zaanowi swoją historię - jako dziecko został porwany i wychowywał się wśród piratów:]

— No i... zacząłem im broń czyścić (i polerować buzdygany) i strawę nosić, a potem... jak znowu podrosłem... to na brzeg chodziłem. Znaczy do wsi, na szpiegowanie. Żeby zobaczyć czy domy bogate, gdzie karczma, czy dwór jaki jest, czy wojsko może stoi. I ja piratom wszystko mówiłem, a oni potem w nocy... — Chłopak złamał w palcach patyk, którym dotąd się bawił. — Jak w nocy szli, to ja mogłem iść za nimi. Czasem nawet jakiegoś chłopa mieczem ciachnąłem, jak go ktoś wcześniej dziabnął, a nie ubił — nagle Sirius uśmiechnął się smutno. — Tośmy się bili, rabowali i palili. Fajnie było z piratami — westchnął ciężko
I po dzieciństwie spędzonym wśród piratów on odwala taką amatorszczyznę, zabijając piekarza?!
No nie, to akurat ma sens, nauczył się działać “na rympał” i z wrzaskiem i tak mu już zostało.

[Następnie Sirius jako ośmiolatek (tak!) zostaje sprzedany na galery, spędza tam kilka lat przykuty do jednego wiosła z księciem Siriusem z Troy (Kura starannie pomija milczeniem idiotyzm przykuwania ośmiolatków do wiosła, nawet jeśli było to “najmniejsze wiosło, to pierwsze od steru”) i poznaje dokładnie jego historię.]

Ja nie miałem imienia, a on miał — właśnie Sirius. Byliśmy podobni do siebie, to mnie galernicy nazwali Sirius 2. A on był wielkim księciem.
Sirius 2. I tak to jest zapisane nawet w moim wydaniu drugim POPRAWIONYM. Cyfrą.

— Sirius... — Zaan schował listy na powrót do sakwy. — Po naszemu Syriusz. Tak?
— Taaa... Ja się tak nie nazywam — wyznał chłopak.
To już wiemy. “Ja nie miałem imienia” - raptem trzy  linijki wcześniej.

— Hm... Syriusz, Orion, Achaja, Archentar — to książęce imiona z królestwa Troy. Od gwiazd, od nieba.
Fajnie, tyle że o ile Syriusz jest, owszem, nazwą gwiazdy, to Orion gwiazdozbioru, a Archentara nima. Jest za to Achernar. Achaja (Achaia) jest nazwą małej planetoidy odkrytej w latach 20-tych XX wieku. Czyżby autor sugerował, że w królestwie Troy astronomia stoi na co najmniej dwudziestowiecznym poziomie?

[Potem, podczas bitwy, statek zaczyna tonąć...]

— Jak nas zniosło to utknęliśmy na mieliźnie. Ci co jeszcze nie utonęli, to myśleli, że może choć na razie ujdą z życiem, ale nie. Okręt się osuwał, wody zaczęło przybywać.
(...)
— Jeden strażnik mnie lubił. Bo... bo on lubił chłopców, nie dziewczyny... I ja mu kilka razy... bo... on mi lepsze jedzenie czasem dał, i mniej bił... I jak żeśmy osiedli na tej mieliźnie, to on przyszedł, bo nadzorcy już nie było, i chciał, żebym mu zrobił... wielkie świństwo. I ja mu powiedziałem, że tak... i mnie odkuł.
Znaczy, statek od góry się pali, od dołu tonie, zamęt, bitwa, krew, trupy, a strażnika w środku tego wszystkiego na amory naszło? Nie ogarniam.
Jakie amory? Mowa o “wielkim świństwie”, mnie się to nijak z amorami nie kojarzy.
No dobra, na świntuszenie mu się zebrało. Swoją drogą, skąd u chłopaka wychowanego wśród piratów i galerników te opory przed nazywaniem rzeczy po imieniu?
I skąd w strażniku skłonność do proszenia galernika o cokolwiek?
I właściwie, w czym mu przeszkadzały łańcuchy? Gąb im nie kneblowali.

[Ostatecznie Sirius odpływa, zostawiając swych towarzyszy - tonących. Potem zaczyna posługiwać się na stałe imieniem księcia. Dowiadujemy się też, że byli do siebie podobni fizycznie - książę był albinosem. Zaan zaczyna knuć plan.]

Śnieg wokół sprawiał, że opowieści z mórz południowych brzmiały tu jak bajki. Jak legendy, które nigdy nie zdarzyły się naprawdę, a powstały jedynie w umysłach trubadurów, ku uciesze gawiedzi. Upał, słońce, ciepła, morska woda. Tu? W kniei wśród zamarzniętych gór? To było jak opowieści z ksiąg, które czytał Zaan.
Aha - mamy tu zatem pośrednie potwierdzenie faktu, że Sirius, zanim spotkał Zaana w karczmie na zadupiu wszystkiego, musiał przewędrować spory kawał świata. Ciekawe, z czego wcześniej się utrzymywał, hę? Raczej nie z morderstw, bo przy takich metodach działania, dawno zostałby schwytany, albo - gdyby trafił na ofiarę bardziej ogarniętą niż piekarz i jego rodzina - zaciukany w obronie własnej, ot i wsio.
Mamy też trubadurów w świecie, w którym jakoś nie widać przejawów miłości dworskiej. Trubadurów, którzy tworzą ku uciesze gawiedzi. Aha.


Rozdział piąty

Achaja przymknęła oczy. Owszem, zdarzało się wcześniej, że książęce dzieci brano do wojska na równi ze wszystkimi (a nawet szczególnie je — dla przykładu), ale to było dawniej, w czasach, które opisuje się w starych kronikach. W czasach kiedy honor i miecz, jak mówił poseł L’ath, rzeczywiście coś znaczyły.
Teraz natomiast mają nowoczesną armię zawodową, a kadra oficerska dobierana jest wedle uzdolnień, nie wedle urodzenia.

Nie słyszała, żeby ktokolwiek z ludzi, których znała, poszedł służyć jako prosty żołnierz. No może ktoś tam... Ale na pewno nie córka Wielkiego Księcia. A jeśli już... To owszem, wpisywano taką osobę na listę rekrutów, a w dwa dni później kierowano, dajmy na to, do armijnego zespołu muzycznego, gdzie przez dwa lata pełniła (honorowo) funkcję konsultanta, na przykład do spraw poezji.
Znaczy, zdarzało się, ale się nie zdarzało, nie spotkało to nikogo, kogo by znała, ale może jednak kogoś, z pewnością jednak nie żadną córkę Wielkiego Księcia, ale owszem, jednak jakąś?

Zdarzało się, że nikt z właściwej jednostki (ani zespołu artystycznego oczywiście) w ogóle nie wiedział, jak wygląda wysoko urodzony rekrut.
Znów pojawia się pytanie - skąd w tym królestwie, gdzie hierarchia i etykieta to rzeczy święte, nagle taka demokracja? Dzieci wielmożów, od których oczekuje się (przynajmniej teoretycznie), że odsłużą “wojo” jako prości żołnierze? Żadnych przywilejów, żadnych stopni oficerskich przyznawanych za samo urodzenie? I wszyscy, jak jeden mąż, kombinują, jak się wykręcić, nie ma żadnej młodzieży zwyczajnie ZAINTERESOWANEJ wojskową karierą?!
Zresztą, przywileje szlachty w wojsku nie brały się z powietrza ani z ducha niesprawiedliwości społecznej, krążącego nad światem, tylko ze zwykłych, prozaicznych kwestii pieniężnych. Szlachcica STAĆ BYŁO  na zakup i utrzymanie konia i odpowiedniego uzbrojenia, więc szedł do jazdy. Wielmożę - na wystawienie własnego oddziału, więc zostawał jego dowódcą. Ponadto szlachcic umiał już władać bronią, nierzadko był kształcony w strategii... więc, do cholery jasnej, zwyczajnie NIE OPŁACAŁO SIĘ marnować go, wcielając do wojska jako prostego piechura!

— Achaja, córka Archentara!
O kim on mówi? Bogowie, co za fatalny akcent. Prawie w ogóle nie można go zrozumieć.
— Achaja, córka Archentara! — powtórzył dziesiętnik.
To... Bogowie, to ja! Dziesiętnik był pierwszym w jej życiu człowiekiem z gminu, który nie użył przed jej imieniem zwrotu „księżniczka”. Ale to było jeszcze do przełknięcia. Jak ten cham śmiał pominąć tytuł „Wielki Książę” przed imieniem jej ojca. Powinna go obrugać, ale... Coś takiego nie zdarzyło się jeszcze nigdy, nigdy odkąd mogła pamiętać.
Dobra, mamy jeszcze jedno potwierdzenie, że w wojsku panuje pełna równość i demokracja, i żadne tytuły książęce się nie liczą. Zapamiętajmy.
Chyba że tytuły zostały pominięte celowo, żeby pozostali rekruci nie wiedzieli, z kim mają do czynienia. To by miało sens, ale...

— Przebieraj się — mruknął dziesiętnik i ruszył z powrotem po kolejnego rekruta.
(...) Wskazano jej pomieszczenie za przepierzeniem gdzie mogła, cała czerwona ze wstydu, ale sama, zdjąć wreszcie bogato zdobioną suknię
… no właśnie. Panna stawiła się na zbiórce w stroju, który jasno wskazywał, że nie jest zwykłą poborową.

i włożyć... O Bogowie! Krótką tunikę ze zgrzebnego płótna, króciutką spódniczkę ze źle wyprawionej skóry, która (co za poniżenie...) nie sięgała jej nawet do połowy ud, sandały i coś w rodzaju pancerza (czy oni w tym wojsku naprawdę nie wiedzą, co to pancerz?) zrobionego ze zszytych nierówno kawałków... skóry!!! No może nabijanej spiżowymi ćwiekami, ale skóry!
Khę, skąd to zaskoczenie, księżniczko, czyżbyś przez całe życie ani razu nie widziała żołnierza twego królestwa i nie miała pojęcia, jak wygląda jego mundur?
A nawet zakładając, że się uchowała bez tej wiedzy - dlaczego ta inteligentna ponoć dziewczyna, wiedząc, że idzie do wojska jako zwykły szeregowiec, nie zainteresowała się choć odrobinę tym, co ją czeka?!

Przecież to nawet... A, mniejsza z tym! Gorzej, że cały ten strój był najwyraźniej przewidziany dla chłopca.
No i cymu, pytam, cymu? Przecież w tej armii służyły kobiety, całkiem sporo i od całkiem dawna; mundury dla nich powinny być na stanie każdego garnizonu.

Achaja nie wiedziała, co zrobić z piersiami. Jakkolwiek nie poprawiałaby oporządzenia, przy każdym ruchu obcierało ją, zadając coraz większy ból. Szczególnie (tfu...) „pancerz”, jego źle zszyte, poprzeczne pasy, ustawiały się albo nad sutkami albo pod. Przecież w tym stanie nie będzie mogła zrobić nawet kroku.
I masz wyjaśnienie, dlaczego nie ma damskich mundurów: żeby autor miał pretekst do napisania paru słów o bolących piersiach i poobcieranych brodawkach.
Wybitny kretynizm. Achaja, przypomnijmy, uprawiała szermierkę i jazdę konną, a wytrząsanie dużych piersi na siodle nie jest ani zdrowe, ani przyjemne. Powiedzmy sobie wprost - bez sportowego stanika to boli jak cholera, więc nasza bohaterka szybko zaczęłaby kombinować, jak temu zaradzić.
Poważnemu pisarzowi wypadałoby się zorientować, jak z problemem radziły sobie np. kobiety w starożytnej Grecji czy Rzymie. Bardzo prosto sobie radziły - przy pomocy pasów materiału. Bandażowały sobie klatki piersiowe, ot i wsio.
Skoro w świecie Achai kobiety powszechnie służą w wojsku, armia winna mieć na wyposażeniu nie tylko odpowiednie pancerze, ale również biustonosze. Wbrew temu, co się wydaje niektórym, ta część stroju nie służy li i jedynie ozdobie.
(Bajdełej, jak kolega architekt projektuje balkony, hę?)

Wyszła za przepierzenie, zagryzając zęby. Po raz pierwszy w życiu jacyś mężczyźni mogli widzieć jej praktycznie gołe nogi!
A ponieważ spódniczka jest króciutka, a bielizna najwyraźniej rekrutom nie przysługuje, to i nie tylko nogi...
Strój praktyczny jak diabli. Wesoło musi być w tej armii, zwłaszcza jak koleżanka ma okres.

Zmoczono jej włosy (z pewną atencją, żeby oddać sprawiedliwość) i zmyto z nich czerwoną farbę, przywracając naturalną czerń.
ŻE CO???
Czerwony kolor włosom nadaje henna, która  - uwaga, uwaga - nie zmywa się! Tj. właściwie zmywa, pod warunkiem nałożenia specjalnej mikstury do 24 godzin po farbowaniu. Co w przypadku Achai nie wchodziło w grę. Ponadto, jeżeli Achaja ma włosy naturalnie czarne, to do ufarbowania ich na czerwono należało najpierw je rozjaśnić! Na czerni powstałby co najwyżej rudawy refleks, ot i wsio.
Szukałam informacji o innych barwnikach, które można by zastosować. Tkaniny farbowało się na przykład koszenilą albo marzanną, ale nie znalazłam żadnej informacji o farbowaniu nimi włosów, a poza tym, one też barwią trwale.
Pozostaje opcja, że włosy Achai nie były zafarbowane a pomalowane, np. ochrą (albo upudrowane, jak osiemnastowieczne peruki), ale z kolei, gdy pierwszy raz ją spotykamy jest świeżo po kąpieli, służące rozczesują jej wilgotne włosy, farba powinna była się zmyć - mimo to parę zdań później mamy informację o czerwieni właśnie.
Oraz pozostaje jeszcze jedna, zawsze skuteczna opcja: to jest fantasy, a autor miał prawo wymyślić coś takiego, BO TAK, a wy się nie znacie, durni krytykanci!

Opuściła barak, czując, że palą ją policzki. Lekki wiatr chłodził jej (gołe, gołe, gołe!!!) nogi, “pancerz” sprawiał, że obolałe sutki sterczały coraz bardziej (Bogowie! Co za hańba!)
Jeśli cię to pocieszy, słonko, to pomyśl, że przez skórzane pasy “pancerza” nikt raczej twoich sutków nie zobaczy.
Btw, przy dużych piersiach i braku stanika, większym od sterczących sutków problemem jest to, że cycki przy każdym kroku podskakują :/
Pancerz ciężki, przydusza je do klaty. Tylko problem będzie, jak za jakiś czas wylezą spod spódniczki.

Myślała, że zapadnie się pod ziemię, ale inny dziesiętnik kazał jej dołączyć do oddziału zszokowanych, tak jak i ona, chłopców i dziewcząt.
Chłopcy, jak rozumiem, też są zszokowani tym, że muszą pokazać światu gołe nogi, a pancerz ich w sutki szczypie?
Nie, chłopcy cierpią z innego powodu. Spódniczki ich szczypią w koniuszki.

Dalej mamy opis cierpień Achai podczas marszu z miasta do obozu wojskowego:

Bolało ją wszystko, piersi, stopy od zgrzebnych sandałów, plecy od wypełnionego jakimś debilizmem worka... Krok za krokiem. Ile można tak iść? Jak wiele kroków można w życiu uczynić? Pięćdziesiąt? Sto? Owszem, była szkolona przez swoich nauczycieli, biegała nawet w pełnym pancerzu (prawdziwym!) z tarczą... Ale własne nogi jako sposób na podróżowanie? To jakiś idiotyzm. Przy tysiącu kroków straciła rachubę.
Rzymianie mierzyli odległości w krokach (gradus) lub podwójnych krokach (passus). Tysiąc “podwójnych kroków” dawało milę, czyli niecałe półtora kilometra. Sorry, ale jeśli silna, sprawna, wyćwiczona dziewczyna (panie Ziemiański, zapomniał pan, co napisał nie tylko w pierwszym rozdziale, ale wręcz w poprzednim zdaniu?) odpada po półtora kilometra, to ja odpadam po tym rozdziale...
Taa, to jeden z moich ulubionych fragmentów. Nagle mamy do czynienia z prawdziwą księżniczką, którą chyba nawet do wychodka w lektyce noszono. Widać szermierkę uprawiała siedząc na fotelu zaopatrzonym w kółka, a z końskiego grzbietu nie spadała tylko dlatego, że się mocno przyssała honorem do siodła.

Ruszyli dalej. Achaja nie sądziła, ze można na własnych nogach iść tak daleko.
Rany koguta, to podobno była wykształcona i inteligentna dziewczyna! Ktoś jej zrobił lobotomię?

Odstawała coraz bardziej i dziesiętnik, aczkolwiek marszcząc brwi, był zmuszony opóźnić tempo pochodu.
Ta? A nie pogonić pannę, by szła szybciej i nie wstrzymywała pozostałych?

Mamrotał coś,ale kto by zwracał na niego uwagę. Pozostali rekruci zaczęli jednak sarkać. Achaja nie zamierzała zawracać sobie głowy dziećmi kupców,chłopów i rzemieślników.
Czyste, żywe opko. Bohaterka arogancka, głupia i zapatrzona w siebie, zupełnie jakby trafiła do Troy z przeciętnego gimnazjum.

Achaja i jej oddział docierają w końcu do obozu, gdzie na dzień dobry (a raczej dobry wieczór) muszą wyczyścić podłogę baraku szmatkami o wielkości palca - taki, jak rozumiem, średniowieczny odpowiednik czyszczenia podłogi szczoteczkami do zębów. Achaja odmawia wykonania rozkazu, wobec czego cały oddział zostaje ostro przeczołgany, a ona sama dostaje za to w nocy solidną kocówę.
Doprecyzujmy, że nie za odmowę wykonania rozkazu, tylko za to, że cały cyrk ze sprzątaniem następuje wyłącznie z jej winy. Popatrzmy zresztą, z jaką niewiarygodną kretynką mamy do czynienia:

- Panie dziesiętniku - Achaja wkładała wszystkie siły, żeby nie obsobaczyć chama. [tak tak, opierdol chama, na pewno wzbudzisz respekt i sobie tak tym polepszysz, że ho ho.] - Ja nie wiedziałam, że nasze wojsko znajduje się w tak trudnej sytuacji finansowej.
- Coooooo?!!!
- Ja kupię wojsku duże, porządne szmaty. I wynajmę służących,żeby to wyczyścili - uśmiechnęła się.
- Eeeee... - dziesiętnik wybałuszył oczy. Coś takiego nie zdarzyło się nigdy podczas jego długiej wojskowej kariery.

Nasuwa się pytanie, dlaczego ta inteligentna ponoć i niezwykle bystra dziewczyna, co autor wielokrotnie podkreśla, nie zorientowała się, że nie warto narażać się grupie w chwili, gdy jasno widać, że nie ma tu żadnych “pleców” ani przywilejów, a jej pochodzenie będzie jej tylko utrudniać życie, zamiast, jak dotąd, ułatwiać.
Powiem więcej - dlaczego pierwszego dnia robi wszystko, by narazić się każdemu, komu tylko można się narazić? Dlaczego autor wielokrotnie podkreśla, że księżniczka ma wszystkich w pogardzie, nie obchodzi jej, co sobie myśli gmin i nic, absolutnie nic nie daje jej do myślenia?
Bo trzeba mieć pretekst do - fapfapfapfap - kocówy i kolejnych upokorzeń.
Było nie podkreślać, jaka to bystra i inteligentna panna. No, chyba że ktoś nie lubi zbyt mądrych kobiet...
Zanim znajdzie się ktoś, kto zacznie bronić biednego, zagubionego dziecka, przypomnę tylko, że dzieciństwo - w takim znaczeniu, w jakim je pojmujemy dziś - jest stosunkowo nowym wynalazkiem. W świecie Achai jest normalne, że czternastolatka wychodzi za mąż i rodzi dzieci, a piętnastolatkowie idą do wojska. Dlaczego więc bohaterka zachowuje się i myśli jak współczesna nastolatka?

Setnik patrzył dłuższą chwilę na dziewczynę,  potem przeniósł wzrok na dziesiętnika.
- Jak było? - rzucił.
- Eeeee... zwykła kocówka. Poniosło młodziaków.
- Jak było, pytam?!!! - ryknął setnik.
Dziesiętnik przez chwilę wyglądał, jakby uderzył w niego piorun. Potem wyprężył się tak, jakby mimo swego nikczemnego wzrostu chciał jednak oprzeć głowę o powałę.
- Po ogłoszeniu pobudki wszedłem do namiotu - krzyczał, skandując równomiernie pojedyncze słowa. - Wszyscy wyszli, natomiast żołnierz Achaja leżał... znaczy leżała dalej, nie odpowiadając wzmożonymi ruchami ciała na wezwanie!
Ałć! Element Komiczny wyskoczył zza winkla, walnął czytelnika w łeb tępą dzidą i uciekł.

A teraz jeszcze jedno zdanie na temat tej wielokrotnie podkreślanej równości i demokracji w armii królestwa Troy:
[Dziesiętnik] Mówił teraz szczerze i od siebie, więc gdzieś zniknął wojskowy żargon płynący dotąd z jego ust. Był chłopem. To, że dosłużył się stopnia dziesiętnika, zakrawało na cud.
Dziękuję, nie mam więcej pytań.

Achaja zostaje przeniesiona do innego oddziału, gdzie jednak nadal nie myśli i nadal obrywa.
I powiedzmy sobie szczerze - po tym rozdziale człowiek przestaje mieć złudzenia. Przynajmniej część tej książki albo została napisana, gdy autor był szczeniakiem, albo materiał do niej zbierany był na korytarzu najbliższej podstawówki.

Rozdział szósty

Meredith wędruje przez kraj, pomagając ludziom i filozofując, ile tylko wlezie. Przydługie rozważania o naturze wszechrzeczy, serwowane przy okazji przypadkowych spotkań z przypadkowymi ludźmi, są tak głębokie, że czytelnik zaczyna przysypiać. W końcu Meredith ma wizję Boga, który wygłasza sporo myśli mętnych, tajemniczych i niejasnych, po czym wysyła go z misją: ma dostać się na wyspę Zakonu, aby powiedzieć rządzącemu nim czarownikowi, że za długo już żyje i powinien umrzeć. Misja jest śmiertelna: na wyspę, wedle boskich praw, nie ma wstępu nikt, a złamanie zakazu bezwzględnie karane jest śmiercią. Mimo to Meredith się zgadza.
Jeszcze parę słów o Zakonie, żebyśmy wiedzieli, na czym stoimy:
Czarownik wyspy. Najpotężniejszy czarownik całego świata. Ktoś, kto rządził Zakonem, a poprzez Zakon sprawami wszystkich cywilizowanych państw, wszystkich królestw, księstw, nawet cesarstwa Luan.
Tak, tak. Ten sam Zakon, którego członka Sirius zabił ot tak, mimochodem.
No, powiedzmy, że miało to o tyle sens, że rycerz zlekceważył przeciwnika i podszedł do uzbrojonego nie wyjmując własnego miecza; liczył, że sama groza, jaką budził Zakon, zadziała.

Rozdział siódmy

Achaja szkoli się. I pokazuje kondycję godną zmurszałego pnia oraz nie odróżnia piki od lancy. Tak, ta sama Achaja, o której edukacji autor pisał tyle dobrego. Na początku popisuje się swą znajomością szermierki, ale gdy pokonany przez nią dziesiętnik każe jej biegać wokół placu, uczy się, że nie warto się popisywać. Żołnierze wykonują mnóstwo idiotycznych i nikomu niepotrzebnych zadań, służących chyba tylko ogłupieniu i zdławieniu samodzielnego myślenia, i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że autor wspomina tu po prostu własny pobyt w kamaszach...
Oraz wszystkie kawały z brodą, jakie udało mu się w życiu usłyszeć.
Tak, gdyby w tej armii używano już broni palnej, dziesiętnik zapewne tłumaczyłby, że “lufa to jest słup powietrza oblany metalem”.
Wreszcie Achaja zaskarbia sobie sympatię oddziału po paskudnym kawale, jaki zrobiła dwóm nowym. Amen.
Nawiasem mówiąc, chyba faktycznie została nauczona “pokonywać kobiece słabości”, bo jest w wojsku już około trzydziestu dni i ani słowa o tym, jak sobie z miesiączką poradziła...
Dodajmy też, że w tym koedukacyjnym wojsku nikt nie wspomina o antykoncepcji. Może to nie armia, tylko zakamuflowana placówka Lebensbornu?
Nie, oni wszyscy po prostu są tak wysoce moralni, że nawet się nie podszczypują ani nie opowiadają świńskich kawałów.

Rozdział ósmy

Sirius i Zaan wędrują, zarabiając na życie kradzieżami, włamaniami i oszustwami.
Między innymi zastawiają pułapkę na pisarza gminnego imieniem - hihihi! - Gender, sugerując, że wydały się wszystkie oszustwa jego i innych pisarzy, i zaraz pojawi się rycerz, by uczynić sprawiedliwość. Rycerz wpada z hukiem i łomotem, a Zaan podsuwa pisarzowi myśl, by się wykupić łapówką.

- Coooo?!!! Ty znowu? Szlachetnego rycerza?!!!
Wyciągnął jednak rękę, zważył sakiewkę i schował ją za pazuchę.
- No - dodał zupełnie spokojnym już tonem. Dłuższą chwilę szamotał się po izbie, usiłując schować swój miecz do pochwy. W ciasnocie długie ostrze zwaliło naczynia ze stołu, gminne księgi z koślawej półki, a wreszcie wbiło się we framugę. Rycerz zaklął siarczyście, wyszarpnął je i wyszedł, by dokończyć operacji na dworze.
Sirius, słonko, może ty poćwicz nieco machanie mieczem, bo przy takich zdolnościach tylko patrzeć, jak sam się na własne ostrze nadziejesz...

Inną ofiarą jest poborca podatkowy Sibelius. Sirius i Zaan kradną mu konia i wóz, po czym zwracają - z listem z przeprosinami, do którego dołączają w formie zadośćuczynienia pięćdziesiąt biletów na loterię, która ma się odbyć na festynie w mieście oddalonym o dzień drogi.

Pojechali na festyn. Sibelius wygrał na loterii kożuch z niedźwiedziego futra, a jego żona sznur przecudnych korali.
W tym czasie Sirius i Zaan odwiedzili jego dom z duuuużymi siekierami. Pół dnia zajęło im wyważenie specjalnie wzmocnionych drzwi.
Bo okna pan poborca przezornie zamurował przed wyjazdem.

Drugie pół dnia i całą noc spędzili na wyrąbywaniu drogi do piwnicy, gdzie poborca trzymał podatkowe należności.
Eee... a to do piwnicy drzwi żadnych nie było?
Nie wpadli na to, że przez podłogę byłoby szybciej.

Ale nie spieszyli się. Mieli zagwarantowane trzy dni, sam na sam ze skarbcem.
I przez te trzy dni byli w domu całkiem sami, bo cała służba Sibeliusa najwyraźniej, gdy tylko państwo się oddalili, poszła w tango w najbliższej karczmie.
A i sąsiedzi, przypadkowi przechodnie i cała reszta oślepli i ogłuchli jak na zawołanie.


Rozdział dziewiąty
Kolejny rozdział o Meredicie. Tym razem spotyka chłopaka-demona imieniem Wirus, który przedstawia mu alternatywną wizję powstania świata, ludzi i bogów. Mamy tu dużo mieszania magii z nauką (tak, imię Wirus jest nieprzypadkowe), dowiadujemy się też o potwornej rasie Ziemców, stworzonych przez boga-zdrajcę Sepha. Ciach.
Rozdział służy głównie upchaniu gdzieś tych wszystkich pomysłów, które przyszły autorowi do głowy w trakcie pisania, ale których nie dało się sensownie wpleść w tekst. Zamiast pokazywać kulisy świata przedstawionego, każe o nich opowiadać sztucznemu tworowi, będącemu czymś w rodzaju Trickstera skrzyżowanego z programem komputerowym. W dodatku autor sugeruje, że akcja książki toczy się w Matrixie (no wiem, wiem, o co tam naprawdę chodzi, ale to ględzenie mnie wykańcza).
Powiedzmy sobie szczerze - Achaja mogłaby się spokojnie obyć bez tych kawałków.
Najspokojniej. O ile Chorzy Ludzie jeszcze się jakoś w akcji pojawiają, to nie pamiętam ani pół Ziemca.
Bo Ziemcy to my, grający w grę na podstawie książki Ziemiańskiego;) A tak poważnie - rzecz się wyjaśni na końcu trzeciego tomu. Przy czym nadal nie będzie mieć żadnego znaczenia dla akcji.

Rozdział dziesiąty

Obóz wojskowy to miejsce, gdzie wszystko zorganizowane jest z niesamowitą skrupulatnością. Pobudka zawsze o tej samej porze (no, chyba że złośliwy dziesiętnik obudzi wcześniej), te same pory wydawania posiłków (chyba że dziesiętnik w ogóle nie pośle oddziału na jedzenie... ale to zdarzało się rzadko), te same pory ćwiczeń (jeśli dziesiętnik nie wlepi dodatkowych). Ten dzień jednak był inny. Dziesiętnik obudził wszystkich grubo przed świtem, ale tym razem nie ze złośliwości. Stało się coś niesamowitego! On... on nagle zamienił się w człowieka. Zamiast gromkiego “Pobudka, psy!!!” i ciosów, padło ciche “Wstawać, wstawać szybko”.
I nikt na to nie zwrócił uwagi, nikt się nie obudził, w związku z czym dziesiętnik, chcąc nie chcąc, musiał wrócić do starych metod.
Btw, oni w tym obozie nie mają jakiejś ogólnej pobudki, za pomocą np. trąbek czy bębnów? Byłoby prościej.
Nie no, plac apelowy mają za mały, muszą go używać po kolei. I kuchnia się nie wyrabia. A poza tym trąby i bębny robią za dużo hałasu.

Jak zwykle w pośpiechu komuś urwał się rzemień u sandała, ktoś wywalił zawartość plecaka na ziemię, ktoś inny skołtunił swój siennik, a tu... żadnych przekleństw. Podoficer sam wyrównał siennik, poukładał co bardziej niezgrabnym żołnierzom koce, a nawet sam z siebie pomógł przyszyć urwany rzemień.
Oho, szykuje się “niezapowiedziana” inspekcja. Setnik przyjdzie na kontrolę?

Oddział zamarł w bezgranicznym zdumieniu. Ale dziwne rzeczy działy się nadal. Kiedy wyszli przed namiot, dziesiętnik pobiegł, żeby przynieść im śniadanie, potem z troską w oczach poprawiał na nich oporządzenie. Doszło nawet do tego, ze skoczył jeszcze raz do kuchni po garść mąki, którą osobiście wtarł w poplamioną tunikę Reeny. W jego oczach najwyraźniej czaił się strach!
Mujeju, mujeju, co spowodowało taką zmianę w zachowaniu srogiego dziesiętnika? Z czym Ci się to kojarzy, drogi Czytelniku? Mnie z jednym: do obozu ma przyjechać jakaś wizytacja z najwyższego dowództwa, może nawet sam książę Archentar chce sprawdzić, jak się wiedzie jego córce, dlatego też dziesiętnik w pośpiechu usiłuje podlizać się tym, którymi dotychczas pomiatał. Czy mam rację? Sprawdźmy.

[W obozie chaos i bieganina - tj. żołnierze stoją karnie w szeregach, za to oficerowie latają w tę i wewtę z jakimiś papierami, kwitami i listami]

Kiedy słońce ukazało się nad horyzontem, bieganina ustała. Całe wojsko, dosłownie wszystko, co żyło, stało w równych szeregach, czekając na jakiś kataklizm. (...) Słońce pięło się wyżej i wyżej, co słabsi zaczęli chwiać się na nogach (niedożywieni jacyś), aż wreszcie oczekiwany kataklizm nastąpił, wraz z pojawieniem się kilku wozów, które wychynęły zza najbliższego wzgórza. Coś, jakby nagła zima, zamroziła zwarte szeregi. (...) Co mniej odważni rekruci usiłowali nawet przestać oddychać.
Ci bardziej odważni wciąż jeszcze żuli gumę, ale jakby wolniej.

Wozy powiększały się wraz ze zmniejszaniem się odległości od bramy. Już nie tylko żołnierze, ale wielu podoficerów uznało, że oddychanie wcale nie jest potrzebne - można go spokojnie zaprzestać, jeśli tylko na bezdechu zacznie się przypominać rzeźbę w kamieniu. Kiedy pierwszy wóz zatrzymał się przed frontem oddziałów, oddychania zaprzestali oficerowie. A kiedy z wozu wysiadł siwy człowiek z buławą w ręce, oddychać przestał nawet dowódca obozu.
W tejże chwili pierwsi rekruci zaczęli padać trupem.
Spowodowało to niejakie zamieszanie w szeregach, ale zwłok pozbyto się szybko i wszystko wróciło do normy. Nawet muchy nie ośmielały się brzęczeć.

[Okazuje się jednak, że to nie wizytacja, a przywieziono właśnie rozkaz wymarszu na wojnę. Oddział dostaje nowego dowódcę, nowe osprzętowanie i wyrusza.]

Ludzie z mijanych wiosek wychodzili na drogę, żeby popatrzeć na wojsko. (...) Stare chłopkidawały dziewczętom w mundurach mleko, czasem nawet łyk cierpkiego wina. Mówiły: “oj, biedne wy córeczki, wam dziecka rodzić, a nie na wojnę się wybierać...".
Ano właśnie. Wspominałam wcześniej o zarządzaniu zasobami, prawda? Otóż mamy świat, w którym rozwój technologiczny stoi na poziomie, bo ja wiem, późnego średniowiecza? Królestwo toczy wieczną wojnę. I w tej sytuacji młode kobiety, które właśnie wkroczyły w wiek najbardziej odpowiedni do rozrodu, posyła się na front. Kobiety, które bez wspomagania technicznego są po prostu słabsze od mężczyzn, lżejsze, niższe - słowem, są gorszymi wojownikami.
Pfff, w takim Arkach nie podzielają Twoich przesądów ;P
W Izraelu też nie, tylko tam mają np. Merkavy, które są najbezpieczniejszymi DLA ZAŁOGI czołgami na świecie. A w Królestwie Troy dziewuszki machają pikami, których nie potrafią nawet utrzymać w łapkach.

[Achaja tłumaczy kolegom, na czym polega wieczna, nierozstrzygnięta szarpanina pomiędzy Troy i Luan, w której żadne państwo nie jest w stanie zdobyć trwałej przewagi (w skrócie: oba państwa oddziela wielka pustynia, na której walczyć się nie da, łączy je tylko wąski pas nadbrzeżny, co kilka lat parę miast i portów w tym pasie przechodzi z rąk do rąk). Nawiasem mówiąc, w kontekście informacji, że wojna właściwie toczy się cały czas, okresowo jedynie przycichając, dziwna staje się ta panika w obozie na wieść o jej wybuchu. Powinni być przyzwyczajeni, nie?
Dochodzi do bitwy (w której oddział nie bierze bezpośredniego udziału, stojąc jedynie na tyłach, obserwując i mając nadzieję, że w tym wszystkim jest jakiś sens). Achaja uświadamia sobie, że jej oddział został wystawiony, a w tym wszystkim chodzi o nią - i usunięcie jej z drogi, by dziedziczyć mogło dziecko Asiji. Swoją drogą, niezłe chody musiał mieć ten ród Asiji - a nawet nie wiemy, kto jest jej ojcem! Bardziej niż niezłe, bo lekką ręką pozbyto się ponad ośmiuset żołnierzy. Serio mamy wierzyć, że utrata tylu ludzi wraz z wyposażeniem była lepszym i bardziej dyskretnym rozwiązaniem niż np. tragiczny wypadek podczas szkolenia?
A oto epicka scena, gdy oddział trafia do niewoli:]

— A tera... do niewoli! — wypalił [dziesiętnik]. — Już się tam na górze umawiają, kogo za jaki wykup puszczą.
— Jak to do niewoli? — szarpnął się Durban. — Jak? Kogo wypuszczą? — dopiero teraz zrozumiał drugą część wypowiedzi zwierzchnika.
— Nie ciebie. Wykupią się panowie oficerowie, bo z bogatych rodzin — zaklął siarczyście i splunął na piasek. — A my do końca życia w pętach jęczeć będziem.
— Jak to? Pozwolimy na to? Bez walki?!!!
— To idź i walcz.
— Ale...
(...)
Postąpił krok w tył i zwrócił się do całej ich dziesiątki.
— Niewola — powiedział cicho, żeby strateg nie słyszał — gorsza niż zaraza. Lepiej się zabić. (...)
I zgodnie z własnymi słowami - dziesiętnik zabija się.
Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego nie poderwał oddziału do rozpaczliwej walki? Też by zginął, ale przynajmniej z sensem.

A teraz popatrzmy, jak reaguje wojsko na wieść, że idą do niewoli, która jest gorsza niż śmierć...
Taktyk z setnikiem wracali właśnie, tym razem galopem. Strateg spojrzał na nich, pokiwał głową i zwrócił się do dwóch setek ludzi ciągle stojących w szeregu na wzgórzu.
— Pikiiii kładź! — jako najwyższy oficer nie był wdrożony do osobistego wywrzaskiwania komend, ale wolał nie powierzać tego jakiemuś podoficerowi.
Taaa, bo oficerowie to tylko wytwornym szeptem przekazywali sugestie swoim adiutantom.
Przekazywali je na piśmie. Na perfumowanej papeterii w różyczki.
Oraz zostawali od razu najwyższymi oficerami, bez przechodzenia całej drogi awansu, więc nigdy nie musieli niczego wywrzaskiwać.

— Tarcze kładź! Dwa kroki do przoduuuu... marsz!
Szereg niezbyt zbornie wykonywał polecenia.
— Hełmyyyyyy zdejm! Dwa kroki do przoduuuuu...
Ostre komendy wprowadziły jednak jaki taki ład. Postępowali krok za krokiem, zostawiając za sobą rzędy w większości nowiutkiego wyposażenia aż do momentu, kiedy zostali w samych tunikach i sandałach.
Chyba ten trening bezmyślności w koszarach dał rezultaty, bo cały oddział tak bez słowa sprzeciwu... *załamuje się*
Ale przynajmniej sprzęt wróci do magazynu...

Rozdział jedenasty

Sirius i Zaan popasają w karczmie. Zaan tłumaczy chłopakowi, że ze zbójowania długo nie pożyją i wtajemnicza go w swój plan - udać się na dwór księcia Oriona z Troy i udawać, że Sirius jest jego zaginionym synem.

Rozdział dwunasty

Oddział Achai pędzony jest do niewoli, następnie przechodzi selekcję, ona sama zostaje oddzielona i uwięziona w pojedynczej celi.

Rozdział trzynasty

Meredith z rozkazu bóstwa usiłuje dostać się potajemnie na wyspę Zakonu (na łodzi kupieckiej jako jeden z marynarzy - i WTEM!!! dowiadujemy się, że są tacy, co przypływają na wyspę handlować, choć parę rozdziałów wcześniej było, że wstęp na nią jest surowo wzbroniony i bezwzględnie karany śmiercią), zostaje jednak rozpoznany jako czarownik.

Zarządca spojrzał na rycerza, ale ten pozostał zupełnie obojętny, z lekkim wyrazem pogardy na twarzy. Powoli podniósł rękę i przeciągnął palcem po szyi.
- Toż to, psia wasza mać, czarownik, normalnie! - ryknął zarządca.
Chyba po to, by dać czarownikowi czas na reakcję. Nie nauczyli się tam, że czarownika trzeba ukatrupić natychmiast, zanim zdąży zacząć czarować?

Meredith podjął decyzję. Szybko podniósł ręce do twarzy, dotknął palcami ust i wypowiedział słowa. Jego dłonie ułożyły się, poczuł słowa na palcach i wykonał znak. Czarownik zmienił się w orła.
Macha łapami, wypowiada zaklęcie - to trochę trwa, a jednak Rycerz Zakonu, który stoi o krok od niego, nadal nie zniża się do interakcji.

Huk potwornej implozji wstrząsnął całym otoczeniem, żagiel łodzi rozpadł się na strzępy, wokół gwałtownie pogorszyła się widoczność, ponieważ ziarno z worków zostało wyrzucone do góry, tworząc rodzaj przestrzennej mgły.
Czarodziejskiej mgły w 3D, bo taka normalna to, wiecie, płaska jak kartonik.
W przeciwieństwie do normalnego, czarodziejski obraz mgły jest jednakowoż nieco ziarnisty. Pewnie to efekt kompresji pliku.

Meredith silnymi uderzeniami skrzydeł wznosił się coraz wyżej. Orzeł, niestety, nie był ptakiem, który mógł wzbić się nagle na sto pięćdziesiąt metrów.
System metryczny w każdym uniwersum!
O, a są takie ptaki, co potrafią NAGLE wzbić się na sto pięćdziesiąt metrów?
*odpowiada sama sobie*
Taaa, nazywają się “rakiety ziemia - powietrze” .

Rozpaczliwymi uderzeniami skrzydeł usiłował dotrzeć do odległej na razie grani. Orły są silne, ale raczej szybują, wykorzystując naturalne prądy powietrza. Wznoszą się, owszem, ale nigdy nie osiągają od razu kilkusetmetrowego przewyższenia (patrz komentarz Sineiry wyżej). Nie to jednak było najgroźniejsze. Człowiek zamieniony w orła, mimo wszystko pozostaje człowiekiem. Myśli jak człowiek, a więc jego mózg potrzebuje takiej ilości tlenu, jakiej dostarczają mu ludzkie płuca. Płuca orła za nic na świecie nie są w stanie dostarczyć takiej ilości tlenu, jakiej potrzebuje mózg człowieka.
*Wyobraża sobie orła z nieproporcjonalnie wielkim łbem, w którym pomieścić się musi ludzki mózg*
Na litość boską, nie tłumaczmy czarów przez biologię, bo głupoty wychodzą.
Po pierwsze, co jak co, ale układ oddechowy to akurat ptaki mają najbardziej rozbudowany i najwydajniejszy spośród kręgowców.
Po drugie, konieczność obfitego dotlenienia ludzkiego mózgu nie wynika przecież z tego, że ojej, ojej, tak wspaniale myślimy - tylko zwyczajnie i prozaicznie, z jego rozmiarów (ergo: wracamy do wizji orła z przerośniętym łbem).
A po trzecie, skoro już o rozmiarach mowa, a autor chce być tak racjonalny, co z prawem zachowania masy? Gdzie się podziało kilkadziesiąt kilogramów Mereditha? I skąd wzięły się z powrotem, gdy ten, tracąc przytomność, znów zmienił się w człowieka?
(Wiem, złożył po prostu palce do zaklęcia Ctrl+X, a brakujące kilogramy zostały przechowane w Schowku. A wcale nie, bo materia, z której się składał, została skompresowana - stąd implozja - a powstały pseudoorzeł ma po prostu gęstość o wiele większą niż normalny.)
Orzeł zaczyna się dusić z braku tlenu i spada. Tak, to mogłoby tłumaczyć brak reakcji ze strony Rycerza - przy założeniu, że wiedział z cała pewnością, jakiego rodzaju zaklęcia użyje czarownik. Jak się później okaże, Zakon jest potężny i wiele wie, ale wyciąganie wniosków nie jest jego najmocniejszą stroną.
Jak chyba wszystkich w tym świecie.
A na koniec - artystyczna wizja Kasitzy na temat, jak mógłby wyglądać orzeł myślący po ludzku:




Z obozu wojskowego na najdalszych rubieżach królestwa pozdrawiają dziesiętnik Kura i setnik Sineira,
a Maskotek - skryba wypisuje co smaczniejsze kawałki ze starych ksiąg do kolejnego odcinka analizy.

102 komentarze:

Anonimowy pisze...

Cześć Armado!
Jestem stałą czytelniczką i ze smutkiem musze stwierdzić, że ostatnio czuję się trochę zawiedziona analizami.
Myślałam, że punktem zwrotnym będzie ten wiersz, który stworzyłyście niedawno. O gustach się nie dyskutuje, na poezji nie znam się kompletnie, ale nie
podobał mi się wasz twór. Myslałam, że się odbijecie, że z powrotem durnej klasyki Tokjo Hotel wróci ta iskierka i humor którym podbiłyście moje serce. No i zawiodłam się po raz kolejny...
Niemniej będę czytać dalej, to już taki rytuał :)

Pozdrawiam serdecznie!

PS
Nie zrozumcie mnie źle, ale czy analizowanie książek nie wychodzi trochę poza wasze kompetencje? (Pomijając fakt, że jest to nieszkodliwe i ma służyć rozrywce).Wiem, wiem, na rynku pełno jest gniotów które aż się same proszą, ale...
Internt nie ma końca, materiału do analiz jest bz liku, było by mi naprawde przykro, jakbyście nagle przerzucili się na analizę Harlequinów czy innych zmierzchów.

Marta.

Anonimowy pisze...

Dziękuję Wam, analizatorki. Dziękuję.
Kiedy przeczytałam tę książkę, którą polecało mi wiele osób załamałam się fizycznie i psychicznie. Taki gniot? To się nie mieści w głowie.

Achaja to 100% Mary Sue a autor uwielbia ją gnębić i prześladować. Kiedy tylko nasza panna zdobywa gdzieś pozycje, natychmiast zostaje wygnana/porwana/zgwałcona i tak przez trzy tomy.

Mam nadzieję, że zanalizujecie scenę porwania i wskrzeszenia (potem zgwałcenia) przez te kotki z lasu. Achaja zyskała wtedy zajebiste umiejętności, o ile dobrze pamiętam.

Anonimowy pisze...

A ja pogrymaszę- co z tego,że to wydane drukiem,jeśli takie nudne? Opka były głupie,durne i bez sensu,ale to jest po prostu nudne.
czyta się to jak "Wiedźmina",tyle tylko,ze bez pomysłów na akcję, bez polotu, dowcipu,bez dobrze skonstruowanych bohaterów, bez... chwila!Nie,to jednak nie przypomina "Wiedźmina" i czytać tego nie ma sensu. Wasze merytoryczne komentarze, choć zapewne byłyby nieocenioną pomocą,przy redakcji tego tforu PRZED wydaniem(o ile by wtedy do niego doszło,wszak aŁtor by się mógł obrazić,ze ktoś mu śmiał tyle błędów wytknąć) sprawy nie ułatwiają...

Anonimowy pisze...

Obiecalam obrone, oto ona :)

"Fajnie, fajnie, tylko jedno pytanie: PO CO?" - a po co ludzie uprawiaja sporty? Bo to przyjemne. Sama uczylam sie walki mieczem, wspominam to z sympatia. Jakbym miala okazje uczyc sie jeszcze szabli i noza, to na pewno bym skorzystala.

"Aha. Czyli cała edukacja księżniczki polegała na wyuczeniu jej sztuki walki?" - przeciez w cytacie pietro wyzej jest napisane, ze nie odmawiano jej prawa do nauki. A w pozniejszych fragmentach okaze sie, ze uczyla sie np taktyki.

"No i dziwny to kraj, w którym chłopi cenią karczmarza, zamiast cenić dobre piwo i smaczne jadło" - A ktos sobie ceni restauracje, gdzie jadlo jest smaczne, ale obsluga to same panie Halinki? Za cos te napiwki obsludze sie daje, dobrego karczmarza cenic to nie dziwota.

"Płatny zabójca, ale rycerz. Hell yeah, to się trzyma kupy." - to nie jest odpowiednik Hedge Knights z Gry o tron? Zubozaly typ z tytulem, ktory musi z czegos sie utrzymac? Historia pokazuje przeciez, ze nie kazdy rycerz to od razu zawisza, szuje sie zdarzaly w kazdej profesji.

" dlaczego pan wielki rycerz, zabójca na zlecenie, nie zbadał wpierw terenu, nie sprawdził (...)" - bo to poczatkujacy mlody koles nie majacy zielonego pojecia o asasynowaniu, do tego nie najbystrzejszy. Ta postac wlasnie taka ma byc, malosprytna i glupkowata. Jakby dal sobie rade to byscie marudzily ze kolejny Marian Sloj. I tak zle i tak niedobrze.

"Serio, to jest tak głupie, że nie ogarniam. Piekarza można było dyskretnie i bez wysiłku ukatrupić na tysiąc sposobów, ale nieee, po co myśleć, lepiej odwalić cyrk godny naprutego dresa. " - to imho nie jest komentarz dotyczacy technicznie ksiazki, a dotyczacy "dlaczego autor wprowadzil do tekstu glupka". Dlatego, moim zdaniem, ze glupki chodza po swiecie i fajnie jest czytac ksiazke, w ktorej nie wszyscy sa wystrzalowi i nieskazitelni. Postac glupek bedzie sie zachowywac jak glupek bo taka jest jego rola w tej powiesci.

Anonimowy pisze...

"I dlaczego, do murwy przędzy, te trzy kretynki nie lecą w tej chwili przez wieś z wrzaskiem, skrzykując chłopów na pomoc?! " - bo nie kazdy jest bohaterem. Po swiecie chodza ludzie slabi. Tylko w amerykanskich filmach sensacyjnych absolutnie kazdy czuje w sobie bohatera.

"Żaden zięciaszek po pijaku nie porachował kości teściaszkowi?" - Oh come on, co innego nudne rodzinne burdy, a co innego nieudolny morderca na zlecenie. To sie chyba jednak nie zdaza tak nagminnie jak cala reszta :)

"Zrozumiałabym, gdyby mowa była o niebezpieczeństwie (trucizna!)" Imho trucizna jest tak oczywista, ze o niej nie wspomnial - przynajmniej dla mnie to jedyne nautralne wytlumaczenie tej sceny.

"Pogardę wobec... kogo?" - Wobec posla, przeciez to on przybyl z nieakceptowanymi niewolnicami.

"Czyżby autor sugerował, że w królestwie Troy astronomia stoi na co najmniej dwudziestowiecznym poziomie?" - przeciez to nie dzieje sie na ziemi, tylko w wyimaginowanej krainie, gwiazdozbiory na pewno maja inne, zbieznosc nazw przypadkowa :)

"te opory przed nazywaniem rzeczy po imieniu? " - raczej przed przyznaniem sie do dzialania wbrew wlasnej seksualnosci.

"dlaczego ta inteligentna ponoć dziewczyna, wiedząc, że idzie do wojska jako zwykły szeregowiec, nie zainteresowała się choć odrobinę tym, co ją czeka?!" - wyjasnienei jest wyzej, do konca nie wierzyla w tego szeregowca, liczyla na kariere doradcy muzycznego.

"gdy pierwszy raz ją spotykamy jest świeżo po kąpieli, służące rozczesują jej wilgotne włosy, farba powinna była się zmyć - mimo to parę zdań później mamy informację o czerwieni właśnie." - przeciez mowilam, pudruja jej po kazpieli za kazdym razem, z automatu. Tak jak nie pisza o wycieraniu sie pod pacha, tak nie pisza o pudrowaniu, bo to pozostaje w domysle.

"Jeśli cię to pocieszy, słonko, to pomyśl, że przez skórzane pasy “pancerza” nikt raczej twoich sutków nie zobaczy." - jak nie zobaczy, jak wyzej bylo napisane,ze miedzy pasami sa dziury i przez te dziury wystaja sutki...? Przynajmniej ja to sobie tak wizualizuje :P

"Chłopcy, jak rozumiem, też są zszokowani tym, że muszą pokazać światu gołe nogi, a pancerz ich w sutki szczypie?" - wszyscy zszokowani sa swoja nowa sytuacja zyciowa, tak jak np mlodzi poborowi ktorych zmuszano do golenia glowy w innych rzeczywistosciach historycznych.

"absolutnie nic nie daje jej do myślenia?" - bo trafia z zupelnie innego srodowiska, i na poczatku wierzy, ze to cale zeslanie potrwa max dobe a potem zostanie przerzucona w znosniejsze warunki.

"co słabsi zaczęli chwiać się na nogach (niedożywieni jacyś)" - a wez sobie ustoj od wschodu do poludnia w zarze. Mi sie robi slabo po godzinie stania w dowolnych warunkach :)

Reszta uwag imho zasadna.

Pozdrawiam, Gayaruthiel

kura z biura pisze...

Gayaruthiel, ja widzę, że Sirius jest niedoświadczonym głupkiem, na zabijaniu się zna jak ja na balecie i wcale nie chcę, by był kolejnym wszystkoumiejącym Marianem Słojem, ale ten chłopak naprawdę musiał się z czegoś utrzymywać po ucieczce z galer, przewędrował przecież spory kawał świata. A więc dlaczego nie został przy tym, co mu lepiej wychodziło (zapewne złodziejstwie?), tylko ni z gruszki, ni z pietruszki oferuje swoje usługi jako płatny zabójca? W dodatku daje się orżnąć i cały ten cyrk odstawia praktycznie za grosze. Zaan potem zachwyca się, że jest taką czystą, amoralną energią, że za trzy brązowe, które ledwie starczały na jeden posiłek, nie wahał się narazić na tortury i śmierć w razie schwytania - a dla mnie to przejaw nie żadnej energii, tylko głupoty godnej laureata nagrody Darwina.
Serio - nie wierzę w to, że chłopak, który przeszedł taką szkołę życia, mógł się zachowywać w ten sposób.

Dzidka pisze...

Boże... Boże... Boże...
*kryje twarz w dłoniach*

Gdzie beta? Gdzie redakcja? Gdzie korekta? Gdzie, do ciężkiej i jasnej deutery, zwyczajnie dobry przyjaciel, który powie: - Stary, uczciwie, to jest cienkie jak żebro bakterii, pełne błędów i nielogiczności, odpuść sobie pomysł wydawania tego?!

Ja nie wiedziałam, że to jest AŻ TAK TRAGICZNE!!!

Kuro, Sine, kocham was. I podziwiam.

Anonimowy pisze...

Bo bystroscia nie grzeszy i wlasnie po to potrzebny mu jest Zaan. Jak Pinky i Mozg. Nie wiem jak sie utrzymywal, bo nie jest to opisane, ale pewnie gdzie sie dalo podkradal buraki z pola, lapal ryby w jeziorach, i nie wiem, moze stwierdzil, ze ma dosc takiego zycia? Jego motywacji nie znamy, wiec moze byc jakakolwiek :)

Zaan sie w ogole zachwyca nie tym co trzeba...

Jest tam napisane ile czasu minelo od tego jego piracenia? Bo na przyklad tu gdzie mieszkam w grudniu pasa sie owce i trawa jest zielona, snieg przypruszy czasem i tyle mam z zimy. Ale dwie godziny samochodem na wschod jest juz resort narciarsi, ktory ponoc ma najglebszy snieg w Europie (tak sie reklamuja). Nie wiem ile sie idzie trase ktora samochod pokonuje w dwie godziny (i to jeszcze pod gore i w sniegu) ale duze zmiany klimatyczne na wzglednie malej przestrzeni sa faktem.

Gaya Ru

kura z biura pisze...

Dzię-ku-je-my!

A, jeszcze co do oczywistości trucizny i różnych innych rzeczy (pudrowania włosów itp.).
To, że są oczywiste w tym świecie nie znaczy, że są oczywiste dla czytelnika, który jednak żyje w innej rzeczywistości, nie? W "Diunie" na przykład również oczywistością jest, że jedzenie może być zatrute, ale WŁAŚNIE DLATEGO autor wspomina o miniwykrywaczach, które każdy nosi ze sobą, np. wmontowane w pierścień i podczas uczty dyskretnie sprawdza, czy może bezpiecznie jeść. Podobnie (ewentualne) pudrowanie włosów - nie zdziwiłby brak takiej wzmianki w osiemnastowiecznej powieści pisanej dla czytelnika z tamtych czasów, bo właśnie wtedy było to oczywistością zrozumiałą samo przez się, o której pisać nie trzeba było, bo każdy wiedział. Ale nie, jeśli autor przedstawia XXI-wiecznemu czytelnikowi krainę powstałą w jego wyobraźni, o obyczajach znacznie różniących się od tego, co jest oczywiste dla nas.

Anonimowy pisze...

Sprawdzilam na mapie, to jest 138 km, google twierdzi, ze rowerem do przejechania w 10 godzin. Trasy pieszej nie chce podac :P

Gaya Ru

kura z biura pisze...

@GayaRu: Możliwe, gdzieś tam stwierdza, że "wędrował lasami". Ale mimo wszystko: to jest silny chłopak, ma niezłą krzepę wyrobioną przy wiośle, mógłby się nająć gdzieś jako parobek, czy cokolwiek, a nie machać mieczem, czego NIE UMIE.
No dobra, może był tak głupi, że nie potrafił ocenić, co umie, a czego nie. Niemniej, to JEST irytujące.

Co do klimatu: szlajają się potem z Zaanem po tej krainie chyba dość długo i ciągle jest zima, cieplej robi się dopiero, jak wkraczają w granice Troy.

Anonimowy pisze...

Gdyby to sie dzialo tu gdzie mieszkam, to im dalej na wschod, polnoc i poludnie to wszedzie jest zima. Cieplo jest tylko i wylacze na waskim skrawku zachodniego wybrzeza.

Wiesz, wydaje mi sie, ze jako pirat nawet nie pomyslal o uczciwej pracy. Od malenskiego przywykl do rabowania i brania cudzego - i tak mu juz zostalo. A potem przyszedl mu do glowy pomysl na byznes, taki pomysl, na jaki jego intelekt byl w stanie sie wspiac.

Gaya Ru

Anonimowy pisze...

Przypomniałyście mi, dlaczego właściwie tak uwielbiam te książki :D
Są tak nieziemsko głupiutkie, że od deski do deski wyje się i kwiczy, a potem człowiek jest radośnie ućpany endorfinami z tego całego bzduryzmu stosowanego. I to bez czekolady! Poprawiacz humoru, który nie idzie w biodra! :D

Gally

sepulka pisze...

Pięknie dziękuję, bo uśmiałam się jak surykatka (czyli mniej więcej tak samo jak śmiałam się, czytając "Achaję").

PS: Z ciekawostek:
- to dzieło było nominowane do Zajdla;
- w jednym z tomów zabrakło rozdziału, zauważył to chyba wyłącznie autor, co też wiele o książce mówi;
- zapowiedziano już kontynuację książki (*headdesk)!

kura z biura pisze...

@sepulka:
Aaaa! To to jest ten "zaginiony rozdział", który znalazłam gdzieś w sieci i zastanawiałam się, ki czort?

Anonimowy pisze...

Mam silne wrazenie, ze te kontynuacje juz wydali - widzialam okladki w sieci. Nie wiem, czy przygarnac, bo z zasady nie ufam odgrzewanym kotletom.

Gaya Ru

kura z biura pisze...

Tak, to się nazywa "Pomnik cesarzowej Achai", widziałam w Empiku, nawet do ręki wzięłam. Zdaje się, że akcja toczy się we współczesnej Polsce, przynajmniej jeden z bohaterów ma polskie nazwisko. Ale nic bliższego nie jestem w stanie powiedzieć.

Anonimowy pisze...

O, czyli nie jestem odosobniona w opinii, że to straszliwy gniot, i to napisany przez kogoś, kto sam chyba w życiu zbyt wielu książek nie przeczytał? Kontakt z dzieUem miałam parę lat temu, zdążyłam już zapomnieć, jakie to niedobre było.

Salantor pisze...

Krótko i na temat - ja pierdolę...

kfiqu pisze...

Od początku byłem za analizą tego dzieUa. Przeczytałem książkę już jakiś czas temu, i ciągle jestem pod wrażeniem tego, jak wielu ludzi uważa ją za wspaniałą i (serio!) wybitną wśród polskiej fantastyki. Dzięki za wyciągnięcie absurdów i pokazanie ogólnej słabości tekstu. Czekam na kolejną część (części?), bo im dalej w tekst...

Jeżeli chodzi o zbroje i sterczące sutki mam przed oczami ten słynny, zalinkowany w poprzedniej analizie komiks Oglafa ;)

"Wszyscy wyszli, natomiast żołnierz Achaja leżał... znaczy leżała dalej, nie odpowiadając wzmożonymi ruchami ciała na wezwanie!
Ałć! Element Komiczny wyskoczył zza winkla, walnął czytelnika w łeb tępą dzidą i uciekł."
Sądzę, że nawet nie uciekł, bo po tak wyczerpującej pracy padł trupem na miejscu.

I orzeł myślący po ludzku <3

Anonimowy pisze...

Dzięki za tę analizę;) Co prawda nie do wszystkiego bym się przyczepił, ale generalnie właśnie za to lubię to dzieUo - miałem kupę śmiechu przy jego czytaniu, z powodu absurdów umieszczonych przez autora (jak np. wojowniczki jeżdżące konno w miniówkach). Swoją drogą w skrócie można tę dzieło streścić następująco: jest o dupie, o gołej dupie i o fantazjach o dupie :D
Co do sensowności tej książki - wiem że mogę się narazić - ale stoi na tak samym niskim poziomie jak cały cykl "Wiedźmina" Sapkowskiego (opowiadanie o Wiedźminie było dobre ale książki już naprawdę słabe), który jest gniotem jakich mało.
Ryokosha

Anonimowy pisze...

Toto dopuszczono do wydania? Ktoś to przeczytał, zaakceptował, sfinansował? Jezusicku.
Mogę zrozumieć, że autor mentalnie nie wyrósł z gimnazjum, ale żeby całe wydawnictwo?

Tysiąc kroków, które wykańcza kondycyjnie sprawną i wyćwiczoną dziewczynę uczyniło mi dzień.

Przecież na obozach wędrownych z piętnastokilogramowym plecakiem swobodnie robiło się około dwudziestu kilometrów dziennie. Po górach. Z piętnastokilogramowym plecakiem. Aaaa.

Proszę, zanalizujcie jakieś miłe, łagodne, rozczulające opko z Tillem w kajdanach pod wanną albo w piwnicy. Może być i Schneider.

kura z biura pisze...

@Marta z pierwszego komentarza:

>czy analizowanie książek nie wychodzi trochę poza wasze kompetencje?

Nie bardzo rozumiem. Nie ma tu jakiegoś ściśle określonego zakresu kompetencji, słaba literatura to słaba literatura, czy na blogasku, czy na papierze... I bez obaw, za analizy harlequinów nie będziemy się brać - to byłoby zbyt nudne :)
Chyba że chodzi o kompetencje w sensie posiadania stosownego wykształcenia, znaczy: skończenie polonistyki? Nie będę zdradzać, kto z nas co kończył i do czego w związku z tym jest oficjalnie uprawniony, powiem tylko, że Antoni Słonimski, autor najsłynniejszych międzywojennych recenzji literackich, też go nie miał ;)

rinoasin pisze...

O książce słyszałam wiele i nawet chciałam się za nią wziąć, ale negatywna recenzja na Esensji odwiodła mnie od lektury i dzięki boru! Przyznam, że podczas czytania analizy z jednej strony byłam załamana głupotami wymyślonymi przez pana Ziemiańskiego, a z drugiej strony cieszyłam się, że tyle głupot jest, bo skoro zostały wydane, to może i moje wypociny kiedyś zostaną puszczone drukiem:).

Anonimowy pisze...

O Borze... Pamiętam numery "Nowej Fantastyki" sprzed paru lat, gdzie ukazywały się opowiadania Ziemiańskiego. Czytelnicy byli zachwyceni, a ja zawsze się zastanawiałem: "czym tu się podniecać?". Utwory były co najwyżej średnie, a niektóre po prostu słabe. Oczywiście "Achai" nawet nie ruszyłem i widzę, że dobrze zrobiłem - przecież to jest tak głupie, nudne i nieprzemyślane, że każe się zastanowić nad jednym: w jaki sposób człowiek, płodzący takie zakalce, jest jednocześnie jednym z bardziej popularnych autorów fantastyki w Polsce?

jkb

Anonimowy pisze...

Achai NA SZCZĘŚCIE nie czytałam. I nie zapowiada się, żebym kiedykolwiek się za to wzięła. No chyba tylko żeby się pośmiać.
Zawsze byłam zdania, że żeby wydano moje opowiadanie/powieść/cokolwiek... to chyba tekst musi... no nie wiem, być tworem z krwi i kości, z logiką, sensem i takimi tam... w życiu bym nie podejrzewała, że na papierze może ukazać się coś TAKIEGO. Ale jak widac, chyba stawiałam sobie poprzeczkę za wysoko i w takim razie moje gimnazjalne opowiadania mają ogromną szansę na stanie się bestsellerami... pytanie tylko, u jakich odbiorców.

Analiza prześwietna, tylko dzięki komentarzom byłam w stanie przebrnąć przez ten tekst. Czekam z niecierpliwością na więcej! :)

Lukrecja

Anonimowy pisze...

@GayaRu: Patrzysz z punktu widzenia współczesnej, aktywnej kobiety. Jest zasadnicza różnica między sportem jako hobby a systematycznym treningiem, stanowiącym element edukacji. A skoro szlachetnie urodzeni w Troy migali się od służby wojskowej, jak się tylko dało, to po grzyba było narażać KSIĘŻNICZKĘ na kontuzje, uszkodzenie ślicznej buźki czy nawet śmierć, skoro przeznaczeniem księżniczki powinien być mariaż (polityczny albo i nie)? Przecież gdyby nie intryga macochy, Achaja w życiu nie trafiłaby do armii!

Z innej beczki:
Słuchajcie, tylko bez przesady, nie zacznijcie jeździć po Ziemiańskim ogólnie, bo Achaja to wprawdzie gniot (i podejrzewam, że wytwór młodzieńczy, nieco tylko podrasowany, ale historyjki z Breslau są całkiem - całkiem, a Toy to bezpretensjonalne czytadło, dobre na odprężenie. Przypominam, że analizatornia to nie kącik hejtera;)

Anonimowy pisze...

Przeczytałam całą "Achaję". I byłam nią zachwycona...

...jak miałam dziesięć lat.

R.

Ziutencja pisze...

Mnie najbardziej boli to, że dorosły facet nie potrafi schować swoich fantazji o biuściastych rudzielcach do szuflady choćby na czas pisania powieści, coby zachować jakikolwiek realizm. To doprawdy żenujące i w sumie przykre, że autor wciskał te cycki i takie tam z zawziętością godną pisaka, nie nagradzanego pisarza.

(Pojechało mi się trochę po Ziemiańskim, z góry przepraszam, ale koleś aż się prosi)

Maryboo pisze...

Ale...ale...to jest tak na poważnie? O_O Toż to wygląda jak rasowe opko!

Anonimowy pisze...

Sine, wiesz, odbieram to tak, ze dostep do edukacji byl wolny dla obu plci, wiec mozna sie bylo ksztalcic i intelektualnie i fizycznie. Z tego tez powodu Achaja sie ksztalcila, nie jako wyjatek, a jako kolejna osoba z tlumu. Tyle, ze z opisu sadzac cwiczenia fizyczne polubila bardziej niz intelektualne. Ale nie odbieram tego tak, ze to ja, Ksiezniczke, specjalnie uczono sztuk walki jako wyjatek. Wyobrazam to sobie troche jak w Sparcie.

Gaya Ru

Niofomune pisze...

Kiedyś zastanawiałam się, czy zacząć czytać "Achaję", ale cieszę się, że tego nie zrobiłam, to nie na moje nerwy.
A ta wioska na początku, to jak z rasowego RPG, tylko brakuje jeszcze kowala, który na zapleczu trzyma pradawne elfickie miecze i magiczne runy w komplecie.
Uch, właśnie sobie uświadomiłam, że w moim opowiadaniu też mam jednego albinosa, którego, dodam, całkiem lubię i kreuję na postać raczej rozumną tudzież kreatywną... Nie, po prostu muszę wyprzeć ze świadomości wygląd naszego ulubionego zbójrycerza i tyle, bo w innym przypadku on mnie będzie PRZEŚLADOWAŁ. I wszystkich moich, jakże licznych, ulubionych albinosów również. Naprawdę mnie to zbulwersowało i z tego jednego powodu pana Ziemiańskiego dopisuję do mojej całkiem długiej listy autorów "Nie tykam".

Anonimowy pisze...

Bardzo Wam dziękuję za analizę tego "tforu". Próbowałam bowiem raz czytać do dzieUo kiedy miałam jakieś 12 lat, ale w połowie 2. tomu mi się znudziły ciągłe metamorfozy naszej bohaterki. Niestety jednak muszę to przeczytać jeszcze raz. I to do końca. Bowiem właśnie nasza nieszczęsna Achajka jest na olimpiadzie polonistycznej. W jednym temacie z Twilightem, Harrym Potterem, Dukajem, Pilipiukiem, Tolkienem i Sapkowskim. Przynajmniej dzięki Wam jakoś to przetrwam! :)
Kłaniam się nisko,
Visenna

Anonimowy pisze...

@Visenna: O Matko Borska, a czym się tak narazili Dukaj i ś.p. Tolkien, że umieszczono ich w takim towarzystwie?!?

Babatunde Wolaka pisze...

Szkoda, że "Achaja" nie powstała 20 lat wcześniej. Byłby z niej wspaniały film, dajmy na to, Marka Piestraka, z obowiązkowym elementem kinematografii polskiej tamtych lat, jakim były Cycki Ex Machina.

Ta analiza to strzał w dziesiątkę. Uważam, że analizowanie drukowanej literatury brzydkiej stanowi bardzo interesujące rozszerzenie działalności, a nie jakieś wychodzenie poza kompetencje.

"… słowem, wyglądającej jak kulturystka."
Ja raczej widziałem kogoś o sylwetce Agaty Wróbel.

"Panie Ziemiański, widział Pan gdzieś taki duży piec w takiej małej izbie?"
Pewnie piekarz często pracował w domu.

"Każdej niewolnicy wypala się na pośladku znak jej stanu."
A nie lepiej w bardziej widocznym miejscu, żeby dało się ją rozpoznać w razie, gdyby po ucieczce skołowała jakieś ubranie? *czyta komentarz Kury* A, rzeczywiście, to o to chodziło.

"a jak nie mają chleba, niech jedzą bułki"
Kuro, rispekt za to, że nie napisałaś "ciastka".

"Byliśmy podobni do siebie, to mnie galernicy nazwali Sirius 2"
Przy kolejnych wiosłach siedzieli: Sirius 3, Sirius Kontratakuje i Powrót Siriusa.

"Ciekawe, z czego wcześniej się utrzymywał, hę? Raczej nie z morderstw..."
Hmm... Z robienia wielkich świństw?

"Strój praktyczny jak diabli. Wesoło musi być w tej armii, zwłaszcza jak koleżanka ma okres."
Ale za to cała jego praktyczność ujawnia się przy biegunce. Dla porównania: amerykańscy marines na Pacyfiku bardzo nie lubili jednoczęściowych kombinezonów.

Pisarz imieniem Gender na drugie miał Studies. Albo był to Gender Bender, brat Ostapa Bendera.

Orzeł myślący po ludzku jest cudowny. Przypomina mi się moja stara koncepcja kangura z ludzkim mózgiem w brzuchu (bo w głowie brak miejsca).

Aelfarran pisze...

O mój Bobrze. Nie sądziłam, że "Achaja" jest aż tak fatalna. Gdyby nie komentarze Analizatorek... Cieszę się, że jej nie przeczytałam.

Anonimowy pisze...

Fantastyczna analiza! REWELACYJNA! Akurat ja wole, gdy opko jest napisane jakotako, a wy wytykacie błędy merytoryczne, stylistyczne itp., niż gdy czytam coś w stylu poprzedniego tforu (AAAaaaaAAaaaaAAA, boję się :D
Zimno się robi :D
- Dobra, jak chcesz... chcecie... - odwrócili się i poszli
!!!!!!!!!!!
JEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!) do końca którego nie dotrwałam.
Dla mnie jedna z najlepszych analiz ever! Natomiast kompletnie nie rozumiem, co autorka pierwszego komentarza miała na myśli, pisząc "Nie zrozumcie mnie źle, ale czy analizowanie książek nie wychodzi trochę poza wasze kompetencje? "
WTF?!
Opko to opko, gniot to gniot,a analizować lub wręcz równać go z ziemią należy, bez względu na to, czy jest dostępne tylko w necie, wydrukowane czy wykute w kamieniu.
Czy, za przeproszeniem, gówno w ładnym opakowaniu z kokardką staje się mniej gówniane i zyskuje na szlachetności, czy jak?

Narsil pisze...

Właśnie daliście nadzieję tysiącom ałtorów i ałtorek słabych fanfików i blogasków - skoro taka chała jak Achaja mogła zostać wydana i zdobyć popularność, to czemu nie ich wypociny?

Borówka pisze...

Jeden znajomy polecał mi kiedyś "Achaję" - na szczęście nie odczułam zainteresowania. :P

W życiu bym jednak nie pomyślała, że jest to wytwór do tego stopnia kiepski. Główna bohaterka, spódniczki mini i prawo (etykieta?)...

Świetna analiza (brawa za orła!). :) Z chęcią (i radością) przeczytam kolejną część. :)

Nefariel pisze...

Jezu, jakie to jest złe, jakie to jest koszmarnie złe.
Od dziś wiem - jeśli zechcę cokolwiek wydać, powinnam ograniczyć fantazje na temat zgrabnych nóżek i biszów w sukienkach do niezbędnego minimum.

Anonimowy pisze...

Moja psychika stanowczo odmawia zaakceptowania prostej prawdy, że to KSIĄŻKA, prawdziwa, wydana i zredagowana, a nie opko. Gdyby wrzucić w tekst parę błędów ortograficznych, wyszłoby klasyczne opko.
Koszmar. Na samą myśl o postawieniu tego dzieUa w jednym rzędzie z Tolkienem robi mi się słabo.
alesssandra

Kasitza pisze...

Obawiam się, że takie zjawisko jak redakcja umarło jakiś czas temu.
Analiza przemiła, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Będą jeszcze jakieś dziwolągi do zilustrowania? Jakby co służę :)

Anonimowy pisze...

@GayaRu: Niestety, autor nie raczył zasygnalizować, że oprócz szermierki i jazdy konnej uczyła się czegokolwiek innego. Owszem, potem się dowiadujemy, że umiała czytać, pisać, miała pojęcie o polityce i innych takich, ale na początku czytelnik odnosi raczej wrażenie, że książę usiłował sobie zrekompensować brak syna, każąc córce zdobywać "męskie" umiejętności.
Poza tym zauważ, że Zaan dorabiał, pisząc m.in. pozew dla szlachcica czy list dla młodej pani. Czyli edukacja jednak nie była powszechna.

Tuśka pisze...

Boru. Boru, boru, boru. Aż się ma ochotę zakrzyknąć: "Panie, znajdź sobie pan betę!". Właśnie, może się zgłosicie na ochotniczki, może Ziemiański sypnie groszem?
A przy tych astrobzdurach o gwieździe, która jest planetoidą odkrytą w XX wieku, to się wkurzyłam i aż poszłam herbatkę zaparzyć na uspokojenie.

Pozdrawiam i nadal nie mogę wyjść ze zdumienia, że powieść drukiem wydana może być tak chaotyczna i nieprzemyślana.

Dzidka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Dzidka pisze...

I co z tego, że można tłumaczyć czytelnikom, co aŁtor miał na myśli, kiedy pisał to, co pisał, że można wyjasniać, że naszym zdaniem chodziło o to i o to, że można sobie dopowiadać to, co nie zostało powiedziane - skoro zostało to napisane w taki a nie inny sposób?
Czyli jak już wyżej wspomniałam, z błędami, bez riserczu, z kupą nielogiczności piętrzących się jedna na drugiej...

Tak to i Milenkę-Marlenkę można tłumaczyć. Tyle tylko, że jej nikt nie wydał drukiem i nie nagradzał.

Dzidka pisze...

A już informacja o tym, że nie wydrukowano jednego rozdziału i nikt poza AŁtorem się nie zorientował, zabiła mnie zupełnie i w sumie potwierdziła sens robienia tej analizy...

Anonimowy pisze...

Też się nie zorientowałam, że w książce brak rozdziału, dopóki nie znalazłam go w SF. Miałam prenumeratę od początku do końca istnienia pisma, a wtedy byłam bardzo zła, że zabierają cenne kartki na kawałek o... hehe... intrydze księcia (któremu brakowało żarcia dla wojska) polegającej na zaszczepianiu w chłopach ducha komunizmu.

Anonimowy pisze...

Kiedyś zrobiłam takie jedno podejście do tej książki i szybko zrezygnowałam. Teraz wiem, dlaczego. To był przebłysk jasnowidzenia, który uchronił mnie przed headdeskiem.

Analiza borska, ja proszę więcej!

Nadira

Borówka pisze...

Mam pytanie! *macha dziko ręką w obawie przed byciem niezauważoną w tłumie*

Czemu googlowy czytnik ignoruje kilka waszych najnowszych wpisów (tyczy się to także PLUSa) i co jakiś czas podrzuca mi analizę sprzed 2 miesięcy, podając ją jako nową (jakby nowszych w ogóle nie było)?

Będę wdzięczna za odpowiedź. :)

Anonimowy pisze...

Dziękuję swojej intuicji, która dotychczas powstrzymywała mnie przed sięgnięciem po "Achaję". Mignął mi kiedyś przed oczami jakiś fragment tej lektury, zainteresował raczej średnio... i tyle.
Powiem tak. Gdybym napotkała ten tekst w dziale fanowskich opowiadań na jakimś forum, zapewne nie krytykowałabym autora jakoś przesadnie, uznałabym, że ma potencjał i zachęciłabym do dalszych prób literackich. Ale, na litość, pomysł, że mogłoby to zostać wydane, nie przeszedłby mi przez głowę!

Anonimowy pisze...

"Tak, pamiętała taki ślub, kuzynki, jedno z najpiękniejszych zdarzeń w dotychczasowym życiu, kiedy udało jej się zostać druhną i przez cały czas trwania ceremonii stała tuż obok przytulonych do siebie chłopaka i dziewczyny."
"Achaja przymknęła oczy. Pamiętała tamtą dziewczynę, jej roześmiane oczy i dziwnie rozleniwione ciało... Czy to możliwe, żeby ją samą też to spotkało? Bo jeśli męża wybierze jej Asija, to będzie nim albo bezzębny staruch albo któryś z ich wrogów, któremu odda się dziewczynę wyłącznie dla polityki. "
"Wiedziała, jak wyglądają takie śluby — w zastępstwie. Jakaś służąca ubierze ją, Achaję, w ślubną suknię i wyprowadzi do sali pełnej świadków. Tam, publicznie posadzi się ją na wysokim, małżeńskim stołku, a mistrz ceremonii brutalnie sprawdzi jej dziewictwo. Potem założą jej pas i wysłannik męża poprowadzi świeży nabytek do pana. "

Czy ja dobrze rozumiem? Jeśli panna młoda jest napalona na pana młodego, to mają kulturalny ślub, a jeśli wychodzi za obleśnego starucha, wtedy obowiązuje ceremonia upokorzenia jej?

Przy rozdziale X zapomniałam, że to wydana książka, toż to jest pisane takim amatorskim stylem, matko...

Melomanka

kura z biura pisze...

@Borówka:

Nie mam pojęcia, to jakaś czarna magia gugla.

@Melomanka:

Ja w ogóle z tej wzmianki o "rozleniwionym ciele" wywnioskowałam, że panna młoda została już przed ślubem bardzo porządnie zaspokojona, ale uznałam, że nie będę się wyrywać ze zbereźnymi interpretacjami ;)

Anonimowy pisze...

Sine, ale Zaan pochodzi z innego krolestwa, w ktorym panuja inne zasady. O ile miejsce z ktorego pochodzi Achaja wyglada mi na "starozytna Grecje", o tyle Zaan jest w czyms jak wczesne sredniowiecze (rycerze, zakony, jakies to takie typowe). Dwa rozne srodowiska maja prawo miec dwa rozne systemy edukacji.

Dzidka, jesli jest sie do czego przyczepic, to czepiac sie warto. Ale jesli przyczepia sie do rzeczy na sile (vide niebo, ktore wcale nie jest naszym niebem, skoro pod koniec 3 czesci (SPOILER) okazuje sie, ze Ziemcy to my, Ziemianie i podbijamy ich planete z kosmosu) - wiec nie ma sily, zeby mialo te same gwiazdozbiory. Jesli jest blad to trzeba go wytknac, ale jesli sie wytyka rzeczy, ktore bledami nie sa, to podwaza do rzetelnosc calej analizy. A przeciez bledow jest na tyle, ze nie trzeba naginac faktow zeby wytworzyc nowe.

Gaya Ru

kura z biura pisze...

@GayaRu: w takim razie CHOLERNIE niekonsekwentne jest, że gwiazdy i gwiazdozbiory noszą nasze, ziemskie nazwy, wywiedzione z naszej, na litość, ziemskiej mitologii!!! To sugeruje, że to JEST Ziemia, tylko w jakiejś bliżej nieokreślonej magiczno-mitologicznej przeszłości. Sorry, absolutnie nie kupuję wersji z przypadkową zbieżnością.

Anonimowy pisze...

Kuro, czemu nie? Ci kosmici maja podobna budowe do naszej, podobna kulture, mogli wymyslac podobne zlepki literowe. Moga byc druga nogawka spodni czasu, stad pewne zbieznosci i rozbieznosci. Ilosc liter jest koniec koncow ograniczona, ten sam zlepek dzwiekow i liter ma inne znaczenie w roznych krancach nawet naszego globu. A co dopiero miedzy galaktykami :)

Gaya Ru

SStefania pisze...

Ato bardzo dobre pytanie, Borówko, z miliarda obserwowanych przeze mnie blogów na Blogspocie, RSSy szaleją tak tylko w przypadku Armady i PLUSa. Ale to chyba nie wina analizatorów.

Bardzo fajniuchna analiza. Chciałam kiedyś przeczytać te książki, bo okładki ładne, ale już lepiej kupię album ich autora.
Dziwacznych onomatopei i interpunkcji było sporo, brakowało mi tylko emotikon i zapisu dialogów w stylu dramatu. A jak wiele głupot dałoby się uniknąć, gdyby tylko wytłumaczyć bardziej praktycznie, jak ten świat działa (na przykład z tym pudrowaniem), zamiast gubić się w opisach dziedziczenia!

Czekam na wincyj.

kura z biura pisze...

@GayaRu: Nie, serio, to się nie trzyma kupy. Porównaj sobie zróżnicowanie ziemskich kultur i języków, a przecież wszyscy jesteśmy jedną ludzką rasą, a poszczególne ludzkie grupy były oddzielone od siebie przez najwyżej tysiące lat najwyżej tysiącami kilometrów. Nie przez miliardy lat miliardami kilometrów, i w ogóle nie będąc jedną rasą, a dwiema co najwyżej podobnymi. Do szympansów też jesteśmy bardzo podobni, w końcu mamy 98% wspólnego genomu, nie?
Co do ograniczonej liczby głosek, która daje ograniczoną liczbę kombinacji: a tacy na przykład Japończycy nie odróżniają L od R. Z kolei w językach afrykańskich jest ponoć mnóstwo gardłowych głosek, których Europejczyk nie wymówi, choćby pękł. Mieszkańcy Oceanii rozróżniają mnóstwo samogłosek, których my w ogóle nie słyszymy (znaczy, różnic między nimi). I tak dalej. A przecież wszyscy mamy tak samo ukształtowany układ głosowy, rzecz tylko w tym, do czego się ten układ przyzwyczaja od dzieciństwa! Ergo, nie wierzę, że dwie kosmiczne rasy, może i podobne do siebie, ale nawet nie wywodzące się od wspólnego przodka, tylko stworzone odrębnie i odrębnie się "wychowujące" nagle, jakimś przypadkiem, będą mówić tym samym, czy bardzo podobnym językiem i również przypadkiem nazwą Orionem tak samo - gwiazdozbiór, a nie na przykład garnek do mleka.

Są i inne sugestie, że to Ziemia: te same nazwy drzew, ziół, te same gatunki zwierząt (słonie!).

Btw, czytałam kiedyś książkę, w której autor na wstępie zaznaczył, że rzecz dzieje się na innej planecie i dotyczy innej rasy, ale celowo będzie posługiwał się ziemskimi nazwami, bo nie chce skupiać uwagi czytelnika na fantastyczności czy egzotyczności świata przedstawionego, tylko na akcji i problemie, jaki przedstawia. Może gdyby Ziemiański zastosował taki chwyt, to kto wie...?

Anonimowy pisze...

Kuro, ogolnie masz racje. Nie wiem jakie musialyby zaistniec warunki, zeby dwie planety doszly do takich podobienstw. Szalona teoria moze np glosic, ze ta sama cywilizacja zalozyla kolonie i na Ziemi i na planecie X, stad ten sam gatunek, podobne nazwy, struktury i zachowania. Wiadomo tylko, ze jest planeta, ktora nie jest ziemia, ale posiada mase nawiazan i podobienstw. Troy jako jawne okreslenie do Troi od Heleny i Parysa, Achaja do nazwy krainy historycznej w Grecji. Ale widzimy tez, ze pozostale panstwa nie istnaily nigdy na naszej mapie, ze pojawiaja sie zupelnie inne rasy (kotowate).

Podsumowujac, wiemy, ze jest to inna planeta, nie wiemy dlaczego jest tak podobna do Ziemi. Ergo, informacja o tym, ze to nie gwiazda a planetoida jest ciekawa, ale nie ma znaczenia przy zupelnie innym ukladzie swiatel na niebie. Mozna sie czepic dziwacznej zbieznosci nazw, ale nie mozna sie czepic, ze to jest niewlasciwe cialo niebieskie.

Na tym etapie nie mam juz pojecia czy pisze czytelnie i czy widac, co chce przekazac :P

Gaya Ru

Dzidka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Dzidka pisze...

Gaya Ru: ja nie pisałam o kawałku z gwiazdami. Ja pisałam o całości.

Oraz: "Ci kosmici maja podobna budowe do naszej, podobna kulture, mogli wymyslac podobne zlepki literowe. Moga byc druga nogawka spodni czasu" - to wszystko to już są gdybania czytelnika, to nie wynika z po... ekhm... z tej po... powieści.
Tak samo na forum MM gdybamy sobie, że Gaba zdradziła Pyziaka i dlatego on się taki wredny zrobił. Ale rzecz w tym, że uzasadnienia wredności Pyziaka nigdzie w tekście nie ma. nagle się okazuje, że jest wredny, bo tak. Jest to nielogiczność i błąd. tak jak dziesiątki podobnych w tforze Ziemiańskiego.
Nie da obronić się czegoś, czego nie można obronić wiarygodnie i logicznie, takie jest moje zdanie.

Anonimowy pisze...

Dzidko, mimo moich checi obrony dziela jako calosci, dziewczyny pokonaly mnie sila argumentow. Dlatego, ze duza ilosc argumentow byla zasadna. Ale nie wszystkie.

To tak jak podczas sadzenia mordercy, skazac go przy okazji jeszcze za kradziez, ktorej nie popelnil. Zamordowal, powinien zostac ukarany za mord. Nie ma sensu przeciez dorzucac dodatkowych zarzutow przy okazji.

Dlatego tez nie bronie ksiazki jako calosci - bo sie jednak nie da. Odpieram jednak te argumenty, ktore moim zdaniem sa zarzucane bezpodstawnie.

Gaya Ru

kura z biura pisze...

GayaRu, wiem, co chcesz powiedzieć, ale cała rzecz w tym, że Ziemiański popełnił cholerną niekonsekwencję, nazywając te gwiazdozbiory obcej planety ziemskimi nazwami. Bo czytelnik, widząc znajomą nazwę, automatycznie zakłada, że miejsce też jest znajome, czyli że to Ziemia. Nawet alternatywna, czy w innej nogawce spodni czasu, ale Ziemia. W związku z czym widać z niej te same gwiazdozbiory oraz obowiązują na niej te same prawa przyrody (będzie o tym więcej w drugiej części, gdy Achaja będzie uczyć się, jak przetrwać na pustyni). Autor zasugerował jedno, a potem stwierdził, że całkiem co innego miał na myśli i źle go zrozumieliśmy, ot co.
Ten sam chwyt, nieustannych aluzji do naszej rzeczywistości, stosuje też Sapkowski. W jego wiedźminlandzie pełno jest nawiązań do naszych legend, zwyczajów, pełno znajomo brzmiących nazw - np. miasto uniwersyteckie Oxenfurt, języki wykazują podobieństwo do języków współczesnych itd. Ale jednocześnie on wyraźnie sugeruje, że to JEST nasz świat, tylko że w jakiejś odległej, legendarnej przeszłości, przed kataklizmem, który zmiótł to wszystko z powierzchni ziemi. I to jest różnica.

Anonimowy pisze...

Mi sie wydaje, ze jemu to bylo potrzebne do zrobienia twisted ending, zeby nikt sie nie spodziewal,ze ziemcy to my. Ale z drugiej strony w wywiadzie mowi, ze ta kraina jest kraina alegoryczna, cokolwiek by to nie mialo znaczyc...

Anonimowy pisze...

— Hm... Syriusz, Orion, Achaja, Archentar — to książęce imiona z królestwa Troy. Od gwiazd, od nieba.
Fajnie, tyle że o ile Syriusz jest, owszem, nazwą gwiazdy, to Orion gwiazdozbioru, a Archentara nima. Jest za to Achernar. Achaja (Achaia) jest nazwą małej planetoidy odkrytej w latach 20-tych XX wieku. Czyżby autor sugerował, że w królestwie Troy astronomia stoi na co najmniej dwudziestowiecznym poziomie?

Muszę jednak przyznać rację GayaRu, napisałaś Kuro to co napisałaś i rzeczywiście wygląda to na zwykłe czepialstwo. A w tej książce jest naprawdę wiele innych nieścisłości, które można wytknąć, a ty się tu czepiasz że w tym świecie znają astronomię na naszym współczesnym poziomie - a wyraźnie jest napisane że to nazwy gwiazd, od nieba, a nie planetoid - to już twoja interpretacja, bo znalazłaś coś na wikipedii. A to że autor użył słowa Achaja prędzej jest od nazwy krainy w starożytnej Grecji i Ziemiański jako kreator tego świata miał prawo tak nazwać gwiazdę i bohaterkę, a ty tu wyjeżdżasz z planetoidą^^
Co do tego, że Troy to odpowiednik Grecji to się nie zgodzę. Prędzej republikańskiego Rzymu. Dlaczego? organizacja armii, uzbrojenie, styl polityki przypomina bardziej Rzym niż Grecję (co prawda widać że autor raczej niezbyt zbadał temat, ale mówi się trudno). Jeszcze jeden argument za Rzymem a nie Grecją - w Grecji (poza Spartą) generalnie kobiety nie miały żadnych praw. Nie mogły na pewno dziedziczyć, a w takich Atenach nie mogły nawet samotnie wyjść na ulicę.

Co do tej trylogii i tak ją lubię, bo mnie śmieszny i nie tylko dlatego, że wojowniczki jeżdżą po męsku w miniówach na koniu (minęło tyle lat i do dziś nie mogę sobie tego wyobrazić), ale jest parę śmiesznych tekstów. Co do kolejnej części dziejącej się kilkaset lat później, do dziś nie przebrnąłem. Zdradzę tylko że w świecie magii pojawia się polski okręt podwodny...

Ryokosha

Anonimowy pisze...

Osobiście jednego nie potrafię ogarnąć - na początku zrozumiałam, że Achaja jest przyuczana do miecza, bo lubi i chce, a bardziej dziewczęce zajęcia, jak ta igła, jej nie interesują.

Natomiast kawałek dalej czytam, że Achaja marzy, by wyjść za miłego chłopca i rodzić mu dzieci!!!

Moje pytanie brzmi więc - czy Achaja jest w końcu wojowniczką, chłopczycą (jeśli tak, to na kij je te marzenia o mężu?), czy też księżniczką, jak to inne (a w takim wypadku, na litość wszystkich bogów, na co jej te sztuki walki??? Nie mogą jej czegoś bardziej przydatnego w byciu damą uczyć?)? Bo ja za nic nie rozumiem, czego chce ta dziewucha.

Nie sądziłam, że to może być takie złe. Te wtrącenia w nawiasach, ten język z powieści dla nastolatek...

Ag

kura z biura pisze...

@Anonimowy1: Ok, Achaja bardziej kojarzy się ze starożytną Grecją, ale autor WYRAŹNIE powiedział, że te imiona pochodzą "od gwiazd, od nieba". Dlaczego uważam to za obsuwę, wyjaśniałam obszernie. Oraz gdzie napisałam, że Troy to odpowiednik Grecji, Rzymu czy jakiegokolwiek istniejącego w naszym świecie państwa? Jedyna wzmianka o tychże to przytoczenie, w jaki sposób starożytne Greczynki i Rzymianki radziły sobie z problemem "piersi a jazda konna".

@Anonimowy2: Gdzieś tam w tekście jest wzmianka, której już nie przytaczałam, że ona tych lekcji sztuk walki bardzo nie lubiła oraz generalnie była łagodna i pokorna; w sumie dopiero obóz niewolników zrobi z niej wojowniczkę, ale o tym będzie w drugiej części. A dlaczego tego właśnie ją uczono? No, wychodzi na to, że Archentar chciał w niej mieć namiastkę syna.

Anonimowy pisze...

Co do Grecji to był mój komentarz do czyjegoś innego komentarza;)


Ryokosha

kura z biura pisze...

O, Ryokosha i Ag, przepraszam, nie zauważyłam Waszych podpisów.

Co do Grecji, to autor jednak puszcza aluzje, że to ona właśnie (opowieść o Cheelosie, co podpalił miasto dla sławy, gdzieś tam dalej wzmianki o chitonach i chlamidach jako stroju Troyańczyków itd.). Termin "cywilizacja morza" też mi się bardziej z Grecją kojarzy, niż z Rzymem. Ale to są szczegóły, po prostu inspiracja.

Anonimowy pisze...

Problem w tym, że on puszcza aluzje do Grecji, ale reszta jakaś taka rzymska jest^^ A w ogóle wszyscy się autora czepiamy i w ogóle oj tam, oj tam... ważne że jest dużo o dupie^^

Umierający ze śmiechu Ryokosha

Anonimowy pisze...

Autorki rozbiórki sobie lepiej popatrzą, jak na rozbiórkę "dzieua" zareagowało gniazdo szerszeni - fantastyczne Forum Fahrenheita, gdzie, jak wszyscy wiedzą, wielu autorów Fabryki Słów, a nawet redaktorów się udziela:

http://www.fahrenheit.net.pl/forum/viewtopic.php?f=26&t=868&p=330833#p330833

Woki

Pigmejka pisze...

Kuro, Sineiro, jesteście genialne, brawo! :)

Dziękuję Wam za tę analizę. To smutne, że i tak znajdzie się sporo takich, którzy się oburzą, że to "licentia poetica" i że świat zmyślony, więc autor mógł pisać co chciał. Przeczytałam dyskusję na Fahrenheicie i mi wszystko opadło. :/

PS. Hasło: "48 agencipa". Serio. :D

bloodhunter pisze...

Jeny jeny, jakie to piękne dobre i prawdziwe!
Podziwiam za skrupulatność w sprawdzaniu informacji i wyciąganiu wniosków i zauważaniu nawet małych nieścisłości, miód malina! :)
Bardzo jestem ciekawa czy się zabierzecie za dalsze tomy, bo tam z tego co pamiętam z lektury tegoż "dzieła" w gimnazjum (a to było hohoo, dawno) największe kwiatki się ukazywały :D
Czekam z niecierpliwością i uszanowanie dla Pań autorek :)

Anonimowy pisze...

Analizowanie Achai nie ma sensu bo autor się i tak niczego nie nauczy a jego wyznawcy powiedzą że on wie lepiej. Bardzo mnie denerwuje nieśmiertelny argument że w świecie zmyślonym nie muszą obowiązywać reguły. Przewija się notorycznie i zawsze znajduje wyznawców, a potem dostajemy napiętą kuszę w jukach i konnicę z halabardami. Obserwując fandom zauważyłem ciekawą rzecz - jeśli się wytknie błąd pisarzowi ze Stanów, powie "o, dzięki, nie pomyślałem o tym, no cóż, zdarza się". Jeśli wytkniesz błąd pisarzowi polskiemu, pojawia się oburz i stały zestaw argumentów, a autor robi wszystko by wykazać że dyskutant jest głupi i ma wszy.
Igor

Anonimowy pisze...

Cudna analiza. Jedna z lepszych, już dawno takiej nie było. Świetnie się czytało wytykanie tych wszystkich bzdur powypisywanych przez autora.
"Achaję" swego czasu czytałam, ale muszę przyznać, że nie widziałam nielogiczności. To znaczy widziałam - trudno nie zauważyć, - ale nie aż tyle i wyjątkowo dobrze je tolerowałam. Teraz złapałam się za głowę, bo głupota na głupocie głupotą pogania. A te pierdoły o czarowniku, bogach i jeszcze czymś tam, to wrzucone zostały chyba tylko, żeby książka miała większą objętość...
No, nie przynudzam już. Składam ukłon dla analizatorów w podzięce za kawał dobrej, zapewniającej niemałą rozrywkę, roboty i czekam niecierpliwie na więcej.

Maraneth

die_Kreatur pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
die_Kreatur pisze...

*z przerażeniem w oczach* To naprawdę zostało wydane? To naprawdę ma fanów? Dyskusja na forum Fahrenheita jest na serio?

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!

Aczkolwiek analiza jest doskonała.

Anonimowy pisze...

Ajaj, wreszcie jakieś opko, które da się czytać - ach, ta nadwrażliwość na błędy ortograficzne i literówki.
Zaraz, zaraz... To nie jest opko?
No tak, przecież to Achaja, książka wydana całkiem legalnie, sama miałam w rękach parę lat temu, ale że byłam wtedy świeżo po Tolkienie, to mi nawet do głowy nie przyszło, żeby to kupić. I Boru dzięki.
Analiza świetna, w zasadzie pierwsza od dłuższego czasu, którą przeczytałam w całości. Nie wasza wina, poziom debilizmu analizowanych przez was blogów mnie dobija.
I wiecie co? Powinni drugi raz wydać Achaję. Tym razem z waszymi (lub podobnymi)komentarzami co do głupszych momentów. Wtedy to byłabym skłonna to kupić, ot dla uprzyjemniania sobie wieczorków ^^
Jakby wam się opka drukowane znudziły, to znalazłam dzisiaj takie cuś
http://taeminho-shinee.blogspot.com/ . Nie wiem, czy nadaje się do analizy, ale skoro mi w łapki wpadło, to i się dzielę. Z tego co się orientuję po pobieżnym przejrzeniu - mamy tu yaoi, panów zachowujących się jak rozchichotane gimnazjalistki, chyba jakiś gwałt albo jego próba (jeszcze nie doczytałam, ale skoro jeden pan wypłakuje się drugiemu panu, że trzeci pan na nim leżał i było niemiło...). A do tego szczypta szalejącej interpunkcji.
Żeby było ciekawiej, ałtoreczka zareklamowała swoje dzieło na jednym z większych serwisów dla fanów mangi i anime. Pewna siebie.

(Co do gwiazdozbiorów, gwiazd i przekręconych nazw własnych... Jako astronom amator w tym momencie podjęłam próbę autougryzienia w tyłek, żeby rykiem śmiechu ludzi w domu nie pobudzić. Niech się wykręca kosmitami i innymi światami alternatywnymi - bujać to my, nie nas.)
Verien

Anonimowy pisze...

Hoho... ambitnie! Achaja, z jej stężeniem błędów, durnot, gimnazjalnym podejściem do seksu i brakiem porządnej redakcji jest już legendarna. Powodzenia w tej podróży!

A co do gwiazd, które na fikcyjnej, obcej planecie noszą te same nazwy, co u nas. Jest taka urocza piosenka Steve'a MacDonalda o Star Treku, "Mutant Generations":

"When I was young, I used to wonder, didn't you,
Why Mr. Spock had one head instead of two.
You'd think the dance of life for several billion years
Would produce more variation than just pointed ears.
Did convergent evolution shape them all by chance,
To fit in Star Fleet's regulation shoes and pants?"

Prawdopodobieństwo, że na obcej planecie, niezależnie od ludzi, wyewoluują istoty identyczne jak my, mówiące językiem podobnym do greki czy łaciny i, jakby tego było mało, nazywające ciała niebieskie identycznymi nazwami jest zerowe. Autorowi nie chciało się wymyślać własnych nazw gwiazd i tyle; najwyraźniej uznał, że nie mam sensu inwestować czasu i energii w wymyślanie świata, skoro można w tym czasie napisać coś o cyckach Achai i też się sprzeda.

Anonimowy pisze...

< "I dlaczego, do murwy przędzy, te trzy kretynki nie lecą w tej chwili przez wieś z wrzaskiem, skrzykując chłopów na pomoc?! " - bo nie kazdy jest bohaterem. Po swiecie chodza ludzie slabi. Tylko w amerykanskich filmach sensacyjnych absolutnie kazdy czuje w sobie bohatera.

Jeśli po twoim domu biega morderca, to ucieczka i wołanie o pomoc jest bohaterstwem???

Ther pisze...

Fantastyczna analiza, jedna z lepszych od dłuższego czasu, ale... to naprawdę zostało wydane? O.O Przyznam, że kojarzę jedynie tytuł, którego wielkie litery kiedyś zaatakowały mnie z półki w empiku. Przy najbliższej okazji sprawdzę zawartość, bo nie mogę się nadziwić spiętrzeniu absurdów w tej "książce". Z drugiej strony, skoro ludzie drukują takie rzeczy, a inni to kupują, to może moje raczkujące jeszcze dzieło także ujrzy kiedyś światło dzienne. ;p

Pozdrawiam Analizatorów i życzę weny. :)

Anonimowy pisze...

Kura, co do twoich uwag na temat gwiazd i nieba, muszę zgodzić się z tymi, którzy uważają je za przesadę. Tekst o tym, co istnieje w naszym słowniku astronomicznym, a co nie, zwrócił również moją uwagę jako zbędne czepialstwo w tej skądinąd świetnej analizie "Achai". Mnie nie przeszkadza kwestia Zaana o gwiazdozbiorach i gwiazdach. Jestem zdania, że w takich utworach fantastycznych nazwy gwiazd mogą być oryginalne, nawet jeśli wszystkie gwiazdozbiory wyglądają jak w naszym tu i teraz. Jednocześnie niektóre nazwy mogą być takie jak w naszym świecie, żeby zaznaczyć, że odnoszą się do tego, co znajome. Co do imienia tej "twojej" planetoidy - Gaya Ru i Ryokosha mają rację, potraktujmy je jako ciekawostkę. Jako puenta kpiny jest zbędne, gdyż kpina nie jest celna.

Zatem używanie prawdziwych nazw dla ciał niebieskich jakiegoś neverlandu nie zobowiązuje do tego, żeby wszystkie te nazwy brać z prawdziwego słownika. To po pierwsze. Po drugie, w takim neverlandzie samo niebo może być tylko podobne do ziemskiego. Nie musi być albo identyczne albo całkiem odmienne, nawet co do wyglądu gwiazdozbiorów. I naprawdę autor nie ma obowiązku objaśniać dlaczego. To nie to samo, co psychologiczna wiarygodność zachowania postaci czy logiczna spójność świata przedstawionego. Standardowo w tego typu fantastyce "umiejscowienie" świata zostawia się wyobraźni czytelnika, który może wybierać z bogatego zbioru idei. Dodanie mniej lub bardziej ziemskiego nieba co najwyżej ogranicza ten zbiór. Niektórzy w tym wątku nawet wskazywali możliwe wybory dla świata "Achai".

Co innego hard science-fiction, do którego odwołujesz się w jednym z komentarzy tego wątku. (Tak naprawdę tylko zgaduję, że chodzi Ci o hard sf, o "Nastanie nocy" Asimova i oczywiście dopuszczam, że błądzę). "W Nastaniu nocy" Asimova zdefiniowanie zakresu umowności jest bardzo ważne, skoro autor opisuje w szczegółach minikosmologię świata tak różnego od naszego.

Przy okazji, czy na planetach poza Układem Słonecznym gwiazdozbiory są zupełnie inne? Niekoniecznie, to jest popularne nieporozumienie. Po oddaleniu się od Ziemi na kilka - kilkanaście lat świetlnych (LY) pewne gwiazdozbiory zmieniłyby się tylko trochę, niektóre inne pozostałyby rozpoznawalne dla wprawnego oka i umysłu.

Co ciekawe główna formacja Oriona składa się z bardzo jasnych gwiazd odległych o kilkaset LY, toteż trzeba się udać naprawdę daleko, żeby radykalnie zmieniła kształt. Kiedy oddalasz się w kierunku przeciwnym od dowolnego gwiazdozbioru jego wygląd prawie się nie zmienia, tylko maleje proporcjonalnie do odległości, a jego gwiazdy bledną. Oczywiście, czasem mogą pojawić się nowe gwiazdy na jego tle. Oddal się o 500 LY w kierunku przeciwnym od Oriona, a zobaczysz ten sam gwiazdozbiór, tylko ok. 2 razy mniejszy i gwiazdy go tworzące nie będą aż tak jasne. Oczywiście, wszystko to prawda pod warunkiem, że po drodze nie trafi się jakiś gęsty obłok materii międzygwiazdowej czy co tam jeszcze, ale że się trafi - wcale nie jest bardzo prawdopodobne.

To tyle jeśli chodzi o mit dotyczący gwiazdozbiorów obcego nieba. 500 LY to potężna odległość i nadal mamy ziemską konstelację. Przypadkiem jest to ta sama, o której wspomina postać Ziemiańskiego. Uwaga, ja nie twierdzę, że świat "Achai" znajduje się 500 LY stąd. Ja tylko wskazuję pewną dodatkową przestrzeń możliwości, której każdy może użyć, jeśli lubi się bawić w tego typu wyjaśnienia.

Oczywiście, rozumiem, że na podstawie kwestii Zaana można domniemywać, iż Ziemiański zna się na gwiazdach jak przysłowiowy kot i rozumiem chęć dowalenia mu. W dodatku masa debilizmów nie do obrony podsyca skłonność rozstrzygania wszelkich wątpliwości na niekorzyść oskarżonego (jak zauważyła Gaya Ru). Tym niemniej kwestia Zaana i obecność ziemskich gwiazdozbiorów w powieści jeszcze o niczym nie świadczą. Nie są to błędy i nie należy się za nie autorowi reprymenda.

Jerzy W.

Anonimowy pisze...

Napisałem:
"Kiedy oddalasz się w kierunku przeciwnym od dowolnego gwiazdozbioru jego wygląd prawie się nie zmienia, tylko maleje proporcjonalnie do odległości, a jego gwiazdy bledną."

Kiedy oddalasz się w kierunku przeciwnym od dowolnego gwiazdozbioru, jego wygląd prawie się nie zmienia, tylko jego rozmiar maleje proporcjonalnie do odległości, a gwiazdy składowe bledną. - tak to powinno być, żeby nikt się nie czepiał.

***

alessandra napisała:
"Gdyby wrzucić w tekst parę błędów ortograficznych, wyszłoby klasyczne opko. Koszmar."

W wydaniu, które ja czytałem (pierwszym albo drugim), było parę błędów. ortograficznych i to dość kompromitujących. Ciekawe, ile ich było przed korektą przez wydawnictwo.

***

Anonimowy z wczoraj o 11:08 cytuje:
You'd think the dance of life for several billion years
Would produce more variation than just pointed ears.
Did convergent evolution shape them all by chance,
To fit in Star Fleet's regulation shoes and pants?"

Dziękuję za ten cytat, jest świetny :-)

Jerzy W.

Anonimowy pisze...

Jerzy W: W sumie masz racje, gdyby chodziło o randomowy świat, niezwiązany z naszym. Tymczasem a Achai pojawiają się ludzie z Ziemi, co podkreśla absurd wielkim flamastrem.

Anonimowy pisze...

Wiedziałam, że temat Star Treka musi się w tej dyskusji pojawić i nie zawiodłam się ;). To, co oni czasem znajdują na jakiś odległych planetach można jedynie wytłumaczyć brakiem pieniędzy na nowe dekoracje i wypożyczaniem ich z innych filmów np. westernów czy filmów o II WŚ...
Sin

Anonimowy pisze...

Anonimowy o 21:07 napisał:
W sumie masz racje, gdyby chodziło o randomowy świat, niezwiązany z naszym. Tymczasem a Achai pojawiają się ludzie z Ziemi, co podkreśla absurd wielkim flamastrem.

Dlaczego absurd? Achaję czytałem dawno, ale pamiętam, że Ziemiański napisał coś o nieskończności możliwości w kontekście stworzenia Ziemców i miejsca ich pobytu. Może być choćby tak, że Ziemcy i ludzie Achai mieszkają w jednym z multum alternatywnych światów. Albo światów równoległych na jakiejś innej zasadzie niż różnice w historii. Więcej, Ziemcy mogą być tylko bardzo podobni do prawdziwych Ziemian i "równolegli" także względem nas. Jest też możliwość, że planeta Achai jest w stosunkowo bliskim sąsiedztwie Układu Słonecznego i dlatego ma na niebie Oriona i Syriusza. I czemu obie planety nie miałby znajdować się w równoległym, bardzo podobnym do naszego kosmosie. Skąd na odległych planetach wszystko jest tak podobne? To proste, przecież w tle są jacyś bogowie-stwórcy, pewnie kształtowanie życia i planet to dla nich drobiazg. Z jakiegoś powodu lubią, jak końcowe efekty są podobne. Jednak wyjaśnienie z planetami mniej mi się podoba, bo wprowadza dodatkowe komplikacje.

Być może któreś z powyższych wyjaśnień wyklucza treść trylogii Ziemiańskiego - jeszcze raz powtórzę, że czytałem "Achaję" dawno. Tak czy inaczej jest sporo opcji.

Jerzy W.

Anonimowy pisze...

witam serdecznie, pragnę tylko powiedzieć, że pozwoliłam sobie wspomnieć o Waszej notce w swojej notce (zaczyna się robić trochę zawile), którą tworzyłam ostatnio na bloga o pisaniu, z którym współpracuję.
zostawiam link tutaj, jakbyście mieli ochotę zajrzeć, przyznam, że znalazłam sobie inspirację w Waszej analizatorni.
pozdrawiam serdecznie
Nika Anuk

link do mojej notki (tak, wiem, to straszna reklama i wcale-nie-spam, ale i uczciwa wymiana. link za link ;)
http://bookjob.pl/2012/08/research-narzedzie-pisarza/

Serenity pisze...

Więcej! Więcej! Skończyłyście analizę tuż przed wielkim upokarzaniem Achajki... a szkoda, bo "tortury" to chyba najbardziej fapoidalny fragment całej "Achai" i jednocześnie najgłupszy xD

kura z biura pisze...

@Jerzy W. Tak, to było "Nastanie nocy", umknął mi tytuł.

Do dyskusji o nazwach gwiazdozbiorów odniesiemy się jeszcze we wstępie do następnej części.

A co do błędów ortograficznych... Korzystam przy analizie z papierowego wydania (drugiego, poprawionego) oraz z pliku ściągniętego gdzieś z netu i opartego prawdopodobnie na wydaniu pierwszym (przecież nie będę przepisywać cytatów ręcznie ;)).Tak, błędy są, ortograficzne, gramatyczne, interpunkcyjne, ile chcieć. Na przykład stroje Troyańczyków zostały określone jako "chitony i hlamidy". Autor też nagminnie używa "tą" zamiast "tę" i co ciekawe, gdzieś bodaj w drugim tomie jest scenka z mówcą, który gryzie się w język, bo użył pańskiej formy "tę" zamiast plebejskiej "tą". Jakoś tak.

kura z biura pisze...

Znaczy, w wydaniu drugim poprawionym większości tych błędów już nie ma.

Misiael pisze...

Tak czytam te Wasze analizy i czytam i dochodzę do wniosku, że strach cokolwiek w Internecie zamieścić...

Ale misja tłuczenia złej twórczości chwalebna, życzę powodzenia i kłaniam się w pas.

Anonimowy pisze...

Arthur Weasley się kłania.

W morzu trafnie wypunktowanych nonsensów jednego muszę bronić: sceny kapitulacji.
Tak, oficer może być nieprzyzwyczajony do bezpośredniego wydawania komend na zbiórce, bo od tego ma szefa kompanii (to jest akurat pododdział porównywalny z setką) i dowódców drużyn (dziesiątek). Współcześnie po drodze jeszcze są dowódcy plutonów.
Albo został tym oficerem tak po prostu (jak się tego komentatorki dopiero co domagały), albo radości bezpośredniego kapralowania ma już dawno za sobą.
Tak, zdarzało się, że dowódca wydawał rozkaz kapitulacji, a sam popełniał samobójstwo. Wprawdzie na ogół robili to oficerowie, a tu zabija się dziesiętnik, ale.
Tak, to jest normalne, że wojsko w takiej sytuacji wykonuje komendy. Powstańcy warszawscy (którzy, przypominam, koszarowej tresury w większości nie przeszli) nie mieli pojęcia, co ich czeka, a jakoś w zwartym szyku zdawali broń.

Morxas pisze...

Boże.... że też chciało się Wam szukać i czepiać się do niemal każdego akapitu z osobna....

Tak "recenzując" bez żadnego problemu można zjechać wszystko od Tolkiena do Dumasa, przez chwilę poczułem się jakbym czytał komentarze pod dowolnym artykułem na wp.pl.

Przyznam z ręką na sercu że nie doczytałem analizy do końca bo po prostu znużyło mnie przywalanie się do tego czy opis promieni słonecznych jest czy nie jest kiczowaty powtarzany w różnych wersjach przez większość akapitów...

Tak samo jak narzekanie że nie jest to dokładny podręcznik survivalu dla specnazu i garbarstwa...to polecam poczytanie książek z np "gwiezdnych wojen" o taaaaam będziecie mieli używanie na mnogość absurdów, które, o dziwo nie przeszkadzają za bardzo w czytaniu.

Książka bynajmniej nie jest dziełem wybitnym, dla mnie to taki odpowiednik filmu przygodowego klasy B na niedzielne, nudne, popołudnie. Niemniej jest wyraźna granica pomiędzy analizowaniem a przypieprzaniem się do czego popadnie...

Astroni pisze...

Zostałam tu skierowana jako do "krytyki książki", ale nie spodziewałam się, że będzie to na "poziomie" objeżdżania zwykłych blogasków. Znaczy: nie przyczyniłyście się do tego stanu Wy, Szanowne Autorki, tylko ten, pożal się Boże, Ziemiański... No bo zatkało mnie normalnie. Zatkało, a przy niektórych spostrzeżeniach już, wierzcie mi lub nie, prawie kręciło mi się w głowie (przy czym to tak? może przy okazji relacji z prób morderczych niedoszłego pirata? a może przy pomyśle ochrzczenia wsi od niniejszego wydarzenia?). Moim faworytem jest jednak moment wcześniej, kiedy ów pirat leci wykonać zlecenie za cenę jajecznicy. Już nawet pal licho, że chwilę wcześniej było, że podobna wartość stanowi majątek życia świątynnego skryby (może mieli dewaluację, a on jest sentymentalny?) - to było w innym akapicie, więc nie będę się czepiać niedopatrzenia, które też mi się niekiedy czasami zdarzało na moim blogu, kiedy pisałam późno w nocy i nie pamiętałam, co napisałam trzy minuty temu... Ale tamten stosunek zlecenie - jajecznica to już prawie jedno na drugim siedziało, więc..? No sorry, ale nawet fapogenne pornosy mają swoje granice.
Za to czymś, co jeszcze ja bym dorzuciła od siebie, jest motyw uczty i niewolnice traktowane przez ich właściciela posła daleko gorzej niż zwierzęta - tymczasem "tylko one wiedziały, co wolno mu jeść, a czego nie". Domyślam się, że chodzi tu o jego zdrowie - poseł polegał więc na ich wiedzy, znajomości dań (w końcu nie kucharzyły same), więc debilkami być nie mogły. Zatem zaufanie do takich osób byłoby moim zdaniem mocno... ryzykowne, bo 1. z pewnością marzyły o zemście za poniżające traktowanie, 2. pewnie nie kosztowałoby je wiele trudu, żeby coś mu sypnąć do jedzenia albo chociaż podać coś, na co delikwent był mocno uczulony czy coś. Dlatego do takich rzeczy daje się stawianego na równi ze sobą doradcę-przyjaciela, który dba o nas jak o przyjaciela i ma z tego kupę przywilejów, a nie...

Ktoś tu prosił, żeby nie jeździć za ten wybryk po Ziemiańskim ogólnie, ale - na miłość Boską - JAK? Czy ten człowiek jest poważny? Jak dorosły facet może tak pisać? Wziąłby go kto oświecił...
A tu jeszcze linkują mi jakieś forum Fahrenheita (no Fahrenheita mi bezcześcić! w piekle smażyć się będą, no...) - weszłam tam i od razu wyszłam. "[logika] moze być nawet niespójna sama ze sobą. Reguły logiki wyznacza w utworze estetyka. Dlatego, niestety, nie jest łatwo dostać się do tak zwanych elit, które kształtują sztukę." Z tego barona13 to baran, nie baron. Ej, nieźle by było, żeby gość miał kiedyś zaszczyt spotkać swojego idola. Tym swoim "A mnie najbardziej podoba się u pana właśnie ten metafizyczny świat oderwany od rzeczywistości i logiki, który kreuje pan pod pozorem banalnej, niespójnej wewnętrznie historii i bezsensownego zachowania jego mieszkańców" zdziałałoby stokroć więcej niż wszystkie oceniarnie razem wzięte ;]
Ale wiecie co - szkoda, że od tego zachodu słońca zaczęłyście - tam jest całe mnóstwo takich baranów i większość z nich na tym fragmencie z radością kończyła czytanie. No szkoda.

Astroni pisze...

No ale w to się uwierzyć nie da - taki chłam, napisany, wydany... "Achaję" mijam często w Empiku i zawsze z zazdrością, bo przecież na pewno ktoś ma talent większy od mojego, skoro sobie zasłużył na takie miejsce i na półkach i w sercach czytelników... I z tej zazdrości aż się bałam otwierać (co mi się często zdarza w pewnym specyficznych przypadkach, choć czytać w Empiku na stercząco zdarza mi się jeszcze częściej). I teraz się zastanawiam, co bym sobie pomyślała, gdybym jednak się odważyła. Cóż, chyba podobnie jak teraz poprzewracałby mi się światopogląd. Bo już nawet mniejsza z tym, że denny pisarz - ale wydawcy, krytycy, dziennikarze, czytelnicy? Jeszcze parę dni temu żyłam w błogiej nieświadomości, że cała degradacja dzisiejszego świata ominęła szczęśliwie literaturę fantastyczną, a tymczasem... Najwyższy czas, żeby ktoś zrobił temu całemu Matrixowi reinstalkę.

Smutno mi tylko, że ile bym się nie śmiała, to jednak i tak kiedy w końcu nadejdzie ten wymarzony przeze mnie moment, kiedy wreszcie udam się z własnym tekstem do jakiegoś wydawnictwa, to będą śmiać się ze mnie, bo przecież jakie to jest złe merytorycznie, logicznie, stylistycznie i w ogóle co ja sobie wyobrażam, że myślę, że ktoś to będzie czytał. Co bym nie napisała.

Koleżanka Marta pisała w pierwszym komentarzu, że to źle, że zabrałyście się za książkę. A ja uważam, że wręcz przeciwnie! Zwłaszcza przy takim dorobku, kiedy już macie się czym chwalić. Znany tytuł z pewnością ściągnął na Was oczy tłumów i zwiększył grono czytelników. Co jak co, ale gdyby nie "Achaja", to ja bym na pewno na Was nie trafiła.

Idę czytać resztę i pozdrawiam
Astroni

Anonimowy pisze...

Czytałam kiedyś Achaję (tom pierwszy), poleconą jako super powieść przez znajomego.
Nie przeszkadzały mi wymienione nielogiczności fabularne, poza nielogicznością, jaką była sama bohaterka.
Ziemiański chyba nigdy w życiu nie żył pod jednym dachem z kobietą. Stworzył sobie po prostu Arnolda z wielkimi cyckami.
Ponieważ faceci nie miewają okresów i nie zachodzą w ciąże, bohaterce też to nie groziło, pomimo wielokrotnych gwałtów.
Ba! Akt seksualny "na sucho" też nie prowadził do krwawienia. Chyba, że ją to podniecało, tylko autor o tym nie wspominał.
Była takim terminatorem, że praca w kopalni + dożywanie się larwami tylko rozwijało jej mięśnie.

To była tak bardzo dziecinna projekcja prostackich seksualnych fantazji, że dziwiłam się, że dorosły facet może je publicznie ujawniać.
Ok, gdyby ta ksiazka była po prostu wprost opisana jako "porno/erotyka fantasy". Wówczas może dałoby się ją czytać z innym nastawieniem?

***
Zaaka odbieram jako lokalną wersję Rincewinda - sprytnego tchórza.
I ten wątek był w sumie najlepiej poprowadzony. Postać Achaji była kompletnie niepotrzebna i zepsuła ciekawie zapowiadająca się intrygę...

Nie wiem, jak to się wszytsko ostatecznie zakończyło, bo nie miałam ochoty sięgnąc po kolejne tomy.

Pozdrawiam

Ola

Anonimowy pisze...

A mnie sie to krytkowanie bardzo podobalo. Usmialam sie jak norka. Cos takiego uprawaialam 15 lat temu, ale w stosunku do fanfikow i nazywalo sie Ciezki mlot. Ze miazdzy :)
Nie myslcie zle, ja Achaje bardzo polubilam za pierwszym razem. Czytalam ja nie teraz, ale wlasnie wtedy kiedy ja tworzono i wydawano pierwszy raz u nas. I miala swoj urok. Moze nieskladna warsztatowo, ale perelki miala, dobrze sie czytala i nie miala wtedy jeszcze wielkiej konkurencji poza Wiedzminem. Dopiero 3 tomem autor zasluzyl na wzgarde i pogarde, nie brakiem warsztatu, ale potraktowaniem fabuly, czytelnikow, bohaterki.
Jednakze teraz, po dekacie bez mala, faktycznie ksiazka kole w oczy tymi swoimi brakami. Powiem jednak, ze chyba i tak jest lepsza niz kontynuacja w postaci Pomnika. Czytam rozpedem 4 to, i zgrzytam zebami i przerwcam oczami niezgorzej niz autorzy blogu.
Stad tez moje dotarcie tutaj, bo szukalam recenzji najnowszej ksiazki o Achai, w ktorej by wlasnie czpeiano sie idiotyzmow autora.
R

Anonimowy pisze...

Sirius w ogóle nie potrafi posługiwać się mieczem (na który zresztą nie byłoby go stać jeśli zabójstwo w tym kraju kosztuje równowartość dwóch obiadów!) a zabicie przez niego jakiegokolwiek rycerza jest absolutnie niewykonalne, niezależnie od sytuacji... Zresztą dobra, nie będę się czepiał, tu jest taka ilość idiotyzmów że i tak nie mam na to czasu ani ochoty.

Anonimowy pisze...

A nie, pomyłka, on ma ujemne zdolności posługiwania się tym mieczem...

Herbal Remedies pisze...

Chciałbym wyrazić moje najgłębsze uznanie dla dr Obodo i jego zespołu za stworzenie przyjemnej i przyjaznej atmosfery dla swoich pacjentów. I, chciałbym zachęcić kobiety, które są zestresowane przez swoją niezdolność do posiadania dziecka: Nie stresuj się! Tylko whatsap lub dial (234) 855-425481, a oni zajmą się swoimi marzeniami! Zapamiętam ten numer telefonu na pamięć na zawsze.

Anonimowy pisze...

Ja się tylko do Zaana i dorobku życia przyczepię... Prawda, trochę żenujące jest, że dysponuje on równowartością jednego posiłku, ale!
1. To wioska, więc kwitnie raczej handel wymienny- od wieśnieaków dostawał pewnie jakieś jajka, mleko, mąkę czy co tam jeszcze, chyba tylko szlachcie płacili mu w monetach- no ale szlachcie na wiosce bez nazwy to okazja raczej rzadka
2. W świątyni pewnie też był za wikt i opierunek, ewentualnie za jakąś najniższą krajową
3. Wiemy, że miał problem z alkoholem i przepijał coraz więcej- to i zapasy się kurczyły... te 4 brązowe to pewnie była jakaś kasa na "czarną godzinę" ( wszak dopiero Virion uświadomił mu, żeby w ogóle się z tej wiochy ruszył)
ciekawe jest natomiast, że potem niewiele się czyta o alkoholizmie Zaana, raczej o jego gruźlicy

// bazienka

Anonimowy pisze...

Ja się doczepię tylko do Zaana.
Jak wiemy, był skrybą świątynnym
1. W tej świątyni na wiosce pewnie żył za "wikt i opierunek", opcjonalnie za jakąś minimalną krajową.
2. Chłopi rzadko miewają sprawy urzędowe, a i pewnie płacili w naturze- jajka, mleko czy coś. Monet spodziewać można się od szlachciców, ale gdzie szlachcic na zabitej dechami wiosce bez nazwy? Pewnie raz na ruski rok.
3. Wiemy, że Zaan miał problem z alkoholem, więc prawdopodobnie zwyczajnie przepijał to, co mógłby odłożyć- bo w tej knajpie był codziennie i pił coraz więcej- stąd skromny stan posiadania. A podejrzewam, że z 20 lat rozkminiał w ogóle rozmowę z Virionem, kiedy ten mu zasugerował, by wychylił głowę poza wioskę...
ciekawe natomiast jest to, że potem raczej nieszczególnie czytamy o alkoholizmie Zaana, raczej o jego gruźlicy.

bazienka