czwartek, 30 stycznia 2014

248. Cierpienia młodej Werterzycy, czyli Na pochyły zmywak każda ścierka skacze (Bezdomna, cz. 3)




Drodzy Czytelnicy!
Przetrzeźwiawszy po Sylwestrowej Ustawce, wracamy oto do świata śmietników zaludnionych bezdomnymi, mokotowskich kawalerek po 300 zł i dziennikarskich hien, które sępią. Dziś dowiemy się, że nie ma przypadków, a wszystkim kieruje Przeznaczenie (przez P wielkie jak Pekin). Poznamy także ukochanego Kingi z dzieciństwa, a także zobaczymy, jak w opkowym świecie spisuje się intercyzę oraz załatwia inne kwestie prawne. Natkniemy się również na Niewidzialną Rękę ze Szpadlem, uprawiającą zdziczałe ogródki działkowe. Indżojcie!


[Kinga ogląda swe nowe mieszkanie]


– Ty się tu spokojnie urządzaj. Ogarnij to mieszkanie, bo dawno nikt tu nie sprzątał, a ja podzwonię po znajomych, czy nie potrzebują dobrej, zaufanej sprzątaczki. Nie wytniesz mi żadnego numeru, Kinga? – Położyła dłonie na ramionach kobiety i zajrzała jej poważnie w oczy.
– Nie wytnę – odparła Kinga równie poważnie.
Aha. Znaczy, Aśka dopiero co umierała ze strachu, że Kinga w ataku szału zarąbie ją siekierą. W międzyczasie nie zdarzyło się nic, ale to dosłownie nic, co mogłoby wpłynąć na zmianę jej opinii… a już chce polecać Kingę znajomym jako dobrą, ZAUFANĄ sprzątaczkę? (zresztą, pomijając kwestię choroby psychicznej, skąd, na litość boską, może wiedzieć, że Kinga jest uczciwa i nie okradnie swych pracodawców?) A może po prostu w głębi ducha źle życzy tym znajomym...
Albo nie lubi i nie umie sprzątać. Też bywa.


Aśka wskazała brodą torbę podróżną, którą przyniosły ze sobą.
– Ciuchy są twoje, dopóki nie schudnę, a ty nie dorobisz się własnych, okej?
Bo są za fajne i za drogie, żeby oddać je na zawsze?
Strach je nosić, żeby nie zniszczyć lub poplamić.


– Okej.
Aśka już miała wychodzić, gdy zatrzymało ją pytanie Bezdomnej, która mimo że zyskała właśnie kawałek własnego miejsca, nadal w duszy bezdomną pozostała.
I tyle, jeśli chodzi o pojęcie bezdomności.
No, to akurat ma sens: faktycznie znalezienie mieszkania nie rozwiąże jeszcze problemu bezdomności, trzeba jeszcze uporać się z tym, co siedzi w umyśle Kingi.


– Dlaczego to robisz? Mnie nie jesteś nic winna, może nawet powinnam być ci
wdzięczna, bo uwolniłaś mnie od łajzy, a... z tego, co zrobiłaś, ja cię nie rozgrzeszę.
Bo tu nie rozgrzeszenia trzeba, tylko podręcznika od biologii.


Aśka westchnęła teatralnie. Ostatnio w ogóle miała skłonności do egzaltowanych gestów i zachowań.
– Czuję się potrzebna? Mam się kim opiekować? Skąd ja to mogę wiedzieć?! Za dużo myślisz, kochana. Weź ty się lepiej do roboty, zamiast zadawać głupie pytania.
- Ja to nagotuję na trzy dni i nie potrzebuję myśleć! - dodała.


Wyszła, zostawiając Kingę samą z kotem, a gdy drzwi zamknęły się za nią, mruknęła do siebie:
– Może się tego domyślasz, przyjaciółko, a może nie: jesteś genialnym, po prostu genialnym materiałem na reportaż. A  jeszcze nie wyciągnęłam z ciebie wszystkiego…
Żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że Aśka jest sępem.



Kinga
(czy nie powinno być: oczami Kingi?)
(może być jeszcze: Kinga’s POV ;) )


Stoję pośrodku mieszkanka, które może stać się moim miejscem na ziemi, i czuję strach. Taki sam jak wtedy gdy facet-lepkie-łapy wyrzucił mnie z mojego własnego domu, który menda eks sprzedał, ot tak, za moimi plecami. Masz dom – nie masz domu. Bo iks lat temu pozwoliłaś na taki, a nie inny zapis u notariusza: „Lokal numer dwa przy ulicy Nowogrodzkiej jest własnością przedmałżeńską facia, który teraz udaje kochającego mężusia, ale kiedyś stanie się mendą eks i tego lokalu cię pozbawi, mimo że masz prawo do jego połowy ”.
Próbowałam rozkminić, o co chodziło z tym zapisem i wyszło mi, że po prostu spisali intercyzę. Fakt, Kinga wykazała się naiwnością nieziemską (i jej rodzice, którzy dali przecież połowę kasy, także), no ale cóż, naiwni też na tym świecie żyją. Inna rzecz, że takie zachowanie pasowałoby mi raczej do dziewczyny ślepo zakochanej, niż do takiej, która wychodzi za mąż “na zimno”, by zemścić się na mężczyźnie, który ją porzucił.
Byłaby to najdziwniejsza intercyza, z wpisem “w przypadku rozstania/rozwodu mąż mój bierze wszystko”. A kuku! Po to właśnie się je spisuje, aby uniknąć podobnych wypadków.
Była to intercyza głosząca: w przypadku rozwodu mąż bierze dom, a żona ściereczki do kurzu.



Byłam wtedy głupia i dla świętego spokoju godziłam się na wszystko.
Bo jakby się nie zgodziła, to…? Ach, Krzyś nie ożeniłby się i dziecko nie miałoby ojca, TAKI FSTYT I HAŃBA.


Teraz zaś... teraz również godzę się na to, by manipulowała mną Aśka, bo jestem równie głupia i równie zobojętniała na to, co przyniesie przyszłość, jak sześć lat temu.
Normalnie jak Scarlett wychodząca za mąż za Karolka Hamiltona. Tyle, że dla wykształconej, inteligentnej dziewczyny w XXI wieku szybki ślub z pierwszym, który się nawinie, nie jest już jedyną możliwą formą reakcji na odrzucenie przez ukochanego...
Przypomnę, że rozmawiamy nie o osadzie, gdzie znają się wszyscy od pępkowego po pogrzeb, tylko mieście, w którym można zniknąć w innej dzielnicy i nie narażać się na ostrzał sąsiadów.


Nic gorszego, niż to, co zrobiłam, nie może mi się przydarzyć. Niżej, niż upadłam, upaść nie mogę. Dlaczego więc czuję strach? Bo może gdzieś w głębi serca postanowiłam dać sobie szansę? Jedyną i ostatnią na powrót do normalności? Na... wybaczenie?
Ale czemu od razu ostatnią, co tak sobie żałujesz…
Żeby było bardziej dramatycznie.


Doktor Izbicki wytłumaczył mi, że to, co zrobiłam, nie do końca było moją winą. Że tak się czasem dzieje. Psycholog, który przez sześć miesięcy zajmował się moim przypadkiem, powtarzał to samo.
O, to zajmował się nią jakiś psycholog, a nie tylko konowały, których jedyną metodą było przywiązanie nago do stołu i polewanie wodą?


Sąd mnie uniewinnił z głównego zarzutu.
Ponieważ wśród komentatorów mamy prawników, pozwolicie, że oddam im głos, niech wyjaśnią kwestię uniewinnienia (oraz dwóch lat w zawieszeniu za pobicie policjanta):


Wydanie wyroku łącznego jest możliwe (za kilka przestępstw razem), ALE- jeśli niepoczytalna była w tym czasie, to jest to okoliczność wyłączająca winę i sąd mógł ją ALBO skierować na leczenie psychiatryczne, ALBO wydać wyrok (jeśli jednak była poczytalna, a wychodzi na to, że nie jest). Uniewinnienia tam być nie mogło, bo jeśli niepoczytalna- to umorzenie postępowania i skierowanie na leczenie, a jeśli poczytalna- to wyrok. Ostatecznie mogła mieć dwa osobne procesy, w żadnym nie mogło być uniewinnienia, ale jej może być wszystko jedno, a w drugim potraktowano ją jako poczytalną.
Da się to jakoś powyjaśniać, ale jest tak pokręcone i naciągane, że podejrzewam, że wyjaśnienia są tylko przypadkiem.
(c) Falco


Wyrok łączny nie ma tutaj zastosowania, bo w końcu mamy tylko jedną karę. Jeżeli byłaby uznana za chorą psychicznie, odpada nam też uniewinnienie, więc musiała być zdrowa na umyśle. Bez przesady, uniewinnienie mogło być - jak ja to rozumiem, to po prostu ona została oskarżona o zabicie dziecka, a faktycznie nie ona tego dokonała, tylko ktoś inny, stąd uniewinnienie*). Potem ma kolejny proces - efekt to "dwa lata w zawieszeniu", to pojawia się pytanie: dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na X, czy dwa lata to już jest okres zawieszenia. Bo jeżeli za naruszenie nietykalności cielesnej policjanta dostała dwa lata pozbawienia wolności (a kara została zawieszona), to na pewno nie tyle go pobiła, co musiała mu co najmniej nogę ogryźć, żeby taką karę dostać (może akurat biegała z tą siekierą i się policjant nawinął?). Natomiast jeżeli dwa lata to okres zawieszenia kary to bullshit. Żaden sąd nie zgodzi się na wskazanie tak krótkiego okresu zawieszenia kary dla tak młodej osoby.
(c) Siberian Tiger


*) Wyjaśnię tylko, że żadnej osoby trzeciej tam nie było. Tak czy inaczej, jak wskazywałam w poprzedniej części, śledztwo i proces nijak nie mieszczą się w czasie, w jakim toczy się akcja.
I dodać należy, że oskarżenie o dzieciobójstwo też musiało być mocno poszlakowe, skoro nikt nie odnalazł ciała dziecka, nie dokonał sekcji itede.
Risercz jest dla słabych.


Ksiądz, któremu kiedyś się wyspowiadałam, rozgrzeszył. Może sama sobie również powinnam odpuścić?
Ależ nie, funduj nam cierpienia młodej Werterzycy do końca książki, to bardzo - ziew - ciekawe.


Kiedyś razem z doktorem Izbickim policzyłam, ile prób samobójczych zaliczyłam do tej pory.  Wyszło, że osiem. Może mam jak ty, bury kocie, dziewięć żyć i zostało mi ostatnie, którego nie mogę zmarnować?
Hm… i nie zmieniali jej leków, wypuścili ze szpitala mimo nawracających prób samobójczych?
Tak. Przyszedł Imperatyw Narracyjny i powiedział: Ona jest mi potrzebna chora, nie ważcie się jej leczyć!


Czy tego boję się, stojąc w  tym zapuszczonym mieszkaniu: że zmarnuję ostatnią szansę na odzyskanie godności i człowieczeństwa?


[Kinga wspomina swój okres bezdomności]



To dobre pytanie: dlaczego żebrałam, narażając się na tę pogardę, czasem wulgarne słowa czy gesty, zamiast zbierać butelki czy złom albo rzeczywiście zatrudnić się w agencji towarzyskiej?
Bo dla samotnej dziewczyny jest tylko żebranina albo prostytucja.
Na marginesie: to cudo naprawdę wydał Znak, czyli oficyna słynąca (kiedyś) z niegłupich książek.
Paaanie, kiedy to było.


Aśka ma rację, mogłabym znaleźć sobie bogatego sponsora i żyć w luksusach jako czyjaś utrzymanka – jestem niebrzydka i niegłupia, wiem dzięki doświadczeniom z pierwszym ogierem Rzeczypospolitej, jak zaspokajać wszystkie zachcianki faceta i to tak, by lewitował pod sufitem. Kurde, mogłam przyjąć jakąkolwiek prace z pośredniaka, choćby przysłowiowy zmywak,
Znamy jakieś przysłowie o zmywaku?
Kto rano wstaje, zmywakiem w pysk dostaje?  Nie będzie zmywak pluł nam w twarz?
Gdzie dwóch zmywa, tam trzeci korzysta. Na pochyły zmywak każda ścierka skacze.
Ktoś brudzi, żeby zmywać mógł ktoś.


bo nic bardziej hańbiącego niż szlajanie się po ulicach i wyjadanie resztek ze śmietników pod hipermarketami być nie może...
Etam. Wstyd to kraść, a nie być biednym.


...ale ja... nie wiem, jak inni bezdomni, bo na te tematy nie rozmawialiśmy... ja po prostu chciałam, by mną gardzono. Za to, co zrobiłam. Zasłużyłam na pogardę. Na nienawiść. I chciałam ją otrzymywać. Rozumiesz, kocie? Potrzebowałam kary.
Karałam się więc.
Uroczy pseudopsychologiczny bełkocik. Zaraz się okaże, że większość bezdomnych mogłaby znaleźć pracę i mieszkanie, ale ma na koncie różne zbrodnie i sami wybierają bezdomność celem pokarania się.


Moim największym zmartwieniem stały się: nadmiar czasu i... pieniądze na bilet do Bydgoszczy raz w  miesiącu.
Hm, skoro tak bardzo potrzebowała ludzkiej pogardy i nienawiści, to może powinna była zostać w rodzinnym  mieście? Tam by jej tego nie zabrakło.


Może to dziwne, ale właśnie brak zajęcia, to bezsensowne włóczenie się po ulicach czy przesiadywanie wśród bezdomnych najbardziej mnie wkurzały. Oprócz oczywiście ludzkiej pogardy.
To w końcu chce cierpieć, czy nie?
I chciałaby, i boi się.


Nie musiałam zbierać butelek, puszek, złomu czy makulatury, bo nie chlałam ani nie paliłam. Karmiła mnie opieka społeczna, ubierało PCK.
Co więc robić przez cały długi dzień?
Siedzieć w czytelniach bibliotek? W muzeach? Od biedy - w kościołach?
No, opcja z czytelnią też wpadła AŁtorkasi do głowy - jakieś kilka rozdziałów później.
Pójść w streetworking i ponawracać młodociane prostytutki?


Do nory zakradałam się dopiero nocą...
Pomysł wpadł mi do głowy któregoś z pierwszych wiosennych dni: wygramoliłam się z mojego „domu ”, rozejrzałam po zapuszczonych, dzikich działkach dookoła i obudziła się we mnie ogrodniczka, którą przecież byłam. Zaczęłam dbać o nie swoje ogródki: pieliłam, podlewałam, przesadzałam, podcinałam (w opuszczonych szopach poniewierały się zardzewiałe narzędzia, które nocami czyściłam, aż zalśniły...). „Moje ogródki ”zaczęły wyglądać całkiem przyzwoicie.
A to co niby, Niewidzialna Ręka? No ja nie wiem, ja bym się wkurzyła, gdyby mi obca osoba grzebała w ziemi na mojej działce.
To jak wleźć komuś obcemu do mieszkania i poprzestawiać meble. Bo tak.
A w ogóle te dzikie, zapuszczone pracownicze ogródki działkowe w środku miasta, tak. To chyba z tej samej bajki, co bezpańskie ugory, zalesiane przez Patrycję i Floriana u Musierowicz.
I do tego opuszczone szopy z narzędziami… Nie wiem, czy traktować ten tekst poważnie i skomentować włamywanie się do budynków gospodarczych i wynoszenie narzędzi jako kradzież, czy może pobawić się absurdem i cieszyć się krajobrazem post-apo w centrum Warszawy.
Postindustrialne tereny rekreacyjne uprawiane przez Mary Sue, olej na płótnie, 2013.


Czasem na innych działkach pojawiali się ich właściciele. Zaczęli mnie
- ...przeganiać z widłami? - spytała z nadzieją Szpro.


...pozdrawiać, jak jedną ze swoich, zapraszali na herbatkę i ciasto.
Potem gotowali mi całe obiady, aż wreszcie wystawiali spyżę w garnuszkach na gankach. Wtedy nabrałam podejrzenia, że chcą mnie utuczyć i zjeść.
Ale mleka nie wystawiali, bali się, że naszczy.


Gawędziliśmy, siedząc na rozklekotanych ławkach. Nie opowiadałam im swojej historii. Mówiłam, że mieszkam na pobliskim blokowisku i po prostu brakuje mi kontaktu z przyrodą.
W związku z czym przychodzę i wącham kwiatki. Osiem razy próbowałam je powąchać od spodu.


Czy wierzyli?
Jeśli Kinga była odpowiednio wiarygodna, to czemu nie? Jeśli przyłapali ją na bobrowaniu w szopce, kradzieży narzędzi i ryciu w ogródku, to nie pozostało im nic innego, jak uwierzyć w bajkę o kimś, co zamiast jechać do lasu, buszuje na działkach. Jasssne.
Oj wiesz, błysnęła szaleństwem w oku i zaraz zaczęli jej potakiwać.
Jeśli wykradała im z szopek na narzędzia kosiarki i piły tarczowe, z całą pewnością byli dość potulni.


Pewnie nie, bo nie wyglądałam jak normalna, zadbana dziewczyna, która ma własny pokój i własną łazienkę tam, w blokach. Ale że nie wadziłam nikomu, a za poczęstunek rewanżowałam się wypieleniem kawałka warzywniaka czy fachowym przycięciem drzewek owocowych…
Moi nowi znajomi – działkowcy – czasem płacili mi za pomoc i przyjmowałam te drobne kwoty z wdzięcznością, której starałam się nie okazywać.
Brała kasę, krzywiąc się pogardliwie?
Bardziej prawdopodobne byłoby, gdyby jej płacili za zostawienie ich ogródków w świętym spokoju. W każdym razie - aby nie kradła im narzędzi.


Rozumiesz, Burasku: skoro mieszkam w bloku, mam pracę i tutaj działam, powiedzmy, społecznie, nie powinnam być wdzięczna za pięć złotych wciśnięte mi do ręki z przepraszającym uśmiechem, że nie mogą zapłacić więcej.
Boży prostaczkowie z działek. Dawali jej też przedwczorajsze gazety i znoszone swetry.


Nie mogli, bo ci staruszkowie sami nie dojadali, a jednego z nich widziałam kiedyś, jak ukradkiem wyciąga z kosza na śmieci kawałek bułki, chowa do kieszeni i zjada w pośpiechu parę minut  później.  


W takim kraju żyjemy, kocie, w którym emeryci, harujący całe życie, dojadają resztki ze śmietników…
Dlaczego wydał to Znak, a nie Fronda?
Bo nie miało słowa “Smoleńsk” w tytule.


Nie wzięłabym od tych ludzi ani grosza, ale potrzebne mi były te pieniądze.
Rozumiem nacisk Imperatywu Narracyjnego, ale dlaczego Kinga musi być aż taką pizdą? Jak już wylazła ze swojej nory bo poczuła zew chlorofilu, to mogła pójść o krok dalej i założyć firmę świadczącą usługi ogrodnicze. Albo zatrudnić się w Zieleni Miejskiej. Przecież świadectw z uczelni mąż jej nie zabrał?
Nieno, wielokrotnie podkreślane jest, że Kinga nie ma nic, żadnych dokumentów, nawet dowodu osobistego. Może i faktycznie mogłaby pójść do męża, odzyskać swoje papiery, ale jak rozumiem, depresja uniemożliwia jej skuteczne działania, a poza tym przesiąkła już syndromem wyuczonej bezradności. Tak to widzę.
Każdy dokument da się odtworzyć. Oczywiście - nie w przypadku, gdy Imperatyw Narracyjny ciśnie na telenowelę o sierotce.


Bardzo potrzebne. Musiałam przecież uzbierać przez miesiąc na bilet. Bo cały mój świat kręcił się wokół tego jednego dnia: pierwszego czwartku miesiąca. Ja, bezdomna, żyjąca z dnia na dzień, nie powinnam się przejmować czymś takim jak kalendarz, ale miałam w swojej norze znaleziony notes i każdy dzień skrupulatnie w nim odznaczałam.
I tu pojawia się Dręczące Niesłychanie Zasadnicze Pytanie: czy gdyby nie miała swojego notesika i nie mogła odmierzać czasu, też odczuwałaby ten przymus, precyzyjnie co cztery tygodnie? Czy jej umysł sam zorientowałby się, że to Ten Dzień?


Już pod koniec miesiąca zaczynało mnie „nosić”. Gdy nie miałam uzbieranej forsy, szłam na żebry, a miałam wtedy w oczach taki głód i błaganie, że ludzie dosyć chętnie dawali mi złotówkę czy dwie. Mając te dwadzieścia parę złotych, mogłam odetchnąć i czekać na czwartek.
No i co z tymi dwudziestu paroma złotymi mogła zrobić? Obecna cena biletu PKS Warszawa-Bydgoszcz to prawie 60 zł, nie sądzę, żeby od zeszłego roku (kiedy toczy się akcja) nastąpiła podwyżka o ponad 100%. A zniżek dla patrzących błagalnie bezdomnych żaden cennik nie przewiduje.
Chyba, że jechała Polskim Busem, wybaczcie lokowanie produktu. Wtedy tak, mieściłaby się w 20 zł.
Ba, kiedy Ałtorkasia wyraźnie mówi o dworcu PKS.
A, to szkoda - wystarczyło trochę pomyśleć, by uwiarygodnić te dwie dychy.
Khę, khę, mówisz o osobie, która stworzyła kawalerkę w centrum Warszawy za 300 zł + opłaty.


Wtedy wkładałam moje najlepsze ubranie – a wiedz, Burasku, że ludzie całkiem ładne ciuchy wyrzucają do pojemnika na używaną odzież, tylko z praniem jest potem kłopot
Nie w Warszawie - zakładam, że skoro tak sprawnie żebrała na bilet, umiałaby i wyżebrać 15 zł na miejską pralnię (tak, są nawet takie samoobsługowe jak z amerykańskich filmów).
Widać wyszła z założenia, że wyprać sobie może za darmo w fontannie, a do Bydgoszczy na piechotę nie pójdzie.
I dlaczego nie zamieszka w Bydgoszczy, skoro ma tam rodzinny dom (dobra, obsmarowany sprejem, ale zawsze), jakiś kolegów ze szkoły, znajomych czy krewnych? I w dodatku las ze zwłokami w pobliżu.
Gdyż Imperatyw Narracyjny trzyma ją w Warszawie.


– szłam na dworzec PKS, wsiadałam w pierwszy autobus do Bydgoszczy i wyruszałam w podróż. Nie, nie do mojego rodzinnego domu, który nadal stał opuszczony, z krzyczącym z daleka czarnym napisem MORDERCZYNI.
Dom był nawiedzony, straszył w nim duch szalonego graficiarza, a po każdym odmalowaniu napis w niewytłumaczalny sposób pojawiał się znowu. To wyjaśnia, dlaczego rodzice Kingi nie mogli go nikomu sprzedać...
A ja bym chciała mieć ducha szalonego graficiarza w domu. Tylko takiego porządnego, klasy Banksy’ego albo Aryza.
Obawiam się, że prędzej natknęłabyś się na ducha klasy “JP na 100%”.


Nie dość, że dom był nawiedzony, to jeszcze rodziców Kingi pożarł bez śladu. I bez żalu ze strony mniemanej sierotki, która nawet nie zainteresowała się gdzie, i czy w ogóle rodzice żyją.


Ja musiałam, po prostu musiałam tego dnia znaleźć się w lesie i szukać mojej kruszynki, którą pewnej majowej nocy w tym lesie zakopałam.
Zapamiętajmy datę, ok?
Czwartek, majowa noc, zakopana kruszynka. Mam.


Czwartek jest jutro, kocie. Pieniądze na podróż ukradłam Aśce. Odpracuję je.
Zawsze tak się mówi… Nie mogła to poprosić o pożyczkę?


Ty zostaniesz w naszym nowym domu, ja pójdę moją własną drogą krzyżową. Będę rozkopywała śnieg, grzebała w ziemi, łamiąc paznokcie, będę krzyczała i wyła na cały głos.
A potem przyjdzie Buffy i przebije mnie drewnianym kołkiem, wygłaszając jakiś miażdżący one-liner.


I może tym razem... może tym razem znajdę choć jedną kosteczkę, którą będę mogła zanieść na cmentarz i pochować pod maleńkim nagrobkiem z napisem: „Alusia Król, żyła dwa tygodnie”.
A gdy zobaczysz, jakie czekają cię niespodzianki ze strony zarządu cmentarza, to dopiero wyć będziesz!
Nie, naprawdę nie można przyjść sobie na cmentarz, wykopać dołek, pochować zmarłego i jeszcze postawić nagrobek. A w przypadku pogrzebania ekshumowanych szczątków zagwarantowane jest dodatkowe hohoho!


[Pod nieobecność Kingi Aśka zabiera jej kota do lecznicy, gdzie okazuje się, że ten jest zaczipowany. Lekarka podaje Aśce telefon do właściciela kota.]


Dwa dni później czekała na Kingę w jej maleńkim mieszkanku, z nudów pastując i polerując drewniany stary parkiet.
Aśka ma urlop, straciła pracę, czy też w redakcji zapieprzają za nią krasnoludki, że tak ma czas przychodzić i godzinami czekać na “przyjaciółkę”?
Może pracuje z domu i ma akurat fazę na ciągłą prokrastynację?


Słysząc klucz przekręcany w zamku, podniosła głowę i z szerokim uśmiechem na ustach wstała z klęczek. Na końcu języka miała pytanie: „No i gdzieś ty, Kingusiu, się podziewała?”, ale... nie zadała go.
Może to i lepiej, sama miałabym ochotę mordować za “Kingusię”.


Uśmiech zgasł. Kinga, która stała w drzwiach, nie była tą samą osobą, którą Aśka widziała zaledwie dwie doby wcześniej. Jeśli do tej pory Bezdomna wyglądała jak bezdomna, to w  tym momencie przypominała upiora.
Ścierka do polerowania podłogi wypadła Aśce z rąk. Kobieta cofnęła się o krok, mając w mózgu tylko trzy słowa: psychoza maniakalno-depresyjna.
Googlnęłam, jak wygląda psychoza maniakalno-depresyjna. Wyszukiwarka obrazów pokazała mi Sinead O’Connor, Catherine Zeta-Jones i Axla Rose. Ja bym raczej nie wstawała z tych klęczek…


Kinga była sina z zimna, oczy błyszczały jej jak zdziczałemu psu, włosy spod kaptura kurtki sterczały jak wiedźmie, a ręce miała zgięte niczym szpony, z połamanymi paznokciami, uwalanymi ziemią.
Pani ogrodniczka nie wzięła ze sobą nawet szpadla?
Nie rozumiesz, rycie ziemi rękami to też element jej pokuty, bez tego się nie liczy.
Tak samo jak szukanie zwłok na oślep, gdziekolwiek.


Kwadrans później Kinga wyszła z łazienki, wyglądając o niebo lepiej. Tylko oczy nadal błyszczały obłędem.
Obłęd, jak powszechnie wiadomo, jest chorobą twarzową, nadaje rumieńce policzkom, oczom blask, a sylwetce szlachetnej smukłości.



– Nie znalazłam jej – wyszeptała, siadając naprzeciw dziennikarki. – Nie znalazłam.
Oparła głowę na ramionach i rozpłakała się.
– Znajdziesz następnym razem – próbowała pocieszyć ją Aśka, ale Kinga poderwała głowę, krzyknęła:
– Zamknij się! Po prostu się zamknij! – i szlochała dalej.
Dziennikarka wbiła wzrok w blat stołu, myśląc o ludzkiej niewdzięczności. Gdyby nie historia, którą Kinga skrywała…
…to wygoniłaby niewdzięcznicę z powrotem na śmietnik, ale cóż, dla Złotego Lauru trzeba się trochę przemęczyć, oby nie za długo!


Płacz cichł powoli. Bezdomna ujęła wreszcie w dłonie kubek z herbatą i upiła łyk, potem drugi.
Wśród wielu wkurwów generowanych przez to opko używanie słowa “Bezdomna” jako synonimu dla imienia Kingi jest jednym z większych.


– On ma na imię Kacper – rzekła nagle dziennikarka.
Kto, duch graficiarza?
Tak, za nim sunęli skejt Melchior i dresiarz Baltazar.


Kinga podniosła na nią opuchnięte od łez i niewyspania oczy.
– Twój znajda. – Aśka wskazała wzrokiem kocura. – Ma właściciela, który nazwał go Kacper.
(...)
– Dzwoniłam pod ten numer wielokrotnie, ale nikt nie odbierał. Wreszcie wysłałam esemesa i...
Leżąca na stole komórka w  tym momencie rozdzwoniła się.
Co za wyczucie chwili.
Opkowy timing at its best.


Aśka porwała ją, rzucając do Kingi:
– To on! To ten numer! – a potem odezwała się do telefonu: – Halo? Tak, ja. Tak, znalazłam Kacpra. Przybłąkał się do mojej przyjaciółki... – W tym momencie Kinga uniosła brwi. Były z Aśką przyjaciółkami?
Uratowała jej życie, nakarmiła, znalazła mieszkanie i widoki na pracę… może to nie przyjaźń, ale nie czepiałabym się praw do używania tego tytułu.


– Jest tutaj, z nami. Na Dąbrowskiego. O, to może pan wpaść. Kot się pewnie ucieszy. Dąbrowskiego siedem, mieszkania dwa. Tak, czekamy. Do zobaczenia.
Aśka odjęła komórkę od ucha i spojrzała na Kingę rozpromienionym wzrokiem.
– Ty patrz! Znalazł się właściciel twojego burasa! Może dostaniesz nagrodę!
Możliwe, że kreacja Aśki jako ostatniej bucówy jest świadoma - w takim razie udała się pani Michalak doskonale. Rzygam już arogancją tej postaci, a także jej brakiem empatii i zwykłą bezmyślnością. Widzi, że Kinga przywiązała się do kota i nie przyjdzie jej do głowy zapytać: “Słuchaj, ten kot ma właściciela, co robimy?”.


Kinga, nadal głaszcząc kota po grzbiecie, pomyślała, że nie chce żadnej nagrody, chce zatrzymać to zwierzę, bo... no właśnie, bo uratowało jej życie. Bo na nią czeka. Bo mruczy pod jej dotykiem. Bo trwa przy niej od tamtej strasznej nocy. Bo nie jest już sama.
To oczywiście ważne, ale nie wiem, czy kotu jest wszystko jedno.


Ma się kim opiekować i ktoś opiekuje się nią. To właśnie przemknęło Bezdomnej przez myśl, ale widząc oczekiwanie na twarzy Aśki, niknący uśmiech i rozczarowanie w oczach, rzekła na głos:
– Świetnie. Dziękuję ci. Kacper też ci dziękuje.
Na dowód, jak oboje są szczęśliwi, pomachała Aśce kocią  łapą.
I jeszcze to jej ciągłe domaganie się wdzięczności… Niech ją ktoś zabije.
- Podziękuj mamusi, koteczku, i zrób ładnie pa-pa.


Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi. Dziennikarka poderwała się, by otworzyć. Kinga wstała, tuląc kota do siebie, jakby chciała na zawsze zapamiętać ciepło jego ciała.
Kot się oczywiście wyrywał, bo jak każdy porządny kot nie lubił być noszony na rękach, ale kto by się kotem przejmował.
To mój jest nieporządny, bo lubi :)


Drzwi uchyliły się, Aśka zaprosiła gościa szerokim gestem do środka, mężczyzna zrobił krok do przodu i...  stanął jak wryty. Kinga zbladła. Kot wysunął się jej z rąk.
– T-to ty – wyjąkał mężczyzna.
Otóż zrozum, Drogi Czytelniku, że NIE MA PRZYPADKÓW. Wszystko toczy się według z góry ustalonego planu i zapisane jest w Księgach Przeznaczenia. Kinga poszła umierać do śmietnika Aśki, Aśka akurat postanowiła wynieść śmieci, a kot, który się przyplątał, nie tylko nie był dzikim burasem, ale nie mógł po prostu zwiać sąsiadce z parteru, nieee, ależ skąd. Kot należy… no, zgadnijcie? Oczywiście, do byłego Kingi, ukochanego z dzieciństwa, tego, na złość któremu ochajtała się z Krzyśkiem Królem. Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek Wam powie, że coś stało się przypadkiem - nie wierzcie mu, kłamie!
Zaraz się okaże, że i doktor Izbicki zna byłą byłego, której matka sprzątała u jego sąsiadki.



Aśka patrzyła to na jedno, to na drugie, nic nie rozumiejąc, ale... coś zaczęło jej świtać. Czyżby...?
– Szukałem cię. Chciałem przeprosić – wyrzucił z siebie nieznajomy.
A kot nie jest wcale kotem, tylko specjalnym robotem tropiącym, zaprogramowanym na feromony Kingi.
Póki nie warczy EXTERMINATE, nie ma się czym przejmować.


Nieznajomy dla Aśki, bo Kinga znała go chyba doskonale. – Byłem w Bydgoszczy, ale twoi rodzice nie chcieli ze mną rozmawiać.
Ciekawe, kiedy był, bo zdaje się, jej rodzice już tam dość dawno nie mieszkają.
To wyjaśnia, czemu nie doszło do rozmowy!


Adresu w Warszawie nie znałem, ale próbowałem…
Jak? Chodził ulicami z nadzieją, że na nią wpadnie czy wypatrywał jej na googlestreetview?
Dlatego też sprawił sobie kota, aby sierściuch przywiódł go na trop dawnej miłości.
Ogar gończy byłby chyba nieco bardziej wiarygodny…


Kinga, powiedz coś – poprosił błagalnym tonem, zupełnie niepasującym do mężczyzny będącego na pierwszy rzut oka prezesem jakiejś firmy.
Jak wiadomo, prezesowie firm mówią wyłącznie tonem rozkazującym, nawet jeśli pochyla się nad nimi twarz anestezjologa.


To Aśka potrafiła ocenić. Ale, ale: taki facet i zwykły bury kot? Taki facet i... Kinga? Litości!
No a niby dlaczego nie? Toż sama niedawno stwierdzałaś, że Kinga jest inteligentna, wykształcona i tak ładna, że niejeden mężczyzna chciałby się nią zaopiekować, nawet bezinteresownie...
Ale nie prezes firmy! Najwyżej kierownik działu w średnim przedsiębiorstwie!
Loki z PHU w New Sączu?
Thor z Sieci Sklepów Lewiatan w Jaworznie, ten pułap.


– Wejdź. Nie stój w otwartych drzwiach – powiedziała zaskoczona niespodziewanym spotkaniem Kinga.
NIE STÓJ W PROGU, BO SIĘ POKŁÓCIMY.
I w dodatku wieje!
Mam wrażenie, że jej się włączają jakieś takie automatyczne reakcje, coś jak borejkowskie “Może herbatki?”.


Nieco wbrew sobie, bo powinna cisnąć w mężczyznę kotem, a następnie
...ja bym w nią cisnęła mężczyzną. Albo chociaż podłogą.


...przekleństwem, ale... to, co zrobił, było już nieważne. To zaś, co zrobiła ona…
...było niewybaczalne i z tego powodu Kinga będzie przyjmować w pokorze wszystkie baty na dupę, wiemy, wiemy.



Właściciel kota wszedł do pokoju, a Aśka stwierdziła, że doprawdy jest na kim oko zawiesić.
Oczywiście. Oczy, wiście.


Był wysoki, świetnie zbudowany i przystojny. Brązowooki blondyn, czyli to, co tygryski lubią najbardziej.
Przepraszam, ale publiczne używanie frazy “co tygryski lubią najbardziej” powinno być zakazane po ukończeniu dwudziestego roku życia. Nawet jeśli mamy do czynienia z mową pozornie zależną i frazy użyła, teoretycznie, nie Ałtorka, lecz Dziennikarska Harpia Aśka.
Czepiasz się, tak samo jak moja siostra noszenia trampek po czterdziestce :P
Jestem stara i mam za złe.


Ale Bezdomne chyba mniej, bo w spojrzeniu Kingi nie było za grosz ciepła, o zachwycie nie wspominając.
Wszedł przystojny facet do mieszkania i nie umarła z zachwytu? Podejrzane.
Brązowooki blondyn napinał mięśnie, wciągał brzuch i barytonem mruczał “o, maleńka”, a Kinga nic.
Lesba jakaś albo inszy, tfu, dżender.


– Poznajcie się – zaczęła wypranym z uczuć głosem – to mój... były przyjaciel, Cezary Grabski, to moja obecna przyjaciółka Joanna Reszka.
Podali sobie dłonie. Aśka nie miałaby nic przeciwko temu, by Czarek przytrzymał jej rękę w swojej odrobinę dłużej, niż wypada, ale on widział tylko Kingę. Poczuła się jak zbędny mebel. Wiedziała, że powinna pożegnać się i wyjść, zostawiając tych dwoje sam na sam, bo mieli chyba sobie wiele do wyjaśnienia, ale... ten facet był częścią historii Kingi, a Aśka była zdecydowana poznać całą historię. Usiadła więc cichutko w kąciku na kanapie, zostawiając całą przestrzeń Kindze i jej byłemu przyjacielowi.
I zanuciła starą, lwowską piosenkę:
Ja nic nie będę żądać,
Ja będę tylko z boku stał i wszystko na uwadze miał.
I jeszcze w czas podlecę
I świczką ci poświecę,
Ta daj mi tylko tutaj z boku stać!




– Wiesz, przysłowie „stara miłość nie rdzewieje” ma w sobie wiele racji – zaczął, nadal stojąc naprzeciw kobiety, bo Kinga nie poprosiła go, by usiadł. Nie zaproponowała herbaty.
Koleś widzi, że nie jest mile widziany i zaczyna o miłości? Creep factor over 9000.


Prawdopodobieństwo sytuacyjne wyje jak stary jelcz. Mamy scenę rodem z meksykańskiej telenoweli, odcinek 1252, kiedy po wszelkich zawirowaniach i przeciwnościach losu, bohaterowie spotykają się w windzie i WTEM! zaczynają snuć snuja, z początkiem we wczesnym dzieciństwie.


– Kochałem się w tobie od podstawówki, pamiętasz, jak ścigałem cię na przerwach, by ciągnąć za warkoczyki? Ależ mnie wtedy nienawidziłaś... – zaśmiał się cicho.
- Ach, te baby - pomyślał z czułością. - Niby nienawidzą, ale w głębi serca przecież mówią: TAK! TAK!


„I pewnie nienawidzisz go nadal – przemknęło Aśce przez myśl. – Uprzejma dla tego gościa to ty, Kinguniu, nie jesteś...”
Ma powody. I nie chodzi bynajmniej o ciągnięcie za warkoczyki.


Jemu też musiało przyjść to do głowy, bo śmiech umilkł.
– Nie mogłem o tobie, Kinga, zapomnieć. Ani wtedy, ani potem. Wiem, postąpiłem jak kawał skurwiela, gdy powiedziałaś mi o ciąży, a ja... – Przez twarz przemknął mu cień wstydu. – A ja nazwałem cię puszczalską i uciekłem z podwiniętym ogonem za granicę. Ale przecież tamto dawno mi wybaczyłaś. Czy to, co zrobiłem, gdy spotkaliśmy się ponownie... czy mi wybaczysz?
Jasna sprawa, przecież jesteś przystojnym prezesem.


Szukałem cię, Kinga, bo... ja nadal cię kocham. Po raz trzeci nie popełnię błędu. Nie zawiodę cię. Przyrzekam na…
...na czaplę?


– Zamilcz – rzekła krótko.
Ale za to dystyngowanie. Żadne tam “milcz”, “cicho”, “zamknij się”, ale sienkiewiczowskie w duchu: “zamilcz”.
Na wieki.


Zamknął usta, raczej ze zdziwienia. Nie spodziewał się tego słowa wypowiedzianego tak wypranym z uczuć głosem. Gdyby Kinga wybuchła gniewem albo płaczem, byłoby to naturalne. Próbowałby ją przebłagać albo uspokoić. Ale to beznamiętne „zamilcz”?
Niemożliwe, do mnie tak bez uczuć? Do mnie???!!!
Gdyby usłyszał “stul pysk!” kamień spadłby mu z serca. To byłby znak, że ona nadal go kocha, tylko tak się droczy.


– Na nic nie przyrzekaj ani na nikogo, bo stawiam wszystkie pieniądze, jakie mam [bo przecież opływa w kasę, dopiero co wróciwszy ze swojej comiesięcznej pokuty], że złamiesz przyrzeczenie, i to szybciej niż myślisz – odezwała się ponownie i chyba dopiero w tym momencie Cezary Grabski naprawdę ujrzał kobietę, którą kochał – czy rzeczywiście? (o, to dobre pytanie w kontekście historii ich związku) – przez całe swoje życie tak, jak teraz wyglądała. Był to cień dawnej Kingi Król.


Cień cienia ukochanej.
Ałtorko droga, daj sobie na wstrzymanie z tymi wielkimi słowami, proszę…
Cień fantomu.


Wprawdzie nie sprawiała tak upiornego wrażenia jak jeszcze pół godziny temu, gdy przeraziła Aśkę, wracając z tajemniczej wyprawy, ale na drobnej, wychudzonej twarzy tej młodej przecież kobiety wyryły się bruzdami wszystkie przeżycia, jakich w ostatnich latach doświadczyła.


Była młodsza od mężczyzny o dwa lata,
Z czego wynika, że Czarek dwa lata kiblował w podstawówce, bo przecież do liceum poszli razem, na studia też (znaczy, w tym samym czasie).
Albo nasza Kinga Król była tak genialna, że przeskoczyła dwie klasy.
Albo Ałtorkasi wszystko się pobebziało.
Zresztą cały tekst jest tak naszpikowany niekonsekwencjami, że dwuletnia różnica u rówieśników nie robi wrażenia.
Gumiana czasoprzestrzeń naciąga się i naciąga, tylko patrzeć, jak trzaśnie.


a spojrzenie miała starej, zmęczonej życiem kobiety.
Milczał wstrząśnięty.
I milczeli tak razem aż do rana.


Kinga miała dosyć. I tego milczenia, i tego mężczyzny, i tego parszywego dnia.
– Kot jest twój. – Podniosła z podłogi zwierzaka, który siedział u jej stóp, i podała go mężczyźnie.
Pogłaskał go machinalnie po głowie, nie odrywając oczu od twarzy Kingi.
– Widzę, że zdążył pokochać ciebie – odrzekł miękko. – Jeśli chcesz go zatrzymać... Będę przychodził do Kacpra w odwiedziny, o ile mi pozwolisz.
Skubaniec, szybko sobie pretekst znalazł. Oczywiście, jak się domyślamy, “o ile mi pozwolisz” jest tylko banalnym zwrotem dodanym z grzeczności...


Chciała coś odpowiedzieć, ale zrobił krok w jej stronę, chwycił za rękę i uniósł dłoń Kingi do ust.
- Mmm, słone paluszki - wymruczał uwodzicielsko.


– Proszę, Kinga. Daj mi szansę.
Kinga zaś... zaczęła się śmiać. Nie był to wesoły śmiech. W kącikach oczu zabłysły łzy i spłynęły jej po policzkach.
Nie są to samotne kryształowe łzy, ale i te przyjmiemy.


– Ja mam ci dać szansę? Ja?! Człowieku, jestem bezdomną wariatką, przygarniętą przez Aśkę! Jeszcze parę dni temu tułałam się po śmietnikach, gdzie zresztą znalazł mnie twój kot. I to ja mam dać szansę tobie? Znikaj, facet, tak jak zrobiłeś to dwukrotnie. Nie chcesz mnie, Czarek, a już na pewno nie kochasz. Kochasz Kingę, której już nie ma. Umarła półtora roku temu w lesie pod Bydgoszczą, rozumiesz? Idź już! Po prostu idź! Wynoś się!
No więc pomijając prawdopodobieństwo wpadnięcia na siebie tych dwojga  (tak jak uprzednio pominęliśmy prawdopodobieństwo spotkania Aśki i Kingi o północy w śmietniku), cała ta rozmowa z grubsza wygląda tak:
Czarek: - !!!
Kinga: - …
Czarek: - A pamiętasz, jak…
Kinga: [rzut kotem do celu]
Czarek: - Wybacz!
Kinga: - Nie zasługuję na ciebie!
Okej, trochę pocięłyśmy, ale dynamika rozmowy na tym nie straciła. Emocje z dupy wzięte i zerowe prawdopodobieństwo psychologiczne.


Te ostatnie słowa Kinga wykrzyczała, biegnąc do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi, zasunęła zasuwkę, założyła rygle, spuściła kratę i uruchomiła ładunki wybuchowe. Ze środka dobiegł tłumiony ręcznikiem szloch.



Mężczyzna posłał zszokowane spojrzenie skulonej w rogu kanapy dziennikarce. Ta kiwnęła głową.
– Tak było – powiedziała szeptem. – Znalazłam ją i twojego kota w śmietniku. W Wigilię. Chyba próbowała się zabić…
A ja ich, oczywiście, uratowałam. Pod tymi kilogramami noszę pelerynę i majtki na rajstopki.
E tam, gdyby była z klanu peleryniarzy, zrobiłaby to bezinteresownie.


– Chryste! – wydusił z siebie, oglądając się na zamknięte drzwi łazienki.
Nerwowo przestępując z nogi na nogę.


– Ano, Chryste. Może zniknij, jakby cię w ogóle tu nie było, bo ona chyba ciebie nie chce. – Aśka nadal mówiła półgłosem, nie zastanawiając się, czy ta dobra rada spodobałaby się Kindze, czy podoba się ona jedynie Aśce, zazdrosnej tym razem nie tylko o kota, ale i przystojnego faceta.
Wiadomo, nie po to wprowadzamy przystojnego faceta na karty powieści, by przynajmniej jedna z boChaterek nie dostała na jego punkcie małpiego rozumu.


– Zawiodłem ją dwa razy. Teraz zrobię wszystko, by jej pomóc – powiedział cicho, czując do dziennikarki dziwną awersję, mimo że uratowała i Kingę, i Kacpra, tak wynikało przynajmniej z jej słów.
Palant poznał się na hienie.


– A jeśli ona nie zechce twojej pomocy?
– To sama mi o tym powie – odparł niemal opryskliwie.
Przecież chyba właśnie powiedziała?
Ale kto by zwracał na to uwagę?


– Kinga, ja wrócę. I będę wracał dotąd, aż zechcesz ze mną na spokojnie porozmawiać. Tylko tyle. Dobrze?
Niedobrze. Jeśli będziesz wracał odpowiednio często, zasłużysz na miano stalkera.
Co z tym “o ile mi pozwolisz”, khę?
Zbędna formalność.


Czarek


Kingę kochałem, od kiedy pamiętam.  
Yhy, zaraz zobaczymy, jak wygląda miłość w rozumieniu Czarka.


Pewnie więc od przysłowiowej piaskownicy
(znacie jakieś przysłowia o piaskownicy…?)
(znam tylko wierszyk:  “Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie, a przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem.”)


...bo mieszkaliśmy w sąsiedztwie i często ganialiśmy po przedmieściach Bydgoszczy i otaczających je łąkach, a nawet dalej – lasach – całą bandą. Ja tej bandzie przewodziłem, Kinga, wesoła, uśmiechnięta dziewczynka, w podkoszulku, podartych spodniach, z obdrapanymi kolanami, była jedną z nas.
Arkadia jak z powieści w których akcja dzieje się dawno, dawno temu.


To jej najwięcej dokuczałem, to ją wpychałem do stawku koło domu, to mnie nie cierpiała najbardziej z całej bandy.
Taka komiczno-wzruszająca miłość dzieciaków. Tyle tylko, że po pierwszym wepchnięciu do stawu koleżanki z “bandy”, obaj ojcowie powinni poważnie ze sobą porozmawiać.


W podstawówce, gdy otoczyli ją koledzy w jej wieku, robiłem wszystko, by na mnie i tylko na mnie zwracała uwagę. Byłem doprawdy nieznośny i doprowadzałem Kingę albo do płaczu, albo do wybuchów wściekłości, ale gdy miałem wypadek i leżałem trzy tygodnie w szpitalu, cały w gipsie i bandażach, tylko ona przychodziła w odwiedziny dzień w dzień.
Wiadomo, kto się lubi, ten się czubi. A teraz przypomnijcie sobie, kochani, swoich szkolnych prześladowców, jeśli takich mieliście. Odwiedzalibyście ich w szpitalu?
Może, gdybym wpierw sama ich tam wyprawiła. Ponapawać się.
I tak codziennie.


Kinga potrafiła być wierna.
Ja – przeciwnie.
A co ma odwiedzanie w szpitalu do wierności?
Nie odwiedzała nikogo innego.


Poszliśmy do tego samego liceum. I od razu było wiadomo: „Czarek + Kinga = Wielka Miłość”. Na przerwach i po lekcjach byliśmy nierozłączni. Profesorowie wzywali co i rusz a to jej rodziców, a to moich, by uświadomić starym, że młodzi lepią się do siebie po kątach, siejąc zgorszenie, ale cóż mogli poradzić? Miłość ma swoje prawa.
Akcja nie dzieje się w latach hmmm… trzydziestych ubiegłego wieku, tylko po roku 2001. I nie w szkole przyklasztornej, prawda? Więc skąd ten pomysł ze wzywaniem rodziców na dywanik tylko dlatego, że uczniowie wspólnie spędzają przerwy?
Jeśli się lepili, to akurat jest prawdopodobne. Sama miałam wychowawczynię, która czepiała się dziewczyn miziających się z chłopcami na przerwach (chłopców jakoś nie prześladowała).


Mnie pocałunki i obściskiwania przestały dość szybko wystarczać. Byłem napalonym bucem nastolatkiem i pragnąłem mojej dziewczyny jak mężczyzna, a nie szczeniak. Kinga zaś broniła swojego dziewictwa aż do matury.
Ogniem i mieczem oraz siłom i godnościom osobistom.
I wężykiem.


Tego dnia gdy odebrała świadectwo, zrobiliśmy to na leśnej polanie
Dawno nic mnie tak nie rozbawiło, jak panna-niedajka ślubująca czystość do matury, a ze świadectwem w garści odbijająca sobie lata cnoty.
Totalnie to widzę, jeszcze w strojach galowych, ona trzymając zwinięte w rulonik świadectwo, on z wetkniętym w tylną kieszeń spodni. Sielanka.


i... miłość do Kingi nagle mi przeszła. Zaliczona, odprawiona.
Kochana Filipinko! Mój chłopiec zażądał dowodu miłości, lecz gdy wreszcie zrobiliśmy “to”, zaczął mnie unikać. Co zrobiłam nie tak?


Owszem, uprawialiśmy seks codziennie, aż do października – ona coraz bardziej we mnie zakochana, ja coraz mniej –
Ja wiem, ja wiem, nośnikiem miłości jest sperma, dlatego u mężczyzny z każdym wytryskiem jej poziom się zmniejsza, a za to u kobiety wzrasta.
No to zgodnie z tym związki gejowskie powinny być najmniej trwałe na świecie!
A lesbijskich w ogóle nie powinno być.


potem wyjechaliśmy na studia: Kinga do Warszawy, ja do Torunia. Przed wyjazdem dałem jej do zrozumienia, że oboje jesteśmy wolni, nic nas oprócz  fantastycznych chwil spędzonych w naszym gniazdku miłości nie łączy i ona może sobie kogoś znaleźć, a ja... ja być może już kogoś mam.
Dlaczego byłem tak bezmyślnym, podłym palantem? Nie mam pojęcia.
Po prostu byłeś bezmyślnym, podłym palantem. Zdarza się, zwłaszcza przed 25. rokiem życia.


Chciałem zaliczać kolejne dziewczyny, a Kingę zostawić sobie na deser. Na weekendy w domu, w  Bydgoszczy. I tak właśnie było.
Do momentu gdy wyznała mi, że poznała kogoś na studiach, kogoś, kto znaczy dla niej coraz więcej, i... Moja miłość do Kingi nagle wróciła. Znów pragnąłem tylko jej.
To się podobno nazywa syndromem Tristana, a w języku ludu prostego syndromem “z chujem na głowy się pozamieniał”.
Znaczy… ma tylko jedno oko i długą, żylastą szyję?


Dzwoniłem, pisałem ogniste maile (hm? który to był rok, że państwo już miało internety?) (akcja właściwa toczy się w 2013, bohaterowie mają około 30 lat, czyli ich studia to początek dwutysięcznych, mieli), wspominałem nasze czułe spotkania na leśnej polanie, i nie tylko tam, bo prawdę mówiąc, kochaliśmy się wszędzie, gdzie tylko nas głód seksu dopadł...
Kolejna niezbędna cecha mężczyzny w michalakowym uniwersum, to ciągłe napalenie, chęć na seks zawsze i wszędzie, niezależnie od czasu i okoliczności. Można by pomyśleć, że chodzą z nieustannym wzwodem...
Jeśli istotnie zamienił się z chujem na głowy, był to homo erectus jak się patrzy.


Miałem nadzieję, że Krzysztof te maile przeczyta i Kinga znów będzie moja, ale czy tak się stało? Nie wiem. Wiem, że uwodziłem Kingę w każdy weekend, a ona nie potrafiła mi się oprzeć. Była coraz smutniejsza, coraz bardziej rozdarta między wiernością do tamtego
a dzikim pragnieniem mnie,
Jak widzimy - wierność niejedno ma imię.
...coraz bledsza, coraz bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.


ale nie zważałem na te humory.
Takie tam, babskie fanaberie.


Brałem moją dziewczynę, gdy tylko pojawiała się w zasięgu ręki.
Myślicie, że gostek osiągnął już samo dno bucery i gorzej nie będzie? Nieee, zaraz coś zapuka od spodu...



Aż do pewnego dnia, gdy drżącą dłonią wręczyła mi test ciążowy, na którym wyraźnie widać było dwie ciemne kreski.
Swoją drogą, kiedy ostatni raz czytaliście opko, w którym kobieta po prostu mówi, że jest w ciąży, zamiast dramatycznie wręczać obsiusianą pałeczkę?
Nie wiem, w filmach pojawia się jeszcze ostentacyjne kupowanie śpioszków i głośne zastanawianie się nad imieniem.


Udałem idiotę:
Udałeś???


– Co to jest?
Wykres  twojego EEG, matołku.


Kinga patrzyła tylko na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Miała dopiero dwadzieścia lat, przed sobą całe życie i... dziecko w  drodze. Moje dziecko?
Wasze, matołku.
Hmmm… Dwudziestoletnia Kinga zachodzi w ciążę i niemal natychmiast wychodzi za Krzyśka. Tymczasem trzydziestoletnia Kinga wspomina sytuację, w  której podpisała intercyzę - “jestem równie głupia i równie zobojętniała na to, co przyniesie przyszłość, jak sześć lat temu”. W innym znowu miejscu mowa jest o tym, że samo małżeństwo z Krzyśkiem trwało sześć lat. Doliczamy półtora roku na szpital i bezdomność… Jakby nie patrzeć, wychodzi dziura czasowa, w której zginęło dwa i pół do czterech lat.
W szpitalu mieli wehikuł czasu.


Cisnąłem jej ten test w  twarz, wygarnąłem od puszczalskich, zostawiłem wstrząśniętą i jeszcze niewie­rzącą w  to, co powiedziałem tam, gdzie się spotkaliśmy (proszę mnie wyprowadzić z tego lasu zaimków!), po czym następnego dnia już mnie nie było.
- Anihilował? - ucieszyła się Szpro.


A parę tygodni później, gdy Kinga pukała do drzwi mojego domu, rodzice z przyjaznym uśmiechem wyjaśnili jej, że Czaruś wyjechał na stypendium do Stanów. To prawdziwy cud, że tak szybko dostał wizę, prawda?
Albo rodzice coś ściemniają, albo Czaruś planował ten wyjazd długo wcześniej, bo niezależnie od wizy, zorganizowanie wyjazdu na stypendium w Stanach to sporo załatwiania.
Paczpani, a u Musierowicz Frycek Szoppe podobnym piorunem zawinął się za ocean na wieść o ciąży ukochanej.
No tak. Ale tam, o ile pamiętam, oboje wiedzieli o tym wcześniej i Pyza specjalnie zaciągnęła go pod teleskopy, żeby bardziej przywiązać do siebie przed planowaną rozłąką.


To prawdziwy cud, że piorun z jasnego nieba we mnie nie strzelił za to, co jej zrobiłem. Przez następne lata miałem moją Kingę na oku.
Nie dość, że dupek, to i stalker.
Mówiłam.
Ze Stanów ją śledził. Niestety, po powrocie do kraju te umiejętności gwałtownie u niego zanikną.


Wiedziałem, że wzięła z tamtym dupkiem ślub, pewnie jego łapiąc na dziecko.
A tu mamy znowu Jazdę Obowiązkową na Schemacie. Motyw kobiety w ciąży, porzuconej przez ojca dziecka (+ opcjonalnie wychodzącej za mąż czym prędzej za pierwszego, który się nawinie) pojawia się również w Nadziei, Roku w Poziomce, Sklepiku z niespodzianką, W imię miłości… i pewnie jeszcze w paru innych, gdyż Ałtorkasia jest równie płodna, co powtarzalna.


Wiedziałem, że poroniła, i... odetchnąłem z ulgą.



Wiedziałem też, że kiedyś wrócę i ona znów mi się nie oprze, należało jedynie odczekać, aż wściekłość, żal i rozczarowanie miną, aż odpisze na któryś z moich maili zwyczajnie, jak staremu przyjacielowi z dzieciństwa.
I taki byłeś pewien, że odpisze, nie pomyślałeś, że pewne rzeczy bezpowrotnie niszczą przyjaźń z dzieciństwa…?


Gdy to nastąpiło, wróciłem do kraju.
Ach, zapomniałam, że to michalakversum.
Kichać tam stypendium w Stanach. Babka odpowiedziała na maila, więc można kupić bilet i wrócić.


Pierwsze kroki skierowałem do domu Kingi w Bydgoszczy.
Była tam. Czekała na mnie.
Nie chcę przechodzić na pismo obrazkowe, ale wyobraźcie sobie facepalm gołą dupą.


Zaczęliśmy wszystko od początku: potajemne spotkania, obłędny seks w przygodnych motelach, gdzie nikt nas nie znał i nikt nie doniesie zdradzanemu małżonkowi, że jest robiony w konia.
Musieli nieźle zarabiać, skoro stać ich było na jeżdżenie po okolicy i szukanie moteli.


Ale tego było mi za mało. Ja chciałem, by tamten się o nas dowiedział.
Po co?
Nie wiem, chyba chce spieprzyć swojej “ukochanej” życie na każdy możliwy sposób.
Mnie się to kojarzy z oznaczaniem terenu.


Kinga była jednak ostrożna. Nie znałem jej adresu, nie miała przy sobie notesu z telefonami. W jej telefonie, kupionym specjalnie, by dzwonić do mnie i tylko do mnie, nie było żadnych innych numerów…
Małżonek wprawdzie mógłby odkryć drugi (?) telefon [z jednym numerem w książce adresowej] i zadawać niezręczne pytania, ale nie psujmy sobie intrygi.


Tak. Kinga była ostrożna.
Mieszkała w Warszawie, umawiała się z Czarkiem w motelu raz pod Piłą, a raz w Mrągowie.


Szkoda, że nie uważała tak samo, jeśli chodzi o antykoncepcję, a może nie chciała uważać?
– Biorę pigułki – mówiła za każdym razem, gdy wyciągałem prezerwatywę. – Lubię czuć cię bez tego.
Ja też lubiłem.
Bardzo lubiłem.
Do tego stopnia, że ani razu nie zainteresowałem się, czy faktycznie bierze pigułki. W razie czego nie będzie to przecież mój problem.


Do momentu gdy po raz drugi położyła na stole między nami test ciążowy z dwiema jakże wymownymi kreskami.
- Wiem! To moje EEG! - przypomniał sobie Czarek.


Chryste, mogłem ją mieć. Mogłem mieć moją Kingę od tej chwili na zawsze. Dlaczego po raz drugi okazałem się takim dupkiem, skurwielem i kretynem?!
Taki charakter, coż poradzisz.
Nad charakterem podobno można popracować.
Ale po co. Jakim mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takim mnie masz.


Powiedziałem jej dokładnie to samo, niemal słowo w słowo, co za pierwszym razem. Że skoro puszcza się z każdym, musi sama ponieść tego konsekwencje. Na do widzenia dorzuciłem:
– Może i tym razem poronisz.


http://media2.giphy.com/media/cO7j2T1Mv8RMs/giphy.gif


Strzeliła mnie w twarz – i należało ci się, bydlaku – z taką siłą, że do dziś czuję to uderzenie, choć opuchlizna z policzka dawno zeszła.
Zostawiłem ją, jak poprzednio, w zimnym i obcym hotelowym pokoju i nie oglądając się za siebie, ponownie prysnąłem za granicę robić karierę w międzynarodowej korporacji [bo niby gdzie, hłe hłe], a przy okazji coraz większe pieniądze. Zaliczałem też każdą kobietę, która wpadła mi w oko, bo… powiedzmy, że takie miałem hobby. Żadna jednak nie wzbudzała we mnie takich uczuć jak swego czasu Kinga.
Też dość wyświechtana klisza - wielkomiejski prezes zażywający pustego seksu, lecz w głębi duszy wierny tej jednej.


Gdy to sobie uświadomiłem, gdy zrozumiałem, jak głęboko kocham tę dziewczynę... było za późno.
Głęboko… kochał ją głęboko…
Wybaczcie mój klatchiański, ale w tym kontekście jedyne skojarzenie, jakie mi się nasuwa, to że jej wsadzał całego, a innym paniom tylko do połowy.



Kinga zniknęła. Jej rodzice nie wpuścili mnie za próg.
Napis “MORDERCZYNI” na ścianie nie dał mi ani trochę do myślenia.


Zacząłem szukać mojej miłości w Warszawie, choć nie miałem pewności, że tu ją znajdę, ale przepadła jak kamień w wodę.
W pewnej dyskusji na pewnym blogu aŁtorka pewnego opka podzieliła się z czytelnikami mądrością teoretycznoliteracką, iż “Narrator pierwszoosobowy kłamie jak skurwysyn”. Jestem skłonna przyznać jej rację i stwierdzić, że całą opowieść o poszukiwaniu Kingi Czarek przed chwilą wyssał z brudnego palucha, gdyż co prawda rodzice może i nie chcieli z nim rozmawiać, ale naprawdę, czyżby nie miał w Bydgoszczy żadnych innych znajomych? Koleżanek i kolegów ze szkoły, kogokolwiek, kto powiedział mu “Słuchaj, a ta twoja Kinga to…”?
Bez trudu kontrolował jej losy siedząc w USA, teraz będąc na miejscu gwałtownie nabawił się śledczej impotencji.
Wiadomo, technika nie ta, Snowden jeszcze nic nie ujawniał…


Gdy w końcu detektyw, którego wynająłem,
Och, i detektywa nawet wynajął? I ten też nie odkrył historii z dzieckiem? Albo to jakaś dupa wołowa, albo działa według zasady “Po co klienta denerwować, niech się klient cieszy”.
Widocznie brał wynagrodzenie za czas, a nie za efekt.



znalazł adres jej mieszkania, okazało się, że ma już nowego właściciela, który nie wiedział nic o Kindze Król, a transakcję zawarł z jej mężem czy raczej byłym mężem.
O, to i rozwieść się zdążyła, o czym nic dotąd nie słyszeliśmy?
Pewnie na mocy równie tajemniczych zapisów jak ten o intercyzie. Tzw. cywilne prawo opkowe.


To dało mi satysfakcję – Kinga znów była wolna, ale gdzie jej szukać? Czy człowiek może zniknąć, ot tak, nie zostawiając po sobie żadnych śladów?
No, kto jak kto, ale Kinga powinna pozostawić za sobą naprawdę potężny i silnie woniejący ślad, przynajmniej do pewnego momentu.


Odnalazłem Krzyśka Króla, ale zatrzasnął mi drzwi przed nosem i uprzedził, że jeśli jeszcze raz się pojawię na progu jego domu, to wezwie policję. O swojej byłej żonie nie zająknął się ani słowem.
Powoli traciłem nadzieję, choć detektyw wciąż nie odpuszczał.
Raczej doił cię z kasy, naiwniaku.
Brakuje mi w tym wszystkim jasnowidza. Też by doił, ale może chociaż przeciągnął Czarka po jakichś lasach i ugorach.


I oto... oto znalazłem ją!
Znalazłem moją Kingę!
Czy raczej jej cień...
Mam teraz trzydzieści dwa lata, pragnę założyć rodzinę. Chcę mieć duży dom, pełen dzieci, których matką będzie ona.
A ona też będzie chciała?
Na sam jego widok zacznie owulować, przecież to oczywiste.
A ktoś ją będzie pytał o zdanie?


I zrobię wszystko, by zdobyć Kingę ponownie. I nie spieprzę tego po raz trzeci, bo strzeliłbym sobie chyba w łeb.
Strzel se od razu, a nie będziesz dupę zawracał.


Dzięki, Kacper, że uciekłeś mi tamtego dnia. Dzięki, Aśka, że do mnie zadzwoniłaś. Dzięki, Kinga, że nie wyrzuciłaś mnie od razu za drzwi – miałaś do tego pełne prawo. Tylko... co miało znaczyć to „jestem bezdomną wariatką” oraz „próbowała się zabić”?
Nic takiego, to tylko taki żart, ha ha. Tak naprawdę czekała na ciebie, gotowa przyjąć z otwartymi ramionami i nie tylko; przecież to oczywiste.
Może to, że postradała dom, zmysły i chęć do życia, hm?

Z domu nawiedzonego przez upiornego graficiarza pozdrawiają:  Kura ze szprejem czarnym jak samo piekło, Szprota z piłą tarczową podprowadzoną z działek, Jasza ze znakomicie naostrzonym szpadlem bojowym oraz Maskotek, który gdzieś nam się zagubił, ale na szczęście jest zaczipowany i pewnie ktoś go odniesie.