Drodzy Czytelnicy!
Przetrzeźwiawszy
po Sylwestrowej Ustawce, wracamy oto do świata śmietników zaludnionych
bezdomnymi, mokotowskich kawalerek po 300 zł i dziennikarskich hien,
które sępią. Dziś dowiemy się, że nie ma przypadków, a wszystkim kieruje
Przeznaczenie (przez P wielkie jak Pekin). Poznamy także ukochanego
Kingi z dzieciństwa, a także zobaczymy, jak w opkowym świecie spisuje
się intercyzę oraz załatwia inne kwestie prawne. Natkniemy się również
na Niewidzialną Rękę ze Szpadlem, uprawiającą zdziczałe ogródki
działkowe. Indżojcie!
[Kinga ogląda swe nowe mieszkanie]
–
Ty się tu spokojnie urządzaj. Ogarnij to mieszkanie, bo dawno nikt tu
nie sprzątał, a ja podzwonię po znajomych, czy nie potrzebują dobrej,
zaufanej sprzątaczki. Nie wytniesz mi żadnego numeru, Kinga? – Położyła
dłonie na ramionach kobiety i zajrzała jej poważnie w oczy.
– Nie wytnę – odparła Kinga równie poważnie.
Aha.
Znaczy, Aśka dopiero co umierała ze strachu, że Kinga w ataku szału
zarąbie ją siekierą. W międzyczasie nie zdarzyło się nic, ale to
dosłownie nic, co mogłoby wpłynąć na zmianę jej opinii… a już chce
polecać Kingę znajomym jako dobrą, ZAUFANĄ sprzątaczkę? (zresztą,
pomijając kwestię choroby psychicznej, skąd, na litość boską, może
wiedzieć, że Kinga jest uczciwa i nie okradnie swych pracodawców?) A
może po prostu w głębi ducha źle życzy tym znajomym...
Albo nie lubi i nie umie sprzątać. Też bywa.
Aśka wskazała brodą torbę podróżną, którą przyniosły ze sobą.
– Ciuchy są twoje, dopóki nie schudnę, a ty nie dorobisz się własnych, okej?
Bo są za fajne i za drogie, żeby oddać je na zawsze?
Strach je nosić, żeby nie zniszczyć lub poplamić.
– Okej.
Aśka
już miała wychodzić, gdy zatrzymało ją pytanie Bezdomnej, która mimo że
zyskała właśnie kawałek własnego miejsca, nadal w duszy bezdomną
pozostała.
No,
to akurat ma sens: faktycznie znalezienie mieszkania nie rozwiąże
jeszcze problemu bezdomności, trzeba jeszcze uporać się z tym, co siedzi
w umyśle Kingi.
– Dlaczego to robisz? Mnie nie jesteś nic winna, może nawet powinnam być ci
wdzięczna, bo uwolniłaś mnie od łajzy, a... z tego, co zrobiłaś, ja cię nie rozgrzeszę.
Bo tu nie rozgrzeszenia trzeba, tylko podręcznika od biologii.
Aśka westchnęła teatralnie. Ostatnio w ogóle miała skłonności do egzaltowanych gestów i zachowań.
–
Czuję się potrzebna? Mam się kim opiekować? Skąd ja to mogę wiedzieć?!
Za dużo myślisz, kochana. Weź ty się lepiej do roboty, zamiast zadawać
głupie pytania.
- Ja to nagotuję na trzy dni i nie potrzebuję myśleć! - dodała.
Wyszła, zostawiając Kingę samą z kotem, a gdy drzwi zamknęły się za nią, mruknęła do siebie:
–
Może się tego domyślasz, przyjaciółko, a może nie: jesteś genialnym, po
prostu genialnym materiałem na reportaż. A jeszcze nie wyciągnęłam z
ciebie wszystkiego…
Żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że Aśka jest sępem.
Kinga
(czy nie powinno być: oczami Kingi?)
(może być jeszcze: Kinga’s POV ;) )
Stoję
pośrodku mieszkanka, które może stać się moim miejscem na ziemi, i
czuję strach. Taki sam jak wtedy gdy facet-lepkie-łapy wyrzucił mnie z
mojego własnego domu, który menda eks sprzedał, ot tak, za moimi
plecami. Masz dom – nie masz domu. Bo iks lat temu pozwoliłaś na taki, a
nie inny zapis u notariusza: „Lokal numer dwa przy ulicy Nowogrodzkiej
jest własnością przedmałżeńską facia, który teraz udaje kochającego
mężusia, ale kiedyś stanie się mendą eks i tego lokalu cię pozbawi, mimo
że masz prawo do jego połowy ”.
Próbowałam
rozkminić, o co chodziło z tym zapisem i wyszło mi, że po prostu
spisali intercyzę. Fakt, Kinga wykazała się naiwnością nieziemską (i jej
rodzice, którzy dali przecież połowę kasy, także), no ale cóż, naiwni
też na tym świecie żyją. Inna rzecz, że takie zachowanie pasowałoby mi
raczej do dziewczyny ślepo zakochanej, niż do takiej, która wychodzi za
mąż “na zimno”, by zemścić się na mężczyźnie, który ją porzucił.
Byłaby
to najdziwniejsza intercyza, z wpisem “w przypadku rozstania/rozwodu
mąż mój bierze wszystko”. A kuku! Po to właśnie się je spisuje, aby
uniknąć podobnych wypadków.
Była to intercyza głosząca: w przypadku rozwodu mąż bierze dom, a żona ściereczki do kurzu.
Byłam wtedy głupia i dla świętego spokoju godziłam się na wszystko.
Bo jakby się nie zgodziła, to…? Ach, Krzyś nie ożeniłby się i dziecko nie miałoby ojca, TAKI FSTYT I HAŃBA.
Teraz
zaś... teraz również godzę się na to, by manipulowała mną Aśka, bo
jestem równie głupia i równie zobojętniała na to, co przyniesie
przyszłość, jak sześć lat temu.
Normalnie
jak Scarlett wychodząca za mąż za Karolka Hamiltona. Tyle, że dla
wykształconej, inteligentnej dziewczyny w XXI wieku szybki ślub z
pierwszym, który się nawinie, nie jest już jedyną możliwą formą reakcji
na odrzucenie przez ukochanego...
Przypomnę,
że rozmawiamy nie o osadzie, gdzie znają się wszyscy od pępkowego po
pogrzeb, tylko mieście, w którym można zniknąć w innej dzielnicy i nie
narażać się na ostrzał sąsiadów.
Nic
gorszego, niż to, co zrobiłam, nie może mi się przydarzyć. Niżej, niż
upadłam, upaść nie mogę. Dlaczego więc czuję strach? Bo może gdzieś w
głębi serca postanowiłam dać sobie szansę? Jedyną i ostatnią na powrót
do normalności? Na... wybaczenie?
Ale czemu od razu ostatnią, co tak sobie żałujesz…
Żeby było bardziej dramatycznie.
Doktor
Izbicki wytłumaczył mi, że to, co zrobiłam, nie do końca było moją
winą. Że tak się czasem dzieje. Psycholog, który przez sześć miesięcy
zajmował się moim przypadkiem, powtarzał to samo.
O,
to zajmował się nią jakiś psycholog, a nie tylko konowały, których
jedyną metodą było przywiązanie nago do stołu i polewanie wodą?
Sąd mnie uniewinnił z głównego zarzutu.
Ponieważ
wśród komentatorów mamy prawników, pozwolicie, że oddam im głos, niech
wyjaśnią kwestię uniewinnienia (oraz dwóch lat w zawieszeniu za pobicie
policjanta):
Wydanie
wyroku łącznego jest możliwe (za kilka przestępstw razem), ALE- jeśli
niepoczytalna była w tym czasie, to jest to okoliczność wyłączająca winę
i sąd mógł ją ALBO skierować na leczenie psychiatryczne, ALBO wydać
wyrok (jeśli jednak była poczytalna, a wychodzi na to, że nie jest).
Uniewinnienia tam być nie mogło, bo jeśli niepoczytalna- to umorzenie
postępowania i skierowanie na leczenie, a jeśli poczytalna- to wyrok.
Ostatecznie mogła mieć dwa osobne procesy, w żadnym nie mogło być
uniewinnienia, ale jej może być wszystko jedno, a w drugim potraktowano
ją jako poczytalną.
Da się to jakoś powyjaśniać, ale jest tak pokręcone i naciągane, że podejrzewam, że wyjaśnienia są tylko przypadkiem.
(c) Falco
Wyrok
łączny nie ma tutaj zastosowania, bo w końcu mamy tylko jedną karę.
Jeżeli byłaby uznana za chorą psychicznie, odpada nam też uniewinnienie,
więc musiała być zdrowa na umyśle. Bez przesady, uniewinnienie mogło
być - jak ja to rozumiem, to po prostu ona została oskarżona o zabicie
dziecka, a faktycznie nie ona tego dokonała, tylko ktoś inny, stąd
uniewinnienie*).
Potem ma kolejny proces - efekt to "dwa lata w zawieszeniu", to pojawia
się pytanie: dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na X, czy dwa
lata to już jest okres zawieszenia. Bo jeżeli za naruszenie
nietykalności cielesnej policjanta dostała dwa lata pozbawienia wolności
(a kara została zawieszona), to na pewno nie tyle go pobiła, co musiała
mu co najmniej nogę ogryźć, żeby taką karę dostać (może akurat biegała z
tą siekierą i się policjant nawinął?). Natomiast jeżeli dwa lata to
okres zawieszenia kary to bullshit. Żaden sąd nie zgodzi się na
wskazanie tak krótkiego okresu zawieszenia kary dla tak młodej osoby.
(c) Siberian Tiger
*)
Wyjaśnię tylko, że żadnej osoby trzeciej tam nie było. Tak czy inaczej,
jak wskazywałam w poprzedniej części, śledztwo i proces nijak nie
mieszczą się w czasie, w jakim toczy się akcja.
I
dodać należy, że oskarżenie o dzieciobójstwo też musiało być mocno
poszlakowe, skoro nikt nie odnalazł ciała dziecka, nie dokonał sekcji
itede.
Risercz jest dla słabych.
Ksiądz, któremu kiedyś się wyspowiadałam, rozgrzeszył. Może sama sobie również powinnam odpuścić?
Ależ nie, funduj nam cierpienia młodej Werterzycy do końca książki, to bardzo - ziew - ciekawe.
Kiedyś
razem z doktorem Izbickim policzyłam, ile prób samobójczych zaliczyłam
do tej pory. Wyszło, że osiem. Może mam jak ty, bury kocie, dziewięć
żyć i zostało mi ostatnie, którego nie mogę zmarnować?
Hm… i nie zmieniali jej leków, wypuścili ze szpitala mimo nawracających prób samobójczych?
Tak. Przyszedł Imperatyw Narracyjny i powiedział: Ona jest mi potrzebna chora, nie ważcie się jej leczyć!
Czy tego boję się, stojąc w tym zapuszczonym mieszkaniu: że zmarnuję ostatnią szansę na odzyskanie godności i człowieczeństwa?
[Kinga wspomina swój okres bezdomności]
To
dobre pytanie: dlaczego żebrałam, narażając się na tę pogardę, czasem
wulgarne słowa czy gesty, zamiast zbierać butelki czy złom albo
rzeczywiście zatrudnić się w agencji towarzyskiej?
Bo dla samotnej dziewczyny jest tylko żebranina albo prostytucja.
Na marginesie: to cudo naprawdę wydał Znak, czyli oficyna słynąca (kiedyś) z niegłupich książek.
Paaanie, kiedy to było.
Aśka
ma rację, mogłabym znaleźć sobie bogatego sponsora i żyć w luksusach
jako czyjaś utrzymanka – jestem niebrzydka i niegłupia, wiem dzięki
doświadczeniom z pierwszym ogierem Rzeczypospolitej, jak zaspokajać
wszystkie zachcianki faceta i to tak, by lewitował pod sufitem. Kurde,
mogłam przyjąć jakąkolwiek prace z pośredniaka, choćby przysłowiowy
zmywak,
Znamy jakieś przysłowie o zmywaku?
Kto rano wstaje, zmywakiem w pysk dostaje? Nie będzie zmywak pluł nam w twarz?
Gdzie dwóch zmywa, tam trzeci korzysta. Na pochyły zmywak każda ścierka skacze.
Ktoś brudzi, żeby zmywać mógł ktoś.
bo nic bardziej hańbiącego niż szlajanie się po ulicach i wyjadanie resztek ze śmietników pod hipermarketami być nie może...
Etam. Wstyd to kraść, a nie być biednym.
...ale
ja... nie wiem, jak inni bezdomni, bo na te tematy nie rozmawialiśmy...
ja po prostu chciałam, by mną gardzono. Za to, co zrobiłam. Zasłużyłam
na pogardę. Na nienawiść. I chciałam ją otrzymywać. Rozumiesz, kocie?
Potrzebowałam kary.
Karałam się więc.
Uroczy
pseudopsychologiczny bełkocik. Zaraz się okaże, że większość bezdomnych
mogłaby znaleźć pracę i mieszkanie, ale ma na koncie różne zbrodnie i
sami wybierają bezdomność celem pokarania się.
Moim największym zmartwieniem stały się: nadmiar czasu i... pieniądze na bilet do Bydgoszczy raz w miesiącu.
Hm,
skoro tak bardzo potrzebowała ludzkiej pogardy i nienawiści, to może
powinna była zostać w rodzinnym mieście? Tam by jej tego nie zabrakło.
Może
to dziwne, ale właśnie brak zajęcia, to bezsensowne włóczenie się po
ulicach czy przesiadywanie wśród bezdomnych najbardziej mnie wkurzały.
Oprócz oczywiście ludzkiej pogardy.
To w końcu chce cierpieć, czy nie?
I chciałaby, i boi się.
Nie
musiałam zbierać butelek, puszek, złomu czy makulatury, bo nie chlałam
ani nie paliłam. Karmiła mnie opieka społeczna, ubierało PCK.
Co więc robić przez cały długi dzień?
Siedzieć w czytelniach bibliotek? W muzeach? Od biedy - w kościołach?
No, opcja z czytelnią też wpadła AŁtorkasi do głowy - jakieś kilka rozdziałów później.
Pójść w streetworking i ponawracać młodociane prostytutki?
Do nory zakradałam się dopiero nocą...
Pomysł
wpadł mi do głowy któregoś z pierwszych wiosennych dni: wygramoliłam
się z mojego „domu ”, rozejrzałam po zapuszczonych, dzikich działkach
dookoła i obudziła się we mnie ogrodniczka, którą przecież byłam.
Zaczęłam dbać o nie swoje ogródki: pieliłam, podlewałam, przesadzałam,
podcinałam (w opuszczonych szopach poniewierały się zardzewiałe
narzędzia, które nocami czyściłam, aż zalśniły...). „Moje ogródki
”zaczęły wyglądać całkiem przyzwoicie.
A to co niby, Niewidzialna Ręka? No ja nie wiem, ja bym się wkurzyła, gdyby mi obca osoba grzebała w ziemi na mojej działce.
To jak wleźć komuś obcemu do mieszkania i poprzestawiać meble. Bo tak.
A
w ogóle te dzikie, zapuszczone pracownicze ogródki działkowe w środku
miasta, tak. To chyba z tej samej bajki, co bezpańskie ugory, zalesiane
przez Patrycję i Floriana u Musierowicz.
I
do tego opuszczone szopy z narzędziami… Nie wiem, czy traktować ten
tekst poważnie i skomentować włamywanie się do budynków gospodarczych i
wynoszenie narzędzi jako kradzież, czy może pobawić się absurdem i
cieszyć się krajobrazem post-apo w centrum Warszawy.
Postindustrialne tereny rekreacyjne uprawiane przez Mary Sue, olej na płótnie, 2013.
Czasem na innych działkach pojawiali się ich właściciele. Zaczęli mnie
- ...przeganiać z widłami? - spytała z nadzieją Szpro.
...pozdrawiać, jak jedną ze swoich, zapraszali na herbatkę i ciasto.
Potem
gotowali mi całe obiady, aż wreszcie wystawiali spyżę w garnuszkach na
gankach. Wtedy nabrałam podejrzenia, że chcą mnie utuczyć i zjeść.
Ale mleka nie wystawiali, bali się, że naszczy.
Gawędziliśmy, siedząc na rozklekotanych ławkach. Nie opowiadałam im swojej historii. Mówiłam, że mieszkam na pobliskim blokowisku i po prostu brakuje mi kontaktu z przyrodą.
W związku z czym przychodzę i wącham kwiatki. Osiem razy próbowałam je powąchać od spodu.
Czy wierzyli?
Jeśli
Kinga była odpowiednio wiarygodna, to czemu nie? Jeśli przyłapali ją na
bobrowaniu w szopce, kradzieży narzędzi i ryciu w ogródku, to nie
pozostało im nic innego, jak uwierzyć w bajkę o kimś, co zamiast jechać
do lasu, buszuje na działkach. Jasssne.
Oj wiesz, błysnęła szaleństwem w oku i zaraz zaczęli jej potakiwać.
Jeśli wykradała im z szopek na narzędzia kosiarki i piły tarczowe, z całą pewnością byli dość potulni.
Pewnie
nie, bo nie wyglądałam jak normalna, zadbana dziewczyna, która ma
własny pokój i własną łazienkę tam, w blokach. Ale że nie wadziłam
nikomu, a za poczęstunek rewanżowałam się wypieleniem kawałka
warzywniaka czy fachowym przycięciem drzewek owocowych…
Moi
nowi znajomi – działkowcy – czasem płacili mi za pomoc i przyjmowałam
te drobne kwoty z wdzięcznością, której starałam się nie okazywać.
Brała kasę, krzywiąc się pogardliwie?
Bardziej
prawdopodobne byłoby, gdyby jej płacili za zostawienie ich ogródków w
świętym spokoju. W każdym razie - aby nie kradła im narzędzi.
Rozumiesz,
Burasku: skoro mieszkam w bloku, mam pracę i tutaj działam, powiedzmy,
społecznie, nie powinnam być wdzięczna za pięć złotych wciśnięte mi do
ręki z przepraszającym uśmiechem, że nie mogą zapłacić więcej.
Boży prostaczkowie z działek. Dawali jej też przedwczorajsze gazety i znoszone swetry.
Nie
mogli, bo ci staruszkowie sami nie dojadali, a jednego z nich widziałam
kiedyś, jak ukradkiem wyciąga z kosza na śmieci kawałek bułki, chowa do
kieszeni i zjada w pośpiechu parę minut później.
W takim kraju żyjemy, kocie, w którym emeryci, harujący całe życie, dojadają resztki ze śmietników…
Dlaczego wydał to Znak, a nie Fronda?
Bo nie miało słowa “Smoleńsk” w tytule.
Nie wzięłabym od tych ludzi ani grosza, ale potrzebne mi były te pieniądze.
Rozumiem
nacisk Imperatywu Narracyjnego, ale dlaczego Kinga musi być aż taką
pizdą? Jak już wylazła ze swojej nory bo poczuła zew chlorofilu, to
mogła pójść o krok dalej i założyć firmę świadczącą usługi ogrodnicze.
Albo zatrudnić się w Zieleni Miejskiej. Przecież świadectw z uczelni mąż
jej nie zabrał?
Nieno,
wielokrotnie podkreślane jest, że Kinga nie ma nic, żadnych dokumentów,
nawet dowodu osobistego. Może i faktycznie mogłaby pójść do męża,
odzyskać swoje papiery, ale jak rozumiem, depresja uniemożliwia jej
skuteczne działania, a poza tym przesiąkła już syndromem wyuczonej
bezradności. Tak to widzę.
Każdy dokument da się odtworzyć. Oczywiście - nie w przypadku, gdy Imperatyw Narracyjny ciśnie na telenowelę o sierotce.
Bardzo
potrzebne. Musiałam przecież uzbierać przez miesiąc na bilet. Bo cały
mój świat kręcił się wokół tego jednego dnia: pierwszego czwartku
miesiąca. Ja, bezdomna, żyjąca z dnia na dzień, nie powinnam się
przejmować czymś takim jak kalendarz, ale miałam w swojej norze
znaleziony notes i każdy dzień skrupulatnie w nim odznaczałam.
I
tu pojawia się Dręczące Niesłychanie Zasadnicze Pytanie: czy gdyby nie
miała swojego notesika i nie mogła odmierzać czasu, też odczuwałaby ten
przymus, precyzyjnie co cztery tygodnie? Czy jej umysł sam zorientowałby
się, że to Ten Dzień?
Już
pod koniec miesiąca zaczynało mnie „nosić”. Gdy nie miałam uzbieranej
forsy, szłam na żebry, a miałam wtedy w oczach taki głód i błaganie, że
ludzie dosyć chętnie dawali mi złotówkę czy dwie. Mając te dwadzieścia
parę złotych, mogłam odetchnąć i czekać na czwartek.
No
i co z tymi dwudziestu paroma złotymi mogła zrobić? Obecna cena biletu
PKS Warszawa-Bydgoszcz to prawie 60 zł, nie sądzę, żeby od zeszłego roku
(kiedy toczy się akcja) nastąpiła podwyżka o ponad 100%. A zniżek dla
patrzących błagalnie bezdomnych żaden cennik nie przewiduje.
Chyba, że jechała Polskim Busem, wybaczcie lokowanie produktu. Wtedy tak, mieściłaby się w 20 zł.
Ba, kiedy Ałtorkasia wyraźnie mówi o dworcu PKS.
A, to szkoda - wystarczyło trochę pomyśleć, by uwiarygodnić te dwie dychy.
Khę, khę, mówisz o osobie, która stworzyła kawalerkę w centrum Warszawy za 300 zł + opłaty.
Wtedy
wkładałam moje najlepsze ubranie – a wiedz, Burasku, że ludzie całkiem
ładne ciuchy wyrzucają do pojemnika na używaną odzież, tylko z praniem
jest potem kłopot
Nie
w Warszawie - zakładam, że skoro tak sprawnie żebrała na bilet,
umiałaby i wyżebrać 15 zł na miejską pralnię (tak, są nawet takie
samoobsługowe jak z amerykańskich filmów).
Widać wyszła z założenia, że wyprać sobie może za darmo w fontannie, a do Bydgoszczy na piechotę nie pójdzie.
I
dlaczego nie zamieszka w Bydgoszczy, skoro ma tam rodzinny dom (dobra,
obsmarowany sprejem, ale zawsze), jakiś kolegów ze szkoły, znajomych czy
krewnych? I w dodatku las ze zwłokami w pobliżu.
Gdyż Imperatyw Narracyjny trzyma ją w Warszawie.
–
szłam na dworzec PKS, wsiadałam w pierwszy autobus do Bydgoszczy i
wyruszałam w podróż. Nie, nie do mojego rodzinnego domu, który nadal
stał opuszczony, z krzyczącym z daleka czarnym napisem MORDERCZYNI.
Dom
był nawiedzony, straszył w nim duch szalonego graficiarza, a po każdym
odmalowaniu napis w niewytłumaczalny sposób pojawiał się znowu. To
wyjaśnia, dlaczego rodzice Kingi nie mogli go nikomu sprzedać...
A ja bym chciała mieć ducha szalonego graficiarza w domu. Tylko takiego porządnego, klasy Banksy’ego albo Aryza.
Obawiam się, że prędzej natknęłabyś się na ducha klasy “JP na 100%”.
Nie
dość, że dom był nawiedzony, to jeszcze rodziców Kingi pożarł bez
śladu. I bez żalu ze strony mniemanej sierotki, która nawet nie
zainteresowała się gdzie, i czy w ogóle rodzice żyją.
Ja musiałam, po prostu musiałam tego dnia znaleźć się w lesie i szukać mojej kruszynki, którą pewnej majowej nocy w tym lesie zakopałam.
Zapamiętajmy datę, ok?
Czwartek, majowa noc, zakopana kruszynka. Mam.
Czwartek jest jutro, kocie. Pieniądze na podróż ukradłam Aśce. Odpracuję je.
Zawsze tak się mówi… Nie mogła to poprosić o pożyczkę?
Ty
zostaniesz w naszym nowym domu, ja pójdę moją własną drogą krzyżową.
Będę rozkopywała śnieg, grzebała w ziemi, łamiąc paznokcie, będę
krzyczała i wyła na cały głos.
A potem przyjdzie Buffy i przebije mnie drewnianym kołkiem, wygłaszając jakiś miażdżący one-liner.
I
może tym razem... może tym razem znajdę choć jedną kosteczkę, którą
będę mogła zanieść na cmentarz i pochować pod maleńkim nagrobkiem z
napisem: „Alusia Król, żyła dwa tygodnie”.
A gdy zobaczysz, jakie czekają cię niespodzianki ze strony zarządu cmentarza, to dopiero wyć będziesz!
Nie,
naprawdę nie można przyjść sobie na cmentarz, wykopać dołek, pochować
zmarłego i jeszcze postawić nagrobek. A w przypadku pogrzebania
ekshumowanych szczątków zagwarantowane jest dodatkowe hohoho!
[Pod
nieobecność Kingi Aśka zabiera jej kota do lecznicy, gdzie okazuje się,
że ten jest zaczipowany. Lekarka podaje Aśce telefon do właściciela
kota.]
Dwa dni później czekała na Kingę w jej maleńkim mieszkanku, z nudów pastując i polerując drewniany stary parkiet.
Aśka
ma urlop, straciła pracę, czy też w redakcji zapieprzają za nią
krasnoludki, że tak ma czas przychodzić i godzinami czekać na
“przyjaciółkę”?
Może pracuje z domu i ma akurat fazę na ciągłą prokrastynację?
Słysząc
klucz przekręcany w zamku, podniosła głowę i z szerokim uśmiechem na
ustach wstała z klęczek. Na końcu języka miała pytanie: „No i gdzieś ty,
Kingusiu, się podziewała?”, ale... nie zadała go.
Może to i lepiej, sama miałabym ochotę mordować za “Kingusię”.
Uśmiech
zgasł. Kinga, która stała w drzwiach, nie była tą samą osobą, którą
Aśka widziała zaledwie dwie doby wcześniej. Jeśli do tej pory Bezdomna
wyglądała jak bezdomna, to w tym momencie przypominała upiora.
Ścierka
do polerowania podłogi wypadła Aśce z rąk. Kobieta cofnęła się o krok,
mając w mózgu tylko trzy słowa: psychoza maniakalno-depresyjna.
Googlnęłam,
jak wygląda psychoza maniakalno-depresyjna. Wyszukiwarka obrazów
pokazała mi Sinead O’Connor, Catherine Zeta-Jones i Axla Rose. Ja bym
raczej nie wstawała z tych klęczek…
Kinga
była sina z zimna, oczy błyszczały jej jak zdziczałemu psu, włosy spod
kaptura kurtki sterczały jak wiedźmie, a ręce miała zgięte niczym
szpony, z połamanymi paznokciami, uwalanymi ziemią.
Pani ogrodniczka nie wzięła ze sobą nawet szpadla?
Nie rozumiesz, rycie ziemi rękami to też element jej pokuty, bez tego się nie liczy.
Tak samo jak szukanie zwłok na oślep, gdziekolwiek.
Kwadrans później Kinga wyszła z łazienki, wyglądając o niebo lepiej. Tylko oczy nadal błyszczały obłędem.
Obłęd, jak powszechnie wiadomo, jest chorobą twarzową, nadaje rumieńce policzkom, oczom blask, a sylwetce szlachetnej smukłości.
– Nie znalazłam jej – wyszeptała, siadając naprzeciw dziennikarki. – Nie znalazłam.
Oparła głowę na ramionach i rozpłakała się.
– Znajdziesz następnym razem – próbowała pocieszyć ją Aśka, ale Kinga poderwała głowę, krzyknęła:
– Zamknij się! Po prostu się zamknij! – i szlochała dalej.
Dziennikarka wbiła wzrok w blat stołu, myśląc o ludzkiej niewdzięczności. Gdyby nie historia, którą Kinga skrywała…
…to wygoniłaby niewdzięcznicę z powrotem na śmietnik, ale cóż, dla Złotego Lauru trzeba się trochę przemęczyć, oby nie za długo!
Płacz cichł powoli. Bezdomna ujęła wreszcie w dłonie kubek z herbatą i upiła łyk, potem drugi.
Wśród
wielu wkurwów generowanych przez to opko używanie słowa “Bezdomna” jako
synonimu dla imienia Kingi jest jednym z większych.
– On ma na imię Kacper – rzekła nagle dziennikarka.
Kto, duch graficiarza?
Tak, za nim sunęli skejt Melchior i dresiarz Baltazar.
Kinga podniosła na nią opuchnięte od łez i niewyspania oczy.
– Twój znajda. – Aśka wskazała wzrokiem kocura. – Ma właściciela, który nazwał go Kacper.
(...)
– Dzwoniłam pod ten numer wielokrotnie, ale nikt nie odbierał. Wreszcie wysłałam esemesa i...
Leżąca na stole komórka w tym momencie rozdzwoniła się.
Co za wyczucie chwili.
Opkowy timing at its best.
Aśka porwała ją, rzucając do Kingi:
–
To on! To ten numer! – a potem odezwała się do telefonu: – Halo? Tak,
ja. Tak, znalazłam Kacpra. Przybłąkał się do mojej przyjaciółki... – W
tym momencie Kinga uniosła brwi. Były z Aśką przyjaciółkami?
Uratowała
jej życie, nakarmiła, znalazła mieszkanie i widoki na pracę… może to
nie przyjaźń, ale nie czepiałabym się praw do używania tego tytułu.
–
Jest tutaj, z nami. Na Dąbrowskiego. O, to może pan wpaść. Kot się
pewnie ucieszy. Dąbrowskiego siedem, mieszkania dwa. Tak, czekamy. Do
zobaczenia.
Aśka odjęła komórkę od ucha i spojrzała na Kingę rozpromienionym wzrokiem.
– Ty patrz! Znalazł się właściciel twojego burasa! Może dostaniesz nagrodę!
Możliwe,
że kreacja Aśki jako ostatniej bucówy jest świadoma - w takim razie
udała się pani Michalak doskonale. Rzygam już arogancją tej postaci, a
także jej brakiem empatii i zwykłą bezmyślnością. Widzi, że Kinga
przywiązała się do kota i nie przyjdzie jej do głowy zapytać: “Słuchaj,
ten kot ma właściciela, co robimy?”.
Kinga,
nadal głaszcząc kota po grzbiecie, pomyślała, że nie chce żadnej
nagrody, chce zatrzymać to zwierzę, bo... no właśnie, bo uratowało jej
życie. Bo na nią czeka. Bo mruczy pod jej dotykiem. Bo trwa przy niej od
tamtej strasznej nocy. Bo nie jest już sama.
To oczywiście ważne, ale nie wiem, czy kotu jest wszystko jedno.
Ma
się kim opiekować i ktoś opiekuje się nią. To właśnie przemknęło
Bezdomnej przez myśl, ale widząc oczekiwanie na twarzy Aśki, niknący
uśmiech i rozczarowanie w oczach, rzekła na głos:
– Świetnie. Dziękuję ci. Kacper też ci dziękuje.
Na dowód, jak oboje są szczęśliwi, pomachała Aśce kocią łapą.
I jeszcze to jej ciągłe domaganie się wdzięczności… Niech ją ktoś zabije.
- Podziękuj mamusi, koteczku, i zrób ładnie pa-pa.
Chwilę
później rozległo się pukanie do drzwi. Dziennikarka poderwała się, by
otworzyć. Kinga wstała, tuląc kota do siebie, jakby chciała na zawsze
zapamiętać ciepło jego ciała.
Kot się oczywiście wyrywał, bo jak każdy porządny kot nie lubił być noszony na rękach, ale kto by się kotem przejmował.
To mój jest nieporządny, bo lubi :)
Drzwi
uchyliły się, Aśka zaprosiła gościa szerokim gestem do środka,
mężczyzna zrobił krok do przodu i... stanął jak wryty. Kinga zbladła.
Kot wysunął się jej z rąk.
– T-to ty – wyjąkał mężczyzna.
Otóż
zrozum, Drogi Czytelniku, że NIE MA PRZYPADKÓW. Wszystko toczy się
według z góry ustalonego planu i zapisane jest w Księgach Przeznaczenia.
Kinga poszła umierać do śmietnika Aśki, Aśka akurat postanowiła wynieść
śmieci, a kot, który się przyplątał, nie tylko nie był dzikim burasem,
ale nie mógł po prostu zwiać sąsiadce z parteru, nieee, ależ skąd. Kot
należy… no, zgadnijcie? Oczywiście, do byłego Kingi, ukochanego z
dzieciństwa, tego, na złość któremu ochajtała się z Krzyśkiem Królem.
Jeśli ktokolwiek kiedykolwiek Wam powie, że coś stało się przypadkiem -
nie wierzcie mu, kłamie!
Zaraz się okaże, że i doktor Izbicki zna byłą byłego, której matka sprzątała u jego sąsiadki.
Aśka patrzyła to na jedno, to na drugie, nic nie rozumiejąc, ale... coś zaczęło jej świtać. Czyżby...?
– Szukałem cię. Chciałem przeprosić – wyrzucił z siebie nieznajomy.
A kot nie jest wcale kotem, tylko specjalnym robotem tropiącym, zaprogramowanym na feromony Kingi.
Póki nie warczy EXTERMINATE, nie ma się czym przejmować.
Nieznajomy dla Aśki, bo Kinga znała go chyba doskonale. – Byłem w Bydgoszczy, ale twoi rodzice nie chcieli ze mną rozmawiać.
Ciekawe, kiedy był, bo zdaje się, jej rodzice już tam dość dawno nie mieszkają.
To wyjaśnia, czemu nie doszło do rozmowy!
Adresu w Warszawie nie znałem, ale próbowałem…
Jak? Chodził ulicami z nadzieją, że na nią wpadnie czy wypatrywał jej na googlestreetview?
Dlatego też sprawił sobie kota, aby sierściuch przywiódł go na trop dawnej miłości.
Ogar gończy byłby chyba nieco bardziej wiarygodny…
Kinga, powiedz coś – poprosił błagalnym tonem, zupełnie niepasującym do
mężczyzny będącego na pierwszy rzut oka prezesem jakiejś firmy.
Jak wiadomo, prezesowie firm mówią wyłącznie tonem rozkazującym, nawet jeśli pochyla się nad nimi twarz anestezjologa.
To Aśka potrafiła ocenić. Ale, ale: taki facet i zwykły bury kot? Taki facet i... Kinga? Litości!
No
a niby dlaczego nie? Toż sama niedawno stwierdzałaś, że Kinga jest
inteligentna, wykształcona i tak ładna, że niejeden mężczyzna chciałby
się nią zaopiekować, nawet bezinteresownie...
Ale nie prezes firmy! Najwyżej kierownik działu w średnim przedsiębiorstwie!
Loki z PHU w New Sączu?
Thor z Sieci Sklepów Lewiatan w Jaworznie, ten pułap.
– Wejdź. Nie stój w otwartych drzwiach – powiedziała zaskoczona niespodziewanym spotkaniem Kinga.
NIE STÓJ W PROGU, BO SIĘ POKŁÓCIMY.
I w dodatku wieje!
Mam wrażenie, że jej się włączają jakieś takie automatyczne reakcje, coś jak borejkowskie “Może herbatki?”.
Nieco wbrew sobie, bo powinna cisnąć w mężczyznę kotem, a następnie
...ja bym w nią cisnęła mężczyzną. Albo chociaż podłogą.
...przekleństwem, ale... to, co zrobił, było już nieważne. To zaś, co zrobiła ona…
...było niewybaczalne i z tego powodu Kinga będzie przyjmować w pokorze wszystkie baty na dupę, wiemy, wiemy.
Właściciel kota wszedł do pokoju, a Aśka stwierdziła, że doprawdy jest na kim oko zawiesić.
Oczywiście. Oczy, wiście.
Był wysoki, świetnie zbudowany i przystojny. Brązowooki blondyn, czyli to, co tygryski lubią najbardziej.
Przepraszam,
ale publiczne używanie frazy “co tygryski lubią najbardziej” powinno
być zakazane po ukończeniu dwudziestego roku życia. Nawet jeśli mamy do
czynienia z mową pozornie zależną i frazy użyła, teoretycznie, nie
Ałtorka, lecz Dziennikarska Harpia Aśka.
Czepiasz się, tak samo jak moja siostra noszenia trampek po czterdziestce :P
Jestem stara i mam za złe.
Ale Bezdomne chyba mniej, bo w spojrzeniu Kingi nie było za grosz ciepła, o zachwycie nie wspominając.
Wszedł przystojny facet do mieszkania i nie umarła z zachwytu? Podejrzane.
Brązowooki blondyn napinał mięśnie, wciągał brzuch i barytonem mruczał “o, maleńka”, a Kinga nic.
Lesba jakaś albo inszy, tfu, dżender.
–
Poznajcie się – zaczęła wypranym z uczuć głosem – to mój... były
przyjaciel, Cezary Grabski, to moja obecna przyjaciółka Joanna Reszka.
Podali
sobie dłonie. Aśka nie miałaby nic przeciwko temu, by Czarek
przytrzymał jej rękę w swojej odrobinę dłużej, niż wypada, ale on
widział tylko Kingę. Poczuła się jak zbędny mebel. Wiedziała, że powinna
pożegnać się i wyjść, zostawiając tych dwoje sam na sam, bo mieli chyba
sobie wiele do wyjaśnienia, ale... ten facet był częścią historii
Kingi, a Aśka była zdecydowana poznać całą historię. Usiadła więc
cichutko w kąciku na kanapie, zostawiając całą przestrzeń Kindze i jej
byłemu przyjacielowi.
I zanuciła starą, lwowską piosenkę:
Ja nic nie będę żądać,
Ja będę tylko z boku stał i wszystko na uwadze miał.
I jeszcze w czas podlecę
I świczką ci poświecę,
Ta daj mi tylko tutaj z boku stać!
–
Wiesz, przysłowie „stara miłość nie rdzewieje” ma w sobie wiele racji –
zaczął, nadal stojąc naprzeciw kobiety, bo Kinga nie poprosiła go, by
usiadł. Nie zaproponowała herbaty.
Koleś widzi, że nie jest mile widziany i zaczyna o miłości? Creep factor over 9000.
Prawdopodobieństwo
sytuacyjne wyje jak stary jelcz. Mamy scenę rodem z meksykańskiej
telenoweli, odcinek 1252, kiedy po wszelkich zawirowaniach i
przeciwnościach losu, bohaterowie spotykają się w windzie i WTEM!
zaczynają snuć snuja, z początkiem we wczesnym dzieciństwie.
–
Kochałem się w tobie od podstawówki, pamiętasz, jak ścigałem cię na
przerwach, by ciągnąć za warkoczyki? Ależ mnie wtedy nienawidziłaś... –
zaśmiał się cicho.
- Ach, te baby - pomyślał z czułością. - Niby nienawidzą, ale w głębi serca przecież mówią: TAK! TAK!
„I pewnie nienawidzisz go nadal – przemknęło Aśce przez myśl. – Uprzejma dla tego gościa to ty, Kinguniu, nie jesteś...”
Ma powody. I nie chodzi bynajmniej o ciągnięcie za warkoczyki.
Jemu też musiało przyjść to do głowy, bo śmiech umilkł.
–
Nie mogłem o tobie, Kinga, zapomnieć. Ani wtedy, ani potem. Wiem,
postąpiłem jak kawał skurwiela, gdy powiedziałaś mi o ciąży, a ja... –
Przez twarz przemknął mu cień wstydu. – A ja nazwałem cię puszczalską i
uciekłem z podwiniętym ogonem za granicę. Ale przecież tamto dawno mi
wybaczyłaś. Czy to, co zrobiłem, gdy spotkaliśmy się ponownie... czy mi
wybaczysz?
Jasna sprawa, przecież jesteś przystojnym prezesem.
Szukałem cię, Kinga, bo... ja nadal cię kocham. Po raz trzeci nie popełnię błędu. Nie zawiodę cię. Przyrzekam na…
...na czaplę?
– Zamilcz – rzekła krótko.
Ale za to dystyngowanie. Żadne tam “milcz”, “cicho”, “zamknij się”, ale sienkiewiczowskie w duchu: “zamilcz”.
Na wieki.
Zamknął
usta, raczej ze zdziwienia. Nie spodziewał się tego słowa
wypowiedzianego tak wypranym z uczuć głosem. Gdyby Kinga wybuchła
gniewem albo płaczem, byłoby to naturalne. Próbowałby ją przebłagać albo
uspokoić. Ale to beznamiętne „zamilcz”?
Niemożliwe, do mnie tak bez uczuć? Do mnie???!!!
Gdyby usłyszał “stul pysk!” kamień spadłby mu z serca. To byłby znak, że ona nadal go kocha, tylko tak się droczy.
– Na nic nie przyrzekaj ani na nikogo, bo stawiam wszystkie pieniądze, jakie mam [bo przecież opływa w kasę, dopiero co wróciwszy ze swojej comiesięcznej pokuty],
że złamiesz przyrzeczenie, i to szybciej niż myślisz – odezwała się
ponownie i chyba dopiero w tym momencie Cezary Grabski naprawdę ujrzał
kobietę, którą kochał – czy rzeczywiście? (o, to dobre pytanie w kontekście historii ich związku) – przez całe swoje życie tak, jak teraz wyglądała. Był to cień dawnej Kingi Król.
Cień cienia ukochanej.
Ałtorko droga, daj sobie na wstrzymanie z tymi wielkimi słowami, proszę…
Cień fantomu.
Wprawdzie
nie sprawiała tak upiornego wrażenia jak jeszcze pół godziny temu, gdy
przeraziła Aśkę, wracając z tajemniczej wyprawy, ale na drobnej,
wychudzonej twarzy tej młodej przecież kobiety wyryły się bruzdami
wszystkie przeżycia, jakich w ostatnich latach doświadczyła.
Była młodsza od mężczyzny o dwa lata,
Z
czego wynika, że Czarek dwa lata kiblował w podstawówce, bo przecież do
liceum poszli razem, na studia też (znaczy, w tym samym czasie).
Albo nasza Kinga Król była tak genialna, że przeskoczyła dwie klasy.
Albo Ałtorkasi wszystko się pobebziało.
Zresztą cały tekst jest tak naszpikowany niekonsekwencjami, że dwuletnia różnica u rówieśników nie robi wrażenia.
Gumiana czasoprzestrzeń naciąga się i naciąga, tylko patrzeć, jak trzaśnie.
a spojrzenie miała starej, zmęczonej życiem kobiety.
Milczał wstrząśnięty.
I milczeli tak razem aż do rana.
Kinga miała dosyć. I tego milczenia, i tego mężczyzny, i tego parszywego dnia.
– Kot jest twój. – Podniosła z podłogi zwierzaka, który siedział u jej stóp, i podała go mężczyźnie.
Pogłaskał go machinalnie po głowie, nie odrywając oczu od twarzy Kingi.
–
Widzę, że zdążył pokochać ciebie – odrzekł miękko. – Jeśli chcesz go
zatrzymać... Będę przychodził do Kacpra w odwiedziny, o ile mi
pozwolisz.
Skubaniec,
szybko sobie pretekst znalazł. Oczywiście, jak się domyślamy, “o ile mi
pozwolisz” jest tylko banalnym zwrotem dodanym z grzeczności...
Chciała coś odpowiedzieć, ale zrobił krok w jej stronę, chwycił za rękę i uniósł dłoń Kingi do ust.
- Mmm, słone paluszki - wymruczał uwodzicielsko.
– Proszę, Kinga. Daj mi szansę.
Kinga zaś... zaczęła się śmiać. Nie był to wesoły śmiech. W kącikach oczu zabłysły łzy i spłynęły jej po policzkach.
Nie są to samotne kryształowe łzy, ale i te przyjmiemy.
–
Ja mam ci dać szansę? Ja?! Człowieku, jestem bezdomną wariatką,
przygarniętą przez Aśkę! Jeszcze parę dni temu tułałam się po
śmietnikach, gdzie zresztą znalazł mnie twój kot. I to ja mam dać szansę
tobie? Znikaj, facet, tak jak zrobiłeś to dwukrotnie. Nie chcesz mnie,
Czarek, a już na pewno nie kochasz. Kochasz Kingę, której już nie ma.
Umarła półtora roku temu w lesie pod Bydgoszczą, rozumiesz? Idź już! Po
prostu idź! Wynoś się!
No więc pomijając prawdopodobieństwo wpadnięcia na siebie tych dwojga (tak jak uprzednio pominęliśmy prawdopodobieństwo spotkania Aśki i Kingi o północy w śmietniku), cała ta rozmowa z grubsza wygląda tak:
Czarek: - !!!
Kinga: - …
Czarek: - A pamiętasz, jak…
Kinga: [rzut kotem do celu]
Czarek: - Wybacz!
Kinga: - Nie zasługuję na ciebie!
Okej,
trochę pocięłyśmy, ale dynamika rozmowy na tym nie straciła. Emocje z
dupy wzięte i zerowe prawdopodobieństwo psychologiczne.
Te ostatnie słowa Kinga wykrzyczała, biegnąc do łazienki. Zatrzasnęła za sobą drzwi, zasunęła zasuwkę, założyła rygle, spuściła kratę i uruchomiła ładunki wybuchowe. Ze środka dobiegł tłumiony ręcznikiem szloch.
Mężczyzna posłał zszokowane spojrzenie skulonej w rogu kanapy dziennikarce. Ta kiwnęła głową.
– Tak było – powiedziała szeptem. – Znalazłam ją i twojego kota w śmietniku. W Wigilię. Chyba próbowała się zabić…
A ja ich, oczywiście, uratowałam. Pod tymi kilogramami noszę pelerynę i majtki na rajstopki.
E tam, gdyby była z klanu peleryniarzy, zrobiłaby to bezinteresownie.
– Chryste! – wydusił z siebie, oglądając się na zamknięte drzwi łazienki.
Nerwowo przestępując z nogi na nogę.
–
Ano, Chryste. Może zniknij, jakby cię w ogóle tu nie było, bo ona chyba
ciebie nie chce. – Aśka nadal mówiła półgłosem, nie zastanawiając się,
czy ta dobra rada spodobałaby się Kindze, czy podoba się ona jedynie
Aśce, zazdrosnej tym razem nie tylko o kota, ale i przystojnego faceta.
Wiadomo,
nie po to wprowadzamy przystojnego faceta na karty powieści, by
przynajmniej jedna z boChaterek nie dostała na jego punkcie małpiego
rozumu.
–
Zawiodłem ją dwa razy. Teraz zrobię wszystko, by jej pomóc – powiedział
cicho, czując do dziennikarki dziwną awersję, mimo że uratowała i
Kingę, i Kacpra, tak wynikało przynajmniej z jej słów.
Palant poznał się na hienie.
– A jeśli ona nie zechce twojej pomocy?
– To sama mi o tym powie – odparł niemal opryskliwie.
Przecież chyba właśnie powiedziała?
Ale kto by zwracał na to uwagę?
– Kinga, ja wrócę. I będę wracał dotąd, aż zechcesz ze mną na spokojnie porozmawiać. Tylko tyle. Dobrze?
Niedobrze. Jeśli będziesz wracał odpowiednio często, zasłużysz na miano stalkera.
Co z tym “o ile mi pozwolisz”, khę?
Zbędna formalność.
Czarek
Kingę kochałem, od kiedy pamiętam.
Yhy, zaraz zobaczymy, jak wygląda miłość w rozumieniu Czarka.
Pewnie więc od przysłowiowej piaskownicy
(znacie jakieś przysłowia o piaskownicy…?)
(znam tylko wierszyk: “Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie, a przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem.”)
...bo
mieszkaliśmy w sąsiedztwie i często ganialiśmy po przedmieściach
Bydgoszczy i otaczających je łąkach, a nawet dalej – lasach – całą
bandą. Ja tej bandzie przewodziłem, Kinga, wesoła, uśmiechnięta
dziewczynka, w podkoszulku, podartych spodniach, z obdrapanymi kolanami,
była jedną z nas.
Arkadia jak z powieści w których akcja dzieje się dawno, dawno temu.
To jej najwięcej dokuczałem, to ją wpychałem do stawku koło domu, to mnie nie cierpiała najbardziej z całej bandy.
Taka
komiczno-wzruszająca miłość dzieciaków. Tyle tylko, że po pierwszym
wepchnięciu do stawu koleżanki z “bandy”, obaj ojcowie powinni poważnie
ze sobą porozmawiać.
W
podstawówce, gdy otoczyli ją koledzy w jej wieku, robiłem wszystko, by
na mnie i tylko na mnie zwracała uwagę. Byłem doprawdy nieznośny i
doprowadzałem Kingę albo do płaczu, albo do wybuchów wściekłości, ale
gdy miałem wypadek i leżałem trzy tygodnie w szpitalu, cały w gipsie i
bandażach, tylko ona przychodziła w odwiedziny dzień w dzień.
Wiadomo,
kto się lubi, ten się czubi. A teraz przypomnijcie sobie, kochani,
swoich szkolnych prześladowców, jeśli takich mieliście. Odwiedzalibyście
ich w szpitalu?
Może, gdybym wpierw sama ich tam wyprawiła. Ponapawać się.
I tak codziennie.
Kinga potrafiła być wierna.
Ja – przeciwnie.
A co ma odwiedzanie w szpitalu do wierności?
Nie odwiedzała nikogo innego.
Poszliśmy
do tego samego liceum. I od razu było wiadomo: „Czarek + Kinga = Wielka
Miłość”. Na przerwach i po lekcjach byliśmy nierozłączni. Profesorowie
wzywali co i rusz a to jej rodziców, a to moich, by uświadomić starym,
że młodzi lepią się do siebie po kątach, siejąc zgorszenie, ale cóż
mogli poradzić? Miłość ma swoje prawa.
Akcja
nie dzieje się w latach hmmm… trzydziestych ubiegłego wieku, tylko po
roku 2001. I nie w szkole przyklasztornej, prawda? Więc skąd ten pomysł
ze wzywaniem rodziców na dywanik tylko dlatego, że uczniowie wspólnie
spędzają przerwy?
Jeśli
się lepili, to akurat jest prawdopodobne. Sama miałam wychowawczynię,
która czepiała się dziewczyn miziających się z chłopcami na przerwach
(chłopców jakoś nie prześladowała).
Mnie pocałunki i obściskiwania przestały dość szybko wystarczać. Byłem napalonym bucem nastolatkiem i pragnąłem mojej dziewczyny jak mężczyzna, a nie szczeniak. Kinga zaś broniła swojego dziewictwa aż do matury.
Ogniem i mieczem oraz siłom i godnościom osobistom.
I wężykiem.
Tego dnia gdy odebrała świadectwo, zrobiliśmy to na leśnej polanie
Dawno
nic mnie tak nie rozbawiło, jak panna-niedajka ślubująca czystość do
matury, a ze świadectwem w garści odbijająca sobie lata cnoty.
Totalnie
to widzę, jeszcze w strojach galowych, ona trzymając zwinięte w rulonik
świadectwo, on z wetkniętym w tylną kieszeń spodni. Sielanka.
i... miłość do Kingi nagle mi przeszła. Zaliczona, odprawiona.
Kochana
Filipinko! Mój chłopiec zażądał dowodu miłości, lecz gdy wreszcie
zrobiliśmy “to”, zaczął mnie unikać. Co zrobiłam nie tak?
Owszem, uprawialiśmy seks codziennie, aż do października – ona coraz bardziej we mnie zakochana, ja coraz mniej –
Ja
wiem, ja wiem, nośnikiem miłości jest sperma, dlatego u mężczyzny z
każdym wytryskiem jej poziom się zmniejsza, a za to u kobiety wzrasta.
No to zgodnie z tym związki gejowskie powinny być najmniej trwałe na świecie!
A lesbijskich w ogóle nie powinno być.
potem
wyjechaliśmy na studia: Kinga do Warszawy, ja do Torunia. Przed
wyjazdem dałem jej do zrozumienia, że oboje jesteśmy wolni, nic nas
oprócz fantastycznych chwil spędzonych w naszym gniazdku miłości nie
łączy i ona może sobie kogoś znaleźć, a ja... ja być może już kogoś mam.
Dlaczego byłem tak bezmyślnym, podłym palantem? Nie mam pojęcia.
Po prostu byłeś bezmyślnym, podłym palantem. Zdarza się, zwłaszcza przed 25. rokiem życia.
Chciałem zaliczać kolejne dziewczyny, a Kingę zostawić sobie na deser. Na weekendy w domu, w Bydgoszczy. I tak właśnie było.
Do
momentu gdy wyznała mi, że poznała kogoś na studiach, kogoś, kto znaczy
dla niej coraz więcej, i... Moja miłość do Kingi nagle wróciła. Znów
pragnąłem tylko jej.
To się podobno nazywa syndromem Tristana, a w języku ludu prostego syndromem “z chujem na głowy się pozamieniał”.
Znaczy… ma tylko jedno oko i długą, żylastą szyję?
Dzwoniłem, pisałem ogniste maile (hm? który to był rok, że państwo już miało internety?) (akcja właściwa toczy się w 2013, bohaterowie mają około 30 lat, czyli ich studia to początek dwutysięcznych, mieli),
wspominałem nasze czułe spotkania na leśnej polanie, i nie tylko tam,
bo prawdę mówiąc, kochaliśmy się wszędzie, gdzie tylko nas głód seksu
dopadł...
Kolejna
niezbędna cecha mężczyzny w michalakowym uniwersum, to ciągłe
napalenie, chęć na seks zawsze i wszędzie, niezależnie od czasu i
okoliczności. Można by pomyśleć, że chodzą z nieustannym wzwodem...
Jeśli istotnie zamienił się z chujem na głowy, był to homo erectus jak się patrzy.
Miałem
nadzieję, że Krzysztof te maile przeczyta i Kinga znów będzie moja, ale
czy tak się stało? Nie wiem. Wiem, że uwodziłem Kingę w każdy weekend, a
ona nie potrafiła mi się oprzeć. Była coraz smutniejsza, coraz bardziej
rozdarta między wiernością do tamtego
a dzikim pragnieniem mnie,
Jak widzimy - wierność niejedno ma imię.
...coraz bledsza, coraz bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
ale nie zważałem na te humory.
Takie tam, babskie fanaberie.
Brałem moją dziewczynę, gdy tylko pojawiała się w zasięgu ręki.
Myślicie, że gostek osiągnął już samo dno bucery i gorzej nie będzie? Nieee, zaraz coś zapuka od spodu...
Aż do pewnego dnia, gdy drżącą dłonią wręczyła mi test ciążowy, na którym wyraźnie widać było dwie ciemne kreski.
Swoją
drogą, kiedy ostatni raz czytaliście opko, w którym kobieta po prostu
mówi, że jest w ciąży, zamiast dramatycznie wręczać obsiusianą pałeczkę?
Nie wiem, w filmach pojawia się jeszcze ostentacyjne kupowanie śpioszków i głośne zastanawianie się nad imieniem.
Udałem idiotę:
Udałeś???
– Co to jest?
Wykres twojego EEG, matołku.
Kinga
patrzyła tylko na mnie wielkimi, przerażonymi oczami. Miała dopiero
dwadzieścia lat, przed sobą całe życie i... dziecko w drodze. Moje
dziecko?
Wasze, matołku.
Hmmm…
Dwudziestoletnia Kinga zachodzi w ciążę i niemal natychmiast wychodzi za
Krzyśka. Tymczasem trzydziestoletnia Kinga wspomina sytuację,
w której podpisała intercyzę - “jestem równie głupia i równie
zobojętniała na to, co przyniesie przyszłość, jak sześć lat
temu”. W innym znowu miejscu mowa jest o tym, że samo małżeństwo z
Krzyśkiem trwało sześć lat. Doliczamy półtora roku na szpital i
bezdomność… Jakby nie patrzeć, wychodzi dziura czasowa, w której zginęło
dwa i pół do czterech lat.
W szpitalu mieli wehikuł czasu.
Cisnąłem
jej ten test w twarz, wygarnąłem od puszczalskich, zostawiłem
wstrząśniętą i jeszcze niewierzącą w to, co powiedziałem tam, gdzie
się spotkaliśmy (proszę mnie wyprowadzić z tego lasu zaimków!), po czym następnego dnia już mnie nie było.
- Anihilował? - ucieszyła się Szpro.
A
parę tygodni później, gdy Kinga pukała do drzwi mojego domu, rodzice z
przyjaznym uśmiechem wyjaśnili jej, że Czaruś wyjechał na stypendium do
Stanów. To prawdziwy cud, że tak szybko dostał wizę, prawda?
Albo
rodzice coś ściemniają, albo Czaruś planował ten wyjazd długo
wcześniej, bo niezależnie od wizy, zorganizowanie wyjazdu na stypendium w
Stanach to sporo załatwiania.
Paczpani, a u Musierowicz Frycek Szoppe podobnym piorunem zawinął się za ocean na wieść o ciąży ukochanej.
No
tak. Ale tam, o ile pamiętam, oboje wiedzieli o tym wcześniej i Pyza
specjalnie zaciągnęła go pod teleskopy, żeby bardziej przywiązać do
siebie przed planowaną rozłąką.
To
prawdziwy cud, że piorun z jasnego nieba we mnie nie strzelił za to, co
jej zrobiłem. Przez następne lata miałem moją Kingę na oku.
Nie dość, że dupek, to i stalker.
Mówiłam.
Ze Stanów ją śledził. Niestety, po powrocie do kraju te umiejętności gwałtownie u niego zanikną.
Wiedziałem, że wzięła z tamtym dupkiem ślub, pewnie jego łapiąc na dziecko.
A
tu mamy znowu Jazdę Obowiązkową na Schemacie. Motyw kobiety w ciąży,
porzuconej przez ojca dziecka (+ opcjonalnie wychodzącej za mąż czym
prędzej za pierwszego, który się nawinie) pojawia się również w Nadziei,
Roku w Poziomce, Sklepiku z niespodzianką, W imię miłości… i pewnie
jeszcze w paru innych, gdyż Ałtorkasia jest równie płodna, co
powtarzalna.
Wiedziałem, że poroniła, i... odetchnąłem z ulgą.
Wiedziałem
też, że kiedyś wrócę i ona znów mi się nie oprze, należało jedynie
odczekać, aż wściekłość, żal i rozczarowanie miną, aż odpisze na któryś z
moich maili zwyczajnie, jak staremu przyjacielowi z dzieciństwa.
I taki byłeś pewien, że odpisze, nie pomyślałeś, że pewne rzeczy bezpowrotnie niszczą przyjaźń z dzieciństwa…?
Gdy to nastąpiło, wróciłem do kraju.
Ach, zapomniałam, że to michalakversum.
Kichać tam stypendium w Stanach. Babka odpowiedziała na maila, więc można kupić bilet i wrócić.
Pierwsze kroki skierowałem do domu Kingi w Bydgoszczy.
Była tam. Czekała na mnie.
Nie chcę przechodzić na pismo obrazkowe, ale wyobraźcie sobie facepalm gołą dupą.
Zaczęliśmy
wszystko od początku: potajemne spotkania, obłędny seks w przygodnych
motelach, gdzie nikt nas nie znał i nikt nie doniesie zdradzanemu
małżonkowi, że jest robiony w konia.
Musieli nieźle zarabiać, skoro stać ich było na jeżdżenie po okolicy i szukanie moteli.
Ale tego było mi za mało. Ja chciałem, by tamten się o nas dowiedział.
Po co?
Nie wiem, chyba chce spieprzyć swojej “ukochanej” życie na każdy możliwy sposób.
Mnie się to kojarzy z oznaczaniem terenu.
Kinga
była jednak ostrożna. Nie znałem jej adresu, nie miała przy sobie
notesu z telefonami. W jej telefonie, kupionym specjalnie, by dzwonić do
mnie i tylko do mnie, nie było żadnych innych numerów…
Małżonek wprawdzie mógłby odkryć drugi (?) telefon [z jednym numerem w książce adresowej] i zadawać niezręczne pytania, ale nie psujmy sobie intrygi.
Tak. Kinga była ostrożna.
Mieszkała w Warszawie, umawiała się z Czarkiem w motelu raz pod Piłą, a raz w Mrągowie.
Szkoda, że nie uważała tak samo, jeśli chodzi o antykoncepcję, a może nie chciała uważać?
– Biorę pigułki – mówiła za każdym razem, gdy wyciągałem prezerwatywę. – Lubię czuć cię bez tego.
Ja też lubiłem.
Bardzo lubiłem.
Do
tego stopnia, że ani razu nie zainteresowałem się, czy faktycznie
bierze pigułki. W razie czego nie będzie to przecież mój problem.
Do momentu gdy po raz drugi położyła na stole między nami test ciążowy z dwiema jakże wymownymi kreskami.
- Wiem! To moje EEG! - przypomniał sobie Czarek.
Chryste,
mogłem ją mieć. Mogłem mieć moją Kingę od tej chwili na zawsze.
Dlaczego po raz drugi okazałem się takim dupkiem, skurwielem i
kretynem?!
Taki charakter, coż poradzisz.
Nad charakterem podobno można popracować.
Ale po co. Jakim mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takim mnie masz.
Powiedziałem
jej dokładnie to samo, niemal słowo w słowo, co za pierwszym razem. Że
skoro puszcza się z każdym, musi sama ponieść tego konsekwencje. Na do
widzenia dorzuciłem:
– Może i tym razem poronisz.
http://media2.giphy.com/media/cO7j2T1Mv8RMs/giphy.gif
Strzeliła
mnie w twarz – i należało ci się, bydlaku – z taką siłą, że do dziś
czuję to uderzenie, choć opuchlizna z policzka dawno zeszła.
Zostawiłem
ją, jak poprzednio, w zimnym i obcym hotelowym pokoju i nie oglądając
się za siebie, ponownie prysnąłem za granicę robić karierę w
międzynarodowej korporacji [bo niby gdzie, hłe hłe],
a przy okazji coraz większe pieniądze. Zaliczałem też każdą kobietę,
która wpadła mi w oko, bo… powiedzmy, że takie miałem hobby. Żadna
jednak nie wzbudzała we mnie takich uczuć jak swego czasu Kinga.
Też dość wyświechtana klisza - wielkomiejski prezes zażywający pustego seksu, lecz w głębi duszy wierny tej jednej.
Gdy to sobie uświadomiłem, gdy zrozumiałem, jak głęboko kocham tę dziewczynę... było za późno.
Głęboko… kochał ją głęboko…
Wybaczcie
mój klatchiański, ale w tym kontekście jedyne skojarzenie, jakie mi się
nasuwa, to że jej wsadzał całego, a innym paniom tylko do połowy.
Kinga zniknęła. Jej rodzice nie wpuścili mnie za próg.
Napis “MORDERCZYNI” na ścianie nie dał mi ani trochę do myślenia.
Zacząłem szukać mojej miłości w Warszawie, choć nie miałem pewności, że tu ją znajdę, ale przepadła jak kamień w wodę.
W
pewnej dyskusji na pewnym blogu aŁtorka pewnego opka podzieliła się z
czytelnikami mądrością teoretycznoliteracką, iż “Narrator
pierwszoosobowy kłamie jak skurwysyn”. Jestem skłonna przyznać jej rację
i stwierdzić, że całą opowieść o poszukiwaniu Kingi Czarek przed chwilą
wyssał z brudnego palucha, gdyż co prawda rodzice może i nie chcieli z
nim rozmawiać, ale naprawdę, czyżby nie miał w Bydgoszczy żadnych innych
znajomych? Koleżanek i kolegów ze szkoły, kogokolwiek, kto powiedział
mu “Słuchaj, a ta twoja Kinga to…”?
Bez trudu kontrolował jej losy siedząc w USA, teraz będąc na miejscu gwałtownie nabawił się śledczej impotencji.
Wiadomo, technika nie ta, Snowden jeszcze nic nie ujawniał…
Gdy w końcu detektyw, którego wynająłem,
Och,
i detektywa nawet wynajął? I ten też nie odkrył historii z dzieckiem?
Albo to jakaś dupa wołowa, albo działa według zasady “Po co klienta
denerwować, niech się klient cieszy”.
Widocznie brał wynagrodzenie za czas, a nie za efekt.
znalazł
adres jej mieszkania, okazało się, że ma już nowego właściciela, który
nie wiedział nic o Kindze Król, a transakcję zawarł z jej mężem czy
raczej byłym mężem.
O, to i rozwieść się zdążyła, o czym nic dotąd nie słyszeliśmy?
Pewnie na mocy równie tajemniczych zapisów jak ten o intercyzie. Tzw. cywilne prawo opkowe.
To
dało mi satysfakcję – Kinga znów była wolna, ale gdzie jej szukać? Czy
człowiek może zniknąć, ot tak, nie zostawiając po sobie żadnych śladów?
No, kto jak kto, ale Kinga powinna pozostawić za sobą naprawdę potężny i silnie woniejący ślad, przynajmniej do pewnego momentu.
Odnalazłem
Krzyśka Króla, ale zatrzasnął mi drzwi przed nosem i uprzedził, że
jeśli jeszcze raz się pojawię na progu jego domu, to wezwie policję. O
swojej byłej żonie nie zająknął się ani słowem.
Powoli traciłem nadzieję, choć detektyw wciąż nie odpuszczał.
Raczej doił cię z kasy, naiwniaku.
Brakuje mi w tym wszystkim jasnowidza. Też by doił, ale może chociaż przeciągnął Czarka po jakichś lasach i ugorach.
I oto... oto znalazłem ją!
Znalazłem moją Kingę!
Czy raczej jej cień...
Mam teraz trzydzieści dwa lata, pragnę założyć rodzinę. Chcę mieć duży dom, pełen dzieci, których matką będzie ona.
A ona też będzie chciała?
Na sam jego widok zacznie owulować, przecież to oczywiste.
A ktoś ją będzie pytał o zdanie?
I zrobię wszystko, by zdobyć Kingę ponownie. I nie spieprzę tego po raz trzeci, bo strzeliłbym sobie chyba w łeb.
Strzel se od razu, a nie będziesz dupę zawracał.
Dzięki,
Kacper, że uciekłeś mi tamtego dnia. Dzięki, Aśka, że do mnie
zadzwoniłaś. Dzięki, Kinga, że nie wyrzuciłaś mnie od razu za drzwi –
miałaś do tego pełne prawo. Tylko... co miało znaczyć to „jestem
bezdomną wariatką” oraz „próbowała się zabić”?
Nic
takiego, to tylko taki żart, ha ha. Tak naprawdę czekała na ciebie,
gotowa przyjąć z otwartymi ramionami i nie tylko; przecież to oczywiste.
Może to, że postradała dom, zmysły i chęć do życia, hm?
Z domu nawiedzonego przez upiornego graficiarza pozdrawiają: Kura ze szprejem czarnym jak samo piekło, Szprota z piłą tarczową podprowadzoną z działek, Jasza ze znakomicie naostrzonym szpadlem bojowym oraz Maskotek, który gdzieś nam się zagubił, ale na szczęście jest zaczipowany i pewnie ktoś go odniesie.