czwartek, 31 stycznia 2019

367. Na główkę w siano, czyli trening czyni mistrza (2/?)


Drodzy Czytelnicy!
W następnej odsłonie przygód byłego Krzyżaka Alfreda poznamy tajniki asasyńskiego szkolenia, którego nieodzownym elementem były skoki na główkę z dużej wysokości. Dlatego większość asasynów pieprzyła jak potłuczona.
Indżojcie!

Analizują: Kura, Vaherem i Jasza


Rozdział 4: Szkolenie

Życie Alfreda po stronie Asasynów zaczęło się przed świtem w 1384 roku.
A skończyło w grudniu po południu.

Henryk zjawił się w komnacie Alfreda i był zaskoczony tym, że był już na nogach.
- Wcześnie wstałeś.
Zakonnicy mieli w zwyczaju wylegiwać się do południa.
(Jutrzniej, tej nigdy nie słychać,
Podobno musi zasypiać;
Odśpiewa ją czasem sowa,
Bo więc księdzu cięży głowa.
Mikołaj Rej, Krótka rozprawa między trzema osobami...)


- Mieliśmy zaczynać trening.
- Nie. Ty miałeś zaczynać trening.
Alfred poderwał się z łóżka i ruszył w stronę drzwi. Zatrzymał go głos Henryka:
- Jak na kogoś kto jeszcze wczoraj uważał się za Templariusza jesteś wyjątkowo pozytywnie nastawiony na trening Asasynów.
– Zawsze mogę jeszcze zmienić zdanie! – nadąsał się Alfred.

- Sam powiedziałeś wczoraj, że dla Templariuszy jestem martwy. Oni dla mnie też.
- Skoro tak. Nie traćmy czasu. Dotarli na tył klasztoru. Był tam duży plac z areną do walk, posłami różnej wielkości [!!!], po których skakali Asasyni [ej, to nieładnie skakać po posłach, szczególnie kiedy chroni ich list żelazny!], niektórzy wspinali się na wieże klasztoru skakali do wozu z sianem stojącego nieopodal.[Btw, zwróciliście uwagę, że to nadal dialog, prawda?]
Ta sztuka wydawała się Alfredowi nie tylko karkołomna, ale również wyjątkowo głupia.
O raju, znów wóz z sianem!
Wahadło Foucaulta Umberto Eco jest pełne opisów furmanki z sianem
Z tych wygodnie rozmieszczonych wozów z sianem, które amortyzowały skok z każdej wysokości (i to tak, że okoliczni gapie nie zwracali na nic uwagi), nabijali się naprawdę wszyscy. Trafiły nawet do Wiedźmina 2 jako easter egg:

Nieco w cieniu stały strachy na wróble, jak się domyślał Alfred do ćwiczeń zabójstw ukrytym ostrzem.
Strachy na wróble były tak przerażające, że uczniowie drżeli na ich widok.
Strachy na wróble… zawsze to były manekiny lub kukły.
Kolejny element przeniesiony żywcem z samouczka gry.
Kurde, mógłby napisać “kukły wypchane sianem”, czy coś w tym rodzaju, bo “strach na wróble” kojarzy mi się głównie tak:
https://image.freepik.com/darmowe-wektory/strach-na-wroble-i-kurczaki-na-farmie_1308-10909.jpg
Wrony z całej okolicy obsiadły  klasztorne mury i głośnym krakaniem dopingowały dźgających strachy na wróble asasynów.

- To od czego zaczynamy?
- Zaczynamy od oczekiwania na Twojego nauczyciela.
- Myślałem, że to Ty będziesz mnie szkolić.
- Jesteś rekrutem. Szkolić będzie Cię Mistrz.
Fiu, fiu, sam Mistrz do świeżych rekrutów? Nie mieli tam na stanie jakiegoś kaprala?


Ja jako Mentor muszę zająć się innymi sprawami. Alfredzie, to Wysław - Henryk wskazał w stronę nadchodzącego mężczyzny. Ubrany był w biały strój asasynów z czerwonym pasami na nadgarstkach i kapturze, który zasłaniał mu twarz.
Do tego miał ręce związane na plecach i splątane razem rzemyki u ciżem.

(...)

Oto Kaer Morhen na miarę smętnej wyobraźni:
- Tak. Wiesz co masz robić. Zostawiam Was samych. - Henryk odszedł w stronę klasztoru.
- Nie zostaje nam nic innego niż zabrać się do pracy.
- Co będę robić? Mam się na coś wdrapać?
- Spokojnie. Będziesz mieć jeszcze na to czas. Zaczniemy do czegoś innego. Choć [choć za mną na sznurku klekoczą puszki po konserwach - chodź] za mną.
Poszli w stronę areny. Wysław rzucił w kierunku Alfreda długi kij.
- Co to?
- Twoja broń.
- Umiem walczyć.
- Dobrze. Nie będziesz mieć więc problemu żeby mnie trafić.
Weszli na arenę i Alfred zamachnął się kijem jednak ten nie trafił w Wysława, a w ziemię.
Cud, że w ogóle w coś trafił. Gdyby nie to, jeszcze przez długi czas kręciłby się jak bączek.

Wysław wykonał unik i stał po prawej stronie Alfreda.

- Mówiłeś, że potrafisz włączyć chyba, jak mówi Vaherem:  “wcisnąć E by wykonać unik”
i nie będziesz mieć problemu, żeby mnie trafić.
- Dopiero się rozgrzewam.
Alfred znów wziął zamach jednak sytuacja się powtórzyła. Wysław wykonywał uniki tak szybko, że Alfred nie był w stanie za nim nadążyć. Pod koniec dnia Alfred dyszał ze zmęczenia, a po Wysławie niw widać było zmęczenie.
Cały dzień usiłował go zdzielić kijem, koleś robił nadnaturalnie szybkie uniki i nie jest zmęczony? Ja wiem, że w grze wystarczy “wcisnąć E by wykonać unik”, ale nigdy nie przestaje mnie zadziwiać jak łatwo autorzy przenoszą grową mechanikę na tekst.

(...)

Przez kolejne dwa miesiące trening Alfreda polegał na próbie trafienia kijem w Wysława.
Tak. Dwa miesiące treningów polegających na próbie trafienia kijem przeciwnika.
To musiało być cholernie frustrujące.

Z czasem refleks poprawił się mu na tyle, że był w stanie trafić Wysława. Gdy już za każdym razem trafiał w cel przeszli do kolejnego etapu treningu.
Ten ostatni etap musiał być dla Wysława wyjątkowo bolesny.

Tym razem walczyli na drewniane miecze. Zadaniem Alfreda było wykonywanie uników i parowanie ciosów. Z racji wcześniej nabytych umiejętności walki mieczem ten etap trwał około półtorej [!] miesiąca.
Krzyżacy/templariusze nie przypuszczali, że ktokolwiek ośmieli się ich zaatakować, dlatego nie uczyli swych adeptów żadnych technik obronnych.
No pewnie. Cały czas poświęcali na doskonalenie sztuki udawania kupców przedzierających się przez puszczę.

Z nadejściem zimy rozpoczął się trzeci etap treningu. Zadaniem Alfreda było wdrapanie się na wysoki pal, utrzymanie równowagi i zdjęcie kosza z kiełbasami.
przeskoczenie na wyższy.
Oczywiście - na wyższy poziom gry.

Oblodzenie, mróz i padający śnieg i wiatr utrudniał mu zadanie.
Oni tak złośliwie poczekali z tym do zimy?
Może nie chciało im się słupa smarować mydłem, to poczekali aż się sam pokryje się lodem?

Spadł nie raz, lecz nie poddawał się, mimo próśb Wysława, aby przestali stać na mrozie
to niech nie stoją, tylko zaczną się ruszać!
Ja na miejscu Wysława siedziałbym w budynku i obserwował wszystko przez okno. Albo rozpaliłbym ognisko i piekł kiełbaski.

i wrócili do treningów jak zrobi się cieplej.
Trener, w dodatku nazywany Mistrzem, prosi ucznia, aby przerwali naukę bo jest zbyt zimno? I co jeszcze? Fredek, nie przemęczaj się?!

Ćwicząc równowagę postanowił zapytać Wysława o Asasynów:
— Dlaczego Dominikanie? Idea zabijania nawet z dobrych powodów chyba kłóci się z ideą chrześcijaństwa.
“mówisz: inkwizycja - myślisz dominikanie
I mówi to były członek zakonu rycerskiego…

— Asasyni trafili do Dominikanów jakiś czas temu. Pierwszy asasyn na tych ziemiach nauki pobierał u Włocha niejakiego Dominika Auditore. Po powrocie z Włoch wrócił do Krakowa jednak jego rodzinny dom został splądrowany i spalony wraz z członkami Jego rodziny, przez bandytów.
Nie mając nic trafił do Dominikanów.
Wstępując do zakonu trzeba było odpalić niezłą sumę dla zgromadzenia. Gołodupców nie przyjmowano.
No, skoro już mieliśmy chłopaczka z plebsu przyjętego do Krzyżaków i pasowanego na rycerza, to czemu nie gołodupiec u dominikanów?

Gdy na zakonników napadli bandyci uratował cały Zakon. Żeby się odwdzięczyć Dominikanie pozwolili na to aby Bractwo Asasynów rozwijało się na terenie klasztoru.
Tak po prostu przeor powiedział: “za twoje zasługi wobec zakonu możesz ściągnąć tu swoich skrytobójców”.

Dzięki temu nikt nie wie gdzieś jest nasza siedziba (oprócz, oczywiście, zakonnego zwierzchnictwa), więc nie mamy problemu związanego z możliwym atakiem ze strony Templariuszy.
Co do kłócących się idei masz trochę racji. Jednak nie każdy Asasyn to Dominikanin, tak samo jak nie każdy Krzyżak to Templariusz. Właściwie tylko Henryk jest Asasynem i Dominikaninem. Wydaje się, że jemu to nie przeszkadza.
Za to cała reszta asasynów w naszym klasztorze to karmelici, cystersi, elfy i woźnice.

— Jak to się dzieje, że jeden człowiek mógł przyciągnąć innych do swej... nieco szalonej idei.
— Głównie z tego samego powodu, z którego i Ty postanowiłeś do Nas dołączyć. Chodzi o zemstę. Dołączają bo chcą zemścić się na kimś. Czasem się zdarza, że na Templariuszu czasem nie.
Na niewiernej żonie za rogi, dworskim kucharzu za rozwolnienie, na wuju bo upomina się o zwrot pieniędzy.

(...)

Po opanowaniu równowagi przeszli do nauki wspinaczki i oddawaniu Skoku Wiary. Choć wspinaczka na wieżę klasztoru po kilku tygodniach prób stała się łatwa Alfred nie mógł się przełamać aby oddać Skoku Wiary.
Gdyż sroga pani Deklinacja pilnowała porządku.

Widząc po raz kolejny Alfreda stojącego na skaju wieży jak widzimy, zatrudniono ekscentrycznego dyktatora mody, który gardził skórą, za to wszystko co widział, od razu wykładał skajem patrzącego się tylko w dół, Wysław w kilku płynnych skokach dotarł na szczyt.
— Co się dzieję?
— Nie mogę. To... To... Szaleństwo.
— Widziałeś jak skaczą inni rekruci. Widziałeś nie raz jak skaczę Ja. Jak widzisz nic nam się nie stało. Czy to szaleństwo? Pewnie tak, ale przestajesz z szaleńcami więc czego się spodziewałeś?
Ja rozumiem, że mur klasztorny skrywał to co dzieje się na dziedzińcu, ale ciekawi mnie, co myśleli chłopi pracujący na okolicznych polach, widząc jak raz za razem jakiś dominikanin rzuca się z wieży.
Może w ten sposób odliczali czas?  “Jeszcze trzech i wracam do domu”.

— Nie spodziewałem się, że będę musiał skakać do siana z wieży. — wyraźnie słyszalny był wyrzut głosie Alfreda. Odszedł od krawędzi, żeby dłużej nie patrzyć w wóz z sianem.
— Wiesz dlaczego ten skok nazywamy Skokiem Wiary?
— Bo Asasyni z Masjafu byli bardzo religijni?
Henryk się roześmiał. Nie mógł powstrzymać rozbawienia, aż oczy zaczęły mi łzawić
A mi krwawić.

— Przyznaję, że mnie rozśmieszyłeś. Nie wiem czy Altaïr i inni byli religijni, ale chyba raczej nie o odwołania do bóstw tu chodzi.
— Zatem dlaczego to Skok Wiary? — Alfred był już bardzo zrezygnowany.
Jak widzimy na załączonym przykładzie, asasyni stosowali najnowszą broń - zagadanie na śmierć. Na razie eksperymentują na swoich, potem pójdą w świat siejąc śmierć i zniszczenie.
Przestaję się dziwić dlaczego adepci rzucali się z wieży na furmankę, nawet jeśli nie było na niej siana, tylko same widły.

— Jeśli wierzyć opowieściom to gdy trwała Trzecia Krucjata i Robert de Sablé zaatakował tamtejszą siedzibę Bractwa, Altaïr ibn La-Ahad oddał Skok Wiary aby pokazać mu, że niczego się nie boją. Ja myślę, że chodzi o coś innego. — Wysław spojrzał w dół i przemówił lekko zamyślonym głosem — Gdy skaczesz i pędzisz w dół, czujesz się wolny. Przez tą jedną krótką chwilę czujesz jak krew szybciej płynie. Lecąc w dół wierzysz w swoje umiejętności.
A potem następuje krótkie, gwałtowne i dość mokre zetknięcie z rzeczywistością.
I słychać głośne *PLASK*.

Jest to też świetne narzędzie aby uniknąć ścigających Cię strażników.
A także tych, którzy chcieliby cię złapać żywcem i torturami wyciągnąć zeznania.

Wysław gada, gada, gada… aż tu wtem! popycha niczego niespodziewającego się Alfreda i ten, chcąc nie chcąc, oddaje swój pierwszy Skok Wiary.
Od tej pory nie ma już oporów i skutecznie trenuje go wraz z innymi rekrutami.

Trening trwa i trwa aż do wiosny, kiedy to pewnego pięknego dnia Wysław i Alfred spotykają się na skraju lasu.

(...)


— Dzisiaj najpewniej zakończy się twoje szkolenie. — głos Wysława złagodniał.
Alfred spojrzał przed siebie z nieskrywanym niedowierzaniem.
— W lesie?
Z lasu przyszedłeś, w lesie skończysz swoje szkolenie.

— Tak. Zadanie jest proste. Znajdź gniazdo orła i przynieś mi jego pióra.
— To wszystko?
— Jak na razie. Ruszaj.
— Jak mam znaleźć gniazdo orła?
— Myślę, że odpowiedzią na to pytanie jest: Wzrok Orła.
— Nie ćwiczyliśmy Wzroku Orła.
— To instynkt. Tego nie musisz ćwiczyć. To coś co masz tylko, zacznij go używać.
— Nie wiem jak.
— To proste. Skup się na tym co chcesz znaleźć. Poczekaj na to jak świat... zamigocze. Będziesz wiedział. I mała podpowiedź: gniazda zwykle są na drzewach.
– Łojzicku, nie wpadłbym na to! – sapnął ze zdumienia Alfred.

Wysław idzie spać pod najbliższym drzewem, a Alfred aktywuje Wzorek i usiłuje zdybać orła.

(...)

Alfred rozejrzał się po okolicy i zauważył powalone przez wiatr drzewo, które swym pniem zahaczało o konary sąsiedniego drzewa. Podszedł do niego i wbiegł na pobliskie drzewo.
A tak zwyczajnie się wspiąć to nie łaska? Co zrobi, jeśli w innym przypadku nie będzie w pobliżu wygodnie powalonego drzewa?
(pewnie w grze nie ma trybu wspinania się na drzewa...)

Czary-mary, Alfred aktywuje Wzorek i dostrzega gniazdo na sąsiednim drzewie.

(...)

Zaczął się wspinać po gałęziach wyżej. Przeskakiwał z gałęzi na gałąź sąsiednich drzew.
https://media1.tenor.com/images/905452562254bb8fd2ae203aa4df57a3/tenor.gif?itemid=12175969

Po dotarciu do gniazda na skraju  grubej gałęzi zabrał trzy pióra, które tam znalazł. Zastanawiał się jak ma zejść na ziemię. W czasie wspinaczki kilka gałęzi zostało uszkodzone, przez co zejście tą samą drogą było niemożliwe. Alfred dostrzegł jednak stertę gałęzi w dole i oddał Skok Wiary.
Wierząc, że to się uda.
I tym sposobem dowiedział się, że spaść dupą na sęka nie jest zbyt przyjemnym doświadczeniem.
Ani twarzą w szyszki.

Ruszył w stronę powrotną. Po dotarciu do Wysława pokazał mu pióra.
— Dobrze. Właśnie przetrenowałeś Wzrok Orła. Gratulację. — Wysław nie ruszył się z miejsca.
— Mówiłeś, że tego nie można wyćwiczyć.
— Bo To prawda. Nie ćwiczyłeś Wzroku. Użyłeś go w sposób jaki wcześniej nie miałeś okazji i zobaczyłeś, że to jest możliwe. To dobrze.
— Co teraz?
— Teraz coś po co właściwie tu przybyliśmy. Znajdź, zabij i oskóruj jelenia i przynieś mi jego skórę.
Królewskiego jelenia? Dobra, dobra… Praca asasyna to nie kaszka z mlekiem, ale dwóch kłusowników ubabranych krwią, złapanych nad skórą jelenia, musiałoby długo się tłumaczyć kim są i co robią.

— Wysław wyjął z wewnętrznej kieszeni  swego płaszcza ukryte ostrze i wręczył go Alfredowi. — Oto twoja broń, którą wykorzystasz. Załóż ją i ruszaj.
Alfred założył ostrze i ruszył w las aby znaleźć jelenia.
Nie grałem w AC III, ale coś mi mówi, że mamy tu żywcem skopiowany samouczek z tej gry.

Znalazł najstarsze drzewo na jakie trafił, wspiął się na szczyt aby uczynić z niego Punkt Widokowy.
  1. Najstarsze drzewo niekoniecznie musi być najwyższe. Można trafić na jakąś karłowatą odmianę, a człowiek wdrapujący się na bonsai wygląda głupio.
  2. Punkt Widokowy można zrobić na wieży triangulacyjnej. W XIV wieku były tak samo popularne, jak pojęcie punktu widokowego.

To kolejna mechanika z gier. Wdrapujesz się na wysoki punkt (np. wieżę katedry we Florencji) i “synchronizujesz go”, dzięki czemu nanosisz na pustą dotąd mapę położenie przydatnych lokacji. Kolejny raz autor nie potrafi rozróżnić rozgrywki od fabuły.

Będąc na szczycie skupił się na znalezieniu jelenia i wykorzystać Wzrok Orła. W okolicy jaką mógł zobaczyć nie znalazł jednak zwierzęcia. Oddał Skok Wiary w znajdującą się poniżej stertę liści.
Nauczył się już żeby nie skakać w stertę gałęzi.
Zwykłe złażenie z drzewa nie jest cool.

Spróbował jeszcze raz. Dzięki Wzrokowi udało znaleźć mu się złamane gałązki, ślady pozostawione przez racice, otarcia kory. Ruszył ich śladem. Szedł na tyle bezszelestnie jak potrafił. Wreszcie go zobaczył, skubiącego trawę na skraju niewielkiej polany. Wspiął się na drzewo i przeskakiwał z gałęzi na gałąź. Robił to w zupełnej ciszy. Gdy znalazł się nad jeleniem skoczył na niego i wysunął ostrze. Ofiara zorientowała się za późno.
Powiedzmy szczerze - jeleń zagapił się na małpę człekokształtną skaczącą po drzewach i głęboko się zamyślił czy go aby wzrok nie myli.
Albo Alfred jest Predatorem.


Ciało jelenia złagodziło skok. Ostrze zatopiło się w szyi zwierzęcia. Krew zabarwiła rękaw szaty Alfreda. Życie szybko gasło w oczach jelenia. Wydał z siebie tylko cichy ryk i padł martwy. Alfred nie tracąc czasu oskórował truchło i ruszył w drogę powrotną.
Panie, ja wiem że w grach skórowanie trwa sekundy, ale w prawdziwym świecie nie ma tak łatwo. I ostrze w karwaszu nie jest najwygodniejszym narzędziem do tego. No i panie, tyle mięsa pan zostawiłeś, co za marnotrawstwo. Szynki trzeba było chociaż wziąć!

Jego uwagę przykuło warczenie. Robiło się już ciemno i pomiędzy drzewami w półmroku, na przeciwko Alfreda zalśniła para żółtych oczu. Wilk wyszedł za drzew. Obnażał swe kły zwabiony zapachem krwi. Zwierze rozpędziło się i rzuciło na Alfreda.
Alfred! Nie poznajesz mnie?!

Wykonał unik, a wilk wylądował tuż za nim.
Zwierze widząc w Nim rywala znów rzuciło się w Jego stronę. Tym razem jednak Alfred wypuścił z ręki skórę, aktywował ukryte ostrze i gdy wilk mijał go w locie głośno trzepocząc skrzydłami chwycił go prawą ręką za kark i wbił ostrze. Krew obryzgała mu całą szatę. Drapieżca padł bez życia na ziemię. Po całym tym zajściu Alfred wziął skórę i wrócił do Wysława. Alfred rozłożył skórę jelenia przed Nim. Gdy spojrzał na Noego natychmiast poderwał się ze swojego miejsca przy drzewie.
No też bym się poderwał na widok Noego. I pewnie całej Arki za nim. A już na pewno gdyby był to Noe z przedświątecznej  analizy.

— Co ci się stało? — w głosie Wysława dominowało zaniepokojenie.
— Trafiłem na jakiegoś zbłąkanego wilka. Raczej obłąkanego. Zaatakował mnie więc zrobiłem co było konieczne.
— Dobra robota. — duma w głosie nauczyciela sprawiła, że Alfred lekko się uśmiechnął. — Wracamy. Ostrze zachowaj dla siebie.

Po powrocie do swojej komnaty Alfred zastał na łóżku białe szaty Asasyna. Takie jakie zawsze nosił Wysław. Na nich ma kawałku pergaminu napisane było:
Rękopis z XIV wieku na pergaminie. Wersja użytkowa.

Załóż je i gdy zajdzie Słońce zejdź na dziedziniec
Henryk

Alfred założył szary. Posiadły na niego idealnie.
Tak w oryginale.
Ja, patrząc na ilość literówek w tym opku:

Ponieważ Słońce praktycznie zaszło zszedł na dziedziniec. Na środku ustawiona była misa z palącym się ogniem. Obok misy czekał na Niego Wysław i Henryk w szatach Asasynów. Kaptury nie zasłaniały im twarzy.
No jak kaptur zasłania ci twarz, to znaczy że założyłeś go tyłem na przód.

Przemówił Henryk:
— Podejdź.

Alfred usłuchał. Gdy stanął przed Henrykiem, ten mówił dalej:
— Dziś przyjmiemy Cię do Bractwa. Tam, gdzie inni ślepo podążają za prawdą, ty pamiętaj, że nic nie jest prawdą...
Czyli olej to i zajmij się czymś innym. Na przykład oszustwami na wielką skalę.
Tam, gdzie innych ogranicza moralność bądź prawo, ty pamiętaj, że wszystko jest dozwolone…
Działaj bezprawnie i amoralnie...  
Pracujemy w ciemności, by służyć światłu, jesteśmy Asasynami... Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone…
Relatywizm moralny w średniowieczu.
Wyhodowany w murach klasztoru dominikanów.
Jezujezu (nieczyt.)
Dodam tylko, że motto jest cytatem z gier, by zdjąć z autora ten grzech relatywizmu. ;)

Alfred powtórzył ostanie zdanie.

— Dobrze. Oto nasze Kredo. Pamiętaj trzy zasady:
Powstrzymać swe ostrze nim zabije niewinnego.
Działaj w ukryciu i wtapiaj się w tłum.
Nie narażaj dobra Bractwa ani jego członków.
Czyli samemu też się nie narażaj. Klątwa jak się patrzy.
I oto mamy nowiutkiego, świeżutkiego skrytobójcę.

A teraz odsłoń pierś. Alfred wykonał polecenie. Henryk wyjął z ognia metalowy pręt zakończony rozgrzanym do czerwoności znakiem Bractwa Asasynów i przyłożył go po lewej stronie do nagiej skóry. Ból był przenikliwy, Alfred chciał krzyknąć, ale zacisnął zęby i nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Gdy powietrze wypełnił zapach palonego mięsa Henryk zabrał pręt. Alfred znów nałożył szaty.
— Ból wkrótce minie. — Henryk szepnął Alfredowi do ucha.
Natomiast piętno zostanie na całe życie mwahahaha!
Dość głupie, jak na członków tajnego bractwa, c’nie? No ale to też kanon… (i tak całe szczęście, że w kolejnych częściach gry zrezygnowano z pierwotnych głupich pomysłów typu obcinanie palca, by na jego miejsce wstawić ostrze…)

— Witamy Cię jako Asasyna... Bracie.


Rozdział 5: Po nitce do kłębka

Styczeń 1386 roku

Alfred ćwiczył na zewnątrz rzucanie nożami do celu. Chłód mu nie przeszkadzał. Szaty asasynów były wyjątkowo ciepłe zimą jak i chłodne latem.
To znaczy, że w uniformach służbowych poruszali się swobodnie po terenie klasztoru?
Mam nadzieję, że przynajmniej wyruszając w misje ubierali się jak zwykli ludzie...
Pytanie brzmi: czy ubierali się jak zwykli asasyni, czy jak główny cool bohater? Zgadnijcie który to:

Mimo, że na wiosnę został oficjalnie przyjęty do Bractwa nadal miał wrażenie, że większość Asasynów patrzy na niego krzywo.
Jak było wcześniej? Jak na niego patrzyli, gdy całymi miesiącami trenował próbę trafienia przeciwnika kijem, wchodzenie na palik, czy inne takie umiejętności? Przecież nie trenował w piwnicy, tylko na dziedzińcu i nie z psem dozorcy, ale z samym Mistrzem.
Wtedy patrzyli na niego krzywo i z zazdrością!

Nie dziwił się im. Na ich miejscu też nie byłby przekonany do byłego Templariusza, który wstąpił w ich szeregi.
Ciekawe czy templariusze też wypalali piętno…
A Krzyżacy? Jeszcze trochę, a się okaże, że na ciele Alfreda nie ma kawałka wolnego miejsca!

Raczej unikał tych ludzi, nie chcąc wchodzić im w drogę. Chętnie wjechałby z Brzegu wprost do rzeki, jednak nie dostał żadnej misji mimo swoich próśb. Czasem zastanawiał się w nocy czy Henryk mu ufa skoro nie daje mu żadnych misji do wykonania.
Nawet czytania ksiąg? Mujborze.

Nie pozostało mu nic innego jak ćwiczenie swoich umiejętności na placu treningowym oraz zgłębianie tekstów zapisanych w księgach. Asasyni dysponowali dużą ilością różnych tekstów zarówno religijnych jak i antycznych. Asasyni byli naprawdę wyzwolonymi ludźmi.
Również w dziedzinie miłości?

Znali idee stojące za różnymi religiami jednak żadnej nie wyznawali.
Za to brali udział w życiu klasztornym od jutrzni aż po kompletę.

W sto siedemdziesiąt lat od powstania zakonu dominikanów, ten klasztor stał się ośrodkiem badań religioznawczych, ateizmu i nie wiadomo jakich herezji jeszcze. Klasztor dominikanów… tja.
Zakon został założony przez św. Dominika w Tuluzie przede wszystkim dla zwalczania herezji i schizmy. Stąd dosyć wcześnie papież Grzegorz IX powierzył im Urząd Inkwizycji [Wikipedia]
Autor nie mógł chyba gorzej wybrać przykrywki dla asasynów w Polsce. Niby pod latarnią najciemniej, ale trudno uwierzyć, że dominikanie (wśród których też pewnie znajdowali się templariusze) nie zauważyli, że coś jest nie tak w klasztorze w Brzegu.


Wyjątkiem był Henryk, który był prawdziwie wierzącym katolikiem. Alfredowi zdarzało się zastanawiać jak Henryk łączy te dwie rzeczy. Nigdy jednak nie odważył się zapytać. Z rytmu treningu wyrwał go głos Wysława:
— Jak to jest, że potrafisz godzinami trenować jedną umiejętność?
Autor mi kazał.
W każdym razie, to nie Mistrz kazał mu ćwiczyć.

(...)

— Henryk chce Cię widzieć.
Alfred poczuł lekkie podekscytowanie. Może wreszcie pośle go na jakąś misję.

(...)

Alfred ruszył w stronę kaplicy. Wejście znajdowało się od strony dziedzińca. Było to niezbyt duże pomieszczenie w stylu romańskim.
Zapamiętajmy, że to nie było wielkie, gotyckie wnętrze.
Ciemne, z małymi oknami umieszczonymi wysoko, na planie krzyża.

W lewej nawie znajdował się nieco skromniejszy ołtarz boczny. Prawa nawa [czyli jednak kościół był trójnawowy, bo wszak nie o transeptach mówimy] była prawie pusta. Znajdował się tam tylko konfesjonał. Nawy oddzielone były kolumnami od głównego ołtarza.
Coś nie bangla, ale to dopiero początek zdziwień.
Sklepienie tonęło w mroku.
Główny ołtarz ozdabiały obrazy i płaskorzeźby związane z religią chrześcijańską.
No nie mów! Żadnych elementów shintō, czy choćby rodzimych kultów pogańskich?
Może chociaż Bafomet?

Paliły się liczne świece lecz w środku i tak panował półmrok mimo słonecznego dnia.
Dziwne doprawdy. Na zewnątrz jest jasny dzień, a wewnątrz ciemno.
Widocznie kamienne mury nie przepuszczają światła, albo jest jakaś paskudna awaria.

W ławce najbliżej ołtarza siedziała tylko jedna osoba. Alfred skierował swe kroki w jej stronę. Gdy doszedł usiadł obok niej.
Henryk właśnie kończył się modlić. Wykonał znak krzyża na zakończenie modlitwy i usiadł na ławce obok Alfreda. Milczenie przerwał Alfred:
— Dawno nie byłem w żadnym Bożym Domu. O ironio od dwóch lat żyję obok jednej świątyni.
I przez dwa lata za murami klasztoru, choćby z nudów, nie zajrzał do środka?
Już nawet nie mówiąc o obowiązku.
To dość nietypowe jak na człowieka średniowiecza…

— Twoja wiara została zachwiana w posadach jakiś czas temu.
— Nigdy tak na prawdę nie wierzyłem w Boga. Robiłem to wszystko bo tego oczekiwano, nie dlatego, że chciałem.
Całkiem jak współczesny nastolatek, który idzie do bierzmowania, bo mu rodzina dupę truje i straszy, że później nie będzie mógł wziąć ślubu.
Sęk w tym, że człowiek średniowiecza nie bardzo miał okazję, żeby wyrosnąć na ateistę. Wiara w Boga była dla ówczesnych ludzi absolutną oczywistością, spór dotyczył co najwyżej pojmowania Jego istoty i sposobów oddawania Mu czci.  

— Bóg ma plan dla wszystkich. Nawet jeśli go nie rozumiemy.
— Teraz wierzę w Kredo.
Wierzy w wyznanie wiary?
Tak, w to asasyńskie.

— Jednak czy prawdziwie? To się okaże. Nie przyszedłeś tu jednak po to aby rozmawiać o kwestiach wiary, prawda?
Dominikanie jak mogą, tak unikają tego tematu.

— Wysław przekazał mi, że chciałeś mnie widzieć.
— Tak. Dziś przybył do nas gość. Zawisza Czarny z Garbowa, najmłodszy asasyn w naszych szeregach.
Coś koło lat szesnastu sobie liczący.

— Wraca z misji?
Od kiedy został misjonarzem, to nic tylko rwie się na kolejne.

— Tak. Zda raport. Jednak przybywa też w innej sprawie. — Henryk przeciągał milczenie, aż Alfred zaczynał się niepokoić. — Chodzi o Ciebie.
— O mnie? — Alfred udał zdziwienie. Domyślał się jaki był powód tej wizyty.
— Chce wyrazić swoje zaniepokojenie…
— Że wpuściłeś do Bractwa Templariusza. — Alfred nie był zaskoczony. Wiedział, że w końcu ktoś poruszy tą kwestię.
No, trochę na zasadzie “król jest nagi”. Zakonnicy znali mores i z niczym się nie wyrywali, trzeba było dopiero smarkacza z zewnątrz, żeby powiedział to, o czym wszyscy myśleli.

A teraz coś całkowicie niebywałego:
— Zawisza chce rozmawiać w cztery oczy. To zrozumiałe. Spotkamy się w sali obok kaplicy. Zapewniłem go, że rozmowa będzie prywatna. Jednak chciałbym, żebyś jej posłuchał.
Henryk przyznaje otwarcie że jest oszustem, że łamie dane przyrzeczenie i nie dotrzymuje obietnic.
Nie bądźcie jak Henryk.

Słowa Henryka zakłopotały Go. Nie do końca wiedział jak miał się zachować i co myśleć na ten temat.
Autor o tym nie wspomina, więc zakładam, że nie miało to miejsca: przez tyle czasu nie wzięli go na spytki? Wiecie “wymień templariuszy których znasz, rytuały, zwyczaje, ważne miejsca, wszystko co może nam się przydać”.


— Skoro obiecałeś, że nie będzie mnie przy tym spotkaniu jak więc miałbym się tam znaleźć?
— Ja Cię tam nie wpuszczę. Sam możesz się tam dostać. Tylko musisz znaleźć drogę. I jakby co, to ja o niczym nie wiem.
— Spotkanie jest w sali obok kaplicy?
— Tak. A teraz wybacz. Spotkanie się zaraz zacznie.
A teraz wybacz, muszę się wyśmiać.

Ponieważ wejście drzwiami nie wchodzi w grę, Alfred szuka alternatywnej drogi.

(...)

Gdy spojrzał na pomieszczenie Wzrokiem Orła jego uwagę przykuł znak asasynów nad jedną z kolumn po prawej stronie. Wziął rozbieg i wbiegł po ścianie chwytając się ostatniej chwili wystającego fryzu.
W sumie to dobra rzecz ten asasyński trening – jakby co, nie trzeba szukać drabiny.

Trzymając się go i zapierając nogami o ścianę przeszedł w okolicę pierwszej kolumny i przeskoczył na nią.
Ale jak “na nią”? Kapitel nie był połączony ze sklepieniem? Czy może Alfred bujał się na rękach, łapiąc za jakieś wystające elementy?

W podobny sposób przeskoczył jeszcze trzy komuny.
Hipisi nawet nie zwrócili na niego uwagi, po LSD nie takie rzeczy widywali.

Gdy dotarł do kolumny, nad którą widniał symbol asasynów zobaczył, że część cegieł wystaje ze ściany tworząc swoistą ścieżkę prowadzącą w górę. Wspierając się na cegłach ruszył do góry. Gdy drabina z cegieł się skończyła, Alfred dotarł wystarczająco wysoko aby spowił go mrok.
Ta niezbyt duża romańska świątynia coś strasznie wystrzeliła w górę.
Może lato było deszczowe?

(...)

Dalszą drogę zasłaniała mu metalowa krata.
— I niby jak mam przejść dalej? — szepnął sam do siebie
Zwyczajnie, no jej.


Alfred znajduje nad okienkiem łamigłówkę, która po ułożeniu okazuje się tajemnym zamkiem do kraty – i wreszcie może się dostać do pomieszczenia.

(...)

Pierwsze co usłyszał to słowa wypowiedziane głosem młodzieńca:
— Postradałeś rozum? — głos Zawiszy przepełniony był wzburzeniem i młodzieńczym buntem.
— Nie pozwalaj sobie, chłopcze! — pierwszy raz Alfred słyszał, żeby Mentor mówił tak ostrym tonem
No, no, a cóż to za heretyckie zwyczaje, żeby jakiś gołowąs, szesnastoletni smarkacz, pyskował samemu opatowi? A do ciemnicy go na trzy dni o chlebie i wodzie!


Chciał się przyjrzeć lepiej temu co działo się na dole. Od drzwi do ściany ciągnęła się podwójna drewniana belka. Alfred wszedł na nią i przeszedł pod przeciwległą ścianę aby mieć lepszy widok. Oparł się o nią i czekał na rozwój wydarzeń licząc na to, że nikt nie będzie patrzył w górę. Pomieszczenie w którym się znajdowali było okrągłe, niezbyt duże, z jednym oknem.
Za to strasznie wysokie, skoro nikt nie widzi kolesia spacerującego po belce pod sufitem.
Mimo wszystko pomieszczenie było całkiem jasne. Wzdłuż ścian ciągnęły się wysokie półki, kryte [!] autokorekta przysparza wiele uciechy  zajmowały liczne księgi [zupełnie jak na obrazku pod tytułem jak mały Dyzio wyobraża sobie wnętrze średniowiecznej izdebki] i pozwijane pergaminy.
Na niektórych półkach znajdywały się różne bronie oraz franie od mieczy, przez ukryte ostrza, noże do rzucania, sztylety aż po łuki i kusze.
Jak widać, jest to skrzyżowanie biblioteki ze zbrojownią, czyli typowa kanciapa za kaplicą.

Na środku stał okrągły stół. Na przeciw siebie siedział Henryk i Zawisza.

Młodzian był średniego wzrostu. Miał bystre oczy, wyrastał już mu zarost. Odziany był w szaty asasynów. Nawet gdy wpatrywał się w Henryka i podnosił głos, dało się wyczuć szacunek jakim dążył Mentora.
— Wybacz. Uniosłem się niepotrzebnie. — Zawisza przemawiał z niezwykłą aparycją.
Nie wiadomo dlaczego z aparycją, ale brzmi świetnie.
Jego słowa bardzo ładnie wyglądały.

Zawisza przekonuje, że Alfred kiedyś zdradzi, Henryk uważa, że nie.


(...)
— Bracia mu nie ufają.
— Bo tak jak Ty nie dostrzegają tego co ja. O tym kim jesteśmy decydują czyny, nie pochodzenie. — Zawisza już otwierał usta by odpowiedzieć, jednak Henryk uciszył Go krótkim machnięciem ręki. — Wiem, że kiedyś był Templariuszem lecz teraz jest Asasynem i ten temat uważam za zakończony.
A ja przyjąłem go tak jak stał, nie wypytując o nic i nie każąc w żaden sposób udowadniać swej lojalności, gdyż mój wewnętrzny wzorek orła mówił mi, że jest uczciwy jak nikt.

Teraz powiedz mi czego się dowiedziałeś.
Widząc, że nic nie osiągnie Zawisza przeszedł do składania raportu:
— Wysław miał rację, zbierają siły.
— Zdradził może co takiego knują?
— Wysłali kuriera. Posiada podobno istotne informacje. Nie miałem jednak jak tego sprawdzić. Kurier zdążył wyjechać przed moim przybyciem.
— Co miał dostarczyć i gdzie?
Platynowy Szton do New Vegas. A nie, czekaj, nie ta gra…

— List. Niestety nie wiem gdzie. Wspomniał tylko przed śmiercią coś o paszczy bestii. Trucizna zadziałała szybciej niż się spodziewałem.
Kto wspomniał? Wysław?
Hje, hje, widzę, że Zawisza działa jak Bond – najpierw zabija, potem usiłuje zdobyć informacje.

— Paszcza bestii? Nic mi to nie mówi.
— Mi też Mentorze.
Nic im to nie mówi? Widocznie są bardzo niedouczeni.

— Dziękuję Ci. Możesz odejść.
— Spróbuję poszukać czegoś w księgach…
— Nie. — Henryk nie chciał słyszeć sprzeciwu. — Masz swoje zobowiązania, którymi musisz się zająć.
— Ale Mentorze...
— Odbieram Ci tą [tę] sprawę. Możesz odejść.
Wykazałeś się wyjątkową niekompetencją a. podając truciznę przesłuchiwanemu zanim powiedział wszystko, co wie, b. wracając tu i mitrężąc cenny czas, zamiast natychmiast ruszyć w pogoń za kurierem, który z pewnością już dotarł gdzie trzeba i przekazał, co miał przekazać. A poza tym pyskujesz.

Zawisza wstał, przewracając krzesło i ruszył w stronę drzwi. Przed wyjściem odwrócił się, wykonał ukłon dworski i wyszedł trzaskając drzwiami.
O, zupełnie jak w filmie o dobrym, prostym gliniarzu gnojonym przez przełożonego.

— Możesz zejść.
Alfred skoczył na najbliższą półkę i przeskoczył z niej na stół. Chwilę później stał naprzeciw Henryka.
(...)
— Co wiesz o paszczy bestii?
— Możliwości jest dużo.
— Myśląc jak Templariusz też?

Alfred starał się przypomnieć sobie wszystko co związane z bestiami i połączyć to z Templariuszami. Nie widział jednak analogii.
Nawet Bafomet z niczym mu się nie skojarzył.
Niedobitki templariuszy, które ocalały po pogromie, wolały nigdy nie wspominać tego wstydliwego epizodu swej historii.

Przez głowę jednak przemknęła mu myśl, że smok nie ma nic wspólnego z Templariuszami.
— Gdy szkoliłem się na rycerza, mój nauczyciel kazał mi czytać Pismo Święte. [CO?!]
W Apokalipsie św. Jana jest wspomniane o smoku i bestii. Które miasto szczyci się legendą o smoku?
Ale, jak sam zauważyłeś, smok i bestia u świętego Jana to dwie różne istoty. Więc dlaczego paszcza bestii ma oznaczać krakowskiego smoka?

— Kraków. Przyznaję, że mi trochę zaimponowałeś.
Czym? Znajomością apokalipsy? Były Krzyżak imponuje tym dominikaninowi? Serio?

Prosiłeś mnie o misję więc właśnie spełniam Twą prośbę. Zbierz swój oręż i znajdź kuriera. Musimy wiedzieć co planują.
Alfred nie mógł pohamować radości z tego co usłyszał. Ruszył w stronę drzwi, którymi wyszedł Zawisza.
I to wszystko. Znajdź kuriera w Krakowie. Prościzna.


Kraków nie był dla Alfreda obcym miastem. Choć wcześniej znał go tylko z perspektywy ćwiczenia skoków między budynkami.
Ani chybi to wzorek orła, albo inna papieroplastyka stosowana do celów treningowych.
Drewniana makieta w skali 1:1, na noc chowana do piwnicy.
O. Szkoda tylko, że przez całą dotychczasową opowieść autor nie wspominał, że w czasie swojego szkolenia Alfred opuszczał Brzeg i patatajał do Krakowa (prawie 200 kilometrów w lini prostej) by poćwiczyć skakanie między budynkami). I nie, nie mógł robić tego jako Krzyżak/templariusz, bo wtedy znałby już wcześniej okolice Wieliczki.

Tym razem musiał znaleźć jednak konkretną osobę, o której nie wie nic.
Nie no, spoko, ma już wprawę, przecież tak samo w poprzednim odcinku szukał “kontaktu” w Wieliczce. Ot, wejdzie do pierwszej knajpy z brzegu i rzuci się na pierwszego gościa w kapturze.

(...)
Chciał mieć widok na cały Rynek. Ruszył więc w stronę Kościoła Mariackiego. Uznał, że wieże tego budynku będzie odpowiednim punktem orientacyjnym, aby poznać topografię miasta.
A to nie znał go już doskonale “z perspektywy ćwiczenia skoków między budynkami”?

Wdrapał się na wieżę po fasadzie budynku, zaczynając od tylnej strony budowli, aby nie zwracać na siebie uwagi.
To znaczy od cmentarza mariackiego, Małego Rynku i świętej Barbary? Tam nikt nie zwróci uwagi na człowieka-muchę…
Schody zeżarł smok.

Trzymając się iglicy uważnie rozejrzał się po okolicy. W dole ludzie przypominali mrówki.
Każdy zajęty swoimi sprawami nie zwracał uwagi na człowieka stojącego na wieży kościoła.
Chociaż ten robił przedziwne rzeczy:
Wodził za sobą na sznurku? mury wartownicze otaczające miasto, sieć ulic poprzecinaną kamienicami i wóz z sianem, do którego oddał Skok Wiary.
Ze wzruszenia łzy napłynęły mu do oczu.

Mam nadzieję, że to trębacz zręcznym ciosem zwalił go z wieży na Rynek, bo zaraz potem:


(...)
Potrącił go młody chłopak wytrącając z zamyślenia.
Chłopak miał na około 10 lat. Był w poszarpanych ciuchach, na nogach miał nie pasujące do siebie buty.
Oberwaniec, ale w butach. W czasach, gdy buty były wyznacznikiem statusu majątkowego.

Był dzieckiem ulicy, Alfred dobrze to wiedział. Mimo przejmującego mrozu wyglądał na zadowolonego.
Co robi krakowiaczek? Krakowiaczek cija.

— Przepraszam — odpowiedział chłopak i pobiegł w stronę najbliższego zakrętu.
— Nic się nie stało. — Alfred rzucił za nim.
Gdy chłopak znikał za rogiem zobaczył, że nie ma swojej sakwy z pieniędzmi.
— Ten mały gnojek mnie okradł.
Błyskotliwa dedukcja, Sherlocku!

Alfred pobiegł za małym złodziejem.
— Hej mały! Zatrzymaj się!
Gdy złodziejaszek zorientował się, że jest goniony przyspieszył i skręcił za róg. Alfred zrobił to samo. Wpadł na jedną z głównych ulic. Panował tam dość duży tłok. Na chwilę stracił chłopaczka z oczu, jednak po krótkim rozpoznaniu zauważył go stojącego niedaleko grupy rozmawiających ze sobą ludzi. Podkradał się do nich ewidętnie starając się ich okraść.
Niewontpliwie!

— Hej ty! Zatrzymaj się!
Młodociany złodziej gdy zobaczył i usłyszał Alfreda biegnącego w jego stronę rozproszył ludzi tak by Alfred nie mógł go dogonić.
Pstryknął palcami jak Thanos i się ludzie rozproszyli.

Plan zadziałał. Alfred nie zdążył wyhamować i wpadł na na jedną z kobiet.
— Przepraszam! — rzucił w biegu, nie czekając na odpowiedź oburzonej kobiety.
Wbiegł do wąskiej uliczki pomiędzy dwoma uliczkami jednak nie widział nigdzie chłopaka.
— Cholera! — zaklął pod nosem.
Dał się wykiwać smarkaczowi, asasyn szkolony jeden!

Użył Wzorku Orła nie licząc na nic.
I porósł pierzem.

Bla bla, Alfred dzięki wzorkowi orła odnajduje złodziejaszka i odzyskuje swą sakiewkę… ale oprócz niej  z kieszeni chłopaka wypada jeszcze broszka z krzyżem templariuszy.

(...)


Alfred puścił go, a on zaczął rozmasowywać sobie kark. Alfred schylił się i podniósł broszkę.
— Jak powiesz mi skąd to masz dostaniesz dwa grosze. — Alfred sięgnął do sakwy i wyjął pieniądze.
Fiu, fiu, szasta się chłopak… Za dwa grosze to żniwiarz pracował dwa dni.

Na widok monet oczy chłopaka zalśniły jak dwie małe gwiazdy.
— Ukradłem.
— Tego się domyśliłem. Komu ją ukradłeś i gdzie?
— Takiemu z dwiema bliznami jedna pod drugą na policzku. W okolicy Sukiennic.
Szczęście, że gość miał te dwie blizny. Inaczej byłoby “takiemu jednemu w okolicy Sukiennic”.

— Trzymaj. — rzucił pieniądze chłopakowi, który chwycił je w locie i pobiegł w swoją stronę.
I od tej chwili zaczął skrzętnie oszczędzać, bo już za trzy grosze to ho-ho-ho! mógł kupić sto jaj. Zawsze marzył o stu jajach.

Alfred udał się w stronę Sukiennic. Będąc w okolicy zaczął uważniej się rozglądać. Miał nadzieję, że człowiek którego szuka wciąż się gdzieś kręci w okolicy.
Widzę tu jeden problem: nie zapytał złodziejaszka, KIEDY okradł tamtego. A jeśli tydzień temu?

W końcu go dostrzegł. Człowiek średniego wzrostu o znacznej masie ciała.
Ale za to niewielkim przyspieszeniu.

Na policzku miał dwie blizny równoległe do siebie blizny.
Gdyby miał prostopadłe, można by zagrać w kółko i krzyżyk.

Zatrzymał się przy grupie ludzi i żywo gestykulował. Alfred skorzystał z sytuacji, że Kurier stoi plecami do Niego i podkradł się bliżej. Ukrył się w cieniu Sukiennic. Słyszał resztę rozmowy:
— Taki mały w podartym ubraniu.
— To zapewne jeden z włóczęgów i złodziei. Waszmość zapewne już go nie znajdzie.
— Nie mam już czasu by go szukać. Bóg zapłać. — ukłonił się i ruszył przed siebie w stronę najbliższego zaułka.
No, no, podziwiam młodego gnojka. Dopiero co okradł gościa i mógłby sobie kupić coś do jedzenia, ewentualnie schować się, ale on szukał kolejnych ofiar.

Alfred ruszył za nim. Domyślił się, ż nie jest to pierwsze zadanie kuriera. Co jakiś czas spoglądał przez ramię czy nikt go nie śledzi.
Zachowując się w ten sposób miał o wiele większe szanse zwrócić na siebie uwagę, niż gdyby spokojnie szedł.

Aby uniknąć wykrycia Alfred stawał przy rozsianych po placu grupkach ludzi, chwał się [chłop na schwał] w wozach z sianem [których, jak to na rynku w Krakowie, było wszędzie pełno] lub za rogami budynków oraz zatrzymywał się przy straganach zawsze mając na uwadze cel, który śledzi.
W końcu Kurier zatrzymał się przy jednym z handlarzy. Alfred musiał skorzystać z okazji. Ruszył w stronę Kuriera. Po drodze odpiął od pasa jednego z rozmawiających sakiewkę z pieniędzmi.
A to szujka.

Będąc blisko celu rozsypał pieniądze.
Co za menda ludzka, swoimi syp!

Ludzie, którzy tam stali, w tym Kurier rzucili się na pieniądze. Alfred również udał, że się skusił na łatwą zdobycz. Udał, że przypadkowo wpadł na Niego.
— Proszę o wybaczenie. — Kurier nawet nie zwrócił na niego uwagi.
Takiego ciamajdę to tylko okradać.

Alfred wykorzystał to i wsunął do torby przewieszonej przez ramię swą rękę. Szybko wymacał woskową pieczęć z logiem [!] krzyża wśród innych papierów i jednym szybkim ruchem wyciągnął pergamin, po czym szybko oddalił się z miejsca.
No właśnie.
Musiał mieć w palcach też jakiś wzorek orła, skoro tak w mig wymacał właściwą pieczęć spośród, zapewne, licznych innych.
Ta pieczęć miała logo.
Dobrze, że typ miał sekretne pismo w torbie wygodniej przewieszonej przez ramię, a nie schowane za pazuchą.

Gdy odszedł na bezpieczną odległość, schował się za jakimś budynkiem gdzie nikt się nie kręcił i złamał pieczęć.

Mój drogi [!]
Nie masz powodu się tym przejmować. Rozumiem Twoje obawy, ale już wczesniej podjeliśmy działania by zapobiec tej dziwnej sytuacji. Kraków nie jest najlepszym miejscem. Asasyni mogą tu być w czasie trwania zaślubin Jagiełły i Jadwigi. Jak ustalił nasz informator pochód litewski będzie przejerzdżał(!!!) przez Lublin i tam nasz problem się rozwiąże.

Niech prowadzi nas Ojciec Zrozumienia.
Całuję.

Alfred stał wpatrując się w list przez chwilę.
— Muszę się tam dostać. I to natychmiast.
Jasne! Do Lublina natychmiast.  PKSem ponad pięć godzin, PKP z przesiadką w Zaklikowie - jeszcze dłużej.

Dotarł do Bramy Szewskiej przy, której został konia.
Nie wiadomo, co on temu koniu, bo, od przecinków, miał pęcherze, na pośladkach.
“Został” to jakaś ślunska wersja “zastał”?
Nie.

Nie miał czasu aby wracać do Brzegu [236 kilometrów] i porozmawiać z Mentorem. Na szybko napisał, krótki list zaadresowany do Henryka. Wyjaśnił w nim, że Templariusze chcą zaatakować Jagiełłę w Lublinie i tam właśnie zmierza. List wręczył jednemu z Dominikanów z Brzegu,
który akurat przebywał na rynku załatwiając sprawunki dla Dominikanów,
Miał około dziesięciu dni drogi z Brzegu do Krakowa, więc nie przyjechał tylko po marchewkę i obwarzanki. Obawiam się, że  ten niecnota knuje z Opolczykiem.
Miałem tu niekontrolowany wybuch śmiechu. Akurat załatwiał sprawunki w Krakowie! Dla klasztoru w Brzegu! Tak. A wystarczyło dodać Alfredowi jakiegoś pomagiera. O, albo siedzibę lokalnych asasynów. Przecież w Wieliczce kręciło się ich całkiem dużo, a w Krakowie co, nikogo?

a sam pognał konia aby jak najszybciej dotrzeć do Lublina [335 kilometrów] i zapobiec knowaniom wroga.
Odległości podane są według dzisiejszych norm i dzisiejszej sieci dróg, bez uwzględnienia czternastowiecznych realiów podróżowania jak nie przez puszczę, to przez bagno.

Rozdział 6: Klucz do sukcesu

Koń pokrywał się już poraz kolejny pianą. Alfred wiedział, że nie powinien tak męczyć zwierzęcia, ale stracił już dużo czasu, a celu podróży nadal nie widział.
Nie chcemy cię Fredek martwić, ale jeszcze przez kilka dni nie zobaczysz. Nie dręcz konia.

Kilka razy zatrzymywał aby spytać miejscową ludność czy podąża w dobrym kierunku i jechał godnie z ich wskazówkami.
Stracił trochę godności, gdy jakiś kmieć poradził mu w Jasionce złapać samolot.

Czasami nocował u jakichś dobrych ludzi, którzy postanowili dać mu nocleg i dać mu strawę.
Cały czas miał wrażenie, że ludzie są tacy mili bo widzą symbol Bractwa Asasynów.
Wszyscy kochają asasynów!
Ale zaraz, czy oni nie mieli być… eeee… tajnym bractwem?
Tajne czy nie, ważne żeby ludzie widzieli jaki z niego chojrak.
Bardziej jednak zajmowały go rozmyślania nad tym co zrobi gdy już dotrze na miejsce. Zmierzał do całkowicie obcego miasta, bez planu i wsparcia.
Nie pierwszy raz, nie ostatni…
To proste: znajdzie kościół z najwyższą wieżą i wdrapie się na nią.
Proponuję Wieżę Trynitarską. Co prawda w czasie akcji opka jeszcze nie istniała, ale sądzę, że to w niczym nie przeszkodzi Alfredowi.

Zdarzały się chwilę, że myślał o zawróceniu jednak bardziej chciał się wykazać. Dobiegł do jego uszu skrawki rozmów. Alfred zatrzymał konia i zaczął nasłuchiwać. Zboczył z drogi i ruszył w kierunku, z którego docierały dźwięki. Po chwili zauważył jak grupa osób przemieszcza się w tym samym kierunku co on. Nie wyglądało jak kupcy, wieźli że sobą dużo broni.
A może to byli wędrowni płatnerze? .

Nie widzieli go więc nie zamierzał zdradzać swojej obecności. Wrócił na trakt i pędził konia.
Skoro on jedzie traktem, to znaczy, że tym razem tamci przedzierają się przez chaszcze?
Widocznie są jeszcze bardziej tajni, niż on.
Oni zawsze tak podróżują, gdy mają niecne zamiary. Pamiętacie podróż Ulricha i Alfreda? No właśnie. To ich wyuczone zachowanie. Nie podróżuj drogą. Przedzieraj się krzaczorami dziesięć metrów od niej, nikt cię nie zauważy.

Dotarł do bramy wjazdowej przed zmierzchem. Lublin okazał się miastem praktycznie drewnianym. Tylko nieliczne budynki zbudowane były z kamienia.
Ludzie znikali powoli z ulic znikając w domach.
Bardzo ładne to ostatnie zdanie.

I to jest odpowiedni moment, abyśmy też zniknęli.

Z klasztornych cel pozdrawiają: Kura, Vaherem i Jasza.
Niestety, Maskotek poczuł Wolę Bożą i wspina się na romańskie kolumny.