czwartek, 14 czerwca 2018

356. Kwasy, ziółka, mózgotrzepy, czyli z życia warszawskich elfów (2/3)

Drodzy Czytelnicy!
Powracamy do sielskiej, okupowanej Warszawy, w której Wisłę przecinają drewniane mostki, wysoko postawione Niemki prowadzą urocze piekarnie, a Żydzi w getcie zajmują się głównie obalaniem kolejnych jaboli. Opko oryginalne się wzięło i skasowało, ale jesteśmy zabezpieczeni na takie okoliczności i nic nas nie powstrzyma przed ujawnieniem dalszych losów Leny i reszty towarzystwa.
Przy okazji: jest mi głupio, bo nie oglądając seriali, nie rozpoznałam, że to fanfik do “Czasu honoru”. Ale oprócz nazwisk bohaterów nie wydaje się mieć wiele wspólnego z filmem.
Indżojcie!


Analizują: Kura, Jasza, Vaherem i Babatunde Wolaka.


6.


Tłumy. Jej całe życie to tłumy. Skupiska ludzi, które otaczały ją, wypełniały jej uszy swymi śmiechami i dialogami.
A ona była taka odrębna od tłumów, taka proszę państwa - subtelna mimoza, że więdła gdy na nią dmuchano ustami!
Wyindywidualizowała się z rozentuzjazmowanego tłumu.


Najpierw małe, urocze dzieci ubrane w za poważne na ich postury mundurki, roześmiane podlotki-już wtedy, nie będąc dorosłą, nie była w stanie podjąć się innej roli niż obserwatora. I tak było do dziś-mimo swych dwudziestu dwóch lat, niczego jeszcze się nie nauczyła.
Jeśli zwykle wyrażała się tak “gównolotnie” jak tu, to nic dziwnego, że nikt nie chciał z nią porozmawiać.


Chciałaby umieć tak, jak jej współpracownicy.
I  jak inni ludzie.
Nie uważała się za lepszą, nie była zarozumiała.
Za to była taaaka poetycka, taka pretensjonalna i egzaltowana, że nie wiedziała jak rozmawiać z motłochem…


Po prostu nie umiała wdrożyć się w wesołą, koleżeńską rozmowę i tak najwidoczniej musiało pozostać.
Gdy tylko zaczynała bredzić o swojej osobie, posiadającej owe włosy, to kto żyw zwiewał jak najdalej.


Z resztą [co do feniga!], Wanda na pewno wszystko im opowiedziała i już teraz nie miała szans, by z kimkolwiek się choć trochę zakolegować.
Że co?


-Li...-krzyknęła Toffie, która odwróciła się od swojego tłumu. -Lena, chodź tutaj. -zawołała ją, na co dziewczyna pokręciła głową. Jej ciało przeszyły dreszcze-po wczorajszym zdarzeniu cholernie obawiała się jakiejkolwiek konfrontacji z Ryszkowską.


Jej partner do wiadomych czynności
Jakich? Wiadome czynności wykonywane w piekarni, to może być na przykład rozcieranie drożdży.
pochylił się nad jej uchem. -nie spodobały jej się słowa, które jej przekazał.
Szepnął do ucha coś, co jej się nie spodobało.
Teatralnie westchnęła, po czym wyrwała z jego rąk przezroczystą butelkę.
Głośno westchnęła i wyrwała mu butelkę.


Lena naprawdę się wystraszyła-jej wyobraźnia zaczęła szaleć na tyle, by uznać Toffie za profesjonalną morderczynię.
Bo? Czasem naprawdę nie ogarniam toku rozumowania postaci z tego opka.
Wyrwała butelkę, więc z pewnością zrobi tulipana i wszystkich pozarzyna.


Wcale jej to nie pocieszało-przecież groziła mu swą śmiercią. Mogłaby poprosić o to swą współpracownicę, napisać pożegnalny list i zrobić wszystko, co upozoruje samobójstwo i nie obciąży kobiety.
Jak wyżej. Co. Jak. Komu? Kogo obciążać? WTF.
Nie wnikajmy.


Kobiety, której ręka z alkoholem widniała teraz przed jej oczami.


-Proszę.. -jej gładkie, jasne dłonie wysunęły się w kierunku rąk Leny. -Zostawiłam ci trochę naszego znakomitego mózgotrzepa.
Nie zdziwiłbym się, gdyby sprytny plan polegał na schlaniu Leny i wmówieniu jej, że musi gdzieś zanieść paczkę.
“Nie bój się, gdy pójdziesz zygzakiem, żaden patrol cię nie sprawdzi!”


Brunetka spuściła powieki, pod którymi narodziło się kolejne niezbyt urzekające wspomnienie, przez które [to znaczy - przez to wspomnienie] stojąca przed nią kobieta głęboko zaciągnęła się trującą substancją zwaną powietrzem.
Eee…


Dobre zdanie, dooobre… Nie da się tego ani szybko przeczytać, ani zrozumieć; sens się nie ulatnia, bo nigdy go nie było.


Jak tu do niej dotrzeć?
-Co? Za prosty trunek, jak na ciebie?-postanowiła rozpocząć rozmowę ze swym jakże trudnym zadaniem. -Wiesz, mój narzeczony też nigdy by tego nie wziął do ust…
Nie wiem, kto jest jej narzeczonym (chyba jednak ten od wiadomych czynności?), ale przecież właśnie jemu Wanda wyrwała butelkę z ręki.
Nie-e, narzeczonym (której z nich?! Wandy) był Bronek, którego od trzech lat nie widziała, a z tym od czynności (Alanem, khę, khę…) pocieszała się po prostu.
Z pożycia seksualnego Anglików Francuzi robią sobie żarty już od piętnastego wieku.


Sajkowska zaczęła mieć siebie dosyć-prawie, że każde słowo tej kobiety doprowadzało ją do płaczu i przypominało o czymś nadzwyczajnie przykrym-nawet jeżeli poruszała naprawdę zwyczajne tematy.
Niech zacznie od nadzwyczajnych, to może trybiki Sajkowskiej zaskoczą.


-Powiedziałam coś nie tak?-zaczęła dopytywać tamta, czując dziwne ukłucie w sercu. Nienawidziła siebie za to, iż nie potrafiła rozmawiać z niektórymi ludźmi.
Każdy powód dobry, żeby batożyć się rzepą.


-Nie...nie, nie. -dziewczyna wzięła głęboki oddech, który pozwolił jej nie zatopić się w otchłanii płaczu. -Mi
Mi-mi-mi… Faaa! Fa-fa-fa-soooolll-La! Siiii! Do - re- mi - fa- sol - la!
To, co jest dobre dla uczenia się solfeżu, nie jest dobre w polszczyźnie.


Mi-ci ci-ci- kici-kici…
Muuu...Gooo...


Dla wszystkich, którzy już przyzwyczaili się do takiego rozpoczynania zdań: nie stawia się zaimka skróconego w pozycji akcentowanej.
Reguluje to polska (potworna) składnia, z jeszcze potworniejszą deklinacją zaimków.


Mi się to nie podoba. Nie. Bardzo nie...
Nie podoba mi się to
To mi się nie podoba
Mnie się to nie podoba.


Często można się zetknąć ze stwierdzeniem, że nie stawia się “mi” na początku zdania. Słusznie, ale zasada jest właśnie taka, że chodzi o pozycję akcentowaną. Początek zdania to jedna z takich sytuacji, ale nie jedyna, więc dostawienie przed “mi” wyrazu, na który i tak nie pada akcent (“A mi się tak nie wydaje”), nie załatwia sprawy.
O dziwo, z “ci” albo “mu” nie ma takich problemów, więc dobrym sprawdzianem jest podstawić jeden z tych zaimków zamiast “mi”. Brzmi dziwnie? To znaczy, że powinno być “mnie”.
Mu się nie podobało?
Go zainteresowało?
Dobry patent, ale nie zawsze się sprawdza; mieliśmy już takie opko, w którym autorka pisała “go” tam, gdzie powinno być “jego”.


po prostu coś uderzyło do tej mojej głowy.
Moja osoba nie wiedziała co z tym począć.

Ciągle płacze i pła...-tlen oczyszczony z łez skończył się. I się udusiła.
Do Potężnej Deutery! Ona płacze ciężką wodą!
Nie była w stanie kończyć.
I jak się zapętliła, to lata przeminą, wymrą pokolenia, a ona wciąż i wciąż będzie oczyszczała tlen z łez.


Ryszkowska pokiwała głową. Też tak miała, co prawda za czasów licealnych, ale miała.
Dobra, mamy obrazek schlania się na smutno.


-Jezu, nie płacz, pij. -tutaj zaczęła mieć wątpliwości.
Co, jeżeli ta dziewczyna nie była nawet formalnie dorosła, co było dość możliwe?-Jeśli oczywiście jesteś na to picie dojrzała...-dodała nieśmiało.
Jak ma poniżej osiemnastki, to wpadnie policja i przyskrzyni Wandę za rozpijanie nieletnich, tak.


Lena nie odpowiedziała, a złapała flaszkę i pociągnęła z niej dość spory łyk mózgotrzepa.
-Jestem dorosła. -odparła, oddawszy Toffie naczynie z alkoholową substancją.
Zapewne kremem “Choco”.


-Ale na pewno?
-Na pewno. -pokiwała głową. -Nawet jeśli wyglądam jak…
-Nie wyglądasz. Masz po prostu mały biust i jesteś bardzo chuda. -wyjaśniła bez skrupułów tamta, po czym usiadła na skrzynce obok.
Lena oparła głowę o ścianę i zamknęła swoje brązowe oczy. Było jej dobrze ze słodkawym smakiem taniego wina i z tańczącymi w jej głowie, procentami.
Takie numery, to nie w czasach okupacji. Wtedy pędzono i pito bimber o morderczej mocy spirytusu, a nie jakieś tam “tanie wina”.
Tu mamy prawdziwych koneserów, którym trunków zazdroszczą najlepsze winnice słonecznej Italii.


-Dzięki. -uśmiechnęła się, po czym już pewniej siebie, wzięła od swojej koleżanki resztę alkoholu.
-Nie płacz. Nie warto marnować sił i wody w sobie na płakanie które nie pomoże, a tylko cię wykończy.
Odwodni się jak sucharek.
Nie warto marnować wody w sobie. Poczułem się jak we fremeńskiej siczy w Diunie.


-Wiesz, gdybyś...-Lena zaczęła, lecz urwała wpół [!] zdania.


Wanda spojrzała na nią z jakimś dziwną troską-nie wiedziała, czy dane jest jej
może lepiej -czy dostąpi zaszczytu?
dotknąć jej ręki na dłużej, przytulić ją w akcie pocieszenia czy wygłosić swój wykład, w którym powie jej, iż życie nie jest piękne, ale i tak warto żyć.
Tak! Zrób to! Odrobina kołczingu nikomu nie zaszkodziła.

-Gdybym co?-postanowiła zgłębić informacje na jej temat, czego wymagało od niej zadanie, lecz w tym samym momencie dziewczyna wstała, i obróciwszy się na pięcie, gdzieś pobiegła.
Forrest Gump jak żywy.
***
Kiedy Wanda ją dogoniła, stała w niezbyt często odwiedzanym miejscu za piekarnią, prędko zgięła się wpół i niewłaściwą stroną zaczęła zwracać zawartość swojego żołądka.
Rzygała jak wulkan.
W sumie, gdyby zwracała “właściwą stroną”, byłoby to bardziej krępujące…


-Coraz mniej wierzę w to, że jesteś dorosła. -zaśmiała się Toffie, czekając aż jej towarzyszka skończy robić to, co robi.
Jej chude ręce skrzyżowane na tułowiu, filigranowe ciało wykrzywione do wiadomej czynności,
Doznałam pewnego pomieszania czytając to zdanie, bo parę akapitów temu “wiadoma czynność” oznaczała całkiem co innego...


dwa warkoczyki, z których wyplątały się kosmyki włosów. Plus jeszcze to-jakiś niewidoczny dla nikogo zaułek, niezbyt luksusowa sfera.
Wow. Cieszę się, że nie robię bety tego opka i nie muszę wyjaśniać co złego jest w tym akapicie.


(...)
-Dorosłe osoby nie reagują tak na alkohol. -zauważyła Ryszkowska. -No, chyba, że to taki mózgotrzep, a one są moim…
Pyk, stuka ci osiemnastka i zyskujesz 75% odporności na trucizny!


(...)
Cóż mogła zrobić? Usiadła obok w pozycji tureckiej.
Usiadła po turecku.


-Mam ci pokazać kenkartę?-spytała Sajkowska,
O, Kennkarta dawała prawo do swobodnych wymiotów?


lekko zdołowana przekonaniem Wandy. Ludzie od zawsze brali ją za młodszą-gdy chodziła do szkoły, brano ją za niższe klasy bądź młodszą siostrę któregoś z uczniów.
Ludzie patrzyli z powątpiewaniem, kiedy już jako dorosła chciała zakupić swojemu tacie papierosy i potępiającym spojrzeniem obrzucali ją, gdy prosiła o prezerwatywy. To było okropne.
Mam dziwne wrażenie, że kupno papierosów w tamtych czasach nie było specjalną sensacją, ale młoda dziewczyna prosząca o prezerwatywy pewnie wywołała zgorszenie, co nie powinno jej samej dziwić. Ładny przykład nakładania współczesnego myślenia autorki na czasy minione.
W sumie, palenie papierosów przez kobiety też było źle postrzegane, ale kupowanie prezerwatyw przez młodą dziewczynę…? Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego skandalu.

(...)


-Chodź!-Wanda postanowiła wykorzystać swoją ukrytą w dość kobiecym ciele, siłę. Nie był to pierwszy raz-wyglądała na słabą i niewinną, lecz kiedy nadszedł odpowiedni moment, umiała wpaść w taką furię, by wypchnąć z kolejki osobę, która się przed nią przepchnęła.
Ho,ho, ho! Prawdziwa furia berserkera!

7.


Wandę od zawsze zniechęcały typowe dla Podziemia zadania.
Była ponad to.


Gdyby nie fakt, jakim jest służba Ojczyźnie, nie brałaby udziału w żadnych dywersyjnych akcjach, które może napawały emocjami, ale conajmniej trochę przyprawiały ją o obrzydzenie.
Bo generalnie akcje Podziemia to była taka ot, rozrywka dla znudzonych panienek.


Gdyby ktoś był zainteresowany czym zajmowało się Podziemie:
Bo, cóż pięknego jest w zwyczajnym, prymitywnym strzelaniu, rzucaniu w siebie nożami i granatami, krwią i tymi wszystkimi rzeczami dookoła?
Totalnie widzę jak ranni żołnierze podziemia zanurzają ręce w broczącej z nich krwi i chlapią nią złych Niemców, by choć na chwilę ich oślepić.
Rzucają  w siebie różnymi rzeczami dookoła. Wszystkim, co im w ręce wpadnie.


Oto krótki dokument  ukazujący działalność Ruchu Oporu:


Co innego wywiadowcze akcje, udawane romanse z jakimiś Niemcami jasssne, nawiązywanie kontaktów z wrogiem-to było nie lada wyzwanie.
Udawane romanse z Niemcami…? Spoko, jeśli jesteś gotowa na to, że sąsiadki będą spluwać na twój widok, ktoś obleje ci ubranie kwasem albo ogoli głowę na łyso


(khę, poza tym niejaką naiwnością byłoby sądzić, że te romanse będą tylko “udawane”...)


Teraz jednak, mimo, iż komenda, jaką dostała, była jasna i dość oryginalna, wolałaby jakiś prosty zamach na jakiegoś gestapowca, bądź udział w wysadzeniu pociągu.
Wanda to wieloklasowiec: wojownik, łotrzyk i bard. A poza tym zawsze mnie uderza, z jaką nonszalancją autorki opek okupacyjnych traktują te wszystkie akcje. Rano bohaterka po porannych czynnościach i zejściu na śniadanie jedzie postrzelać do gestapowców, w południe wysadza most, po którym przejeżdża transport czołgów dla Mansteina, a wieczorem w najlepszym lokalu w całej Warszawie flirtuje z przystojnym oficerem SS. Dla nas brzmi to jak dzień pełen wrażeń, lecz dla bohaterki to tylko kolejny czwartek.


To tłumaczy dlaczego aŁtoki wojennych opek są bida-pacyfistkami. Po prostu dla nich akcje Podziemia to nieestetyczna szarzyzna i nuda.


Lena wolno stąpała
ale wolno stąpając pamiętała, że tylko egzaltacja uczyni z niej uduchowioną ważkę, więc nie odważyła się iść jak inni
obok z ręką na żołądku. Chociaż utrzymywała iż w jej wnętrznościach wszystko się ułożyło, musiało być nieco inaczej, a jej towarzyszka nie miała kompletnie pojęcia, jak rozpocząć rozmowę-mogłaby iść na łatwiznę, oznajmić, iż Ojczyzna jej potrzebuje i poprosić o przedstawienie siebie.
Chyba naprawdę całe gestapo wyjechało z Wawy, bo nie wiem jakim cudem nie wyłapali jeszcze tych stirlitzów z podziemia.
Rozumiem, że przyjęcie kogoś nowego do konspiracji było “pójściem na łatwiznę”.


Nie chciała jednak by przez jej brak pomysłowości i uwagi wpadł cały oddział.
Pomysłowością to by się wykazała, gdyby zaczepiała przechodniów na ulicy i w ten sposób zaciągała nowych ludzi w struktury Podziemia.


Z drugiej zaś musiała działać dość szybko-Krawiec nie będzie wiecznie czekać.
-Lena, daleko jeszcze do ciebie?-
Gdzieś tam Krawiec bębnił palcami o biurko. Długo jeszcze?!
Aaaaha, znaczy, za całe rozpoznanie miało służyć upicie jej mózgotrzepem? Nie powiedziała nic kompromitującego, więc się nadaje?


spytała jej [ją!] dość łagodnie-z resztą [i pięć fenigów reszty] , młodsza z nich sama zdawała się być teraz bardzo spokojna. Aż ciężko było uwierzyć, iż mogła kogokolwiek kopnąć.
Ale dlaczego miałaby kogoś kopać?
No przecież kopnęła Wandę, w poprzednim odcinku.


-Mówię ci, dojdę sama. Nie musisz prowadzić mnie za rękę…
I wtedy Wanda, nie wiedzieć czemu, złapała jej małą dłoń, która przy jej dość sporej jak na kobiecą rękę, wyglądała jak rączka praczłowieka.
Wstawcie sobie tutaj jeszcze raz tego gifa z Króla Lwa. Serio, chyba potrzebujemy nowego opisu Leny.


-A może muszę, co?-zaśmiała się, a Sajkowska z delikatnym uśmiechem wyrwała się z jej uścisku.
-Przestań. Jeszcze ktoś nas uzna...no wiesz, za zboczone.
Mało prawdopodobne – kobiety zawsze miały o wiele większe przyzwolenie społeczne na okazywanie sobie czułości, a w tego typu gestach nie widziano nic niezwykłego.


(...)


-Tak z daleka mogliby nas uznać za rodzeństwo. Albo i nawet matkę i córkę. -szepnęła Ryszkowska.
Lenę to lekko ruszyło.
“Lekko ruszyło” - zapomnijmy że podobno to ma być Warszawa w 1943 roku i że Lena podobno się ukrywa.
“Lekko ją ruszyło” to, że jest chuda i ma małe cycki.


Naprawdę nie lubiła swojego dziecięcego wyglądu, wcale nie docierały do niej te komentarze starszych osób, które mówiły jej, iż kiedyś będzie się z niego cieszyć.
-Wanda, ja naprawdę dam radę dojść do domu. -powiedziała tylko kolejny raz, lecz nie wiedzieć czemu, tamta nie chciała ustąpić-jakby uderzenie jej i zachowywanie niczym najgorsza wariatka jej nie odstraszyło.
Lena mogła tylko domyślać się, iż te jej pełne energii oczy błyszczą z zainteresowania i jakiejś chęci rozszyfrowania tajemnicy. A ona nie była jakąś bardzo ciekawą zagadką-z marszu mogłaby jej opowiedzieć, dlaczego zachowuje się jak dzika,
To już wiemy. Jest ostatnim przedstawicielem wymarłego gatunku praczłowieka.


lecz nie miała pewności, iż Ryszkowska jest godną jej zaufania.
Może była szpiclem? W końcu, to niemiecka piekarnia.
Tak, pamiętamy wciąż ten chory pomysł: piekarnię prowadzoną przez żonę szefa Gestapo.


-Przestań, myślisz, że chce mi się stać przy tych wszystkich piecach, kiedy jest tak ciepło?-pytanie Wandy spowodowało na plecach Sajkowskiej jeszcze większe ciary-to naprawdę wyglądało jej na podejrzane.
Bardzo podejrzane jest, gdy ktoś mówi, że w czasie upałów w piekarni jest gorąco.


-Wiesz co? Lepiej mi się dochodzi do siebie na świeżym powietrzu...-wypaliła automatycznie, sama nie wiedząc, w jaki sposób tak szybko wpadła na dość wiarygodną odpowiedź.
Tak szybko pomyślała, że aż sama się zdziwiła własną bystrością.


-Tutaj jest dobrze...-dodała, tym samym sprowadzając Ryszkowską na ziemię-lub jak kto woli, usadowiła ją nad nią, a mianowicie, na ławce.
A mianowicie Ryszkowska nad nią i pod nią i nad ziemią, a jeszcze do tego lewitująca ławka, która jest Ryszkowską.
Chińscy akrobaci zapłakali z zazdrości.




Zamknęła swoje brązowe oczy, po czym wzięła głęboki oddech. Większość tak szczupłych osób nie należy do pięknych-ona, wręcz przeciwnie była bardzo ładna.
A co to wszystko ma do rzeczy? Te brązowe oczy, szczupłość, która nie jest piękna, ale właśnie Mary Sue jest bardzo ładna?


Jej brązowe, gęste włosy spięte w jakąś wymyślną fryzurę [jeszcze przed chwilą były to warkoczyki] wychodziły spod wsuwek, tym samym lądując na jej bladych policzkach. Wanda się uśmiechnęła. Wyglądała jak najpiękniejsza lalka, tyle, że żywa i bardziej naturalna.
Kilka minut wcześniej widowiskowo wymiotowała, co jak widać, tylko dodało jej uroku.


Westchnęła. Zawsze chciała mieć taką urodę.
Hm, serialowe aktorki grające Lenę i Wandę są dość podobne w typie.


-Czujesz się już lepiej?-rzuciła, gdyż krępowało ją to milczenie. -Przepraszam, że dałam ci taki tani alkohol, ale naprawdę nie mieliśmy nic a nic lepszego…
Przepraszam, że dałam ci to, co my pijemy na zapleczu.
Francuski koniak zawsze schodzi w tri miga, szampana wypiliśmy na urodziny Sally, a o szkocką whisky -  jak wiesz, ostatnio jest nieco trudno.


-Daj spokój. -machnęła Lena ręką. -Piłam i paliłam o wiele gorsze rzeczy…
- I brałam kreski na blacie.
- Co to jest nablat?!


Jej ślepia [?] automatycznie zaszły łzami, zaś ciałem wstrząsneły dreszcze-pamiętała dni, które wręcz przelatywały jej pod brudnym kocem, tłustym pasmem włosów przed oczami jak i z jakimś denaturatem w dłoni.
Pojęcie “bimbru” chyba jest autorce nieznane ;)


Nie był on dobry-był i nawet obrzydliwy, lecz pozwalał jej na chwilowe oderwanie się od rzeczywistości i rozgrzanie-podobnie jak zioła od Dawida.
Pietruszka, szałwia, rozmaryn i tymianek?
Do gara dodam: ziemniaki, cebula, marchew.


Było jej wstyd, że sięgała po te wszystkie substancje, że niczym ostatnia ćpunka, robiła to, co kiedyś uważała za głupie-nie była jednak w stanie przerwać, to wszystko smakowało jej coraz bardziej.
Echhh, znów te współczesne wyobrażenia. Narkotyki w tamtych czasach to była droga impreza; nie było pokątnie hodowanych “ziółek” ani masowej produkcji syntetyków. Przed wojną narkomania kojarzona była raczej ze środowiskiem “śmietanki towarzyskiej” oraz artystów, dostępne były przede wszystkim opiaty i kokaina. Samo zjawisko było raczej marginalne: liczba osób hospitalizowanych w Polsce z powodu uzależnień w latach 1929-1935 wahała się od 100 do 300 rocznie (źródło). Dziewczyna z przeciętnej, średniozamożnej rodziny miała niewielkie szanse na zetknięcie się z tymi używkami przed wojną, a w jej trakcie, kiedy dostępność leków była ograniczona, tym bardziej. Zostawał stary, dobry alkohol.
Nawet “kompotu” z makuch wtedy nie znano, moja droga aŁtoreczko.


-Że ty? Powiem ci, że nigdy nie pomyślałabym sobie, że taka panienka...
-Taka panienka?! Taka panienka z dobrego domu, co!?
(...)
-Wiesz, to, że kiedyś siedziałam nocami nad książkami, chodziłam na lekcje rysunku i grania na saksofonie
Rodzice byli bardzo nowocześni, skoro córce pozwolili grać na saksofonie, a nie jak trzeba  - na skrzypcach lub fortepianie.
co z resztą wychodziło mi ch...brzydko…
I dlatego nie załapała się do żadnego z nocnych lokali z damską orkiestrą.


Ch… mogło oznaczać co najwyżej “cholernie”, a i tak w ustach młodej dziewczyny “z dobrego domu” byłoby to grube przekleństwo. O innym rozwinięciu tego skrótu dziewczyna nawet by nie pomyślała, a i mężczyzna nie użył go w obecności kobiety.
O, czasy! O, obyczaje! - powiedział Vah z zadumą.


(...)
Lena wspomina rodziców, którzy gonili ją do nauki i nie pozwalali spotykać się z chłopakami.


-Mówili że na to nadejdzie czas. I co? Wcale nie nadszedł nigdy. Z Jankiem najpierw nie widziałam się jakieś trzy lata, a później nasza miłość polegała na kochaniu się w brudnej piwnicy. I na to był mi ten pieprzony saksofon!?
Pobłyskiwał sobie na złoto w kącie piwnicy i rozświetlał ulotne chwile młodzieńczej namiętności?


Strach rozlał się po jej filigranowym ciele. Zrozumiała, iż powiedziała o sobie za dużo. Za dużo dla tej nieznajomej, która mogła to, przeciw niej, wykorzystać.
Wykorzystać przeciw niej, po prostu, bez inwersji i nadmiarowych przecinków.


-Piwnicy?-zdziwiła się Wanda, która teraz zrozumiała,
że tysiące mieszkańców  Warszawy i przed wojną, i po zburzeniu miasta w 1939 roku gnieździły się po piwnicach, poddaszach, nawet w norach wydłubanych w nasypie kolejowym.
iż Lena nic dla narodu niemieckiego nie może nawet robić.
Nawet robić kupy w inwersji składniowej.


-Ty...ty jesteś Żydówką?-ostatnie zdanie Ryszkowska wręcz wyszeptała.
Nie było sensu zaprzeczać. Sajkowska po prostu prędko podniosła się z ławki i pod wpływem strachu i emocji, postanowiła poddać się ucieczce.
Poddała się ucieczce. A polszczyzna była bezradna.
Polszczyzna już dawno skapitulowała.


8.
[Sally, żona szefa Gestapo w Warszawie]


Warszawa-lubiła to miasto, i chociaż nie mogła się do tego przyznać uważała je za ładniejsze i ciekawsze od zapyziałego Berlina [małego, sennego i nudnego miasteczka], gdzie nie dało się zaczerpnąć oddechu, rzucić okiem na coś, co nie zawierało w sobie pieprzonej niemieckiej dumy czy swastyki.
Okupowana Warszawa była rajem na ziemi. Nigdzie żadnej swastyki, ani żołnierza w mundurze. Nieliczni Niemcy przemykali się skuleni przy ścianach...


Sally była Niemką, jakżeby inaczej! Lubiła niemieckie, rzecz jasna przedwojenne wiersze,  lubiła chodzić na koncerty Bacha i nie miała nic do nazywanego przez Polaków szprechania-dołował ją jednak fakt, iż tych wszystkich rzeczy musiała się obecnie wstydzić.
Zaraz, co?  Wstydziła się niemieckiej kultury? Żona szefa Gestapo?


Do domu zawsze odprowadzał ją Bolek-całkiem nieźle udając obstawę,                                                                                                                                                                             którą sobie wynajęła i wciąż powtarzający, iż gdyby nie przechadzała się dzielnicą niemiecką, a Pragą, już nie należała by do żywych.
Bo…? Podziemie nie mordowało przypadkowych kobiet na ulicach.
Ha, Praga ze złą sławą od zawsze…


(...)
-Sally, ja już tak nie mogę. -wypalił. -Mu...musimy mu powiedzieć, bo ten cały cyrk jest chory…
Oczywiście! Powiedz szefowi Gestapo, że jest rogaczem! Mało tego - uświadom mu, że jego żona popełniła Rassenschande, a na odchodne zostaw najlepszą informację:
-Może jeszcze mu powiesz, że twój kuzyn to Żyd
a wasze pokrewieństwo jest całkowicie przypadkowe!
twój ojciec walczył w kampanii wrześniowej a ty sam jesteś harcerzykiem?


Od tego wszystkiego Larsa powinien szlag trafić na miejscu. Jeśli jednak przeżyje, to oboje traficie w różne eleganckie miejsca.
Naiwność Bolka (po czterech latach wojny!) jest porażająca. Chyba mu te hormony podawane w dzieciństwie coś uszkodziły w mózgu.


Ona również chciała powiedzieć Larsowi.
Że ma Kirche und Küche.Tylko Kinder brak.


Nie miała ochoty grać pięknej kukły, stojącej gdzieś w boku podczas jego przedstawienia, w którym tak naprawdę ważniejsze role odgrywały inne osoby. Co ją jednak od tego odciągało? Strach. Strach nie o samą siebie, a o swego kochanka.
No, jej przynajmniej mózg szczątkowo działa. A raczej chwilami zaskakuje.


-Wiesz co, ja też nie mam w życiu wszystkiego czego chcę. Zawsze chciałam mieć męża...
-Masz męża. Jak nie jego, to weź mnie…
-Dziecko...
-Ja bym ci chętnie zrobił dziecko.
A nawet sześć!


To ty wciąż każesz używać tych prezerwatyw…
Chciała mu powiedzieć, że jest conajmniej [co najmniej] wzruszona.


Jej małżonek nawet po kilkunastu latach tego parszywego małżeństwa nie chciał wydać jego owocu, nie chciał mieć swego dumnego potomka-młodego Rainera. Jakby sam siebie się brzydził i wstydził. Chociaż...w grę wchodził również egoizm, lenistwo i chęć przesypiania nocy.
I w tym momencie aŁtorka dała najlepszy przykład dlaczego nie powinno się opisywać czasów, o których nie ma się zielonego pojęcia.


(...)
***


Zapłakana Lena biegnie do domu.


Kiedy tylko jej chude narządy do chodzenia (?) zaczęły współpracować z grawitacją i wszelkimi prawami fizyki, poczuła, że nie jest w stanie nawet ustać-doprawdy, nie było z nią do końca w porządku.
Nic dziwnego. Jeśli ktoś stoi na nerkach, a podpiera się macicą, to taka akrobacja ma prawo się nie udać.
***
Dobra… w medycznej nomenklaturze, tej bardzo oficjalnej, człowiek ma narządy ruchu i ma narządy wewnętrzne. Ale “narządy do chodzenia” to jest awangarda opkowej anatomii.


Fizyka-niegdyś kuła na nią nocami, a teraz nie pamiętała nawet najprostszych wzorów i nie sądziła, iż z ową wiedzą, jej życie wyglądałoby lepiej.
Jasne.


Biologia-kolejna udręka, z której zapamiętała jedynie, iż kaczka ma dziób, a połączenie męskich i żeńskich części ciała  [obojętnie jakich?], powoduje stworzenie życia.
Ha-ha-ha...
Autorko, skończ już ten rant na swoją szkołę, dobrze?


Już nie walczyła. Pozwoliła usiąść sobie [!] na betonie pod swoją kamienicą
Jakby ci to wytłumaczyć… To były czasy, gdy dziewczyny nie siadały na chodniku, aby sobie popłakać. A tym bardziej nie robił tego nikt, kto chciał być niezauważalny, bo (co za pech!) właśnie się ukrywał.


i rozpłakać się na dobre, przywoławszy wspomnienia i uśmiechając się na widok znaku Polski Walczącej, której jakimś cudem, Niemcy nie zamalowali…
Tylko dozorca gdzieś zniknął.


W jej myślach pojawił się Dawid-on nawet nie malował jakichkolwiek symboli.
To chłopak z getta, czy polski znajomy, na miarę dzisiejszej mody, gdy imię “Dawid” jest bardzo popularne?


Narysował tylko jakiegoś głupiego ludzika, a karą za jego czyny była nic innego jak śmierć-z resztą, czy on tej śmierci nie chciał?
Samobójczo bazgrał po murach.


Pamiętała go doskonale-te jego chamskie komentarze, dziwaczne sugestie i docinki, zachowania godne ulicznego menela. Zadawała się jednak z nim-węgiel na opał i jedzenie, które skądś miał były tego warte.


A tu (chyba) wspomnienia getta.
Pamiętała swój brudny, naprawdę stary kożuch, w który była odziana, kiedy wraz z owym [tym] chłopakiem i jego bandą piła jakąś substancję-nieważne, że niezbyt dobrze działającą na żołądek, nieistotne, że nie uznaną za dobrą do picia. Liczyło się tylko, że miała procenty-mieszała w głowie i rozgrzewała.


Podobało jej się to. Podobało jej się takie życie, nawet jeżeli ludzie mówili, że jest ono poniżej jakiegokolwiek poziomu dzięki bogom, że wylądowała na jakimś squocie -dopiero po paru miesiącach zrozumiała, iż mieli rację, a ciężka głowa, zimno i wulgaryzmy to nic a nic fajnego.
Myślałby kto, że panienka uciekła z domu i spędziła parę miesięcy na gigancie. Serio, wulgaryzmy największym problemem ludzi, którzy każdego dnia walczyli o to, żeby po prostu nie umrzeć z głodu...


Lena, wiesz co? Jesteś okropna. -rzucił kiedyś jeden z jej towarzyszy, odrywając jej usta od butelki.
Używając do tego trzonka od widelca, bo się zassała.


-Niby dlaczego?-burknęła.
-Jesteś jedyną kobietą wśród nas...-zaczął, patrząc na jej ciało. Wyczuła jego grube intencje, dlatego też, odparła:
-To nie musi nic znaczyć.
-Ale mogłabyś czasami podarować nam odrobinę przyjemności. -zarechotał stojący obok brunet. -Ty w ogóle jesteś kobietą?
-Niby czemu miałabym ją nie być?-burknęła, urażona jego komentarzem.
-Bo kobieta ma cycki. A ty nie masz.
-Mam!-wrzasnęła wtedy, prawie, że łapiąc kołnierza jego kurtki. Pamiętała doskonale obelgi ze szkoły i drwiny chłopaków z jej klasy.
-No to pokaż...-uśmiechnął się prowokująco, a ona prawie, że ściągnęła z siebie okrycie, gotowa się rozebrać.
POKA CYCKI!!!
Faktycznie, w getcie było strasznie!


Powstrzymała się jednak i wykonała przeciwny ruch-obróciła głowę, w stronę muru.
Mur-ten pieprzony mur, który pokazywał im, jakimi są śmieciami i uświadamiał, że nie mają prawa na prowadzenie sklepów, zabawę, jazdę tramwajem czy nawet i miłość.
Byli Żydami. Mogli jedynie obserwować swych panów jako menele i coś na wzór marginesu społecznego.
Menele, to wszystko wyjaśnia, stąd te obowiązkowe mózgotrzepy.


A przecież kiedyś wcale tacy nie byli. Dawid skończył studia prawnicze i szykował się na adwokata. Zaczepiający ją paniczyk prowadził z rodzicami sklep. Wszyscy byli porządni i normalni. A przez to wszystko, skończyli jako menele.
Trochę się aŁtorce pokićkało. Ale jednak pamiętajmy, że mistrzynią synonimów to ona nigdy nie była.


Ciekawe co powiedziałby Janek-kiedy stała przed nim w zniszczonych butach, zapłakana na myśl o tych odległych latach. Jego rozmarzona głowa nawet nie wyobrażała sobie tych wszystkich rzeczy, którewyprawiała-dla niego wciąż była tą piękną, wrażliwą i koronkową wręcz Lenką. Nie umiała nigdy mu się zwierzyć, tak więc taką udawała.
Rozmarzona głowa Janka nie zauważyła, że jest wojna, ludzie żyją w nędzy i czepiają się wszystkiego, żeby przeżyć?


Wziął ją z getta.
Szło się do getta i brało jak koty z azylu.
A oni, dwaj ostatni z ich paczki, zostali-teraz ich ciała najprawdopodobniej gniją w ziemi albo palą się w komorze gazowej.
Nie. W komorze się zabijało, spalało gdzie indziej.  W krematorium, dole spaleniskowym, na stosie.


Kochali się bardzo, nawet bardziej niż przed tym wszystkim
Przed czym?


-kiedy tylko wyszła z piwnicy, całymi dniami chodzili na spacery, a wieczorem lądowali w łóżku.
Nie ma to jak wyjść z podziemia!


Wydawali ostatnie pieniądze, szukali ich na ulicy.
Wygrabiali rynsztoki w poszukiwaniu każdego grosza.


Prawie codziennie na nocnym stoliku stało wino.
Zastanawiała się, kiedy za tą rozkosz obydwaj zapłacą.
Obydwaj, to chyba z paragrafu 175.


(...)
Podmuch wiatru orzeźwił ją. Nie mogła tutaj tak stać. Przecież każdy jej ruch budzi podejrzenia-nawet jego brak.
Przechlapane, zostaje tylko się teleportować. Beam me up, Scotty!


(...)


9.
Celina szykuje się do randki.


Celina pokręciła głową, która aktualnie znajdowała się w chmurach.
Doceniano wzrost u kobiet, ale powiedzmy, że bez przesady.  


Wanda ustąpiła, wbrew pozorom dobrze rozumiała dziewczynę, która stawiała sobie teraz za cel Michała i nic innego się nie liczyło.
-Zawsze myślałam, że nasza Celinka będzie odpychać zaloty jakiegoś bogacza, tymczasem ona, głupia gęś, zadłużyła się w gówniarzu.
Wielki to dług, spłacić go można tylko w naturze!


(...)
Dyskretnie zajrzała do swojej torebki, mając nadzieję, iż owym spojrzeniem nie wzbudzi niczyich podejrzeń.
Rrany, iść nie wolno, stać nie wolno, zaglądać do torebki nie wolno… Co mogli robić ci biedni warszawiacy, żeby nie wyglądało to podejrzanie?!


Po aresztowaniu Kamili każdy z oddziału widział wszędzie szpiega-a to w panu spacerującym z psem, a to w jakiejś wystrojonej pani, a nawet w około dziesięcioletniej dziewczynce, biegającej beztrosko po parku.
Masowa obsesja prześladowcza. A może lepiej byłoby zastanowić się dlaczego Kamila została aresztowana.


(...)
Wanda wspomina Bronka:


Uśmiechnęła się. Kochała go. Kochała jego grube usta, gładkie jak pupa niemowlęcia, wręcz wyślizgane, aż za damskie dłonie ale przed męskie łokcie i arystokracki styl bycia.
Sama miała styl bycia raczej proletariatyczny.
(...)


***

-Pani sąsiadko, a słyszała pani, że podobno jakiegoś faceta na Szucha, Niemcy puścili wolno?-Lena usłyszała piskliwy, denerwujący głos sąsiadki za plecami.
-No jeśli zapłacił, albo powiedział...-westchnęła brunetka, po czym pognała szybciej na schodach. Nie miała ochoty słuchać tych bzdur, które serwowała pani Basia.
-Właśnie nie! Wcale nie! Puścili go z litości…
Jak popatrzyli na niego biednego, że taki był cały poobijany, to im się zaraz żal zrobiło i puścili go wolno.


(...)

Lena wyjęła z kieszeni marynarki klucze i wcisnęła je do zamka, który jak najszybciej próbowała otworzyć.
(...)
Prędko zdjęła nakrycie wierzchnie i rzuciła je na krzesło stojące w rogu, mimo, iż obok stał całkiem przyzwoity wieszak. To mieszkanie było naprawdę, zwłaszcza na czasy, niezłe.
Z resztą jak wszystkie poprzednie.
Gdy minie mi stupor, to coś napiszę. Na razie puszczam karuzelę z ladacznicami.


Zawsze jednak dręczył ją brak żywej duszy do rozmowy. Janek tyle razy mówił, że wróci i owszem. Dwa razy przyjechał na dzień, góra trzy a potem znowu znikał. A przy okazji załatwiał masę różnych rzeczy i w domu był tylko wieczorem. Już nawet nie ukrywała tej wściekłości wobec niego.
Chciała znowu rozmawiać z nim, przytulać się, rysować i po prostu go kochać, a nie cieszyć się dniem, dwoma jego kilkugodzinnej obecności. Nie była maszyną, która byłaby w stanie działać bez miłości.
Od okupacyjnej rzeczywistości odgradzała się różowymi firankami w serduszka.


Włożyła dłonie pod koszulkę i ze stanika wyjęła wiadomość, jaką odebrała od jakiegoś dzieciaka na rogu.
Lena musiała być doskonale znana na dzielnicy, skoro dzieciak wiedział, komu przekazać informację.
Bardzo starannie się ukrywała.


Rybko, spakuj co Ci potrzebne i uciekaj na Marszałkowską.
Kocham Cię, J.
Znowu jakiś problem. Znowu ktoś dostrzegł w niej coś, co w dzisiejszych czasach było problemem i znów musiała zmieniać cholerne mieszkanie.
A ten adres na Marszałkowskiej to mieli jakiś ustalony, czy to było na zasadzie “kręć się po ulicy, ja cię tam znajdę”?


Jej twarz natychmiast skrzywiła się, po czym zaczerwieniła. A Lena wybuchła histerycznym, głośnym, żałosnym płaczem, pod wpływem którego, zaczęła drzeć wiadomość na części.
-Pieprz...pieprzcie się wszyscy!
Tupnęła nogą, niczym małe dziecko, kiedy nie dostanie ukochanej zabawki. Po jaką cholerę nie dawała wywieźć się do obozu? Ach, tak-przecież Janek ją przekonał, mówiąc o pięknie i miłości.
Nie no, znów przeprowadzka, pakowanie, mam dość! Zabierzcie mnie do obozu, będę miała wreszcie święty spokój!
Do obozów wywożono wyłącznie niekochanych i niekochających, bo były enklawami spokoju i zadomowienia.

10.
Wanda od kilku dni dwoiła się i troiła nad swoim zadaniem, które wcale nie było proste, zwyczajne, takie, które wykrzesa [wykrzesze] z niej ambicje bądź zapał do życia. Lena była naprawdę trudna. Trudna i tajemnicza, co ponoć niektórych fascynuje - tacy ludzie chyba nigdy nie mieli do czynienia z takimi I osobowościami, albo wyobrażali je sobie jako piękne, leśne bądź artystyczne istoty, które zbłąkane stąpają po ziemi.
Od tego trzeba było zacząć.
Że jest to opowieść o elfach, a nie wmawiać, że o okupowanej Warszawie.

Życie z kimś takim wcale nie było słodkie czy nawet i ciekawe [było po prostu nudne] -a jeśli już tej słodyczy było zbyt wiele, a charakterystyczna [dla kogo? Dla elfów?] ciekawość irytowała.
Wyobraźmy sobie życie z kimś ciekawym, kto  zadaje niekończące się pytania “Gdzie byłeś? Z kim? Od jak dawna się znacie? Ciekawe, co ty tak piszesz w tym notesie? I dlaczego tylko inicjały? Kto to jest G-R?  Dlaczego gryziesz dywan?”


Z resztą, z pewnością bycie taką Leną też nie należało do najłatwiejszych zadań…
Roboty miała po pachy.


A ona nie mogła odpuścić, poczekać na bieg wydarzeń. Miała przecież zadanie do wykonania...
Przez chwilę patrzyła na niebieską, długą spódnicę Leny, pod którą ukrywała wciąż schylające się po skrzynie, pośladki.
Co ona, dupą te skrzynie podnosiła?
A rżnie taką efemeryczną mimozę, no nie?


Wanda usiłuje się dowiedzieć, czemu Lena od niej uciekła, chyba po tamtym chlaniu taniego wina; Lena wykręca się od odpowiedzi.


(...)
Gdyby nie tylko w karykaturach parodiujących nazistów i Hitlera, polityków w starych gazetach, byłaby możliwość wylatywania pary z uszu, pod wpływem irytacji, z pewnością teraz działoby się to z narządem do słuchania Wandy.
“Narząd do słuchania Wandy” to jakieś wysoko wyspecjalizowane ucho, dostosowane wyłącznie do częstotliwości jej głosu?


Sally obdarzyła swe pracownice karcącym spojrzeniem, które delikatnie, ale stanowczo sugerowało, aby swoje konflikty załatwiały w innym miejscu, niż parę metrów przed kasą sklepu.
- Chodź. - westchnęła głęboko Ryszkowska, po czym pociągnęła dziewczynę za ramię, na zaplecze. - Zachowanie ludzi, tak się składa, jest uzasadnione.
- A jak usprawiedliwisz zachowanie Hitlera, co?
Trudnym dzieciństwem, jak zwykle.


- Co jak co, ale nie przypominasz mi Adolfa, moja Droga. - stwierdziła Wanda, a jej umysł po kilku sekundach uświadomił sobie, że to było całkiem śmieszne - dlatego też wybuchła histerycznym wręcz śmiechem.


(...)
- Dlaczego tobie tak właściwie zależy na rozmowie ze mną? Mało ci ludzi dookoła siebie? Masz Sally, masz Bolka, Alana..
Betty, Christophera, Winstona… i znowu przypomniała mi się aŁtorka, która pod pojęciem “rząd londyński” rozumiała tyle, że w Podziemiu działali Anglicy.


(...)
- Uspokój się. - sucho skwitowała Wanda, po czym wyciągnęła ramiona, by objąć Lenę, która, o dziwo, pozwoliła jej na to, przy tym, jako bonus, zaszlochała w jej bluzkę.
Sajkowska przypomniała sobie, jak długo do nikogo się nie przytulała - ostatnio bodajże tak żegnała Janka, parę tygodni temu, twierdząc, że dwie poduszki w postaci piersi Wandy, są wygodniejsze niż gładki tors.
Co-o? Parę tygodni temu ona już znała Wandę? Obściskiwała się z Wandą? I sprzedawała takie rewelacje swojemu narzeczonemu? Co się odtentegowuje z czasem w tym zdaniu?


Zdziwiona Ryszkowska, obawiająca się lekko, że po owej czynności jej ulubiona koszula zostanie w łzach i zielonych glutach [o, Lena już się rozkłada], lekko wbrew sobie, objęła dziewczynę i pozwalała jej na to - czego nie robi się dla Ojczyzny.
Nawet pozwala obsmarkać sobie bluzkę!


(...)
11.
- Ale Wanda, ty na pewno mnie nie zabijesz? - Lena, która dała się prowadzić Wandzie miała coraz to większe wątpliwości. Nie miała co prawda uprzedzeń do tych wulgaryzmów, które ktoś namalował kredą, obrazków przedstawiających męskie trącia i tenisy, trąciem się trąca, to oczywiste! chociaż ciężko było uwierzyć, że w między takimi ścianami może mieszkać taka dama, na jaką Wanda wyglądała.
- Gdyby w tej dzielnicy, ktoś dowiedział, że donoszę, to by mnie zabili.
A donosisz?


Wanda prowadzi Lenę do swego mieszkania, zapoznaje ze swoją matką i wreszcie przechodzi do rzeczy:

- Z tego co wydedukowałam, jesteś z getta, bo tak się zachowujesz.
Pakiet zachowań każdego ukrywającego się po aryjskiej stronie:
1. Wynajmuje samodzielne, nienajgorsze mieszkanie; 2. Pracuje u wysoko postawionej Niemki; 3. Siada na chodniku, aby zwrócić na siebie uwagę przechodniów.


-odparła spokojnie Wanda, po czym usiadła obok dziewczyny i wyjęła z jej dłoni prześcieradło. - Boisz się jak każdy Żyd, czaisz się jak każdy Żyd, udajesz zarozumiałą (?) ...a tymczasem, nie tędy droga…
Wanda ma dobre spostrzeżenia – rzeczywiście, czytając wojenne wspomnienia, można natknąć się na wzmianki, że Żydzi, którzy uciekli z getta i ukrywali się po aryjskiej stronie, nieraz nawet mimo “dobrego wyglądu” wpadali, bo odróżniali się od Polaków bardziej niepewnym zachowaniem, widocznym strachem i zaszczuciem.


(...)
- No powiedz coś, no! - Ryszkowska zirytowała się. - Lena, skoro już stamtąd uciekłaś, bo uciekłaś - tu spojrzała pytająco na dziewczynę, która zrezygnowana pokiwała głową - to przestań marnować sobie życie. Ono nie jest od chowania się i strachu…
- Mój narzeczony sądzi inaczej.
Spróbujmy stworzyć przeciwieństwo tego, co powiedziała Wanda: Należy marnować sobie życie, należy żyć w ukryciu i strachu. Nie wiem co, ale coś tu nie bangla.


- westchnęła brunetka, po czym zdmuchnęła z twarzy kosmyk włosów. - Każdy sądzi inaczej. Przecież mogę zginąć...
- Gadanie -machnęła ręką Ryszkowska,
- nie przejmuj się duperelami!
po czym owe pasmo włosów odgarnęła jej za uszy. - Wcale nie widać tego po tobie. Gdybyś się jeszcze wystroiła, gdzieś wyszła, nikomu by to nie wpadło do głowy.
No to ona w końcu wygląda na Żydówkę, czy nie wygląda, bo już się gubię…
Nie wygląda, jakby miała zginąć


- On wciąż znika, a ja nikogo nie znam. Gdzie mam do cholery wyjść? - fuknęła Sajkowska, już lekko zdenerwowana mądrościami Wandy. Już nawet nie miała siły tłumaczyć jej, że tak naprawdę nie należy do wyznawców Jahwe. - Poza tym, w tym upale…
To był argument rozstrzygający.


- No widzisz, Lena, ja mam chyba propozycję, która ci się spodoba. - czerwone usta starszej ułożyły się w uśmiech. - Skoro ten twój ukochany znika, to pewnie jest w konspiracji. Ty byś nie chciała?
Będzie fajnie!


12.
Agenci gestapo oglądają zdjęcie kobiety, podpisane “W. 1937”, znalezione przy schwytanym cichociemnym. Zastanawiają się, kim ona jest dla niego.


(...)
- To chyba jakaś aktorka. - usłyszał głos zza swoich pleców, który wyrwał go z rozmyślania na temat przedmiotu. - Może jej jakiś wielbiciel, czy co.
- Chyba będąc jej fanem, dobrze znałby jej nazwisko, co? Nie musiałby nic sobie podpisywać.
- A będąc dla niej kimś bliższym? Wtedy pamiętałby na sto procent...
(...)
- Może miał ich tyle, że nawet imion nie pamiętał... - zarechotał brunet.
- Oj Willy, Willy...ty mi coś sugerujesz? - Rainer'owi przypomniało się powiedzenie "uderz w stół, a nożyce się odezwą", które teraz doskonale opisywało jego życie seksualno - miłosne.
Hasz w komentarzu pod poprzednim odcinkiem: Kurczę, siedziałam kiedyś w tym fandomie i teraz bardzo mnie bawi, że autorka, mając pod ręką kanonicznego Niemca-lowelasa (Halbego z Abwehry, gdyby ktoś był ciekaw), zrobiła babiarza akurat z nolife'a Rainera. :D


- Skądże, po prostu próbuję to jakoś...o, wiem! Może fascynował się kinem i kolekcjonował zdjęcia aktorek?
Spoko, i zdjęcie ulubionej aktorki nosił ze sobą na akcje. To jakiś wyższy poziom fanostwa.


- W sumie wygląda na takiego, ale kto ci tam wie... - machnął ręką blondyn, po czym przeniósł swoje spojrzenie na akta zatrzymanego, które jednak nie mówiły nic o powiązaniu z tą kobietą.
Dżizas, a co miałyby mówić? Przecież jeśli złapali cichociemnego, człowieka o fałszywej tożsamości, to wiedzieli o nim tylko tyle, co sam im powiedział – ewentualnie, co inni sypnęli.


- Pewne jest, że jest skoczkiem z Anglii i porucznikiem w Armii Krajowej. Tyle.
Hm, no to i tak sporo wiedzą. Sam się przyznał, czy ktoś im go wydał?
Pewnie w drugiej kieszeni miał legitymację członkowską cichociemnego, wystawioną w Londynie.


- Może się go spytaj?
Widzę gestapowców, którzy szepczą coś do siebie w kółku, a potem szturchają się łokciami i wołają: - te, spytaj go!  - Sam się zapytaj, no!
I znów śmiech i poszturchiwanie.


- Ta. I na pewno, jeżeli jest z nią emocjonalnie związany, wyśpiewa nam na jej temat litanię.
- szef gestapo zaironizował, patrząc na swojego, prywatnie, przyjaciela. - On na pewno dużo wie. A gdybyśmy ją znali, na pewno moglibyśmy do gadania go zmusić...
- Niby jak?
To się dzieje na Gestapo, czy w dzielnicowym ośrodku kołczingu i psychoanalizy?


- Willy, ty naprawdę się nigdy nie zakochałeś? To młody chłopak, trzydziestu lat pewnie nie ma. W tym wieku kocha się jak szczeniak...wszystko dla niej zrobi, jeśli zagrozimy, że jego "Wu", stanie się krzywda.
Przetrwał tortury, trzeba szukać innych sposobów.
Zdaje się, że najbardziej wykończeni przesłuchaniem są ci gestapowcy.


- Czekaj! Jeżeli naprawdę była sławna, możemy kogoś podpytać…
Skąd w ogóle to założenie, że była sławna? Że była aktorką?
Przecież nie nikt nie nosiłby przy sobie fotki jakiejś nieznanej Walerci, Wikci czy Władki. O ile [W] miało być inicjałem imienia, a nie słowa “Wakacje”, “Wójtowice”, lub “Wojciechowska”. Tyle możliwości.


Wanda nadal namawia Lenę, żeby wstąpiła do konspiracji. W końcu jej się udaje.


(...)


13.
- O mój Boże, jak ja dawno nie byłam w kawiarni... - Lena z uśmiechem rozglądała się po wnętrzu lokalu, w którego środku grała głośna, skoczna melodyjka, która coraz bardziej rozluźniała jej umysł, uwalniając go od zmartwień i obaw.
Czy ktoś zauważył, żeby wcześniej jej umysł był ściśnięty?
Czy ktoś zauważył, że ona wcześniej miała jakiś umysł?
Nie.


Nie miała pojęcia, skąd Podziemie organizowało pieniądze, nie dość, że na broń, fotografie i blankiety do fałszywych dokumentów, to jeszcze na stroje i luksusy dla wszelkich agentów i kurierów.
Taaaa, taki kurier to miał klawe życie, organizacja fundowała mu codzienne obiady w najlepszych restauracjach…
I najmodniejsze stroje. Nie zapomnijmy o tym, przecież bohaterowie telewizyjnych seriali noszą się jak z żurnala mód.


Przecież człowiek, udający Niemca czy bogatego Polaka, sympatyzującego z Trzecią Rzeszą, nie mógł pokazać się w drewniakach i zacerowanych spodniach.
Racja, ale po co właściwie mieli udawać Niemców?
Żeby pójść do kawiarni wyznaczonej tylko dla Niemców? Tyle, że nie, bo na progu proszono o dokumenty.
Mam wrażenie, że autorka wyobraża sobie pracę podziemnego wywiadu głównie jako szwendanie się po kawiarniach i podsłuchiwanie rozmów.
Mam wrażenie, że jej świat ogranicza się do “selektorów” stojących w bramce do dyskoteki.

Ona sama czasami bawiła się w pojedyncze udawanie, podszywanie się pod kogoś.
Ale tylko czasami, gdy chciała się zabawić. Nie to, żeby ta gra była strategią przetrwania po aryjskiej stronie.


Stąd głównie miała nowe rzeczy, czy czasami mogła kupić sobie lepsze wino.
Jedno, co mi do głowy przychodzi, to małoletnia cichodajka, udająca pełnoletnią dziwkę.


Idei kupowania “lepszego wina” nie skomentuję, bo zabrałoby to zbyt wiele miejsca, a i tak poszłoby jak krew w piach.


Za pensję od Sally nie byłaby w stanie zaoszczędzić na cokolwiek.
Znaczy, za to podszywanie się ktoś jej płacił, czy jak to działało?
No wiesz, galerianka…


- Ostatnio byłam...trzy? Cztery lata temu? Jeszcze zanim... - Sajkowska próbowała przypomnieć sobie datę ostatniej wizyty w lokalu serwującym słodkości i kawę.
- Cześć tato! - krzycząca (!) Ryszkowska przerwała jej rozmyślania. Potrząsnęła głową, po czym uśmiechnęła się szeroko do siedzącego przy stoliku, dobrze zbudowanego, siwego mężczyzny. Gra w teatrze to zupełnie inna sprawa - tam, na deskach teatru gra wygląda jakby na siłę sztucznie i zbyt pompatycznie.
No, jeśli aktorzy nie najwyższych lotów, to pewnie tak.


A tutaj, na zwyczajnej podłodze, Wanda była znaczniej przekonująca i naturalna.
Leżała na podłodze w formie bardzo naturalnych zwłok?
Leży na podłodze i krzyczy cześć tato! Jak dla mnie - bomba.


Przestał wpatrywać się w biały obrus i uniosł wzrok, odwzajemniając gest, co nie wyglądało już tak bardzo wiarygodnie. Z resztą [wzdech…], Krawiec nie był osobą która wobec kogokolwiek byłaby w stanie okazywać ciepło, tak przynajmniej zdawało się jego podwładnym. Tak zatem jak mógł sobie choćby wyobrazić pewne uczucia czy rzeczy?
Kelner przeszedł obojętnie obok stolika, parę osób spojrzało w stronę krzyczącej Ryszkowskiej. Podejrzenia, najprawdopodniej w jednej chwili zaczęły lecieć gdzieś daleko, niczym ten dym papierosowy nad stolikiem Krawca.
Rrrrrwał nać, kolejna “kuńspiratorka”, która drze ryja w miejscu publicznym… Wcale nie zwracasz uwagi ani na siebie, ani na Krawca, wcale.
Poza tym, “cześć, tato”? Czy w poprzednim odcinku Krawiec nie był określany jako “za stary na jej narzeczonego, za młody na ojca”?
Widocznie kuńspiratorka udaje  że jest córką, a nie kochanką. Dwie warstwy udawania.
Trzy, jeśli dodamy udawanie Niemki (lokal jest zbyt elegancki na to, aby wpuszczano tam Polaków).
I udając Niemkę, wrzeszczy do niego po polsku.


Lena również wykrzesała z siebie uśmiech, i obie z wypiekami na twarzy podeszły do celu, a mianowicie, swego niby - ojca.
Właściwie to nie wiem, po kij od jakiej mietły oni udają rodzinę. Kogo obchodzi, kim są dla siebie?


- Lena? - spytał cicho tamten, a kiedy obie pokiwały głową, gestem poprosił je o spoczęcie.
SPOOOCZNIJ! Ryknął komendę. Na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi.


- Miło mi panią widzieć. - rzekł, patrząc na brunetkę, w której poziom strachu znowu zaczął rosnąć. - Wanda, zostaw nas samych.


Dziewczyna spojrzała błagalnie nań [czyli: na niego] koleżankę, a ta odpowiedziała proszącym spojrzeniem na decydującego o rozmowę. [o rozmowie]
W krzyżowym ogniu spojrzeń wszystko się poplątało i nikt już nie wiedział, kto jest dziewczyną, kto – nim, kim jest ten koleżanek i kto o czym decyduje.


Cholera jasna. Dość czasu zajmowało jej przekonanie jej do tego spotkania, a perspektywa jej odejścia bardzo przerażała.
O jej. Teraz to naprawdę się poplątało.


- Wyjdź. [Wandeczko] Nie musisz o wszystkim wiedzieć. - zirytował się tamten, na co kobieta, tym razem patrząc przepraszająco na swą niby - siostrę, wstała.
- Do zobaczenia, tato. - odparła, już nie podekscytowanym tonem, a takim, jakie używają dzieci, które nie dostały upragnionej zabawki.
Znaczy, takim: “za sekundę rzucę się na ziemię z rykiem”?
Na zwyczajną podłogę. Ale za to z fochem i krzykiem, przy którym “Cześć tato” brzmiało bardzo mizernie.


Sajkowska, pod wpływem paniki chwyciła nakrycie na stolik
nakrycie na stolik? Czyżby po prostu - obrus?
i zaczęła je panicznie ściskać, oglądając się za wychodzącą Wandą.


- Na zdjęciu wygląda pani trochę inaczej. - mruknął Krawiec.
- Że co?
- Domyśl się. Podpowiem, że na zdjęciu byłaś bardziej khm… okrąglejsza.


(...)
- Skąd ma pan...
- Mamy swoje źródła. - ze stoickim spokojem odparł jegomość.
- Tą Wandę, tak? - Lena podniosła głos. Właściwie było jej już wszystko jedno, skoro zaraz miała jechać na śmierć. - Czy też innych szpi...
- Niech się pani uspokoi. - teraz to jemu zaczęły puszczać nerwy.
- Proszę bardzo. Ile mam dać? Od razu mówię, że nie mam.
Daj, czegoć nie ubędzie, byś najwięcej dała...


Trzęsące się ręce puściły biały materiał, a jedną z nich złapał dowódca.


- Niech pani posłucha, nie życzę sobie takich obelg, zwłaszcza, że nigdy w życiu nikogo...
W tym momencie przerwał, albowiem wyczuł nad sobą obecność jakiejś sylwetki.
A była to sylwetka Myszki Miki, wycięta z kartonu.


- Wszystko w porządku? - obydwaj spojrzeli w górę.
Obydwaj, czyli on - Krawiec i on - Lena.
(Teraz czekamy, aż mówiąc o dwóch facetach autorka użyje słowa “oboje”. Ba, właściwie mogłaby nawet “obie”!)


Nad nimi stał kelner, w białej koszuli i czarnej muszce, który z całych sił starał się nie krytykować zajścia takiego jak córka wrzeszcząca na ojca.
I mówiąca przy tym do niego na “pan”. Treść rozmowy też zresztą podejrzana…
(A kelner krytykujący gości wyleciałby z roboty z prędkością światła).


(...)


Wkurzona Wanda gna do domu.


Obcasy nie przeszkadzały jej w stawianiu kroków, które wyrażały najgorsze z emocji.
Strasznie wykrzywiały się ze złości.
Szła wściekłym zygzakiem.


Nie myślała o tym, że zaraz może upaść na twarz czy zniszczyć ostatnią parę eleganckich butów.
Taka była zła! Jak on śmiał nie dopuścić jej do rozmowy! natychmiast złozy wypowiedzenie z tej całej konspiry!


Wyjęła z kieszeni od spódnicy małą karteczkę, którą odebrała w drodze do lokalu ze skrzynki kontaktowej, po czym zaczęła doglądać się jej zawartości.
Spotkajmy się u mnie. Mam problem.
C.
Zaśmiała się. Wiedziała, że tak to się skończy. Cały ten głupi blondynek albo ją zostawił i zranił jej serce, albo co gorsza, wykorzystał a jej przyjaciółka zauważyła, że jej miesiączka nie nadchodzi.
Tak, kurwa, takie informacje zostawiano sobie w konspiracyjnych skrzynkach kontaktowych.
*odchodzi, zgrzytając zębami i bluzgając obficie*

Tak, jak jej Michałek, który w tym wypadku zgłosiłby się nawet na roboty do Rzeszy.
Wszystko lepsze niż wpadka z Celiną.


- Ale zapieprza. - stwierdził idący za nią, ubrany w jasny garnitur i kapelusz mężczyzna, a drugi, w takim samym odzianiu [odzieniu], odpowiedział mu:
- Może od razu ją zgarniemy?
- Ten idiota kazał nam ją pośledzić dłużej. - westchnął pierwszy tajniak, który nie miał już siły ganiać się za tą kobietą.
Aaaaha, znaczy, gestapo już wie, że dziewczyna z fotografii to Wanda? W 1943 liczba ludności Warszawy wynosiła około miliona osób (źródło) i tak od razu na nią trafili?


- Przecież sam słyszałem, jak mówił, że głównie jest potrzebna do...
- Tak, ale wcześniej mamy sprawdzić, czy nie ma do zaoferowania więcej. - odparł tamten, po czym obydwaj przyspieszyli kroku, by dorównać wściekłej Wandzie.
Nie wiem, czemu oni się tak z nią cackają, zamiast standardowo aresztować i wszelkie interesujące informacje wymusić biciem i torturami.
Swoją drogą, skrzynkę już namierzyli?

***
Lena po dostaniu szklanki wody i próśb kelnera o uspokojenie, gdyż nie chce on dostać ataku paniki i opieprzenia szefa w razie jej omdlenia,
Rozumiem, że gdy ona zemdleje, to kelner w panice opieprzy swojego szefa.
Dziwne obyczaje wtedy panowały.


zaczęła znów racjonalnie myśleć i uspokoiła swe obawy.
Ćśśśś, spokojnie, malutkie, spokojnie, nic złego się nie dzieje…


- Już chyba wszystko pani wyjaśniłem. - Janek ostrzegał go, że taka rozmowa może się skończyć jej wybuchem [jezu, jezu nieczyt… ostrzegać dowódcę (?) oddziału (?), że werbowana łączniczka (?) może się zezłościć...], lecz myślał, że to tylko próba powstrzymania go przed wciągnięciem jej do współpracy. - My naprawdę wiemy wszystko. Ot tak.
A gestapo wie wszystko o nas. Ot tak.


- I on naprawdę się zgodził na to, żebym ja pracowała w Podziemiu?
- T...tak. - Krawiec mógł tak powiedzieć. Pomijając fakt, że ukochany Leny nie wiedział, że ta ma się podjąć pracy strażniczki na Pawiaku i nie uświadomił sobie, że to kręcenie się gestapo wokół nosa dzień i noc.
Yyyyy… i mówimy tu o dziewczynie, której żydowski wygląd tak rzucał się w oczy, że np. Rainer zidentyfikował ją od pierwszego spojrzenia?
Ale kto miał nos, a kto się kręcił?
Nos miała Lena, to elementarne.


Sajkowska westchnęła. Tak bardzo chciałaby zobaczyć teraz go sama. Usłyszeć to z jego ust, a nie czuć niepewności ani zazdrości wobec tego rosłego faceta, który widzi Janka więcej razy niż ona sama.
Tylko proszę, aby to nie był Janek Bytnar  “Rudy”.
Nie, to Janek Markiewicz z serialu.


- Cóż...skoro nawet on...tylko ja nie wiem, czy ktokolwiek w to uwierzy.
- Podobno zna pani niemiecki. - zauważył Krawiec, na co ona pokiwała głową.
Podobno.
A podobno oni wiedzą wszyściusieńko o każdym.


Jeżdżąc do ciotki na Śląsku, zawsze zdarzało jej się porozmawiać z niejednym Niemcem, przez co jej słownictwo wychodziło poza szkolny, schematyczny układ słów i zdań.
Bez problemów będzie udawać rodowitą Niemkę.


- A jeśli będzie się pani darła na więźniarki tak, jak na mnie to wszyscy w to uwierzą.
Skrzyżowała ramiona, na chwilę się zawieszając.
- N...no dobrze.
Znaczy, zamierzają umieścić świeżo zwerbowaną, niesprawdzoną dziewczynę, za to widocznie nerwową i bojaźliwą, na stanowisku wymagającym niesamowitego opanowania, zimnej krwi i bystrości umysłu, a także energicznego, stanowczego i pewnie nieraz brutalnego zachowania. No, powodzenia życzę.


Z Pawiaka pozdrawiają Was Analizatorzy, zakłopotani brakiem sukcesów w śledztwie

i Maskotek, który jak zawsze udaje kogoś innego, i werbuje do Podziemia wszystkich przechodniów.