czwartek, 5 lipca 2018

357. Najgorsze tortury, czyli praca marzeń (3/3)

Drodzy Czytelnicy!
W tej ostatniej analizie przed wakacjami pożegnamy się też z Leną Sajkowską i jej przyjaciółmi. Przypomnijmy: w poprzednim odcinku została zwerbowana do pracy w Podziemiu przez swą w sumie przypadkową znajomą, Wandę Ryszkowską. Dziś obejrzymy jej pierwsze kroki w nowej roli, a także dowiemy się, co najgorszego może spotkać więźniow na Pawiaku. Przekonamy się także, że przeszłość to właściwie takie dziś, tylko trochę dawniej…
Indżojcie!




Analizują: Jasza, Kura, Vaherem i Babatunde Wolaka.


14.


Drzwi od mieszkania uchyliły się delikatnie, odsłaniając przy tym postać ubraną w jakąś starą, długą i nieco babciowatą sukienkę.
Babcie tych dziewcząt nosiły suknie z gorsetem i tiurniurą.


- Wanda? - postać ta cicho i bez życia spytała, po czym nie czekając na odpowiedź, szerzej otworzyła drzwi, tak aby Ryszkowska mogła wejść do jej mieszkania.
- Boże, Celina, co on ci zrobił? - przyjaciółka Dłużewskiej zauważyła, że nie jest ona tylko ubrana w ten niecodzienny strój, ale także, nie tak jak zwykle, nie pokazuje swoich puszystych, lekko kręconych włosów. Spięła je w maleńkiego, króciutkiego kucyka.
Załamanie należy koniecznie podkreślać strojem i fryzurą.


(...)


- Zabrali go... - załkała rudowłosa, po czym zaczęła głęboko oddychać, by znowu nie wpaść w ten chory trans rozpaczy. - By...byłam u niego, piliśmy wino i wtedy zapukali do drzwi...myślał, że to jego brat...
- Nie mógł spojrzeć w dziurkę?
Nie wiemy w jaką dziurkę mógł popatrzeć, przyjmijmy, że przez dziurkę od klucza. No i co dalej? Popatrzył, zobaczył kto puka*) i nie otworzył drzwi, więc sobie poszli?
____
*) Pukanie do drzwi przez Gestapo było delikatnym puk-puk, a nie łomotem i rykiem “aufmachen!”
Mógł nie otwierać, zostawiliby awizo.


(...)
Wanda złapała przyjaciółkę za rękę.
- Nie wzięli ciebie?
- N...nawet nie przeszukali mieszkania...Wanda, Boże, jak ja bym chciała teraz tam być…
Gdzie chciałabyś być?
I dlaczego zgarnęli tylko otwierającego drzwi, dlaczego nie wywrócili mieszkania do góry nogami, dlaczego nie zastawili “kotła”? Nie zadajemy takich pytań, bo Imperatyw Narracyjny wszedł cały na biało i co mu zrobisz?


(...)


- Skarbie, jeszcze nic straconego...może nie miał przy sobie niczego, co mogłoby go wydać.
Każą mu wyjąć wszystko z kieszeni, zobaczą i puszczą do domu.
- Wiesz, skoro go wzięli, musieli mieć jakieś dowody...
Pocieszaj ją jak potrafisz.


(...)
***


Lena, mimo, że składała przysięgę już w działającej w getcie organizacji, teraz znów, tym razem przed chrześcijańskim, tak naprawdę swoim Bogiem, w którego istnienie od jakiegoś czasu powątpiewała, zaklinała wierność Ojczyźnie.
Właściwie nigdy nie zastanawiała się nad religią, wiarą i tymi innymi rzeczami. Naturalnie, miała za sobą chrzest, komunię świętą i bierzmowanie, a jeszcze przed wojną planowała potajemnie przystąpić do zawarcia ślubu.
Znaczy, Lena z wyznania była chrześcijanką, jednak zapewne miała żydowskich przodków i na mocy niemieckich przepisów o czystości krwi została uznana za Żydówkę. Takie rzeczy się zdarzały, jednak wypadałoby to zaznaczyć gdzieś na początku opka, gdy poznajemy bohaterkę – w końcu to ważny element jej tożsamości! – a nie wyskakiwać z tym jak diabeł z pudełka w połowie opka…
Nie mówiąc już o tym, że to diametralnie zmienia odbiór jej słów z początku opka o Żydach jako “okropnym ścierwie”. O ile najpierw sądziłam, że po prostu z gorzką ironią powtarza opinię okupanta o swoim narodzie, więc i o sobie samej, to teraz można to interpretować tak, że jest to JEJ opinia – sama, jako chrześcijanka, czuje się lepsza i niesprawiedliwie z nimi zrównana.


(Ok, tu znów zapominam, że to jednak fanfik i dla widzów serialu kwestia pochodzenia Leny – miała żydowskiego dziadka – pewnie jest oczywista. Jednak w oryginalnym opku wprowadzanie tak istotnych informacji o postaci tak późno byłoby błędem).


Lena składa przysięgę, snując przy tym różne rozważania na temat religii, ciach.


(...)
Niech fragment przysięgi dotyczący wiary się już skończy - brzmiała ona tak, jakby nie mogła walczyć za Ojczyznę, będąc ateistką. Dziwne to ostatnie słowo. Kiedy użyła go niegdyś na religii, siostra postawiła jej uwagę. (...)
Ileż w średniowiecznych czasach było ludzi, którzy leżeli krzyżem, byli nawet i papieżami, a o tych wartościach pewnie nawet nie słyszeli?
Za takie słowa też nie raz jej się oberwało w szkole. To jej wina, że w jej domu było tak dużo książek, które często, z nudów czytała? I wbrew słowom jej pana od sztuki, nie uważała Marcina Lutra za tego de...?.
Czy tylko ja tu widzę własne wspomnienia autorki ze szkoły?
Od jakiej sztuki? Mięsa? Przed wojną były w szkole dwa przedmioty, które się nazywały “śpiew” i “rysunki”.


Kiedy facet z krzyżem w dłoni wyrecytował swoją formułkę, wiedziała, że od tej pory pełni w swoim życiu nową rolę - jest żołnierzem AK. Właściwie, nie byle jakim żołnierzem, bo w pewien sposób kimś na wzór wywiadu.
Dobrze, że tylko “na wzór” wywiadu, bo dawać taką niedoświadczoną świeżynkę do prawdziwego...
I to jeszcze “w pewien sposób kimś na wzór wywiadu”. Oraz na kształt świdra.


(...)


- Gratuluję. Jesteś żołnierzem Armii Krajowej. - dotarło do jej uszu, właśnie wtedy, gdy o tym rozmyślała.
To jak wyrwanie na lekcji: “Lena! O czym teraz mówimy?”


Wszystko - jej ręce, głos, jakieś dziwne miejsce w jej wnętrzu zatrzęsły się, kiedy uświadomiła sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Nie bała się pracy na Pawiaku, kręcenia wśród gestapowskich mundurów, czy przechwytywania grypsów.
Co to dla niej!


Niedawno, gdy rozmyślała o całej rzeczy [jakby o całej rzeczy, a nie pokrojonej] , zdała sobie sprawę z faktu, że w getcie robiła gorsze rzeczy  [jak wiemy, ona nie pracowała w trzynastce, tylko w piwnicy chlała z “menelami”] i nawet nie czuła jakiegoś dziwnego strachu, który zaczął się ujawniać, gdy opuściła mury nieistniejącej już dzielnicy.
Czy nie można tego inaczej napisać? “Przestała się bać”?


(...)


- No to gratuluję, Lenka. - uśmiechnął się chłopak, starając się psuć nastroju, jakie tworzyły świece stojące na małym stoliku jak i ciemność ogarniająca większość pokoju.
- Dz...dzięki.  - uśmiechnęła się. Aj, ten jej Janek. Chciałaby by dołączenie do konspiracji oznaczało spędzanie z nim większej ilości czasu, jakąś współpracę, jako, że widzenie go raz na ruski rok naprawdę ją dołowało.
Do konspiracji
Nie mogę puścić cię, nie, nie.
Tam tyle kobiet,
A każda w myślach gwałci cię.


- Niedługo dostaniesz wezwanie na piśmie do pracy na gestapo.
Z pieczątką wielką jak dzwon.


Oczywiście sfałszowane, pod fałszywym nazwiskiem i tak dalej… - wyrwał ich z rozmyślania dowódca. - Z tego co wiem, znasz niemiecki, poradzisz sobie, tak?
Tak. Język niemiecki ma opanowany do perfekcji, do tego gra na saksofonie i jest eteryczna. Po prostu jest najlepszą kandydatką na to miejsce.


Pokiwała głową z uśmiechem, a jej narzeczonego w tym momencie coś trafiło. Dosłownie.  W serce wbiła się niewidzialna szpilka,
Złota strzała Amora przeszyła jego serce.
która zaczęła pobudzać do pracy inne jego części ciała.
Nerki ruszyły jak szalone, nawet ślepa kiszka nie wiedziała co zrobić z oczami.


- Jakie znowu wezwanie!? - podniósł głos, a Sajkowska spojrzała na niego zdezorientowana.
- Przecież wiesz, że będę strażniczką na Pawiaku... - mruknęła, zbita z tropu. - Wiesz o tym? - jej głos znowu zaczął drżeć.
- Będę codziennie wywoływać więźniarki na śmierć, na transport do obozu, albo na tortury. Marzyłam o takiej pracy!


- Wiem, że miałaś nosić jakieś papiery po Warszawie.
Co jest o wiele bezpieczniejsze, ale co praca pod dachem, to pod dachem. Szanuj ją sobie.


- rzucił Krawcowi podejrzliwe spojrzenie, na które nawet i sam major Tomasz Krawicz, się zawstydził.
- Taki był pierwszy plan. - wyjaśnił krótko. - Miała zastąpić naszą kurierkę, ale sam wiesz, że teraz ktoś na Pawiaku bardziej nam się przyda.
To jest tak bardzo oderwane od rzeczywistości, że aż komiczne.


- Ale ona wyszła z getta! - wrzasnął brunet.
- Janek... - cicho mruknęła dziewczyna, która zaczęła obawiać się, iż będzie musiała zrezygnować ze swej pracy.
Dostała etat i się cieszy.


(...)


- Wybierz sobie jeszcze jakiś pseudonim, bo zupełnie o nim zapomnieliśmy…
Wiesz ile ludzi dzisiaj zaprzysięgłem? Po prostu słaniam się na nogach od tych tajnych  zaprzysięgań.


- Pan jest oszustą...
Kim? czym? - oszustą. To oczywiste.
Takiego odjechania od deklinacji jeszcze nie było.
Oszustą, oblechą i piratą.


- Janek był nieugięty, odkąd tylko przeczytał pierwszy gryps, który przesłał mu Bronek, gdy wyobrazić [!] sobie blond włosy Michała, na których wyraźnie zaznaczała się czerwień krwi po przesłuchaniach i Władka, który swym zawsze iście bohaterskim zachowaniem mógł sobie nieźle zaszkodzić. Nie chciał nawet wyobrażać sobie dziewczyny w tym towarzystwie - jej drobna, chudziutka sylwetka nie wytrzymałaby wielu ciosów, co tak świetnie sobie umiał wyimaginować…
...i oblizał zaschnięte usta.
O fuj.


- Janek, przestań. - zdenerwowana uniosła głowę i spojrzała na niego karcąco. Co prawda, lepiej już, by ubrana była w okropny, niemiecki mundur i udawała sukę, strażniczkę, lecz od tego do znalezienia się wśród więźniów i na strasznych wizytach u jakiegoś zwyrodnialca na gestapo, było tak naprawdę, z wiadomych powodów, niedaleko.
Obawiam się, że właśnie udawanie strażniczki przez Lenę jest największą dziurą w planie Krawca. Wielką jak lej po bombie.


- Rozejść się. - rzucił dowódca, jak zwykle udający, że nic a nic go nie rusza.


Miałam sobie darować te wstępy po każdym rozdziale, [zwłaszcza, że wstępy zwykle pisze się przed czymś] ale naprawdę, czasami mam wrażenie, że nie ma sensu pisać tego dalej, bo gdzieś popełniłam błąd i ludzie zaczęli stąd uciekać.


Ciekawe. Czytelnicy uciekają z powodu gdzieś popełnionego błędu.


Niespodzianka! Wątki będą się łączyły, mam nadzieję, że nikt się w tym nie pogubi ;-)
Za późno. Jużeśmy zgubieni.


15.


Aby skuteczniej udawać Niemkę, Lena zostaje przefarbowana na blond.


(...)


Nowa praca na początku przerażała ją, a później, gdy zaczęła cieszyć, jej radość momentalnie, paroma słowami i awanturą skończył Janek, gdy ponoć pod wpływem emocji nazwał ją kłamczuchą i zwyzywał Krawca, Wandę, oraz całą populację ludzką.
Nie wiemy, o jaką pracę chodzi. Chyba o tę na Pawiaku.
(...)


Mamy czułe rozmowy w piekarni:


- Wanda, ja...ja wiem, że czasami zachowywałam się jak głupia, że nie chciałam z wami rozmawiać... - zaczęła swą maleńką przemowę skierowaną do koleżanki. - Ale ja wtedy dopiero stamtąd wyszłam, ja się bardzo, bardzo bałam…
- Ale czego ty się bałaś? - zaśmiała się brunetka.
“Głupia ty jesteś, naprawdę” - Obie się roześmiały.


- No jeszcze rozumiem, że mogłaś bać się Sally, w końcu to Niemka. Albo Bolka, bo czasami rzuca spojrzenie niczym kot sra...wiesz co robiący na puszczy…
- Srający? - Lena nie potrafiła zdusić śmiechu.
ale mnie?
Lena zaśmiała się słysząc porównanie kobiety do spojrzenia ich współpracownika.
- No widzisz. Ja się wszystkiego bałam. Ciebie też. Ale po ostatniej, że tak powiem, rozmowie…
Podlanej “tanim winem”...


Nie dokończyła opowiadać Wandzie o rozmowie ze swym ukochanym, jako, że w tym momencie Interpunkcja nie wytrzymała i poszła precz do pomieszczenia weszła jej zaraz już dawna szefowa, z dość sporej wielkości, kolorowym pudełeczkiem w rękach, a na nim torebce, z której wystawało pieczywo.
Och, te zdanka, zakręcone jak świński ogonek...


- No to taki prezent, na pożegnanie. - Sally wepchnęła go dziewczynie do rąk, po czym zaczęła się jej przyglądać.
Czeka, aż Lena w końcu wyjmie kartki na chleb?


- No, Lena Lena...gdybym się dłużej tobie wcześniej nie przyjrzała, to bym cię nie poznała…
Ale przyjrzałam się i cię poznałam. Nie ma to większego sensu niż reszta tekstu.


Nie kłamała. Kiedy Sajkowska wstąpiła w ich progi, początkowo uznała ją za jakąś bogatą przedstawicielkę jej narodu, bądź kolejną kochankę jej męża.
Taka, powiedzmy Rotszyldówna, albo kochanka jej męża Fiszgrundówna.
“Jej narodu” – tu raczej chodzi o naród Sally. Ale spoko, też w pierwszej chwili pomyślałam o bogatej Żydówce i trochę mi bluescreena wywaliło, kiedy próbowałam sobie wyobrazić taką w Warszawie ‘43.


(Zresztą nadal mi go wywala na myśl, że uciekinierka z getta, ukrywająca się po piwnicach, wyglądała na tyle szykownie, że można ją było wziąć za bogatą! Niemkę).


Niewiarygodne, co zmiana ubrania, koloru włosów i szminka na ustach umieją uczynić z niepozornej dziewczynki.
Gdyby jeszcze zdjęła okulary i aparat ortodontyczny…


- Aż tak źle ze mną jest? - zapytała, po czym spojrzała do papierowej torebki z produktami z piekarni, a jej oczy zaczęły świecić na widok pączków, słodkich, zwykłych bułek i innych pyszności. - Boże, Sally…
- Sama to przecież piekłaś. - zaśmiała się kobieta, po czym wzrokiem wskazała na tajemnicze pudełko. - Tam jest coś jeszcze słodszego…
- Wiesz, kiedy ostatnio jadłam pączki!? - Lenę myśl o słodkim cieście z nadzieniem w środku cieszyły tak, jak małe dziecko cukierki otrzymane za dobre zachowanie. - Ty wiesz kiedy ja ostatnio jadłam takie świeże pieczywo!?
- A nie przypadkiem niedawno? - Wanda zdziwiła się. Lena okazała się pierwszą pracownicą tego oto małego lokalu, która podczas przerwy nie podbierała sobie żadnego jedzenia prosto z piekarnika lub tak zwanej wystawy.
Jak ona przeżyła, całkowicie pozbawiona instynktu przetrwania?
Nie podkradała, to dostała bonus z pozytywnej karmy.


- N...nie... - zdziwiona odparła. - Boże, Sally,  a ja nic dla was nie mam…
Prezent ucieszył ją, a jednocześnie wzbudził wyrzuty sumienia. Nic nowego, od jakiegoś czasu tak reagowała na podarunki. Kiedyś mogła, była w stanie jakoś odwdzięczyć się za to, cóż [co] jej dawano. A teraz, nawet nie miała grosza ani możliwości by dać coś z siebie.
Nie martw się, będziesz im mogła przynosić grypsy z Pawiaka.


Poza tym, obarczona masą zakazów nic a nic nie robiła. Więc nie zasługiwała na podarunki.
W sensie, że…? Plątala się po tej piekarni od rana do nocy i nie kiwnęła nawet paluszkiem?


(...)


- Daj to. - Wanda wzięła leżącą na wierzchu reklamówkę,
Ta, pewnie taką z logiem biedronki.
po czym obróciła się w stronę drzwi piekarni. - Chodź, odprowadzę cię, to jeszcze pogadamy.


***
We troje
“We trzech”, bo mowa jest o mężczynach, a nie o składzie mieszanym; chociaż nie uprzedzajmy faktów…


stracili poczucie czasu i przestali liczyć dni spędzone w celi - wszystkie wyglądały identycznie i nie wyglądało na to, by nastał ich koniec.
- Mam dość. - szepnął w pewnym momencie Michał do swojego brata, Władka i przyjaciela, Bronka, których o dziwo, postawiono zamknąć w jednym pomieszczeniu. - Ja tu wariuję! Już wolę chodzić na przesłuchania...
O ile dobrze pamiętam, to brat króla Heroda popełnił samobójstwo rozbijając głowę o ścianę celi w której był więziony. Droga wolna, Michale! Ewentualnie jeden z twoich kumpli może cię trzymać, a drugi okładać i być może ten substytut tortur pozwoli ci przezwyciężyć nudę.


- zawsze uwielbiał marnować czas, którego nie miał zbyt wiele, a teraz zbyt duża ilość wolnych godzin i minut oraz rutyna, polegająca na gimnastyce, jedzeniu i spaniu przytłaczała go.
No po prostu wczasy na koszt państwa niemieckiego, w wygodnej celi.
Niemieckim żołnierzom na froncie wschodnim może zabraknąć wszystkiego, ale humanitarne traktowanie więźniów to podstawa!


A może oni nie siedzą na Pawiaku tylko w piwnicy jakiejś prywatnej willi Rainera? Bo przecież “Warunki bytowe na „Pawiaku” były niezwykle ciężkie. Cele w większości były przepełnione kilkakrotnie ponad przewidzianą normę, a jednocześnie były one brudne, wilgotne, zimne, mroczne, pełne pluskiew i pcheł.”


- Właśnie o to im chodzi, żebyś miał dość, Guzik. - odburknął mu brat, który starał się nie ulec sztuczkom gestapowców. - Im szybciej się poddasz…
To była najbardziej podstępna sztuczka: zostawić ich w spokoju, aż z nudy i tęsknoty za tą odrobiną rozrywki, jaką zapewniały im tortury, sami zaczną śpiewać.


- Niech mnie już zabiją! - przeczesał palcami swoje blond włosy, po czym oparł się o brudne, piwniczne ściany.
- Nie mów tak. - odezwał się Woyciechowski, który nudę próbował zabić spaniem.
Podziwiam. I mam wrażenie, że przenieśliśmy się do koszar CK Dezerterów.


- A jak myślisz? Po co im jesteśmy potrzebni? Zależy im tylko na informacjach. A jak je z nas wydobędą, to sam wiesz... - Konarskiego jak i jego towarzyszy mimo wszystko, przeszły po plecach dreszcze.
No, właśnie widzimy, jak intensywnie je wydobywają.


- Tyle lat się nie daliśmy... - westchnął Bronek, po czym podniósł się z łóżka. - Cztery lata…
Cztery lata TAKIEJ NUDY, wyobrażacie sobie?


- W Warszawie jesteśmy od dwóch. - przypomniał mu Władek.
- Ale od początku wojny nie daliśmy się złapać, zabić, a na jednej głupiej akcji...
- Przynajmniej Janek uciekł. - zauważył najmłodszy z towarzystwa, próbując znaleźć temat do dłuższej rozmowy. Nigdy nie miał problemu z prowadzeniem dialogów czy dyskusji ze swoimi przyjaciółmi, lecz przez ostatni czas, przegadali chyba wszystko, co było możliwe.
A Niemcy nie wpadli na pomysł, żeby podesłać im do celi kapusia?


Począwszy od spraw organizacyjnych, przez naśmiewania się najpierw z dowódcy, później z nieobecnego członka ich paczki, a później z samych siebie, kończąc na gadaniu o swoich damskich genitaliach.
Eee...co?
Widocznie z tych nudów tu im coś uschło, tam inne wyrosło…
(no i teraz wiemy, dlaczego “troje”)
Gdyby nie “swoich”, tobym mógł to uznać za “wyrafinowaną” wersję wyrażenia “o d… Maryni”.


(...)


- Masz, Guzik, swoje przesłuchanie. - burknął najstarszy, jak i najniższy z mężczyzn, kiedy zauważył, iż zaraz w drzwiach stanie strażnik.
Wreszcie! Tra-la-la! Michał wyglądał na zachwyconego rozwojem sytuacji.


Trójka AKowców wstała, czekając na rozwój wydarzeń - może to apel, może czas na wyniesienie kibla, od którego uciekał Bronek, a może pora na lurę i wodnistą zupkę, czyli pełnowartościowy posiłek? Albo, pora by któryś z nich poszedł na przesłuchanie do tego blond wariata, który nie wiadomo skąd, wiedział wszystko?
A przesłuchiwał ich, bo też się nudził.


Bo póki co, wywózka do Oświęcimia, nie wchodziła w grę. Byli potrzebni tutaj.
Jako jedyna rozrywka Rainera.
Jak wiemy, do Auschwitz wywożono tylko po złożeniu podania.


- Woyciechowski, na przesłuchanie. - warknął po niemiecku tamten, a Bronek ze spuszczoną głową, ruszył by posłuchać wywodów niejakiego Larsa Rainera.
E? Rainer był takim nudziarzem, że jego przesłuchania były prawdziwą torturą?
Koledzy go nienawidzą! Ten gestapowiec odkrył sposób torturowania bez brudzenia sobie rąk!


(...)
16.


Stare łóżko drżało pod wpływem ich gwałtownych, szybkich, pełnych namiętności ruchów, jakie wykonuje się podczas u nich akurat, nie małżeńskiej a narzeczeńskiej, rozkoszy.
A czy w rozkoszy pozamałżeńskiej i pozanarzeczeńskiej wykonuje się inne ruchy?


- Już się nie gniewasz? - spytała, kiedy chłopak po wszystkim całował jej nagie plecy, wydzielając tym samym endorfiny w jej organiźmie, a przy tym jej śmiech.
Chryste, jakie to zdanie jest złe.
Pomijając, że endorfiny odkryto w latach 70.


(...)
Uważnie spoglądała w kalendarz. Który wtedy mógł być? Dzisiaj piątek, wtedy chyba była sobota. Dlaczego zaprzestała zapisywania dat każdej takiej przygody jak i swoich krwawych dni?
(...)
Lena nie była głupia. Jej mama nie owijała takich spraw w bawełnę i odkąd tylko dowiedziała się o jej znajomości z Jankiem, dała dziewczynie wykład o prezerwatywach, specjalnych tabletkach [prorokini! Przewidziała ich wynalezienie za +/- 20 lat!] i dniach, podczas których ich zbliżenie mogłoby skończyć się zajściem w ciążę.
Owszem, metoda Ogino-Knausa, czyli “kalendarzyk małżeński” znana była już w latach 30. Niemniej – średnio sobie wyobrażam przedwojenną matkę, robiącą taki wykład niezamężnej córce.


Nie mówiła tego z jakimś wstydem czy jak najbardziej subtelnie - dosadnie, używając konkretnych nazw genitalii [-ów!], powiedziała co musi się stać, by ich przygoda mogła się skończyć dzieckiem.
Dlaczego będąc nastolatką tak bardzo brała sobie jej słowa do serca, a teraz to wyleciało jej z głowy?
Zwłaszcza nastolatce!


Znaczy – rodzice Leny kreowani są na nowoczesnych i wyzwolonych, więc mooooożeeee… Ale nie, jednak nie widzę tego. Jakieś uświadamiające pogadanki ojca z synem – owszem, ale z córką – nie.


(...)


- Nie jesteś Leną. Jutro pójdziesz do biura gestapo i staniesz się Antonią Wagner, pół- Polką i pół-Niemką, która otwarcie przyznaje, że bliżej jej do...
- Przestań. - nie chciała powtarzać obrzydliwej historii nijakiej [i nudnej] Antoni, która pierwotnie miała nazywać się Adolfina, z czego jednak zrezygnowano - to byłoby zbyt banalne i przewidywalne, a prywatnie, dla samej dziewczyny obrzydliwe jak i śmieszne.
Ile lat może mieć Lena? Dwadzieścia parę, jak sądzę, czyli urodziła się około roku 1920, kiedy imię Adolf nie niosło jeszcze ze sobą żadnych skojarzeń. Jego żeńska wersja jest dość rzadka, więc z pewnością nie nazwałabym go “banalnym i przewidywalnym”.


(...)


Cieszyła się, że dzisiaj odbędzie się pierwsze spotkanie tak zwanej grupy wsparcia, podczas których odpłynie w świat cudzych historii, dramatów
Whaaaaaaaat??? Ona… uczestniczy w jakiejś terapii grupowej?


i przez chwilę nie będzie zastanawiała się nad tym, czy oby za parę miesięcy nie urodzi jej się dziecko, które nie byłoby dobrą rzeczą.
Nie miałaby czasu na pracę, a tym samym pieniędzy i warunków, by je wychować. Poza tym, wszystko mogło się teraz zdarzyć. Nie wyobrażała sobie, że nagle wybucha jakieś zbrojne powstanie, Warszawa zostaje bombardowana, a ona z brzuchem albo bobasem na rękach chowa się po piwnicach i myśli, jak tu przeżyć.
Proroków w tym opku jak naplute.
Gdzie kroku nie zrobisz, tam wdepniesz w proroctwo czy przepowiednie…


(...)
***
No to, Michał, wykrakałeś, myślał Bronek, usadowiony naprzeciw biurka szefa warszawskiego gestapo, o ironio nie czując z tego faktu dumy, starając się nie patrzeć na jego uśmiechniętą, brzydko mówiąc, mordę.
Przepraszam, ale muszę:


No dobra, macie tu coś w odpowiednim kostiumie:


- Boli? - zapytał, jakby nie zdawał sobie sprawy, że ręce skute w uciskające je kajdanki bolą. I jakby ten fakt w jakikolwiek sposób go poruszał czy też interesował. Fakt, nigdy nie uderzył ani jego, ani jego przyjaciół, lecz chłopak był pewien, że nie raz posunął się do gorszych rzeczy niż uderzenie w twarz.
A im odpuszczał, bo…?


Kurde, ja rozumiem, że zguglanie, jak wyglądały przesłuchania na gestapo, to potworny wysiłek, ale “Kamienie na szaniec” to lektura szkolna, na film chodziły całe wycieczki, obraz torturowanego Rudego musiał im się chyba zapisać w pamięci?


- Nie, wcale. - teraz cieszył się, że kiedy był dzieciakiem opiekę nad nim sprawowała niemiecka niańka, której obecność zmusiła go do opanowania szprechania. Tak samo, z resztą jak kolejna, francuska opiekunka czy kurs jazdy konnej, który nie był jedynie przyjemnością i prezentem na urodziny, a także kolejną nauką - owy [ów] kurs miał miejsce w Anglii.
Żeby było bardziej snobistycznie.


- Tylko spytałem, panie Bronku. - obruszył się Rainer, i choć wyglądało to na prawdziwy gest, była to najpewniej część jego wyuczonej na studiach kryminalistyki, sztuczki. - Chciałbym tylko z panem porozmawiać.
Woyciechowski westchnął głęboko, prawie że pewien tematu owej pogawędki. Pogawędki, która miała zamienić się w jego opowiadanie o oddziale, jego członkach, całej organizacji, którego finałem miało być jego rozstrzelanie.


Uwaga, wstęp do straszliwych tortur zwanych Zagadaniem na Śmierć!


- Wie pan, ja zawsze byłem typem samotnika. Chyba pan rozumie. Rodzice zmusili mnie do ślubu, bo to ładnie wygląda, to tak wypada. - blondyn uśmiechnął się cierpko. - Moja żona, cóż...była kiedyś młoda, ładna, nigdy nie czułem do niej nic głębszego, ale korzystałem, chyba sam pan wie w jaki sposób... - Niemiec zaczął rechotać.
- Nie od razu widać, że taki szczery z pana człowiek. - Bronek nie mógł powstrzymać się od złośliwych komentarzy.
- Ależ panie Bronku...proszę przestać, proszę wysłuchać. Ona zawsze marzyła o dziecku. Ja nie. Ale poroniła tyle razy, że w pewnym momencie nawet zacząłem jej współczuć.


- Pan jest zdolny do takich uczuć? - zdziwił się brunet.
- Pan myśli, że przed panem siedzi jedynie zwyrodnialec, który zabija ludzi? - zirytował się Lars.
- A jak inaczej można nazwać...
- Myli się pan. Osobiście nigdy nikogo życia nie pozbawiłem.
Mam od tego ludzi.


- A te wszystkie rozporządzenia? Kto je pisze, kto na to wszystko pozwala? Jak nie gubernator Warszawy, to pan. - chłopak podniósł głos.
– Ty zły Niemcu, ty, ty! Do kąta i się wstydź!


Emocje pozbawiły go racjonalnego myślenia, tym samym przez chwilę pozwalając nie myśleć o konsekwencjach jego słów.
Nie no, przecież to wszystko z premedytacją, wolał wreszcie oberwać niż przez następną godzinę siedzieć i wysłuchiwać tej gadki.


- Nieważne. - blondyn zacisnął usta. - Nie umiem żyć z moją żoną. Uciekam do innych kobiet, bo jej zwyczajnie nie kocham. A wie pan, chciałbym się zakochać...to musi być piękne. Przynajmniej tak mówią…
Naprawdę, weź już mnie pobij albo skop… – jęknął w duchu Bronek.


Więzień uśmiechnął się smutno na myśl o swojej dawnej miłości, której właściwie, od słynnego września nie widział, a mimo wszystko dobrze pamiętał jej czarne loki, zapłakaną twarz i cienką, letnią koszulę w kwiaty, w której go żegnała, a o której teraz nie miał żadnego pojęcia i nie wiedział gdzie ani czy w ogóle jest sens jej szukać - jej dawne mieszkanie było ruiną po bombardowaniu, zaś w mieszkaniu jej matki mieszkał jakiś volksdojcz.
- Chciałbym się przekonać, czy to prawda, wie pan? I chyba niedługo się przekonam...
Po tych słowach zaczął grzebać w szufladzie swego biurka, a po chwilę podsunął chłopakowi kawałek zakrwawionego papieru.
Spojrzał nań spokojnie i obojętnie [kto, Rainer?], a gdy po chwili rozpoznał twarz, jaką przedstawiało zdjęcie, jego serce na chwilę przestało bić.


17.


Wanda, Celina i Lena umawiają się na spotkanie na dworcu kolejowym.


Stanęła między przejazdem, starając się przypomnieć sobie słowa Wandy - który to miał być peron i jak miewała się sprawa z biletami, jeśli w ogóle gdzieś jechały? Przecież na peronie da się także siedzieć, rozmawiać i jeść, co często robiła z koleżankami ze szkoły, gdy nie starczyło im kieszonkowych na kino bądź kawiarnię.
Ciekawostka: za samo wejście na peron też się kiedyś płaciło, kupując tzw. bilet peronowy.


(...)
***
Karma, los czy cokolwiek innego musiał odwrócić się od Janka Markiewicza, który dopiero teraz naprawdę pojął, jak musiała czuć się zamknięta w mieszkaniu, sama ze sobą, jego ukochana.
Nawet nie w mieszkaniu, w piwnicy w schowku na rowery, już nie pamiętasz?


Usiłując ją chronić za bardzo, jeszcze bardziej naraził ją na bezpieczeństwo.
W czasie wojny z przyjemnością zniosłabym takie narażenie.


Tu mamy streszczenie serialowych losów Janka – ucieczka z obozu, dostanie się do Anglii, powrót jako cichociemny.


(...)
Powoli, mechanicznymi ruchami wypisywał kolejne kenkarty i dokumenty, które pomogą ukryć się i wykonać zadania ludziom z Podziemia. Przyłapywał się na tym, że biorąc nazwiska z metryk wybierał te, które należały do jego bliskich. Michał Berman. Lena Frasyniuk.
Dobór tych nazwisk trochę mnie rozwala.


Bronisław...Cukier? (...)
A niech ktoś stanie się tym Bronisławem Cukrem. Pewnie nawet nigdy nie spotka tego człowieka, ale będzie miał do niego niemały sentyment.
– Czy was popierdoliło? – wkurzony AK-owiec ze zdumieniem przyglądał się dokumentom. – Cukier? No szkoda jeszcze, że nie Cukierman! Przecież z takim nazwiskiem pierwszy granatowy policjant zaaresztuje mnie jako Żyda!


***
(...)
[Celina] Zaprowadziła je nad rzekę. Nie wiadomo, czy Wisłę czy jakiś jej dopływ. Celiny nigdy zbytnio nie interesowała geografia, którą zaliczała, byleby zaliczyć, wkuwała na pamięć, by później wyrzucić, niczym coś mało ważnego, z głowy. Bo po studentce niemieckiej literatury, pasjonatce języków informacje o tym, gdzie jaki kraj leży? Jakby nie ważniejsza była jego mowa, ludzie, kultura…
Spoko. Zechce popłynąć do Turcji, a wsiądzie na statek do Turku i potem troszkę się zdziwi. Ale dopiero na miejscu, bo przez całą drogę nie zauważy, że wiozą ją w przeciwnym kierunku.


(...)
18.


(...)
***
- Bronek, ty się ze spania przestawiłeś na chodzenie? - spytał Władek, patrząc na swojego przyjaciela, który od wczorajszego przesłuchania chodził od ściany do ściany ich małej przestrzeni, zaciskając zęby i pięści, w pewnych momentach robiąc się blady.
Nie odpowiedział. Szedł dalej, pogrążony w swoich myślach i wizjach, nakręcając go coraz bardziej i bardziej. Wanda. Wandę znają. Wandę śledzą. Wanda żyje, ale jakiś jego błąd, jedno kłamstwo może to życie skończyć. Powinien ją ratować. Czymże są informacje o planowanych akcjach przy jego kochanej Wandzi?
A co on może wiedzieć o planowanych akcjach, od miesięcy siedząc w kiciu?
AK zapewne uchwaliła plan pięcioletni.


A z drugiej strony, ma zacząć wydawać wszystkich? Rainer nie skończy na tym. Będzie go w to wciągał coraz bardziej i w ten sposób zatraci się w tym wszystkim.
Opowie mu ze szczegółami przebieg wszystkich poronień żony!


(...)


- No mów. - najstarszemu również puściły nerwy. - Co ten Rainer ci powiedział? Mnie też straszył. Nawet i śmiercią. I biciem. I co? Siedzę i nie mam na skórze ani siniaka.
Dobrze wie, że niechby tylko spróbował mnie tknąć, to mu komisja genewska zrobi z dupy Las Teutoburski.


Bronek stracił siłę. Usiadł na zimnej podłodze, mimo ostrzeżeń Michała, który po siedzeniu na niej wciąż chodził do wiadra służącego za toaletę.
Wilka dostaniesz!


- Gdyby mnie straszyli biciem... - rozmarzył się.
To bym się tak bał, ojejku, jak bym się bał!


Tak. Nic bardziej mylnego. Teraz tortury na jego osobie były dla niego niemalże spełnieniem marzeniem. Byleby ten wariat zostawił Wandę w spokoju.


(...)
19.


Dłonie Leny, bądź teraz Antonii, drżały coraz bardziej, kiedy dochodzi do bram Alei Szucha, na której miała się w pierwszy dzień pracy stawić. Ulica, gdzie mieści się siedziba gestapo jest jeszcze szara - na zegarze nie wybiła jeszcze godzina piąta trzydzieści i tylko wściekła, czerwona barwa swastyk lekko rozjaśniała i nadawała jakiegoś temperamentu otoczeniu.
Czerwone swastyki? Na Łotwę ją rzuciło? Choć i tam nie była to wściekła czerwień, a raczej bordo.
Albo to takie specjalne fancy swastyki dla gestapo, co mają światełka LED.
W każdym razie – bardzo temperamentne.


Dziewczyna grzebała w torebce, zastanawiając się, czy kenkarta, przepustka nocna i wezwanie do pracy dla Rzeszy starczą, by bez problemu załatwić wszystko z jakimś Niemcem i rozpocząć swoją pracę.
Dziwił, a jednocześnie wcale nie wstrząsnał nią fakt, że nawet o tak wczesnej porze wygodni Niemcy przesiadują i pilnują porządku w okupowanym przez siebie mieście, lecz z drugiej strony, czegoż oni nie zrobią dla dobra swego wspaniałego narodu?
Mujborze, jakie to zdumiewające i niespotykane, że strażnicy pilnują więzienia dzień i noc!


Coraz bardziej spanikowana podeszła do szlabanu, którego to pilnowało dwóch chudych, wyglądających niemalże identycznie żandarmów i lekko zastresowana podała jednemu swój dowód tożsamości.
- Antonia Wagner... - przeczytał głośno ten ciut wyższy mundurowiec, po czym zwrócił się do Leny po niemiecku. - Co panią tu sprowadza? - spytał, jakby nie widział jej stroju i wcale niczego się nie domyślał.
- Ja...ja dostałam wezwanie trzy tygodnie temu.
I dopiero teraz się zjawiasz???


- kotroler albo był jeszcze chłopakiem, albo na takiego wyglądał. - Nie pamięta mnie pan? - uśmiechnęła się lekko zalotnie, po czym rozpoczęła ponowne grzebanie w tym kobiecym przedmiocie (Jezujezujezu…), co okazało się zbędne - Niemiec uniosł szlaban, po czym oddał jej papiery, niepewien czy przed strażniczką winien jest wykonać wiadome pozdrowienie.
Myślę, że strażnicy na bramie mieli dokładnie opanowane, kogo i w jaki sposób pozdrawiać.


Sajkowska szybko przeszła przez uniesiony kawał plastiku (!!!), zdziwiona jego zachowaniem.
No ale czego można się spodziewać po plastikach.


Krawiec i Janek przecież jej mówili, że oni zawsze są bardzo ostrożni. Jeśli albowiem wpuściliby niewłaściwą osobę, która doprowadziłaby do niechcianych zdarzeń, od razu podejrzewani są o zdradę Rzeszy, a co za tym idzie - grozi im kara śmierci. Z resztą, czy jak wychodziła z getta nie było inaczej? Nawet w maleńkiej torebeczce, w którą wzięła trochę bez potrzeby szukali czegoś, co mogłoby się tam znaleźć.
Znaczy… eee… ona wyszła z tego getta jakoś tak… oficjalnie?
Miała ze sobą to:


Zaraz, zaraz...czy ona przypadkiem nie wstąpiła do kolejnego piekła i ośrodka stworzonego do tortur i morderstw?
Ojej, teraz się zorientowałaś?


***
Wanda rozmawia z Sally, obawiając się, czy Lena da sobie radę jako strażniczka na Pawiaku.


- Ale wiesz, ona jest taka krucha, delikatna...
- No to tam się wzmocni. Będzie musiała trochę poudawać, trochę powrzeszczeć na te więźniarki.
Potem będzie do nich mrugać i mówić “Pssst, ja tylko udawałam!”


- blondyna nie rozumiała czemu Ryszkowska dostaje takich spazmów. Zawsze wszystkim mówiła, żeby nie byli ciapami i nad nikim się nie rozczulała.
- Dobra, są jeszcze jacyś klienci? - brunetka spojrzała na zegarek wiszący na ścianie, na którym wybiła godzina dziesiąta. - Wszystkie panie oficerowe pokupowały chlebki dla mężusiów…
Raczej służące pań oficerowych.


- Ej, ty, uważaj sobie!- zaśmiała się Niemka, po czym rzuciła leżącą na ladzie torebką w współpracownicę.
- Sama go nie cierpisz. - Wanda wzruszyła ramionami, odklejając z twarzy kawałek folii.
Folii, oczywiście. Przecież wiadomo, że już od czasów króla Piasta pieczywo pakuje się w foliowe zrywki.
Reklamówki, plastikowe szlabany, a teraz folia…


I właśnie wtedy dzwonek, który powiadamiał pracowników o przybyłym kliencie zadzwonił,
O, mieli takie ustrojstwo jak w Żabce?
Raczej jego przodka, dzwonek trącany otwieranymi drzwiami.
Nie przesadzaj, Babatunde, to byłoby zbyt staroświeckie.


a do środka wszedł smukły brunet w białej koszuli i marynarce.
I wziął plastikowy koszyk ze stosiku na progu.


- Dzień dobry. - uśmiechnął się, na co usłyszał odpowiedź blondynki, która, obawiając się o to, czy zdoła porozumieć się z chłopakiem po polsku, zaprosiła do stania przy kasie [fiskalnej, rzecz jasna] Wandę.
- Co dla pana? - zdziwiona Ryszkowska podeszła do lady. Pewnie facet miał jakąś ważną uroczystość, jeśli postanowił zainwestować w świeży, prawdziwy chleb, coś słodkiego zamiast papierowe, bezsmakowe coś na śniadanie.
Pewnie jeszcze napchane polepszaczami i konserwantami.
Przede wszystkim trocinami.


- Chleb poproszę. - powiedział, a kobieta schyliła się, by podać mu pożądany produkt.
...nie pytając nawet o kartki, gdzież będzie takiemu przystojniakowi zawracać nimi głowę.


- Jakaś okazja? - uśmiechnęła się, szczęśliwa, że ze względu na jej anioła - pracodawczynię nie musi męczyć się i cieszyć jak głupia ze zwyczajnego, białego wypieku.
“Białe wypieki” w czasie wojny to nawet dla Niemców były trudno dostępne, Polacy jedli ciemny, ciężki, gliniasty chleb kartkowy. (Haha, może o to chodzi z “papierowymi wypiekami”...)


- A, chciałem dla narzeczonej. - podrapał się po głowie, kiedy brunetka położyła na ladzie to, czego chciał.
W południe w miejskiej dżungli młode samce wyruszają zdobyć żer dla swych samic...


- Ostatnio ma jakieś problemy z żołądkiem, myślę, że się ucieszy. Z resztą, ona sama skądś skombinowała dla mnie pączki…
Wojna wojną, ale żeby nie było pączków? Albo czekolady? Niemożliwe!


(...)


20.


Dowodzącą damskim oddziałem, tak zwaną Serbią okazała się być Graba - o dziwo, niewysoka, rudowłosa, nie taka stara Niemka, której nawykiem było kręcenie pejczem w dłoni. Miła dla współpracowników, ale sama nazywająca się postrachem więźniarek.
- Nie musisz robić dużo. Wystarczy, że wyczytasz parę nazwisk i kierujesz więźniarki na wóz. Dasz radę. - tłumaczyła Lenie, jak ma uporać się z tak zwanym transportem, po czym wcisnęła jej do rąk tabliczkę z paroma nazwiskami. - A gdyby któraś stawiała opór, po prostu jej wpieprz. Albo zawołaj kogoś, to ci pomoże.
Blondynka pokiwała głową, na znak, że rozumie każde słowo swej szefowej, co nie mijało się z prawdą. Och, może rzeczywiście lepiej było zjeść swoją ulubioną potrawę raz w życiu, a częściej odwiedzać Niemiecką Rzeszę?
Co…? A, tę wspominaną na początku lazanię, która tak jej posmakowała we Włoszech.


- No to zaraz je czeka świetna wycieczka. - skomentowała z uśmiechem od ucha do ucha, rudowłosa.
- Na Szucha? - zapytała Sajkowska, na co tamta z dziwną agresją i pasją pokręciła głową.
- Jeszcze lepiej. Do Oświęcimia.
Niemka powiedziałaby raczej “do Auschwitz”.


Nie czekała na odpowiedź swej nowej koleżanki, a z taką samą radością i prędkością, na jaką pozwalały jej wysokie obcasy, odeszła, nie pozostawiając Lenie nic jak pójście do konkretnych cel i wywołanie więźniarek.
Och, ciekawe co zrobiłaby gdyby zdawała sobie sprawę, że w takim samym miejscu miała jeszcze tak niedawno wylądować jej Antonia. Raz, kiedy kończyło jej się zatrudnienie w getcie i cudem w ciągu kilku godzin załatwiła nowe, tym samym nie stając się bezużytecznym śmieciem. Drugi, kiedy odmówiła swemu nowemu szefowi pewnych czynności na zapleczu wytwórni futer. I później, kiedy powstanie w getcie zbliżało się i Niemcy pomniejszali dzielnicę, tak jakby trochę obawiali się Żydów.
Aaaaha, Niemcy wiedzieli, że powstanie ma wybuchnąć…? No mówiłam, w tym opku co krok to prorok.
Czytali o tym w podręcznikach historii. Tych przedwojennych, w których była też mowa o Katyniu.


Lena wywołuje więźniarkę z celi.
(...)
Ciekawe ile miała lat. Piętnaście? Szesnaście? Właśnie dlatego szła tam, gdzie szła. Na co gestapo taka gówniara, najpewniej z Szarych Szeregów, smarująca mury?
- Wychodzę? - zapytała tamta drobnej blondynki [drobną blondynkę], która słabo pokręciła głową. Pewnie kolejne przesłuchanie. Tyle się nasłuchała historii innych więźniarek, które zapewniały, że akcje w Małym Sabotażu to małe przewinienie i na pewno będzie im szkoda miejsca na tak małą szkodliwość. Przecież tutaj są o wiele gorsze więźniarki. Dlaczego miałaby zajmować ich miejsce?
Jezujezu nieczyt.




(...)
***
Wiktoria Rudnicka dopiero teraz zaczęła żałować swych antyniemieckich czynów. Na początku wcale nie zraziła jej ta cała Serbia, lecz dopiero po jakimś czasie, którego rachubę straciła, zaczęła rozumieć, że to nie przypadek, że brzmiało to niemalże identycznie jak "Syberia."
Nie tylko Celina nie uważała na geografii.
A Szwecja brzmi jak Szwajcaria. O Austrii i Australii lepiej nie wspominać…


W celach było również bardzo zimno, a świata i perspektywy przyszłości nie przesłaniał wysoki śnieg, a ciemność. Nadzieję i chęci do życia zagłuszały również wrzaski z przesłuchań i płacz osób, które błagały o jakąkolwiek litość.
...kiedy Rainer opowiadał im ze szczegółami o swoim pożyciu małżeńskim.


Jej przełożony miał rację absolutną, mówiąc, że oni nie mają żadnych uczuć. Nie widzą nic złego nawet w zamknięciu kobiety w zaawansowanej ciąży i wożenia jej dzień w dzień do gmachu gestapo.
Ona dostała w twarz jedynie raz. Co prawda, jeszcze jakiś mundurowiec postraszył ją gwałtem, a szef całego przedstawienia obiecał, że ją wypuści jeśli powie mu wszystko, co tylko wie. Chyba zdenerwował się, kiedy powiedziała spokojnie, że przecież on dzięki swoim konfidentom ma więcej informacji, niż ona sama.
A Niemca wtedy zatkało i zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Dobra jest - mruknął, gdy strażnicy ją wyprowadzili.


Przecież była jedynie zwykłą łączniczką, która pomagała jednemu porucznikowi w likwidacji wcześniej wspomnianych.
Łączniczki, jak sama nazwa wskazuje, zapewniały łączność, a nie asystowały przy egzekucjach.


A jej partner, zwykle podczas pracy milczał, mówił jedynie to, co musiała wiedzieć. Teraz wiedziała już dlaczego…
Wszystko przez RODO!


Mogła spokojnie zastanawiać się, jaki jest powód płaczu prowadzącej jej z przesłuchania strażniczki, która jeszcze niedawno pałką pchała ludzi na wóz, który miał ich zawieźć do bydlęcych wagonów, a z nich, do obozu koncentracyjnego.(...)
Ona nawet nie płakała, a zanosiła się tym swoim rykiem, szlochała, dusiła się łzami,
Ech, Krawiec, ty to umiesz dobrać odpowiednich ludzi do każdej roboty…


a Ruda zaciskała usta, by tylko nie rzucić jakimś niemiłym komentarzem, który mógłby jej zaszkodzić.
Doceniamy bohaterskie powstrzymanie się od Ciętej Riposty.


(...)
Niemka szarpnęła jej ramię, po czym, zapłakana, zaczęła krzyczeć swoim lekko piskliwym, ale też niskim głosem:
Niski i jednocześnie piskliwy? Niedasie.


- Szybciej, się do cholery nie da!? Jak żółw się wleczesz!
Po tych słowach otarła z policzków łzy i próbowała przybrać minę bezwzględnej, sukowatej strażniczki, co niezbyt dobrze wychodziło jej z czerwoną, nawet miłą w wyrazie, twarzą.
- Tutaj jest twoja cela? - zapytała ciszej, na co czarnowłosa, wysoka więźniarka pokiwała głową, a ona sama zaczęła znów męczyć się z kluczem, a kiedy wojna z nim dobiegła końca, otworzyła Wiktorii drzwi i zaczęła grzebać w kieszeniach spódnicy. - Tylko nikomu nic nie mów...
Po tych słowach wcisnęła do szorstkich dłoni dziewczyny kawałek chleba i szybko trzasnęła wielkimi wrotami. Jeśli ma być po części potworem, niech chociaż z drugiej strony okaże się kimś dobrym...


21.


Lena i Celina kłócą się – Celina ma za złe, że Lena na Pawiaku nie próbuje skontaktować się z jej uwięzionym Michałem, Lena próbuje tłumaczyć, że pracuje tylko na oddziale kobiecym, Wanda chce załagodzić sytuację.


(...)


Oddech w płucach blondynki przyspieszył, by za chwilę całkowicie się zatrzymać i doprowadzić do chwilowego astygmatyzmu.
Do czego?
Astygmatyzmu, no przecież jak wstrzymasz oddech, to ci się oczy nadymają i wzrok pogarsza, no nie wiedziałeś tego, czy jak?


Tak, tak chyba zwała się ta wada wzroku, przy której obraz w oczach ni stąd ni zowąd się rozmazuje, co stwierdzono u jej brata. Miał nawet nosić okulary, ale stwierdził, że nie ma zamiaru wyglądać jak idiota.
Pomijając cały idiotyzm tego kawałka, to jest pierwsza wzmianka o (kanonicznym) bracie Leny, po dwudziestu rozdziałach.


(...)
***
Lena rozmyśla o swojej pracy.


(...) Rząd ludzi - starych, już po sześćdziesiątce jak i młodych, szalenie młodych osób, które razem, ustawione w rządku, czekają na wywózkę na śmierć. A ona, jako jeden z katów ich pcha. Nic bardziej mylnego (Wcale ich nie pcha! Sami się pchają!) - dla więźniów i większości ludzi jest jedną z tych najokrutniejszych i przyczyniających się do bicia młodych dziewczyn i wysyłania do obozów. Bo właściwie - patrzy i nic nie robi, a to tak, jakby ignorowała, udawała, że to jej nie problem…
Tak, patrzenie i nicnierobienie to okrucieństwo nie do przyjęcia.


Wanda nocuje u Leny; dla dodania otuchy proponuje, by spały razem, po czym ni stąd ni zowąd zaczyna ją całować.
Huh, to się nazywa plot twist.


22.


To nie było muśnięcie, przypadkowe dotknięcie, krótkie spotkanie się ust z ustami. Był to długi, magiczny jak to pocałunki, pocałunek. Taki przyprawiający o przyjemne dreszcze, wytwarzający endorfiny i powodujący szybszy oddech, niż zwykle.
Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obie zdradziły nim swoich ukochanych (Lena nie raczyła odepchnąć Wandy, ani w jakikolwiek inny sposób protestować), i to, że nie puściły się z facetem, a z...samymi sobą. To było coś, co nie mieściło się w ich głowach i prowadziło do patrzenia na siebie z szokiem.
Jakoś drażni mnie używanie słowa “puściły”.
(...)
- A wiesz, że podobno Eugeniusz Bodo też całował facetów?
To jest argument rozstrzygający.


Wanda coś tam jęczała o tym, jak kocha tego aktora, lecz nigdy nie myślała, że aż na tyle będzie chciała się z nim utożsamiać. Przecież to nie było normalne. Może i całkiem przyjemne, ale niewłaściwe. Pełna egoizmu, erotyczna relacja, z której nie wyjdzie nic poza przyjemnością obu stron. Safona, co prawda sądziła, że prawdziwa miłość może powstać tylko między dwoma kobietami, lecz gdyby tak było, skąd wzięłyby się pary, chociażby takie jak ona i Janek?
Może takie pary łączy tylko CHUĆ?


Z resztą, świadome macierzyństwo, feminizm, czy nawet brak wiary w Boga były akceptowane przez nowoczesnych, oczytanych ludzi, lecz związki tych samych płci nadal oni potępiali.
A ten feminizm tu jak diabeł z pudełka…


(...)
***
(...)
24.


Lena, o dziwo nie przeżywała już tak bardzo wywózek do Oświęcimia, przesłuchań, nieustannych wrzasków i nieprzyjemnych widoków i bardziej na nie odporna, zaczęła działać.
Przyzwyczaisz się, mówili, początki są najtrudniejsze.


Nawet jeśli niełatwo było jej ignorować zapach hektolitrów krwi,
A co ci naziści tam robili, że krew płynęła hektolitrami? Wytłaczali z więźniów ostatnią kroplę i wysyłali wszystko na front?
Tak, dla specjalnej brygady Vampiren-SS.  


puszczać mimo uszu wrzaski, które dochodziły nawet z męskiej części Pawiaka, być zmuszoną nie reagować na nieludzkie traktowanie, wściekłą Grabę, i nieposkromionego Pawiakowego gwałciciela.
Znaczy, Rainera?


Wanda mówiła jej, że to ją wzmocni i podniesie próg wrażliwości, bólu, dzięki czemu będzie jej łatwiej.
Twardym trza być, nie mientkim!


Janek zaś nic nie mówił, tylko się krzywił bądź głęboko wzdychał. Jakby chciał zatrzymać jej kruchą, uroczą ale też męczącą wersję, tę kobiecą słabość i te inne cechy, które wypadają dziewczynie.
Znaczy, jak jej te cechy wypadają? Jak zęby albo włosy?


- Pomoże mi pani zanieść to dla tych bydlaków? - zapytał ją polski strażnik, również bawiący się (!!!) w noszenie grypsów i pomaganie więźniom, co jednak wyznaczone miał nie przez jakiegoś majora, dowództwo, a samego siebie, co jednak wychodziło mu dość miernie.
Jassssne. Sam. I co, po godzinach pracy latał po mieście, roznosząc te grypsy do adresatów?
Hobby jak hobby.


Stefan, bo tak zwał się chłopak nie znał chyba słowa dyskrecja. Mając parę wiadomości w kieszeni munduru, od razu zmieniał wyraz twarzy, robił się całkowicie nieswój. Chyba po prostu nie potrafił ukryć strachu, dlatego też, po rozmowie, zapewnianiu Antoni, iż jest Leną i ta praca to jej Podziemne zadanie, przystał on na współpracę
I nawet mu nie zaświtało w głowie, że to może być prowokacja? Ani, zresztą, jej?
Myślenie nie jest mocną stroną bohaterów.


- on gromadzi wszelkie grypsy, potrzeby i inne ważne wiadomości od męskich więźniów, a ona zaś zabiera je od niego i usiłuje coś z nimi zrobić.
Cokolwiek. Na przykład zakręcić papiloty. Albo wypchać nimi poduszkę. Albo wkleić do pamiętniczka.


- A ty co, sam nie umiesz nosić? - warknęła stojąca obok Graba, która uznała blondynkę za swoją najlepszą przyjaciółkę i bratnią duszę, idealną osobę do rozmów o technikach bicia i karania nieposłusznych kobiet.
- No wie pani... - spuścił wzrok na butle wody, naczynia z maleńkimi porcjami wodnistej zupy,


po której właściwie każdy z mieszkańców cel dostawał rozwolnienia i zaczął narzekać na ból brzucha, lecz wciąż jadł tę substancję z prostych dwóch przyczyn - było to jedyne jedzenie, jakie tu serwowali, a poza tym zawsze była szansa, że jakaś część zostaje w żołądku, a nie wypływa w nieprzyjemnej postaci. - Ja nie wiem czy sam sobie poradzę, tego jest dużo...
Gdyby wzrok mógł zabijać, Stefan leżałby teraz martwy, w mokrym od wody i niewiele bardziej gęstej masie, przez ten, którym obdarzyła go Niemka.
CZY KTOŚ ROZUMIE TO ZDANIE?


- Tak? To weź sobie jakiś więźniów do pomocy. A nie kobiety wykorzystujesz. Nie macie w tej swojej polskiej kulturze żadnych podstawowych zasad? - fuknęła kobieta, po czym, najprawdopodobniej z nawyku, zakręciła pejczem w ręku.
Oboje - i Sajkowska, i jej towarzysz spojrzeli na siebie z porozumiewawczą rozpaczą, której zapewne on też nie potrafił jakoś zamaskować.
- No co robisz takie miny? - owszem, nie potrafił, co na szczęście rudowłosa odebrała w ten sposób. - Antonia, chodź. Pokażę ci coś... - po tych słowach, o dziwo nawet nie spojrzała na zawiedzionych sytuacją, a niczym królowa Pawiaka, Życia i Śmierci (przynajmniej trochę dosłownie) z trupią czaszką zamiast berła na głowie,
Aż boję się myśleć, gdzie w takim razie nosiła koronę.
Właśnie wyobraziłem sobie poczet władców Polski Matejki, gdzie wszyscy mają berła na
głowie.


odeszła, pewna, że jej dama dworu w podskokach do niej przybędzie, za to niżej urodzony (również dosłownie) dworzanin, wykona natychmiast jej rozkaz. No, może nie była od razu Królową, przecież wyżej od niej postawieni byli gestapowcy. Można więc uznać ją za...hm, księżniczkę?
A może by tak przestać pleść dyrdymały?


Pionki w jej Pałacu, zanim zrobiły wszystko, co winni uczynić wobec swej władczyni, spojrzały na siebie z bezradnością. Bardzo krótko, albowiem Lena z kieszeni spódnicy prędko, lecz z wahaniem wyjęła maleńki papierek i wcisnęła go w dłonie Stefana.
- Zanieś to do celi numer dziesięć. Tylko nie zgub ani nie daj się przyłapać, błagam. - szeptała cicho, usiłując przybrać jak najgroźniejszy wyraz twarzy, by cała sytuacja wyglądała tak, jakby na strażnika krzyczała. - Co ty sobie wyobrażasz, co!? - wrzasnęła po niemiecku, by jeszcze bardziej uwiarygodnić ową sytuację, po czym szybkim krokiem podeszła do Graby i nazwała go przy niej głupim gnojem.
A to mu dosrała!


***
Cóż nowego działo się w celi numer dwadzieścia? Ciężko o opis, próbę dłuższego opowiadania tych (z resztą nijakich) wydarzeń, albowiem nie działo się prawie nic. Bronek, Michał i Władek zaprzestali rozmów, nie wiedzieli już nawet o czym mogą mówić. Jedli, spali, chodzili na przesłuchania, gdzie wciąż padały identyczne prośby i groźby, które ruszały jedynie Woyciechowskiego. Nawet ich nie bili, najwidoczniej szukając lepszego haczyka niż najokrutniejsze fizyczne tortury.
Co prawda starzy gestapowscy wyjadacze kręcili nosami na te nowomodne psychologiczne wymysły w miejsce pejcza i kopniaków, ale Ordnung muss sein, komendant chyba wie, co robi...


A może ta monotomia i na pewien sposób, dla ich ciał lepszy, stosowane wobec Konarskich były próbą psychicznego wykończenia? Nie mieli pojęcia.
Na pewno jest to próba psychicznego wykończenia czytelników.


(...) myślenie przerwał mu strażnik, który drżącymi dłońmi pchnął drzwi celi i stanął naprzeciw mężczyznom, tak jakby to on był więźniem, a oni na przykład, wściekłymi śledczymi.
- Melduję celę... - najstarszy monotonnym tonem zaczął recytować formułkę, którą witało się strażnika.
- Weźcie jedzenie. - wydał po polsku polecenie, po czym porozumiewawczo zapukał w naczynie, w którym trzymał ten jedzeniopodobny twór. Mimo, iż był jedną z najobrzydliwszych rzeczy, jakie w życiu wszyscy troje jedli, żywili się nią jedynie z nudów.
Byli ponad tak przyziemne odczucia jak głód.


W tej pustce, otchłanii nicości nawet wydobywanie pseudozupy z naczynia było ciekawym zajęciem.
- Dzięki. - uśmiechnął się teraz Władek, po czym podszedł do strażnika, który zdawał się być albo tak przejęty, albo wystraszony zadaniem, jakim jest dostarczenie grypsu, jakby zaraz miał narobić w gacie.
Prędko wcisnął do rąk bruneta maleńką karteczkę i szczęśliwy z pozbycia się obciążającej go rzeczy, głęboko westchnął i opuścił celę, wcześniej rzecz jasna, dokładnie zamykając drzwi.
Ale zaraz! To ten gryps od Leny? Przecież miał go dostarczyć do celi nr 10, a tu jest 20!
Ups.
(...)
Michał, rzecz jasna, pomógł bratu - nie wziął z jego rąk obiadu, a wyjął z jego dwóch palców gryps i zaczął go czytać, a parę słów napisanych na maleńkiej karteczce szalenie mu się spodobała. Można powiedzieć, że wytworzyła w jego mózgu endorfiny, mimo, iż brat blondyna sądził, że narząd do myślenia chłopaka znajdował się w innym, wiadomym miejscu.
- O Boże... - może jednak była nadzieja, że ma najważniejszą część układu nerwowego w odpowiednim miejscu? No chyba, że na karteczce był jakiś niecenzuralny obrazek, lub słowa na niej napisane go podnieciły. Zatkał otwarte usta rękoma i chyba od dłuższego czasu po raz pierwszy, naprawdę się ucieszył.
Czyżby Celina wysłała mu w ten sposób swoje nagie zdjęcie?


Mówimy STOP tym torturom i w tym miejscu kończymy analizę, choć opko ma jeszcze parę rozdziałów, a nasz headcanon wygląda tak:


Z komfortowej celi pozdrawiają Analizatorzy, udający się niniejszym na zasłużone wakacje na koszt państwa. Będziemy się nudzić aż miło i do zobaczenia we wrześniu!

(a Maskotek rozlewa zupkę z kotła w plastikowe pojemniki)