czwartek, 27 marca 2014

255. Diaboł w hotelu, czyli samochwała w kącie stała (WOC, cz.2)

Drodzy czytelnicy! Zapraszamy na drugą część przygód blondynki w kraju napaleńców. BoChaterka ani na chwilę nie pozwoli nam zapomnieć, że jest piękna, seksowna i godna pożądania, poznamy Oskara bardziej, niż byśmy chcieli, zwiedzimy kilka hoteli i hipsterskich knajp, a także spotkamy się z przyczajonym Tygrysem. Indżojcie!


(przy okazji, pozdrawiam wszystkich, którzy byli na naszym panelu na Pyrkonie, a tych, którzy nie byli zachęcam do obejrzenia nagrania na fanpejdżu. :)
Oraz bardzo żałuję, że nie ośmieliłam się zagadać do Anny Kańtoch…*fstydzi siem*)


Analizują: Jasza, Dzidka, Gabrielle, Babatunde Wolaka i Kura.


Ilona Felicjańska: Wszystkie odcienie czerni
Wydawnictwo:
Akurat, Styczeń 2013



Jak pamiętamy, boCHaterka pracuje w wydawnictwie. W związku z tym…


Większość pisarzy próbuje mnie przelecieć.
A co tam pisarze!
I tokarze, i ślusarze,
tramwajarze, reżyserzy,
i cyrkowcy, pułk żołnierzy,
listonosze, hydraulicy,
że ich chyba nikt nie zliczy...
Wszyscy marzą o twej piczy.


drugi merdał wręcz ogonem, niby wygłodniały pies.




Przynajmniej w myślach.
Zieeeew.
W marzeniach. Bohaterki…
Each night, Anna has over 200 men in her bed. Sorry, I said bed? 200 men in her mind...



Jestem pewna, że część ma potem jakieś ciekawe fantazje.
To tłumaczy dlaczego coraz częściej piszą horrory.


Imponuje mi to. Potwierdza moją atrakcyjność seksualną. Lubię to czuć. Wciąż żyję. Wciąż,
mimo dwójki dzieci i trzydziestki piątki na karku, jestem obiektem pożądania.
Naprawdę zadziwiające fantazje ma nasza boChaterka.
Bo po trzydziestce i z dwójką dzieci, to już matrona stateczna a niechutliwa, po ciążach roztyta, resztki dawnej urody skrywająca pod nieprzejrzystą woalką, ot, co!
Etam, do 35. roku życia to jeszcze by ją zapisali do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej.


A oni? Są tacy sławni, znani, lubiani, a gdy stajemy oko w oko, nagle stają się zwykłymi prostymi samcami [a ona woli niezwykle pokrzywionych], którzy chcieliby wejść we mnie i w ciągu pięciu minut [zdać sobie sprawę, że lepiej wiać, gdzie pieprz rośnie] udowodnić sobie, że jeszcze potrafią zrobić coś szybko i na temat.
Szybko i na temat, to pożyczka w SKOK-u. W sumie, nawet pasuje - taki SKOK w bok.


Żaden nie nazywa się jednak Dżerzi, Charles czy Henry. Nie robią numerów z taksówkami, nie wymyślają kłamliwych historii. Nie mają wyobraźni. Tym, co łączy ich z geniuszami, jest tylko to, że między nogami mają mniej więcej to samo.
Geniusze zazwyczaj wyróżniają się tym, co mają między uszami, a nie między nogami… no ale to może jakiś inny gatunek geniusza.
Raczej genitaliusza.


Tak to już jest. Gromada erotomanów, całkowicie bezpiecznych, którym zależy znacznie bardziej na top dziesięć niż na moim tyłku. Ze sflaczałymi mięśniami, pośladkami spłaszczonymi od siedzenia przy komputerach, wątrobami przeżartymi przez alkohol, popsutymi zębami i papierosowymi oddechami. Co mogli zrobić z tym arsenałem poza wstydliwą ucieczką?
Ich członki dawno już zapomniały, co to prawdziwa wolność, nieskrępowany powiew wiatru na plaży czy dotyk zmrożonej dłoni w lodowatych wodach jeziora o poranku.
Wizja pisarza, który poszedł wykąpać się w jeziorze i znalazł dryfujące zwłoki jest bardzo wyraźna.
Zaczepił członkiem o zimną dłoń denata. Brr...
Castle?
Jesteś lepsza ode mnie. Ja wyobraziłam sobie członek powiewający na wietrze.



Kiedy ostatni raz robił to pan w wodzie? Co, proszę? Nigdy?! No tak.
A to jest jakiś obowiązek robienia tego w wodzie?
Ciało zanurzone w wodzie zyskuje na urodzie.


Coraz częściej przychodzą [dokąd?] celebryci. Serialowi aktorzy, serialowe aktorki, modelki, bokserzy i bokserki [oraz bokserzy w bokserkach i z bokserami na smyczy], piłkarze, siatkarze, trenerzy, menedżerowie, piosenkarze, komicy.
I też marzą o jej picy?


Ci z seksem nie mają problemu. Gorzej z pisaniem.
Zwłaszcza bokserzy mają problem z pisaniem. W tych rękawicach...
Najgorzej mają celebryci, którzy mają problem i z seksem, i z pisaniem.


No, ale co zrobić. Wszyscy teraz piszą książki. Uważają, że mają coś ważnego do powiedzenia, albo chcą w prosty sposób zarobić kasę.
Obawiam się, że to jest Element Komiczny.
"Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” - Mt 7,5


Dajcie mi ducha [może od razu rząd dusz?], a zarobimy razem.
Dużo zarobimy.
Na duchu?
Cóż, duch (łac. spiritus) bywa towarem dość dochodowym.


Jest wigilia naszego pierwszego razu. Mojego i Oskara. Jutro to się stanie, ale ja jeszcze o tym nie wiem. Chodzę po redakcji naładowana jak bomba. Wystarczy mały impuls i eksploduję.
No dalej! Na co czekasz?


Myślę o Oskarze od tygodnia. Codziennie obracam w palcach wizytówkę.
A w myślach obraca obrazy.
Wymiętą, zniszczoną, jakby miała dziesięć lat.



Dzień po tym pierwszym naszym spotkaniu na przyjęciu wpisuję jego nazwisko w wyszukiwarkę.
Oskar Korda.
Ładne imię i ładne nazwisko. Dobrze by brzmiało w radiu. Dobrze by wyglądało na okładce książki. Ale to nie jest nazwisko pisarza. Nie ma nic wspólnego ze sztuką słowa.
No jak nie, jak tak?
Imię - 50% sukcesu, nazwisko - drugie 50%.


Korda kojarzy się Google z jakimś amerykańskim sportowcem, hotelarzem z Malibu i zdjęciami greckiego piosenkarza.
Bo polskiego piosenkarza Wojciecha Kordy głupi gugiel nie zna i wcale nie wyświetla go na drugiej pozycji.
Natomiast w grafice - sam Che Guevara. Tyz pikny.
Przez jeszcze innego Kordę w końcu sfotografowany.
Wniosek: mamy innego gugla niż aŁtorka.


Otwieram zdjęcie. Szeroko uśmiechnięty, jowialny mężczyzna z krzaczastymi brwiami nie jest Oskarem. Żaden z nich nie jest.
Comandante też nie? A już myślałam...


Dopiero pod koniec strony natrafiam na wpisy o przedsiębiorcy Oskarze Kordzie, którego firma wygrywa rządowe zamówienia, walczy o kontrakt w Australii, konsultuje restrukturyzację  jakiegoś banku. Oskar Korda nie jest osobą anonimową. Ale też niespecjalnie znaną. Nazwisko wrzucane jest do serwisów informacyjnych oszczędnie, jakby celowo nie chciano nim epatować.
Internety chyba trochę nie tak działają.
Może to jakieś odwrotne pozycjonowanie, czy cuś…?


– Tak?
Co ja robię? Co ja najlepszego wyprawiam? I na dodatek zupełnie nie wiem, co powiedzieć.
– Słucham?
Cholera. Jak zacząć. Powiedzieć coś o pałacyku, przyjęciu, skarpie, jego dłoniach, feromonach, wilgotnej piczce drażnionej przez bawełnę, o tym czymś, co czuję? Konieczności i potrzebie? Przyciąganiu i przeznaczeniu? A może o tym, że poraziła mnie jakaś cholerna radziecka broń biologiczna?
Bądź sobą, wywal to z siebie - te feromony, piczki, mętne pseudomądrości i inne takie. Zachwycisz faceta jak nic.


– To ja – mówię w końcu. Aż tyle i tylko tyle. – Przepraszam, nie wiem, co powiedzieć.
– Nie szkodzi.
Przecież nie o rozmowę nam chodzi, to jasne.


Niemal widzę, jak się uśmiecha.
– Nie powinnam dzwonić.
– Dlaczego?
– Mam męża, dzieci…
...jestem cnotliwą matroną i nie w głowie mi bzykanko! Zrozumiałeś, napalony samcze?!


– Mimo to cieszę się, że dzwonisz – mówi taktownie, ostrożnie.
To co zaraz powiem, też zabrzmi głupio, ale czuję, że muszę to z siebie wyrzucić. Taka ostatnia próba obrony przed tym, co nieuchronne.
– Nie zrobisz nam krzywdy, prawda? Nie skrzywdzisz mnie?
Jestem taka mała, bezbronna, tak bardzo się boję...


Spotykamy się przy budynku banku.
Na Świętokrzyskiej jest straszliwy korek. Kierowcy rozmawiają przez telefon, przeklinają, naciskają na klaksony, dłubią w nosie (dlaczego samotni mężczyźni w samochodach dłubią w nosie?), przecierają spocone czoła. Nikt się nie kocha, nikt nie czyta książek.
Nikt nie kocha się na Świętokrzyskiej. Co za maniery. Zupełnie nie umieją się zachować
Tak, szybkie czytanko Prousta na światłach daje poczucie wolności.
Bolesława Prousta.


Nikt nie wyobraża sobie, że za parę miesięcy cała ta przeklęta ulica zostanie rozpierdzielona przez Turków przy budowie metra.
Tylko ona jedna nosi w sobie wiedzę o drążeniu drugiej linii metra.


Nikt nie wie, że staną tu wielkie dźwigi i wiertła, a cała Warszawa utonie w korkach.
Dziwne, pominąwszy chaos kilku pierwszych dni, nie widzę specjalnej różnicy w korkach sprzed “rozpierdzielenia” i po.
(Oraz jest to chyba jedyna okazja, którą przepuściła aŁtorka - nic nie napisala na temat Turków i ich wierteł, aż dziwne.)
Zapomniała.


Żaden z nich nie domyśla się, że prace podziemne uwolnią potwora, przez którego zostanie zamknięty tunel na Wisłostradzie i mieszkańców będzie czekać komunikacyjna gehenna.
Jak wyżej. No dobra, tu zamieszanie trwało nieco dłużej, dopóki nie wyznaczyli stałego objazdu bulwarem.


Czy ja też uwalniam potwora?
Tak, z rozporków.


Oskar parkuje samochód koło wejścia do nocnego klubu. Nie znam się na markach, ale to jakieś ekskluzywne auto, skrzyżowanie limuzyny z roadsterem.
Przód roadstera, tył limuzyny, wyklepane by wujek Gromiłło.
Do krzyżowania gatunków doszło na skrzyżowaniu. Tak się sczepiły karoseriami, że  zostawiono jak jest.


Oskar ma na sobie drogi garnitur, który świetnie leży.
Do czasu, póki Oskar stoi.


W ciemnych okularach wygląda jak gwiazdor.
Albo jak członek (przepraszam) obstawy prezydenckiej. Przyjrzyj się, czy nie ma takiej tyci słuchaweczki w uchu.



– To tu – mówi w końcu, zatrzymując się przy dziwacznym, komunistycznym budynku, przypominającym jakiś dom kultury czy dyskusyjny klub filmowy. Wejście jest po kładce, pięć schodków, na zewnątrz stoliki opanowane przez młodzież, obok skarpa, z prawej strony nasyp kolejowy. Pociąg z Brześcia czy Lublina powoli turkocze po torach. W środku [w środku tego pociągu?] kelnerzy z dredami, w czarnych koszulkach, uśmiechnięci, białe zęby, wyluzowani, elokwentni.



Przybijają piątki z Oskarem, mówią do niego po imieniu, poklepują, ściskają wylewnie, w końcu wskazują miejsce w rogu sali. Obdrapany stolik i młoda kobieta na lekkim haju tańcząca nieskoordynowanie do wariacji Stańki przywodzi mi na myśl postać z Burroughsa, Kerouaca czy Kundery. Potem opada w drgawkach, wije się przy stoliku jak wywłoka, mam wrażenie, że chce zwymiotować na życie, pokłócić się z poprawnym politycznie myśleniem jak Céline czy Roth.
Rzucę tymi nazwiskami, wepchnę je wam przed oczy, żebyście przypadkiem nie zapomnieli, że jestem INTELEKTUALISTKOM!!!oneone!!! I czytam coś więcej, niż Greya!



Robi się przyjemnie, Oskar rozluźnia krawat, zamawia dwie wódki. Przychodzą na tacy trzymanej przez zgrabną kelnerkę. Nosi koszulkę z napisem: LUBIĘ DOMINOWAĆ. Czy ja lubię dominować? Wódka jest zimna, kieliszki pokrywa szron.
A dziadek maszynisty miał na imię Teodor.



– Napijemy się?
Boże, tak dawno nie piłam wódki z kieliszka.
Zazwyczaj pijesz z gwinta?
Ze szklanki.


[opis posiłku i rozmyślania boCHaterki - ciach!]


Znów pijemy wódkę, Oskar pali papierosa, ja udaję, że nie mam ochoty. Kolejna wódka. Jestem trochę podchmielona i w sumie dobrze mi z tym. Zdradzenie męża na trzeźwo grozi znacznie większymi wyrzutami sumienia. Tak można wszystko zwalić na alkohol. Upiłam się i jakoś tak wyszło.
I aż nie zauważyła, że to nie jej mąż, ojciec dwojga dziatek.
Och, Ziutek, naprawdę nie ma kiepskich kochanków, tylko wódki czasem brak.



Ciągnie mnie na parkiet. Tańczymy.
Ferajna tańczy i ja tańczę.


Amy Winehouse przewraca mi w głowie, Adele przepływa gdzieś obok, Bono, U2, jęki Jane Birkin, INXS, Metallica, Madonna, Jane’s Addiction, Nirvana, trąbka Milesa Davisa, nieśmiertelna Doris Day, Ella Fitzgerald. W końcu coś strasznego i mocnego. Drażniące, ostre, przejmujące dźwięki wdzierają się pod skórę.
Ktoś zaczął pocierać styropianem o szybę.
I pilnikiem o ząb *wzdryga się*
Nie, to początek “Wollt Ihr Das Bett In Flammen Sehen?”


Wokół nas tańczy wiele par. Wszystkie ocierają się o siebie, kuszą, prowokują. Wtulam się
w jego ramiona i czuję, jak twardnieje na dole.
Zwapnienie kolan.


Nie odsuwam się. Przylegam mocniej, dając znak, że nie mam nic przeciwko jego twardości. Tak, jestem gotowa. Chcę tego. To jest rodzaj testu.
Raczej nie na inteligencję.



Dłoń Oskara przytrzymuje mnie nieco powyżej pośladka.
– Przejdziemy się?
Przy wejściu całuje się namiętnie dwóch facetów. Języki i usta kleją się do siebie niby macki jakichś potworów z filmu o zombi.
Zombie mają macki? Chyba że to jakieś zombie-hentai.
Albo chodzi o te inne potwory z filmu o zombie, które nigdy nie zostają należycie docenione, bo wszyscy widzą tylko zombie.


Odwracam szybko wzrok, żeby ich nie sprowokować.
Z szaconkiem, bo się może skończyć źle.
Bo jeszcze ją zmacają. Tymi mackami.




Zatrzymujemy się i wiem, że teraz to się stanie.
Pocałuje mnie, zacznie pieścić, może od razu pójdziemy na całość. Myślę o takich głupich, prozaicznych rzeczach jak moja sukienka. Co będzie, jeśli zniszczymy ją, uprawiając seks na trawie? Na trawie z pewnością się zniszczy. Zostaną zielone plamy. Trudno będzie to wytłumaczyć jeśli ktoś zobaczy. Paweł czy Alina. A może Kinga? Ona ma głowę do szczegółów.
Zgodzę się na wszystko, odpada tylko seks na trawie.
Może być seks na pryzmie węgla.



Wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma czasu na zastanowienie. I dobrze. Jestem podpita, chętna, rozgrzana.
Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha.


Z moim ciałem dzieje się to, co powinno. Dokładnie jak należy.
Rutyna, jak nic - rutyna.


Nasze języki łączą się niczym dwie kopulujące jaszczurki Dość śmiesznie wyglądają, szamoczą w wężowej grze godowej
Czyli taaaak straaaaasznie gwałtooooownie,


jego dłonie pieszczą moje piersi, ściągają gorączkowo bieliznę. Bada mnie palcami, muska po waginie, natrafia na zgrubienie łechtaczki,
ONA MA ŁECHTACZKĘ W POCHWIE???


wnika głębiej, a potem – zadowolony z wyniku [to mi się kojarzy ze sceną sprawdzania dziewictwa z “Wyznań gejszy” - ale co mógł sprawdzać u mężatki i matki dwójki dzieci?] [pewnie odczyn pH] – naprowadza moje dłonie na swój pasek i rozporek. Rozpinam go, uwalniam, chwytam dłonią, z trudem opanowując westchnienie zdziwienia i podziwu. Jest naprawdę ogromny.




Alkohol wyrzuca z myśli strach. Zbyt go pożądam, za bardzo chcę mieć go w środku, by się bać.
To brzmi, jakby boCHaterka chciała się po prostu nawalić.
Wódzia dobra, czego tu się bać?
Kaca.


Przymykam oczy, czekając oparta o drzewo, aż założy prezerwatywę. Słyszę, jak wyjmuje ją z kieszeni, rozrywa opakowanie. Czekam. Za chwilę ponownie całuje mnie w szyję i piersi, rozpala na nowo, oplata językiem sutki, drażni pępek, wraca wyżej, do ust. Ujmuje dłonią jedno udo, unosi je, po chwili sięga po drugie i robi z nim to samo. Zawisam nad ziemią, rozkrzyżowana, wulgarnie oczekująca, oparta plecami o drzewo, z nogami rozrzuconymi na boki, przytrzymywanymi przez ramiona obcego mężczyzny.
Usiłuję to sobie wyobrazić. To musiało byc całkiem duże drzewo.


Otwarta, zachęcająca.
Penis wdziera się w moją intymność. Oblewa mnie zimny pot, twarz blednie, szarzeje.
Skąd wiesz, że blednie i szarzeje?


Paweł coraz częściej o mnie zapomina, zaniedbuje. Pal licho kwiaty, wspólne kolacje, drobne prezenty, pieszczoty, muśnięcia. Ale zapomina, że jestem kobietą. Do niedawna tłumaczyłam sobie: dobrze, to przejściowe, namiętność wróci, znów będziemy się kochać i pragnąć. Ale dziś, w tej zdradliwej chwili, wypominam mu to wszystko, żeby siebie usprawiedliwić. Dziś nie chcę być winna. Pożądam mężczyzny i gdyby mój mąż to zauważył, nie byłoby mnie tutaj.
Tak, tak, to oczywiście wszystko jego wina.
Bo z mężem, którego ma się od piętnastu lat, na takie tematy się nie rozmawia. Nie, nie można mu powiedzieć “dlaczego my się ostatnio nie kochamy, coraz trudniej mi bez tego wytrzymać”.
Bo ponieważ dlatego, że Facet Powinien Sam Się Domyślić.


[...]
Przeklinam, stawiam opór, staram się wyrzucić go z siebie. Chwytam płatek jego ucha zębami i zagryzam z całej siły, wiedząc, że im mocniej go zranię, tym bardziej on zrani mnie.
Wydłubie oko za odgryzienie ucha.


Chcę mocniej, szybciej, gwałtowniej. Chcę dzikiego seksu, miłości porywczej i niezwykłej. Chcę, by zerżnął mnie jak nikt dotąd, doprowadził na skraj ostateczności. Pragnę przyjemności niezmierzonej, nieokiełznanej. Żądam czegoś żywiołowego i pierwotnego. Wiję się na nim jak Azja na palu pospieszam, staram się narzucić rytm, nie dbam o pułapki niebezpiecznej prędkości (na terenie zabudowanym obowiązuje ograniczenie 50 km/h) i wtedy czuję, jak nadchodzi fala, jak rośnie na horyzoncie, potężnieje, poraża ogromem i nieuchronnością.
O shit, tsunami w stolicy?
Następnego dnia na Marszałkowskiej znaleziono kilka wielorybów.


Wybuchamy równocześnie. Mdleję niemal, wiszę na nim całkowicie wypalona, zniewolona, szczęśliwa. Niesie mnie dalej, w cień,
Mam rozumieć, że to wszystko NIE działo się w cieniu?!
To nie działo się ani w cieniu, ani w ciemnościach nocy.


przysiada na jakiejś ławeczce, przylega do niej plecami, wzdycha radośnie, rozluźniając zbite, zmęczone mięśnie. Jego głowa zwisa do tyłu i teraz słyszę, że on też dyszy, charczy. Chyba również krzyczał jak ja, jednak nie mogłam tego słyszeć. Eksplozja zagłuszyła wszystko.
Fala uderzeniowa powaliła drzewa i wybiła szyby w oknach w promieniu kilometra.


A jeśli nagle nadejdą bandziory? Jak u Hłaski. Co się stanie, gdy we trzech zaczną się ślinić, a Oskar nie zareaguje? Który następny do raju? Albo co gorsza przybije z nimi piątki i powie: weźcie ją sobie. Ja już skończyłem. Pieskie popołudnie. Tak było w Pieskim popołudniu, albo jakoś podobnie. Może sam będzie z nimi w zmowie? Może po to mnie tu przyprowadził. Przecież nic o nim nie wiem.
Z odmętów chuci narratorka wyłania łebek i razi czytelników swoją erudycją i oczytaniem.



Nikt nie przychodzi. Jesteśmy tylko my, księżyc i płynące rzeką upiory.
Do knajpy ruszyli w popołudniowych godzinach szczytu. Trochę popili, potańczyli. Okej. Ale ile czasu zajęła im pochędóżka, skoro już letnia noc zapadła?
PS. Pozdrawiam pływające po Wiśle upiory! Trzymajcie się, chłopaki!



Poprawiam ubranie, on niepostrzeżenie też jest już ubrany, zapięty.
Myk! I już. Do tego wykąpany i ogolony.



Patrzę pytająco na Oskara. Czy to jeden raz, czy coś więcej? Czy można już o mnie i o nim mówić my Tak. A ślub pojutrze, czy też wciąż jesteśmy dla siebie obcy. Wyczuwa moje rozterki i przyciąga do siebie.
Przyciąga moją głowę do swojego ramienia, opieram ją na nim. Siedzimy i patrzymy w noc. Mam wrażenie, że moglibyśmy tak przesiedzieć do rana. To coś znaczy. Takie siedzenie bez celu, w milczeniu, coś znaczy.
Jakież to opkowe, takie siedzenie w milczeniu.
Siedzenie w milczeniu przeważnie znaczy, że aŁtorka nie ma żadnego pomysłu, co dalej.



Szaleństwo dopiero się zaczyna.
Trzy dni później to on dzwoni. Nie odzywa się, tylko oddycha. Wiem, że to on. Nie muszę się domyślać. Pytam krótko: Gdzie? On krótko odpowiada. Tam.
Idziemy do hotelu przy placu Powstańców, w którym można wynająć pokój na godziny, choć płaci się i tak za całą noc.
W sensie do hotelu Gromada, który raczej nie proponuje usługi podobnej do japońskich hoteli miłości, a skoro płaci się za całą noc, usługa nie różni się od innych.
Idiotko-boCHaterko, na takiej zasadzie działa KAŻDY hotel, nie wyłączając Hyatta i Polonia Palace. Jeżeli płacisz za całą noc, to psa z kulawą nogą nie obejdzie, gdy opuścisz hotel już po kilku godzinach.


Można też mieć abonament lub pokój firmowy.
Można wynająć salę konferencyjną, z taaakim dużym stołem.


Przed wejściem on coś mi tłumaczy, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że to nie jest jego pierwszy raz. Wiele razy bywał już w tym hotelu, pewnie też w innych, z innymi panienkami na telefon. Robił to, a ja jestem jedną z wielu. Kolejnym zaliczeniem.
Byle nie oblać na ustnym.


Wchodzę zaraz za nim i – tak jak mi kazał – idę prosto na półpiętro, nie oglądając się na recepcję. On w tym czasie płaci i bierze klucz.
Jaki fajny plan! Wystarczy tylko zająć czymś recepcjonistę, babkę ukryć za winklem i jazda!


Wbiegamy po schodach wyżej, całujemy się na korytarzu i po chwili jesteśmy już w naszym pokoju. Wielkie łóżko zajmuje niemal całą przestrzeń.
Żeby nikt nie miał wątpliwości, do czego służy pokój hotelowy.


Czuję chwilową panikę. Po tym, co się zdarzyło w parku nad Wisłą, nie wiem, czego on będzie oczekiwał, i nie wiem, czy temu podołam. Boję się, że nie dam rady się otworzyć, wyzwolić i że w ogóle z tej naszej wspólnej przygody może wyjść jedna wielka łóżkowa porażka.
Literacka już wyszła.


Na szczęście tym razem to ja jestem władcą, a wątpliwości szybko mijają. Poddaje mi się. Rozbieram go, układam na łóżku, całuję, zjeżdżając w dół, wciąż zdziwiona, jak jego ciało jest sprężyste i wysportowane. Mimo wieku, mógłby rywalizować z młodymi sportowcami. Penis powoli rośnie od moich niepozornych pieszczot. Wplątuje się we włosy, drażni moją szyję.  
Penis? No penis, penis.
Jak wąż boa długi, cętkowany, kręty…


Nie jest tak piękny jak członek Pawła, ale znacznie większy. Wielkość ma znaczenie.
Poczułam to tamtej nocy nad Wisłą. Wielkość daje przewagę nad pięknem. Waga ciężka, ciężkie ciosy, miłość tłumów oglądających wasze popisy nad tą Wisłą.
Ogrom pożera finezję. Taka jest prawda.
Zupełnie nie wiem, jakim cudem zmieścił się we mnie. I to bez najmniejszych problemów.
Zawsze byłam w środku ciasna, nawet teraz, po urodzeniu Kingi i Karola.
Zupełnie nie wiem, jakim cudem Kinga i Karol zmieścili się w tobie.
No przecież jak włazili, to byli tacy malutcy, że widać ich było dopiero pod mikroskopem. A wyszli… bo ja wiem, może przez ucho?


Trzy dni wcześniej udało mu się bez problemu, ale wtedy było inaczej. Byłam podchmielona i rozbudzona. Dziś to zupełnie co innego.
Czeźwa jak śfynia i ciasna jak brama do nieba.


Jestem terrorystą. Zatruwam swój własny świat. Ofiar będzie dużo.
Na początek wszyscy czytelnicy.


Podciąga mnie do góry i całuje namiętnie. Penis ociera się o mnie na dole, jakby dopraszając się wpuszczenia do raju. Głaszcze moje piersi, ściska je mocno, ugniata dłońmi garncarza lub piekarza.
A bodaj to w sznycel! Faktycznie, piekarz. Dobrze zgadłem na samym początku...
Wyobraziłam sobie penisa o dłoniach piekarza. Lekko przyprószonych mąką...2014-03-27 18.59.07.jpg


Po czym następuje scenka sami-wiecie-jaka, podsumowana słowami:
Upadek i wykluczenie wywołują aplauz uznania.
Cokolwiek miałaś na myśli.
Do takich mundrości żywię odium niechęci.


Przyszły tydzień, popołudnie, lekkie zmęczenie. Znudzenie? Czy pojawia się przesyt, czy nie pochłaniamy tego dania zbyt zachłannie?
BoChaterkę już nudzi tak intensywne życie płciowe, a co my - czytelnicy mamy powiedzieć?


Tym razem wszystko przebiega inaczej. Czuję się zaspokojona i nie ma we mnie namiętności. W nim chyba też nie. Idziemy do hotelu, bo tak trzeba?
Bo jakoś trzeba zabić tę nudę.


Tak nam się wydaje? Coś jest nie tak.
Wchodzę pod prysznic. Woda leje się po moim nagim ciele, a ja ciągle nie mogę się pogodzić z tym tu i teraz.
To podkreślenie, że ciało jest nagie. Pod prysznicem.


Oskar leży już nago na łóżku. Rozebrał się i położył z pilotem w ręku. Włączył program informacyjny. Niesamowite. Ma zaraz uprawiać seks, ale zamiast piosenek czy głupkowatego filmu woli przedtem pooglądać serwis z tsunami w Japonii jako głównym tematem dnia. Elektrownia jądrowa zagraża całemu regionowi, ludzie noszą maski, wielkie bojowe helikoptery wylewają wodę, chłodząc uszkodzone reaktory. Jakaś część świata tonie, przeżywa tragedię, a on leży bezwstydnie.
Zamiast zerwać się, szablę chwycić i na koń siadać! Własnym dmuchaniem reaktory studzić i piersią chronić Japonię przed powodzią.


Jego ciało jest… inne. Takie inne od ciał Pawła, Daniela, innych mężczyzn.
Inne od ciał modeli, bokserów, aktorów. Nagle zdaję sobie sprawę, że jest jedyne w swoim rodzaju. I… tak, wyjątkowe. Chude, można powiedzieć, niedożywione, a przy tym sprężyste i mocne. Jakby wystawione na działanie słońca i mrozu jednocześnie. Zasuszone, podwędzone.
Jak nic, facet przechodził przez Alpy.


Mimo nocy w parku i miłości w hotelu, jeszcze się nie znamy, nie umiemy czytać ciał, poznajemy je nieśmiało, niczym niewidomi. On budzi się szybko, czuję go i boję się spojrzeć.


Całuje mnie w wewnętrzną stronę ud. Delikatnie. Muska jedynie. Potem wtula twarz w moje włosy łonowe. Zamiera na chwilę. Onieśmiela mnie jego oddech. Czyżby mnie obwąchiwał tam, w tym najbardziej intymnym miejscu?
Co może czuć?
Nie, nie mogę… Przypomniało mi się, jak to kiedyś jeszcze w głębokiej podstawówce, jedna koleżanka pocisnęła drugiej: Umyj sobie, bo ci śmierdzi ostrobokiem!



A potem nagle jego język tylko jeden, jedyny raz przetacza się po mojej kobiecości, powolnie, niczym motocykl pokonujący jakąś zapomnianą przełęcz. Easy rider na zakręcie. Jack Nicholson w głupkowatym żółtym hełmie i białej marynarce.
Tylko nie zwierzaj się Oskarowi z tego skojarzenia, bo mu wszystko opadnie…



Ale dość tych seksów, boChaterka wraca do domu, a tam:


Alina patrzy na mnie przenikliwie.
– Późno pani wracasz – mówi z wyraźnym ukraińskim akcentem.
To jakiś slang bazarowy. “Weźmiesz pani tego mięsa i będzie dobrze”. Sorry, ale tego nie da się powiedzieć z akcentem. Nawet z ukraińskim.


Ale nie ma w tym podejrzenia, nie ma przypuszczeń. Tylko lekka nagana.
– Nie można tak tylko pracować. Dzieciom trzeba czas poświęcić.
Poświęcałam. Czternaście lat. Całą młodość. Już są duże.
I starczy. Muszą same nauczyć się życia.
Umieją łyżką do gęby trafić? To won.


Alina chce mi odgrzać obiad. Pieczone piersi kurczaka i kurki. Świeże, sama zbierała. Boję się grzybów. Wciąż słyszę o zatruciach. Co roku ktoś umiera, bo zjadł muchomora. Alina zna się na grzybach. Śmieje się. Muchomora nie sposób pomylić z kurką. Czy mogłaby nas specjalnie otruć?
Jak każda ukraińska służąca, Alina też jest podstępną trucicielką.


Wrzucić słodkiego [?] sromotnika do kurek?
I do tego puree z arszeniku.
I stare koronki.


Jestem piekielnie głodna, ale patrzę w lustro i myślę: powinnam być chudsza. By jeszcze bardziej mu się podobać. Nie chcę umierać. Nie chcę zatruć się sromotnikiem.
I nie możesz się nim zatruć, bo muchomor sromotnikowy to nie jest to samo co sromotnik. Ten pierwszy jest śmiertelnie trujący, ten drugi - zaledwie niejadalny, ale za to lepiej pasuje do pornoopka (nie bez przyczyny jego łacińska nazwa rodzajowa to Phallus).
Potocznie to jednak sromotnik. A może Alina chce w ten sposób zrobić karierę?


– Nie będę jadła.
Jestem młoda! Ja chcę żyć!



Alina jest trochę młodsza ode mnie. Ma około trzydziestki. Nie pamiętam już dokładnie.
Kto by sobie dupę zawracał ile lat ma służąca.


Akcent i praca ją postarzają.
Zwłaszcza akcent wyrył piętno na jej twarzy.
Bo od tych twardych ukraińskich głosek stwardniały jej rysy.


Jest prostą dziewczyną, ale gdyby trochę o siebie zadbała, byłaby całkiem do rzeczy.
Tak czy inaczej, trzeba zaznaczyć, że Alina, choć młodsza, w porównaniu nie ma szans.


Sama ma małe dziecko. Zastanawiam się, z kim je zostawia, gdy przychodzi pilnować naszych.
– Co u Borysa? – pytam.
– Radzi sobie w szkole. Polaki dobre. Nie robią krzywdy, pomagają.
– To miło.
Ach tak. Czy Alina już wymyła podłogę?



Idę na piętro. Dom ma na dole duży salon połączony z kuchnią, pachnącą, duszną od zieleni
oranżerię, pokój wieczorny. Prosta konstrukcja polskiego dworku.
Gdyż nasza szlachecka, dworska tradycja nakazywała gotowanie strawy w kącie salonu.
Może chodziło o dworek zdeklasowanej szlachty zagrodowej, od chłopskiej chaty różniący się głównie obecnością ganku. Wtedy piec w izbie byłby jak najbardziej na miejscu.
W takim dworku jedynie dziedzic charakteryzował się prostotą konstrukcji.


Dla boChaterki ten domek-dworek (dalszy opis - ciach) jest jednak zbyt wypasiony, gdyż...
Do diabła, jestem prosta dziewczyna z małego miasta. Mój ojciec lubi rozwiązywać krzyżówki i oglądać kabarety, a nie strzelać do bażantów, a matka nigdy nie podmywała się w bidecie.
Rzecz jasna, trudno jest znaleźć jakiekolwiek inny przykład okreslający “prostość” matki. Odpada - bo ja wiem? - “moja matka całe życie robi zakupy na bazarku”, “moja matka nie ma matury” czy też “moja matka układa kwiaty w kościele”. Nie. Trzeba wspomnieć o podmywaniu się.
AŁtorka najwyraźniej uważa, że jak głównej bohaterce nie kojarzy się ciągle wszystko z jednym, to powieść nie jest wystarczająco erotyczna.


Drugim hotelem, jaki poznaję, jest Marriott. Prymitywny wieżowiec, stary, ale z klasą.
AŁtorko, mam jedno pytanie. Czy ty w ogóle czytasz to, co piszesz?


Wjeżdżamy na nie wiem które piętro. On otwiera drzwi. Pokój jest ładniejszy niż w hotelu przy placu Powstańców.
No coś takiego :D


Zdecydowanie ładniejszy. Łazienka czystsza i bardziej rozświetlona. Drzwi do niej są uchylone. Światło się świeci. Jednak nie pozwala mi do niej wejść. Wprowadza mnie i tym razem jest zupełnie inaczej. Bierze mnie od razu, w przedsionku. Szamoczemy się przez chwilę. Mam na sobie dżinsową spódnicę, sztywną i dopasowaną. Zadziera ją, rozrywa mi majtki, brutalnie sprawdza dłonią, czy już jestem gotowa, czy może mi to zrobić.
Jasne, przecież już idąc tu zostawiała ślad jak ślimak.


No i jak wziął się za rozrywanie, to trudno było mu przestać:
Słyszę, jak rozrywa opakowanie prezerwatywy.
Taki ot z niego rozrywkowy chłopak.


Opieram się ramionami o ścianę, ze zwieszoną głową, patrzę w podłogę. Puste opakowanie ląduje na ziemi. Słyszę dźwięk, jakby próbował pompować balon.
Ale że co? Czyżby urągliwie charkał odbytnicą?
Nadmuchał kondoma, żeby sprawdzić, czy nie przecieka.


Potem przygotowuje się, czuję, jak przymierza, i wreszcie jest we mnie.
Fajnie jest być dmuchaną lalką bez mózgu i z dwiema dziurami, co, boCHaterko?
Technicznie rzecz biorąc to trzeba. W niczym jej to nie przeszkadza, w końcu wziął ją na drzewie. Jak wiewiórkę.


[Bla bla bla, na początku pani nie może się rozkręcić i trochę udaje, ale potem, mujborze, szalone rytmy, wzburzone fale, pierwotne instynkty i pierwszy w życiu głęboki orgazm. Ciach.]


Leżę na ziemi, ciężko dysząc. On też leży. Odwraca się do mnie tyłkiem i przeżywa w samotności to coś, co nas dopadło.
Wyciągnął komórkę i śmiga po fejsie.



Jestem mu za to wdzięczna, bo ja też potrzebuję samotności.
Czuję się tak ostatecznie, niemożliwie zerżnięta, że potrzebuję to sama ze sobą przedyskutować.
Zrób analizę SWOT.


[Kolejna wyprawa do hotelu, tym razem za miasto]


BoCHaterka wspina się na wyżyny intelektu:
Lubię amerykańskie filmy. Nawet ich makabrę. Nawet makabrę podawaną jako przystawkę do śmiechu. Czyż to nie zabawne, że na premierze Batmana jakiś gówniarz zafascynowany takimi filmami i grami wideo zabił kilkanaście osób? Cha, cha, cha. Bardzo zabawne. Albo taki Breivik. Niezabawny? Albo koleś w szortach w kratę z Burgas. Tyle jest zabawnych nieszczęść, z których można się pośmiać.
Straszne. Moje myśli są takie straszne.
Ojej.
Co ma wspólnego Breivik z amerykańskimi filmami? Zaiste, straszne te myśli.


Poza nami w restauracji są trzy inne pary. Rozpoznaję grubego reżysera filmów komediowych. Szczupła kochanka ma blond włosy i jest trochę ładniejsza ode mnie. Z bliska jednak ma strasznie dużo zmarszczek.
– To dziennikarka filmowa – mówi Oskar. – Straszna zdzira.
O, widzicie, to samo, co z Aliną. Przecież nie może być tak, że któraś kobieta będzie młodsza i piękniejsza od naszej boCHaterki, absolutnie nie!
No i nie może być tak, żeby po prostu nie była czyjąś kochanką.


Nagle uświadamiam sobie, że pierwszy raz w życiu będę spać w hotelowym pokoju. Owszem, z Pawłem bywaliśmy w hotelach, ale to było inaczej, wakacyjnie, na turnusach, a nie tak zwyczajnie, przypadkiem. Pierwsza noc hotelowa i to od razu noc z kochankiem.
Y, to w tych hotelach na wakacjach nie spali, czy jak?
Spali, ale nie w pokoju, tylko na korytarzu albo na kanapach w holu, bo wcześniej rozwalili łóżko, a od ich jęczenia popękała boazeria.


Bierzemy razem prysznic. Kabina jest jednak za mała, by robić w niej coś więcej, niż brać kąpiel. Trzeszczy pod naszymi ciałami, chwieje się, ostrzega. Jeśli spróbujecie, może być awaria.
Zaciskam oczy i widzę nasze nagie ciała fruwające w przestrzeni kosmicznej w tandetnej kabinie prysznicowej. Czemu drogi hotel nie dba o takie rzeczy jak dobra kabina, w której można się porządnie pieprzyć?
Bo kabina prysznicowa, jak sama nazwa wskazuje, służy do pieprzenia.
Kabina pieprznicowa.


[Skoro jest kabina, prysznic i dwa nagie ciała, to wiemy, co będzie dalej - ciach. W kolejnym rozdziale boCHaterka spotyka się ze swoją szwagierką, Lidką, która zwierza się, że - surprajz, surprajz - ma kochanka. Annę nachodzą wspomnienia]


Wracam spacerem do domu. Przypominam sobie nasze wspólne wakacje na jeziorach. Domek letniskowy rodziców Pawła i Andrzeja. My na doczepkę. Drewniana chata, wzgórze schodzące do jeziora, pomost, łódka. Naprzeciwko niski, krępy rolnik pilnujący posesji tatusia Pawła i Andrzeja, jego niewidzialna żona i dziesiątka dzieci.
Prymitywy z prowincji rozmnażają się jak króliki.
Wszystko, panie, przez tę edukację seksualną. Każe się dzieciom przynosić do szkoły kij od szczotki, żeby się nauczyły zakładać prezerwatywę, a potem dorastają, przed seksem zakładają prezerwatywę na kij od szczotki - i taki jest skutek.


Przynosi nam gorący chleb razem z kluczami.
– Właśnie piekliśmy.
Jemy gorący chleb i popijamy piwem.
Łamiemy zęby na zapieczonych w chlebie kluczach.


Lidka z Andrzejem idą się wykąpać na waleta, a Paweł szybko korzysta z okazji i wkłada mi dłoń w majtki. Patrzę na wodę i myślę, że jest za zimna, by im się udało coś zrobić.
Po cóż bowiem innego wchodzi się do jeziora.
Ewentualnie po to, żeby natknąć się na zmrożoną rękę trupa.


Potem pijemy do wieczora, Lidka i Andrzej idą spać, a my wychodzimy na taras. Wokół wszystko śpi. Paweł głaszcze mnie, opiera moją pupę na balustradzie, wchodzi do środka.
To brzmi, jakby zostawił ją na tej balustradzie i poszedł do domu.
Gmerając kluczem w zamku.


Bawi mnie ta myśl, ale fakt, że robimy to na dworze, inaczej niż zwykle, jest podniecający.
Opamiętuję się więc i też się staram. Też jestem już namiętna, wilgotna i ochocza. Skoro gramy w jakimś filmie, grajmy oboje.
Nie jest to nasz pierwszy raz. Wcześniej robiliśmy to zaraz po dyskotece, na trawniku. Było szybko, niewygodnie i z masą niespodzianek.
A to psia kupa, a to butelka.


Ja nie spodziewałam się, że to się stanie. On nie miał pojęcia, że jestem dziewicą.
“Stracić cnotę to jest sztuka na raz i nie należy marnować jedynej okazji w życiu byle jak, byle gdzie i z byle kim.” Joanna Chmielewska, Autobiografia.


Jego mina przypominała minę jego kota.
To przeskakiwanie w czasie strasznie męczy i jest fatalnie napisane. Przypomina sobie wakacje, na których przypomina sobie, jak w akademiku… Co za opkoidalny tfur! Jeszcze tylko brakuje nieśmiertelnego “z punktu widzenia Anny...” “z punktu widzenia Oskara...”
OCZAMI!


Potem drugi raz w akademiku. Miało nikogo nie być i na początku nie było. Kiedy już miał we mnie wejść, nagle drzwi się otwierają i pojawia się chudy mężczyzna z bródką. Tygrys.
– Cześć, jestem Tygrys – przedstawia się bardziej mnie, bo Paweł go zna.
- A ja Prosiaczek.
Mmm, zjedz mnie.


– Mogę się u was przekimać?
Nie czekając na odpowiedź, gramoli się na górne łóżko, nad nami.
Gdzie, w jakim akademiku kilkanaście lat temu były piętrowe łóżka?
Ej, ja widziałam piętrowe łóżka, w Krakowie, gdzie moja kuzynka studiowała architekturę.
Kraków jest bardzo konserwatywny.
Potwierdzam, też miałem w krakowskim akademiku piętrowe łóżko.


Paweł wzrusza ramionami. Kładzie się obok mnie, głaszcze pocieszająco. Może rano nam się uda. A mnie podnieca ta sytuacja. Obcy facet na górze, oddzielony jedynie cienką dyktą akademickiego łóżka, Paweł ze wzwodem, a ja z chęcią na mój pierwszy orgazm.
You’ve got a pussy, I’ve got a dick, so what’s the problem, let’s do it quick!


[Ale że współspacz nie może zasnąć, no to proponuje przyłączenie się do zabawy, czym psuje nastrój boCHaterce, tak, że z pierwszego orgazmu nici.]


Teraz kolejny megaapetyczny opisik - odłóżcie na bok swoje kanapki.
To co ostatnio mnie spotyka, sprawia, że nie wiem, czy reszta tej nocy dzieje się w moim śnie, czy na jawie. Paweł śpi, ja wstaję i idę do łazienki. Łazienki w akademiku są połączone z prysznicami. Jest trzecia, może czwarta nad ranem. Z pobliskiego klubu studenckiego dobiegają ostatnie taneczne takty. Impreza dogorywa. Siadam na kibelku i sikam. Wylewają się ze mnie soki Pawła. Słyszę, jak drzwi się otwierają i zamykają. Ktoś wchodzi. Ja wiem kto. Cisza mi to mówi. Ten ktoś stoi przy drzwiach i czeka. Biorę dwa skrawki papieru toaletowego i podcieram się. Na papierze osiada sperma Pawła.
No.
...Mogę już otworzyć oczy?
Ostrożnie!


Wychodzę w końcu. Bez majtek, w nocnej koszuli. Tygrys ma na sobie obcisły podkoszulek i strasznie śmieszne bokserki w kratkę. Są wybrzuszone z przodu. Mówią jedno: Tygrys nie żartował, mówiąc, że ma ochotę się do nas przyłączyć.


Ciach kolejne rżniątko, bo to już naprawdę jest niesmaczne. Rżnięcie przez obcego chłopa w śmierdzącym studenckim kiblu.
W każdym razie odnotujmy sukces boCHaterki:



Mam swój pierwszy orgazm. Skromny, ale oczyszczający. Wszystko ze mnie opada.
Nam tak jakby trochę opadają ręce, ale nie przejmuj się tym.



Wracam do Pawła, przytulam się do jego pleców i myślę o tym, że go kocham. Mimo że mam w sobie resztki Tygrysa, wiem już, z kim chcę być, nie patrząc na to, z kim miałam pierwszy orgazm. Wiem też, że Tygrys już zawsze będzie z nami obecny. Będzie pomagał Pawłowi, gdy tylko zajdzie taka konieczność. Dziś, jutro, za rok. Szybki jak królik, doskonale pomocny, niezastąpiony w trudnych sytuacjach. Oto on, Tygrys.


…komu zniszczyliśmy dzieciństwo? :P



Będzie obok nas przy wpadce z Kingą, pocieszy w setkach innych sytuacji. Będzie na wakacjach w Egipcie, gdy muszę dojść jakoś do siebie i oszukać Pawła. Będzie podczas kontraktu na Cejlonie, w czasie wycieczki do Los Angeles i na przedstawieniu w Paryżu. A zacznie od tej trzeciej wspólnej nocy, gdy Paweł będzie mnie filmowo brał na balustradzie, na powietrzu, w otoczeniu ciepłej nocy i gwiazd.
Nie ma to jak prawdziwa obsesja.


[Tymczasem córka boCHaterki, czternastolatka, chce pojechać z chłopakiem pod namiot]


Gdy, mimo wszystko, próbuję z nią porozmawiać, przerywa mi.
– Przestań, mamo.
Mamo? Jestem trzydziestopięcioletnią kobietą, atrakcyjną, seksowną, mam nawet kochanka, który wciąż mnie pragnie. Pragnie mnie wielu mężczyzn. Mamo? Dla ciebie chcę być teraz przyjaciółką.
O borze! Słowa-koszmar dla każdej nastolatki!
Oraz, noszkurwamać, ona chce być dla swojej córki przyjaciółką, BO ma kochanka i pragnie jej wielu mężczyzn?! Czy ją pogięło?
Tak, bo “mamo” ją postarza.


Ale nie jesteś.


– Wiesz, może powinnyśmy pogadać o prezerwatywach i… takich tam sprawach…
– Mamo, ja wszystko wiem. Nie wygłupiaj się, krępują mnie takie rozmowy.
No tak. Jak wrócisz kiedyś z brzuchem, to cię przestaną krępować.
Na rozmowy z Karolem mam jeszcze czas. Mam czas, by stać się mamuśką.
Żebyś się nie zdziwiła.


Tak czy inaczej pod namiot ich nie puszczamy.
Przynajmniej tyle rozsądku.


Paweł wraca tej samej nocy. Oskara i tak nie ma w Polsce, więc nie mam żalu.
Ludzka pani, niech się mąż cieszy, że nie musi spać na wycieraczce.


[Paweł jest wyraźnie przybity, idzie od razu do barku i zaczyna chlać whisky; Anna jest oczywiście przekonana, że dowiedział się o kochanku. Ale…gdy okazało się, że to nie kochanek  jest powodem przygnębienia męża, to z radości przysysa się do butelki i TAK! pije whisky z gwinta]


– Po podaniu preparatu zmarło sto pięćdziesiąt osób.
Sto pięćdziesiąt? To chyba niedobrze. Gorzej niż trzydzieści.
Trzymajcie mnie, bo jak jebnę tej debilce...
Zaraz… oni te leki testują na ludziach?
A jak chcesz sprawdzić działanie leku? Ogólnie to leki “testuje się” na ludziach, chociaż nie jest to poprawne sformułowanie - ale nie tak od razu.


[Paweł opowiada ciąg dalszy afery: mimo tych stu pięćdziesięciu ofiar, koncern chce wprowadzić lek na listę refundacyjną, gdyż ponoć “wyeliminowano zanieczyszczenie” i teraz wszystko jest ok. Człowiek, który próbował ujawnić sprawę i podał koncern do sądu, niespodziewanie zginął w wypadku.
My wprawdzie wiemy, że aŁtorka na wszystkim się zna jak… (no przecież nie napiszę, że jak KURA), i że jedna brednia więcej nie ma znaczenia, ale ja jestem z branży, więc powinność mnie pcha do napisania: nie pierdol, babo.
Proces pozyskiwania nowego leku do etapu, w którym można wprowadzić go na rynek, trwa od kilku do kilkunastu lat. A czasem i dłużej. Lek jest badany najpierw na zwierzętach, potem na zdrowych ochotnikach, potem na niewielu chorych ochotnikach, potem na większej liczbie chorych ochotników. Nie wdając się w detale, wszystkie te etapy są ściśle kontrolowane i obwarowane mnóstwem przepisów i warunków, niespełnienie których dyskwalifikuje dany lek. Wszelkie niepokojące działania leku są rejestrowane jako tzw. działania niepożądane (to,co potem pojawia się na ulotkach). Śmierć lub choroba każdego pacjenta biorącego udział w badaniu leku jest również ściśle rejestrowana, nawet jeżeli zginął w wypadku samochodowym - bo sprawdza się, czy przyczyną wypadku nie było czasem działanie leku. No i przede wszystkim - nie ma opcji, że zmarło ileś tam osób, a nie zostało to zgłoszone i ujawnione, takie rzeczy to tylko w sensacyjnych i pseudosensacyjnych, pani F., dziełkach. No i przede wszystkim - nie ma, że “eliminuje się zanieczyszczenie” i już, można lek wprowadzać na rynek (zaraz na listę refundacyjną, cha, cha, cha!) - “wyeliminowanie zanieczyszczenia”, trzymajmy się tej idiotycznej nazwy, zajęłoby lata, o ile w ogóle firmy  decydują się na coś takiego, bo zwykle im się to po prostu nie opłaca. To mniej więcej tak, jakby ktoś dzisiaj próbował ustalić, czy w pierwszej klasie podstawówki rozchorowałam się od nieświeżej pomidorowej, czy od zepsutego jajka.





Radio ustawione na jakąś jazzową rozgłośnię usypia nas głosem Elli Fitzgerald. Ogarnia mnie nostalgia i na ten wieczór zapominam o Oskarze, seksie, powieściach erotycznych.
Nie-erotyczne dla ciebie nie istnieją?
W poszukiwaniu straconego czasu...


Jestem tu i teraz z Pawłem, obejmuję go i pocieszam, jak tylko umiem.
A że umie tylko w jeden sposób...




– Czym ty się właściwie zajmujesz?
Mamy jechać do hotelu, ale Oskar nagle zmienia zdanie i zawraca. Kluczymy po uliczkach Mokotowa, skręcamy w Racławicką, potem w Dolną. Przecinamy Sobieskiego, tuż przed Wytwórnią Filmów Dokumentalnych i Fabularnych Oskar nagle przyhamowuje i gwałtownie skręca z Chełmskiej w niewielką, niepozorną, prywatną uliczkę.
W Iwicką? Nie to, żeby Iwicka była prywatna, ale tak wychodzi z opisu. Czerskiej też jeszcze nie sprywatyzowali.


Wielki, zwalisty facet w czarnym uniformie kiwa mu głową i otwiera nam szlaban. Przejeżdżamy zadrzewioną alejką. Mijamy jeden pałacyk, wjeżdżamy w kolejną alejkę koło drugiego pałacyku. Na podjeździe trzy samochody: bugatti, ferrari, bentley. Oskar parkuje obok, otwiera mi drzwi. Jestem trochę oszołomiona tym wszystkim.
Ja też. Przez dwanaście lat przyszło mi tam mieszkać. Znam każdą uliczkę i zaułek. Niente bugatti.
Bugatti specjalnie przyjechało, żeby zrobić wrażenie na boCHaterce. A w tym bentleyu to pewnie sam prezes Loki. Który, oczywiście, też się ślini na jej widok.


Wokół nas żyje sobie z dnia na dzień świat średniej krajowej, m-2 i m-3 na pięćdziesięciu metrach kwadratowych nierównych ścian przepuszczających każdą kłótnię i każdą, nawet kiepską miłość, mozolnego wstawania o siódmej do znienawidzonej pracy, odkładania na wymarzone wakacje, wyczekiwania do pierwszego, świat boskiej opatrzności i diabelskiej niepewności, a Oskar Korda parkuje swojego chuj wie jak drogiego maybacha, czy jak to cholerstwo się nazywa, za ferrari i bugatti.
Blachara! - mruknęła zgryźliwie Kura.


I to się dzieje naprawdę. Nie na żadnym z cholernych filmów, które kręcą zaraz obok. W środku biurowiec wygląda jak muzeum, dworek jakiegoś magnata.
Magnaci to przeważnie mieli pałace, nie dworki. Chyba że myśliwskie.


Obrazy na ścianach, miękkie dywany, kanapy. Nawet recepcja bardziej przypomina pokoik służby albo małą szatnię prywatnego, ekskluzywnego teatru.
Służbówka lub szatnia jako wzorzec super-hiper magnackiej elegancji.


[BoCHaterka zauważa, że wszystkie kobiety w firmie Oskara są piękne i zastanawia się, ile z nich jest jego kochankami]


Wtedy wpada mi do głowy świdrująca niebezpieczną ścieżkę w głowie myśl. A jeśli… Jeśli
on jest zły? Jeśli jest jakimś przeklętym demonem? Samym diabłem?
A to skojarzenie wpadło jej do głowy, bo…?
Bo tak.


Patrzę na niego i stwierdzam, że może nim być. Ta pociągła, męska, wyrazista twarz ze skórą mocno naciągniętą na kościach policzkowych, z twardą kwadratową szczęką, ostrymi łukami brwi, dużymi, przenikliwymi oczami, okolona niegrzeczną fryzurą czarnych włosów, mogłaby być obliczem demona.
Demoniczna seksualność, przeklęta pewność siebie, tajemnicze usposobienie. Demon wybrałby jak nic jego ciało, jego charyzmę, penis, twarz. Wszystko pasuje.
Ma takie doświadczenie z demonami, że nie może być wątpliwości. To diaboł. Trochę kiczowaty, operetkowy i stereotypowy, ale diaboł.
Ale z zeznań czarownic podczas procesów wiadomo, że penis diaboła jest lodowato zimny, a nasza boCHaterka na nic poza rozmiarem się nie uskarżała...?


On jest już przy kolejnych drzwiach, otwiera je zapraszająco. Te są ostatnie. Za nimi panuje półmrok. Jeśli wkroczę do niego, ostatecznie wkroczę do tego demonicznego świata. Jeszcze dwa kroki i się pogrążę. Wejdę na drogę bez powrotu. Będę już jego, na zawsze.
Kim ty jesteś, Oskarze?
– Żyję dla przyjemności – szepcze mi do ucha.
Te świdrujące w głowie, przejmujące drgania.
To myśl, ostatnia ocalała myśl rwie się na wolność.


Ściska mnie w talii, otula swoim ciałem. Mrok wypełza z każdej szczeliny, zaczyna się unosić, sięga już moich kolan, bioder, piersi. Opanowuje mnie. Mam wrażenie, że tylko nasze blade twarze emitują jakieś ostatnie resztki światła. Drżę.
Każdy by się trząsł, gdyby w czarnym-czarnym pokoju zaczął znienacka świecić twarzą.


– Boisz się?
Wtedy dostrzegam, że ta ciemność, mrok, to sprawka zasłon. Całkowicie czarnych, które
bezszelestnie zaciągnął mechanizm uruchomiony z pilota, trzymanego przez Oskara.
Wiem, tu czytelnikowi po plecach powinny przejść dreszcze przerażenia, ale to jest tak nudne, że jedyne co przechodzi - to ludzkie pojęcie.


Na ścianie obraz artysty, którego nie poznaję, ale na pewno dobrego. To się czuje.
Tak jak czuje się elegancję w kanapkach z rukolą, czy wyrafinowanie w narzucie z frędzlami.


Oczy szybko przyzwyczajają się do mroku. Widzą wszystko, co mają widzieć. Demon otula
mnie swoimi ramionami. Jakby chciał powiedzieć: teraz jesteś już na zawsze moja. Stałaś się
dzieckiem mroku. Poznasz wszystkie odcienie czerni.
Oraz czerniny.
Czarna polewka!


Jesteś dzieckiem mroku.
Mrok swój nosisz w kroku.
Taka twoja rola -
kochanka zwyrola.


Tylko pochędóżka.
Już nie wyjdziesz z łóżka.
Uha-ha!




Elka patrzy na mnie z mieszaniną zdumienia, kpiny, rozczarowania. Gdzieś daleko czai się
odrobina ciekawości.
– Romans erotyczny z elementami nadprzyrodzonymi?
Zmierzch?


– To się sprzeda – potwierdzam.
– Demon, diabeł, wampir? Kim ma być ten kochanek?
Metafizyczny seryjny morderca.


– Nieważne, w jakie szaty go ubierzemy. Musi mieć coś z demona. Musi być częścią tajemnicy, świata cienia, zła. Musi mieć w sobie pokłady zła.
Zombie!
Najlepiej takie już mocno przechodzone.


Myślę o prawdziwym Oskarze. Czy mógłby być protoplastą mojego demonicznego bohatera? Z pewnością.
A nawet protoplazmą.
– Kobiety kochają drani.
Pod warunkiem, że są zimni.
I sztywni.


– Czy aby na pewno?
– W domu wolą mieć grzecznych mężczyzn, ale gdy tylko urwą się ze sznurka, poszukują drani. Co ekscytującego ma w sobie romans z czyimś grubym mężem?
No co, niektóre lubią dobrze odżywionych.



Równie znudzonym, niechlujnym, nieciekawym jak ten, którego mamy na co dzień? Kogo to obchodzi? Kochanek musi mieć w sobie pokłady tajemnicy, najlepiej mrocznej. A ta drzemie tam, gdzie mieszka zło.
Gdyż albowiem zło z definicji mieszka tylko w mrocznych przystojniakach. Jabba Hutt był takim poczciwym misiaczkiem!



Elka patrzy na rankingi sprzedaży z innych rynków. W Nowym Jorku bestsellerem jest teraz jakaś trylogia fantasy. We Francji triumfy święcą Zafón, Murakami, Schmitt, Houellebecq. Wielka Brytania czeka na nowe dziecię autorki Harry’ego Pottera. Hiszpanie powtórnie odkrywają swojego Mendozę. Nigdzie nie ma na razie miejsca dla romansów paranormalnych.
Nie żartuj...


– Pornograficznych – dodaję, żeby nie zapomniała.
Nie, nie zapomnimy, nie ma obaw. Nie pozwolisz na to.


Artystycznie pornograficznych.
Taaaa, jasne.


– No dobra, ale kto nam to napisze?
Milczę o swoim małym scenopisie. Jest daleki do realizacji. Zawsze chciałam napisać książkę, ale wiem, jak daleko jest od chęci do realizacji. Potrzeba czasu. Potrzeba serca. I doświadczeń. A doświadczenia zabierają czas.
Profesjonalny pisarz dodałby jeszcze, że potrzeba zaliczki.


Oskar daje mi doświadczenia. Nie daje jednak czasu na pisanie.
Nie chcę narazić się na jeszcze większą śmieszność.
Bez obaw, myślę, że bardziej się nie da.


– Kobieta – kończy w końcu Elka. – To powinna być kobieta. Dobrą pornografię kobiecą jest w stanie napisać tylko kobieta.
Albo demon – myślę sobie.
– Kobiety nie piszą pornografii – mówię głośno.
A Desclos? A Colette czy Anaïs? A Ensler, Roche? Ale ich już przecież nie ma, przynajmniej nie w Polsce.
A co, wyjechały? To może poczekajmy, aż wrócą?


– No tak. To niech będzie facet. Znajdź go.
Tak więc wychodzę z zadaniem znalezienia jej takiego autora. Jesteśmy gotowi zapłacić zaliczkę, wynająć pokój w burdelu, cokolwiek, tylko żeby szybko napisał nam tę książkę.
Mam wrażenie, że czytamy tu o doświadczeniach aŁtorki.
No właśnie, zaliczka. Jeżeli dla nich tak podstawowa sprawa to jest “cokolwiek” porównywalne z wynajęciem pokoju w burdelu, to już widzę, jak ktoś im wyciosa ten bestseller.
Tymczasem naczelna szybko skalkulowała koszt rzeczonego pokoju i...
– Możesz mu nawet zrobić dobrze, zainspirować. Tylko znajdź mi go.



Z polepy w arystokratycznym, zaciemnionym salonie pozdrawiają Was demonicznie: Kura, Dzidka, Gabrielle, Babatunde Wolaka i Jasza.
A Maskotek wlazł na piec, nakrył się kożuchem i smacznie chrapie.