środa, 30 kwietnia 2014

259. Będę brał cię w aucie, czyli specjaliści zawsze odchodzą (2/2)



Długo się zastanawiałyśmy, co napisać we wstępie.
Chyba najlepiej będzie postawić sprawę jasno: tak, będą seksy. Tak, pożałujecie tego. Tak, Jiro nadal płacze, tak, Josh nadal trenuje do roli głównego antagonisty High School Musical, tak, opko nadal krąży po orbicie eliptycznej wokół dupy.
Dlatego w analizie znalazło się wyjątkowo dużo obrazków śmiesznych zwierząt, ładnych mężczyzn, a także wzory chemiczne, zdjęcia przedstawiające modę alternatywną i co najmniej jeden niesporczak.
Bo czemu nie.

Zapraszamy więc do kolejnej - i ostatniej - części przygód Jiro, Co Nie Chciał Być Prawiczkiem i Zabierał Się Do Tego Od Dupy Strony.
Enjoy.

Analizują: Sineira, Kura i Prezydent Internetu Q.

— A może...
Odwrócili się, jak na komendę. Ich było czterech. I dwie śliczne dziewczyny.
Czyli razem sześcioro?
I odwracali się ruchem idealnie zsynchronizowanym.

Gdy zdał sobie z tego sprawę, oblał się rumieńcem. Znów chciało mu się płakać, a najlepiej zniknąć z powierzchni ziemi. Ale obiecał... przecież obiecał sobie i Reyowi.
— Znamy się? — spytał Josh, przegarniając włosy.
… gestem, do którego przywykł tak bardzo, że wykonywał go automatycznie za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał. To było jak odruch, jak program komputerowy, jak instrukcja wbita do głowy bezlitosną tresurą - MUSIAŁ wyglądać perfekcyjnie w każdej sekundzie życia.
Nie no, gdyby naprawdę miał jakąś wymyślną fryzurę, to teraz by ją tylko sobie rozwalił. W przypadku, gdy byłaby to wymyślna fryzura zrobiona za pomocą żelu i/lub lakieru, ręka by odbiła się od ściany z włosów…
Nie znasz się. To jest obowiązkowy punkt programu każdego przystojniaka.

— Nie... — jęknął Jiro półszeptem. „Och! — myślał. — Odwagi Jiro, przecież obiecałeś". — Znaczy... może mnie nie pamiętasz. Ostatnio, na stołówce...
— Ach! — Josh uderzył się w czoło otwartą dłonią i posłał uśmiech swoim towarzyszom.
Josh miał zestaw gestów na każdą okazję.
Miał włoskie korzenie.

— Chłopak od zaginionych widelców!
— Tak... nazywam się Jiro Kiyashi — odparł. Oddychał szybko i nierówno, tylko mocne postanowienie i widok ukochanego Josha trzymały go w pionie. — Przepraszam, ale... ale słyszałem o egzaminie.
W radio mówili i w telewizji, że o miejskim obwoływaczu na rynku nie wspomnę.
Egzamin Josha przebił popularnością nawet kanonizację papieża, wyskakując na ludzi nie tylko z telewizora, ale wręcz zza krzaków.

— Z matematyki. Zapomnij, nie bardzo chce nam się o tym mówić — odparł lekceważąco Josh. — Z którego ty w ogóle jesteś roku?
— Jeden niżej od ciebie, Josh — odpowiedział natychmiast. — Może mógłbym... Może mógłbym pomóc?
— Wiesz w ogóle, co jest w moim materiale? — rzucił Josh. — I skąd wiesz, jak mam na imię? — Jesteś naszym najlepszym zawodnikiem. Każdy cię zna. — „Rey na pewno będzie ze mnie dumny" — myślał z radością, choć cały trząsł się jak osika. — Znam wasz materiał, mógłbym pomóc.
— Z której jesteś klasy?
— F.
Ktoś tu gdzieś mówił o studiach, prawda? Na jakiej wyższej uczelni, do kurzej naci, istnieją KLASY z literkami?
Mam teorię - to taka szkoła dla upośledzonych ludzi z wielkimi kompleksami na punkcie swojego upośledzenia. Wmawiają tam im, że są na studiach wyższych, a tak naprawdę to szkoła specjalna.

Josh wybuchnął śmiechem, który brzmiał chyba ironicznie, ale Jiro wiązał z nim ogromne nadzieje.
A narrator był nie-do-końca-wiedzący.

Wpatrywał się w rozbawioną twarz ukochanego, z utęsknieniem oczekując upragnionej odpowiedzi.
Oceniając według wcześniejszych opisów, spodziewałabym się czego w rodzaju “spadaj, leszczu”.
Czemu wizualizuję sobie Trybsona jako Josha? D:
JOSH.png

Josh zmierzył go badawczym wzrokiem.
— To klasa artystyczna — powiedział w końcu. — A mówimy o egzaminie z matematyki.
— Wiem, wiem — odparł natychmiast Jiro. Zaraz jednak ściszył głos. „Nie wolno ci krzyczeć na Josha".
Jeszcze się rozpłacze!
(btw, on krzyknął? Serio? Nie chodzi mi nawet o brak wykrzyknika, ale to brzmi raczej jak gorliwe przytaknięcie, a nie wrzaśnięcie na kogoś).

— Ale to jest klasa architektoniczna. Z matematyką nie byłoby problemu.
Klasa (hehe) architektoniczna. I mają matematykę. Zapamiętajcie to.
Przyznam, że i tak nie rozumiem. Klasa (hehe) artystyczna, która okazuje się architektoniczną - ok, to da się jakoś pogodzić, ale czy ktoś jeszcze pamięta, że Jiro uczył się o Rewolucji Francuskiej? A w dodatku Josh, cytuję, “ma kłopoty z matematyką i fizyką kwantową”, gdzie fizyka kwantowa, a gdzie architektura!
Hmmm, hmmm…  Zależy, o jakiej architekturze mówimy...
Poprawcie mnie, jeśli źle kombinuję w moim humanistycznym umyśle, ale wydaje mi się, że “matematyka” wykładana na architekturze i na fizyce to nie jest ta sama matematyka, tj. nie są to te wspólne, ogólne podstawy, jakie poznaje się w szkole, a raczej już zagadnienia o wiele bardziej wyspecjalizowane i wiedza architekta niewiele pomoże fizykowi.
Nie wiem, jak to wygląda w Stanach, ale na pierwszym roku to wciąż są podstawy - znaczy takie bardziej rozwinięte podstawy. Wiecie, te wszystkie całki, różniczki, funkcje itp., o których w szkole niewiele się mówi.
Zgadza się. “Przedmioty podstawowe, czasem określane mianem core courses są obowiązkowe dla wszystkich studentów, a ich zaliczenie następuje podczas pierwszych dwóch lat. Pozwalają uzyskać około 1/3 wszystkich punktów wymaganych do ukończenia studiów i obejmują m.in. język angielski, języki obce, nauki przyrodnicze, nauki społeczne i matematykę.
Specjalistyczne przedmioty związane z kierunkiem wybranym przez studenta określa się terminem major courses i studiuje podczas dwóch ostatnich lat studiów.” (źródło) Jednak Jiro ma 22, a Josh 23 lata, powinni już zbliżać się do zakończenia studiów, a nie być na pierwszym roku.
Oczywiście można przyjąć, że obaj z jakichś powodów zaczęli studia później, ale o tym trzeba napisać...

(po kij od mietły ona w ogóle zrobiła z nich studentów? Naprawdę, dlaczego to nie mógł być hajskul, chodziliby sobie razem na niektóre przedmioty, a w dodatku, gdyby mieli po te naście lat, to nawet ogólne nieogarnięcie Jiro też jakoś mniej by raziło. No po jaką cholerę było robić z nich starszych?)

Josh przyjrzał mu się jeszcze uważniej i jakby z większym niedowierzaniem.
Uświadomił sobie, że oto jakaś naiwna dusza oferuje mu za darmo coś, za co normalnie musiałby nieźle wybulić. Nieno, wiem, czasem się zdarzają uczynni ludzie, ale wczuwam się w tok myślenia tego buca.
Muszę bronić Josha. Gdyby do mnie podeszło coś takiego jak Jiro, też bym się gapiła.

Potem rzucił pytające spojrzenie dziewczętom. Uśmiechnęły się do nie-go słodko, tak, jak potrafią to zapewne tylko one. Przytulił je mocniej do siebie, Jiro starał się nie zwracać na to uwagi.
Trochę go co prawda dziwiło, że panienki są zrobione z gumy i mają zatyczki niczym kółko do pływania, którego używał w dzieciństwie, ale przecież nie znał się na dziewczynach.
Kojarzycie może statystów w komiksach albo w anime, tych stojących na trzecim planie? Takie ledwo nakreślone sylwetki bez twarzy? Wydaje mi się, że to ten sam gatunek.

„Są przyjaciółmi — zawsze tak sobie tłumaczył zachowanie Josha w towarzystwie jego znajomych. — Ty, Jiro, nie masz przyjaciół. Nie wiesz, jak należy z nimi postępować".
Należy ich ciągnąć  wszędzie ze sobą i używać jako maskotek do przytulania, podnóżka dla ego i tła dla urody, to przecież oczywiste.
Jak pisałam w poprzedniej analizie, na wszystkie problemy z ludźmi jest jedno rozwiązanie :>


pdi_s03_m02_01_c.2.jpg

— No dobra, mógłbyś mi pomóc... Eee... — Jiro — dokończył natychmiast chłopak.
Łaskawie się uśmiechając i podając pierścień do ucałowania. Albo nie, nie pierścień. Ciżmę!
Tylko niech po całowaniu wypastuje…

Tak, tak, tak! Nareszcie. Nogi zaczęły się pod nim uginać, ze szczęścia aż pociemniało mu w oczach. Nareszcie! On i Josh! Nareszcie mu się udało. Rey będzie z niego dumny, a on...
— W czwartek, o piętnastej, w bibliotece — dokończył Josh. — Dzięki. Na razie.
Zauważcie, nawet nie spytał, czy Jiro odpowiada dzień i godzina. Nawet nie zająknął się na temat ewentualnej gratyfikacji. Nie zainteresował się zakresem materiału, pomocami naukowymi, niczym w ogóle. Przyjął za coś oczywistego, że jeleń przyjdzie i zrobi, co trzeba.
Ojtam, zwyjkły ciąg: haj skjul - drużyna sportowa - przystojny buc. Nie może być inaczej. W amerykańskich kiczowatych filmach jedyni dobrzy, uprzejmi sportowcy to ci, których wyśmiewają na początku.
I szachiści, ale szachiści to obowiązkowo geeki w okularach.

— Oczywiście, będę! — zawołał za nim Jiro. Nie myślał już o niczym. O niczym. W głowie miał tylko Josha. Tylko ukochanego Josha i jego piękny głos. — Będę na pewno, Josh. Nie zapomnę, obiecuję.
Ale już nikt nie zwrócił już na niego uwagi. Odeszli wszyscy sześcioro, a jedyną odpowiedzią był wybuch śmiechu.
Kogoś to zdziwiło?
Z jakiegoś powodu nie mogę, po prostu nie mogę poczuć ani grama niechęci do Josha z satelitami. Nie dość, że jest bohaterem tak papierowym, że gdyby istniał naprawdę, poszłoby na niego więcej niż połowa pozostałych lasów Amazonii, to jeszcze… cóż, nie potrafię współczuć Jiro, bo jest on tak pospolicie wkurzający, że się nie dziwię, że nikt go nie lubi.

Jiro się nie martwił. Był szczęśliwy, Rey miał rację. Teraz wystarczy tylko pozbyć się tego, dla czego zalogował się w L-offline. Choć tak naprawdę... rozmawiał z Joshem, mimo że nic się jeszcze nie stało.
Czyżby zmądrzał?

Czyli dopóki Josh o nic nie zapyta, on ma czas, żeby się przygotować.
Ech, jednak nie.

Ma dużo czasu. Wszystko ułoży się tak, jak powinno.
Zadzwonił do Reya, kiedy tylko wrócił do domu. Nie mógł się powstrzymać, nie potrafił myśleć o niczym innym, niż o tym, że w czwartek spotka się z ukochanym Joshem. Sam.
Nie wiem, na jakiej podstawie przyjął to optymistyczne założenie. Josh wcale nie deklarował, że będzie sam.
Biorąc pod uwagę, że wszędzie ciągnie za sobą kumpli i dziewczyny, może się okazać, że jego przyboczne czirliderki też potrzebują korepetycji, nie?
W sumie, ja też bym założyła, że jak zapraszam jedną osobę na korki, to nie zwali mi się na głowę piętnaście. Kłopot w tym, że gdyby jednak się zwaliło, to żadne korki by się nie odbyły.

To było zbyt piękne, żeby... Ta cudowna myśl chodziła za nim cały dzień, teraz zapragnął opowiedzieć wszystko Reyowi.
- Rey, Rey! Musisz do mnie przyjechać! - wołał do słuchawki, nie dopuszczając chłopaka do głosu. - Musisz, szybko, zaraz, już, proszę cię, muszę ci coś powiedzieć!
Jasne, zapierniczaj w podskokach na zawołanie, żeby usłyszeć coś, co można powiedzieć przez telefon.
Zastrzeliłabym.
Ja bym zastrzeliła za samo domaganie się natychmiastowego porzucenia tego, co robię, bez ważnego powodu. Co oni myślą, że raid w WoWie się magicznie przełoży?

- Jiro, zaczekaj, mów powoli. - Usłyszał w odpowiedzi. Rey brzmiał jakoś tak smutno, był chyba czymś przybity.
Gwoździem.

Ale Jiro za bardzo się cieszył, był zbyt podniecony myślą o spotkaniu z Joshem, żeby o tym myśleć.
- Przyjedź szybko, już, teraz - powtarzał coraz głośniej.
- Jiro, przepraszam cię, teraz nie mogę, mam ciężką sprawę, wybacz - powiedział Rey.
- Proszę, musisz...
- Powiedziałem, nie! - wrzasnął chłopak.
- Do niektórych ludzi po prostu nic nie dociera - warknął, odkładając telefon na podłogę i sięgając po papier toaletowy.

Jiro umilkł. Oczy mu się zaszkliły i natychmiast popłynęły ciche łzy.

940667e3ad1766f46a9dbb1bd82b868a.jpg

Bardzo ciche i bardzo bolesne. Wydawało mu się, że Rey będzie się cieszył razem z nim. Przecież nie zrobił nic złego. Nie rozumiał, dlaczego Rey na niego krzyczy, dlaczego jest zły. Przecież mówił, że...
Na macki Wielkiego Cthulhu, aŁtoreczko, czy ty w ogóle czytasz to, co piszesz? Dlaczego robisz z dwudziestodwulatka upośledzone dziecko?!? Zabierzcie mnie stąd, mam dość!!!
Oj, dla Ciebie to upośledzone dziecko, a tymczasem na forum wydawnictwa w dyskusji o opku pojawiały się głosy takie jak: “No powiedzcie, czy on nie jest kochany - taki chudziutki, nieporadny i zagubiony” (choć uczciwie trzeba przyznać, że sporo osób uznało Jiro za najbardziej wkurzającego bohatera z całego tomu).
W ogóle, o Jiro redaktorka/korektorka pisze:
Przyjęłam więc (tak, jak przyjęłam, że Satoru Toono jest pierdołą do potęgi), że Jiro stanowi kwintesencję pierdołowatości i słodziastości i przestałam mieć problemy z akceptacją.
Bardzo lubię to jego "och, och, och... nie dam rady... nic mi się nie udaje... a jeśli on mnie nie lubi?.. Jestem taki nieładny... co ze mną będzie?". Jiro to kwintesencja nieporadnego ukesia, któremu do szczęścia potrzebny jest seme, co to i poratuje moralnie, i pocieszy w łóżku, i buzię z bitej śmietany obetrze. No powiedzcie, czy on nie jest kochany? Taki nieporadny, chudziuchny i zagubiony.”
Zapewne tego nie przeczyta, ale odpowiedź na ostatnie pytanie brzmi tak:

fb2e994f4b234b53c3a8bc60b4241df1_original.gif

Ewentualnie:



- To nie przyjeżdżaj - powiedział, chlipiąc cichutko. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że rozmawiałem dziś z Joshem... naprawdę.
- Przepraszam, Jiro...
- Nie przyjeżdżaj, przepraszam...
Nie przyjeżdżaj, ja tu się tylko zapłaczę na śmierć w samotności, ale nie przyjeżdżaj, przecież wiem, że nikogo nie obchodzę, nie przyjeżdżaj!
Oż fak, jedna osoba z mojej własnej rodziny stosowała tę samą metodę. Do tej pory mnie trzęsie, jak sobie przypominam.

Oczywiście, Rey przyjeżdża.
Mam cholerną nadzieję, że ma naprawdę wysoką stawkę godzinową.
Goopie jesteście obie, on po prostu jeszcze nie wie, że się zakochał! Idiota.
Jak zakochał się w Jiro, to rzeczywiście - idiota.
No a w kim? To opko jest do bólu przewidywalne.

Chłopak już czekał przy otwartych drzwiach, z wielkim zapytaniem w oczach. 

15256752-cartoon-man-with-question-mark-in-his-eyes--3d-illustration.jpg

Chciał się dowiedzieć, co się stało, bo przecież coś stać się musiało — Rey bez powodu nie mógł mieć złego humoru.
Bo, jak powszechnie wiadomo, zły humor bez powodu miewają wyłącznie te Fstrętne i odrażające samice, tfu.

— Hej, Jiro — przywitał się, gdy wszedł do mieszkania. Bez słowa skierował się od razu do kuchni.
Przepęchcił lodówkę, zeżarł schaboszczaka na zimno i wypił całe pi… wróć, skąd niby u Jiro coś takiego? Wypił cały soczek pomarańczowy.

Usiadł na stołku pod oknem, schował twarz w dłoniach i przez chwilę nie reagował wcale. Jiro poszedł za nim niepewnie i przystanął przy drzwiach. Naraz zapomniał, o czym tak bardzo chciał powiedzieć Reyowi, spotkanie z Joshem straciło całą swoją magię. Rey wydawał się czymś bardzo mocno przybity, Jiro był wręcz pewny, że przez niego.
Ktoś tu się uważa za pępek świata, tralala.

W końcu Rey podniósł głowę i półprzytomnym wzrokiem spojrzał na Jiro.
- Móóózzgiiii - wycharczał niewyraźnie i jakby z wahaniem, po czym przypomniał sobie, do kogo przyszedł i westchnął z rezygnacją.
Nie no, mózg Jiro akurat mógłby być nie lada smakołykiem - świeży i nieużywany…

— Przepraszam — powiedział cicho. — Mam ciężki dzień. Nie chciałem się na tobie wyładowywać. Co się stało?
— Rozmawiałem z Joshem — odparł cicho chłopak. Jakoś się tym już tak nie cieszył, najchętniej spytałby Reya o to samo, ale bał się wszczynać kłótnie.
Bo “co się stało” to nie jest wyraz zainteresowania czy troski, tylko powód do kłótni, taaaaak.

Bał się zrazić Reya do siebie, o ile jeszcze tego nie zrobił. — Zgodził się, żebym mu pomógł z matematyką.
— To super — rzucił Rey, starając się zdobyć na swój zwykły uśmiech i wesoły ton. Głos mu jednak zadrżał, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
Borze, nie, zaraz ten zacznie ryczeć! NIEEEEEEE! *w popłochu ucieka z opka*
*flegmatycznie sięga po parasol i kalosze*
*idzie po żółtą łódź podwodną*

— Udało ci się, Jiro. Od kiedy zaczynacie?
— Od czwartku. Naprawdę będzie dobrze. Tylko...
— Tylko co?
— Bo wiesz... jeśli będę miał z nim lepszy kontakt — zaczął niepewnie Jiro. Spuścił głowę, chcąc ukryć rumieniec i mokre oczy. A on mnie spyta, czy... pamiętasz, o co cię na początku poprosiłem, Rey?
Jiro, zboczeńcu jeden, serio uważasz, że pytanie korepetytora o jego doświadczenia seksualne to normalna część nauki?
Może czerpie naukę z pornosów?

— Dalej chcesz to zrobić? — Rey był szczerze zdziwiony. Miał nadzieję, że odwróci uwagę Jiro od jego niewinności, doda mu pewności siebie, ale nie tak, jak Jiro sobie to wyobrażał. Nie chciał. Nie wiedzieć czemu, Rey starał się za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by Jiro stracił swoją czystość w takich okolicznościach. I na pewno nie z nim. Nie z nim.
A swoją drogą, że też żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy, że Jiro mógłby stracić cnotę czynnie, nie biernie…
Ok, ok, wiem, że zgodnie z Imperatywem Yaoicowym, Jiro przeznaczony jest na ukesia i nawet boska interwencja tego nie zmieni.
W ogóle ten nieśmiertelny schemat wkurza mnie bardziej niż inne, bo zawsze kojarzyłam to z jakąś… przeniesioną mizoginią? Znaczy, chodzi o to, że osoba wkładająca musi ZAWSZE dominować w związku (i innych dziedzinach życia), a ten, któremu się wkłada, musi być uległy i szukający oparcia u wkładającego. W ogóle trochę przeraża mnie, jak wiele osób uważa, że związek nie może opierać się na partnerstwie dwóch równorzędnych ludzi, ktoś MUSI dominować i okazywać to poprzez wkładanie kiełbaski w cheeriosa. Absolutnie wykluczone jest sekszenie się w takiej pozycji, jaką ktoś najbardziej lubi. Oraz zmiana stron.
(W ogóle, kiedyś czytałam na blogu kogoś “branżowego” [teraz nie przypominam sobie, czyj to był blog], że kojarzenie wkładania z “męskością” i dominacją to domena facetów zakompleksionych albo pochodzących z bardzo konserwatywnych krajów, głównie afrykańskich czy bliskowschodnich).
Hej, ale on tu coś bredzi o utracie czystości, może ma na myśli wspólne tarzanie się w błotku? Przecież określanie inicjacji seksualnej mianem “utraty czystości” (bo seks to zUoooo!!!) to bardziej domena kręgów katolicko-konserwatywnych niż jaojcowo-pornuszkowych.
Ta, Jiro taki czysty, taki niewinny, że zdołał już zaproponować seks obcemu facetowi, którego widział po raz pierwszy w życiu. W kwestiach “Óczuciowych” też się jakoś tak dziwnie skupia głównie na seksie, ani przez myśl mu nie przeszło, żeby zacząć znajomość z Joshem od innej strony niż dupa...

— Tak, przecież wiesz, że muszę — odparł Jiro, już prawie płacząc. — Przecież wiesz, że muszę...
— Niczego nie musisz. Nie rób tego na siłę, nie o to chodzi.
Nic tu nie napiszę, bo wiem, że żarty fekalne są kiepskie i poniżej poziomu, ale... To opko ma w sobie coś, co robi krzywdę w mUSK.

— Ale jeśli Josh się dowie, że...
— Josh jest kretynem, jeśli dobiera sobie znajomych w taki sposób, Jiro...
— ANI SŁOWA WIĘCEJ!!! — krzyknął chłopak. Przykucnął na podłodze i wybuchnął spazmatycznie.
Szczątki Jiro rozplasnęły się na ścianach z radosnym ŚLURP. Niektóre kawałki miały taki rozpęd, że wybiły szybę i poleciały aż na drugą stronę ulicy.
To na razie było jedyne zdanie opka, które mi się podobało. Wizualizacja, zaiste, przednia.

Głośny płacz odbijał się od ścian w całym mieszkaniu, pewnie nawet też na klatce schodowej, ale jego wcale to nie interesowało, nie tym razem.
Nerwowa sąsiadka z parteru po raz kolejny dzwoniła po policję. Sąsiad z piętra wyżej w końcu podjął decyzję i wrzucił do internetu przygotowaną wcześniej ofertę sprzedaży mieszkania. Psy wyły, koty w piwnicy miauczały rozpaczliwie, cieć się powiesił.
A tak na serio - jaka dorosła osoba ryczy tak, żeby było ją słychać w całej kamienicy? Przecież do tego trzeba nie płakać, a się drzeć jak niemowlak! Nawet jeżeli ktoś ma tendencję do głośnego płaczu, to taki płacz to nie wrzask na całe gardło…

Już sam nie wiedział, co tak naprawdę czuje. Był rozżalony, a serce biło mu jak oszalałe. Byłby chyba nawet zły, gdyby wiedział, jak się to robi. Gdyby potrafił być zły, chciałby się teraz rozzłościć na Reya. Ale nie umiał, nie miał pojęcia, jak się złościć.
Niii, bo ryk taki, że echo po klatce idzie, to wcale nie jest złość, FCALE.
Tylko że z tego się teoretycznie wyrasta. Tak gdzieś w okolicach piątego, może szóstego roku życia.

— Przepraszam cię, Jiro-chan — powiedział cicho Rey. — Nie płacz, już dobrze.
— Jak ty do mnie mówisz? —zdziwił się Jiro, podnosząc na niego zapłakane oczy. Ostatnią osobą, która go tak nazywała, była jego ciotka. Powiedziała tak do niego podczas kolacji z jej nowym narzeczonym.
Z przyklejonym do ust sztucznym uśmiechem wycedziła przez zęby: - Jiro-chan właśnie idzie spać, PRAWDA, KOCHANIE?!

— Jiro-chan — powtórzył Rey, uśmiechając się szeroko. — Jesteś z Japonii, prawda? Chyba cię to nie zdziwiło?
Ach, więc Jiro jednak JEST Japończykiem. Ciekawe, co powiedziałby ewentualny japoński czytelnik na to, że jedyny przedstawiciel jego nacji pośród białych jest jednocześnie wiecznie zapłakanym, opóźnionym w rozwoju dzieciakiem, nie do zniesienia dla każdego poza aŁtorką. I w dodatku wcale nie wygląda jak Azjata, czyżby czarne włosy i skośne oczy nie były cool?
W takim, na przykład, Tokio? Nope.

— Nie... anata wa nihongo o hanashimasu ka? — spytał chłopak, wycierając oczy rękawem. Rey roześmiał się i przytulił go mocniej.
Trochę za mało potocznie, ale plus za sprawdzenie. Kij z tłumaczeniem, bardziej mnie ciekawi reakcja Jiro. Używanie “-chan” albo “-kun” to zazwyczaj domena irytujących wannabe otaku, więc słysząc tę pieszczotliwą końcówkę powinien zawyć ze zgrozy i uciec jak najdalej - a w każdym razie nie powinien raczej tak ochoczo zakładać, że ma do czynienia z osobą mówiącą po japońsku.
Zwłaszcza, że mówienie per “-chan” do kolegi rówieśnika zazwyczaj byłoby odebrane jako po prostu niepoprawne, natomiast do klienta… cóż, chyba jako obraza...

— Wakatta — odparł.
Wakatta to potwierdzenie, że się coś zrozumiało, złapało - taka nieformalna forma czasu przeszłego od “rozumieć”. Rey powinien użyć czasu teraźniejszego - wakarimasu.

— to naprawdę fajny język. Trochę się go kiedyś uczyłem, ale wiesz... Jakoś tak nie wyszło.
Boru, jak ja go rozumiem… Też kiedyś próbowałam, ale poległam.

[Jiro jednak zdobywa się na odwagę, by zapytać Reya, co się stało i czemu jest taki przybity]

— Kumpel zalał mi mieszkanie — mruknął niechętnie Rey. Usilnie próbował sprawić wrażenie, że wcale się nie przejmuje, ale głos lekko mu drżał.
Borze, następna mimoza…
Eeee? *popada w stupor* To wszystko? Spodziewałam się jakiejś tragedii, dramatu i zgrozy, a to tylko to?
Jeśli to nie było jego mieszkanie, albo miał na wierzchu elektronikę - rzeczywiście, można się załamać, zwłaszcza, jeśli się jest mało zarabiającym studentem i zalany laptop/zasilacz do gitary stanowił lwią część majątku…

Ponieważ Rey nie ma gdzie się podziać, Jiro proponuje mu nocleg u siebie. W środku nocy Reya budzi odgłos chlipania…
Dodajmy, że teraz mamy tzw. Rey’s POV;)
Piszcie normalnie, po opkowemu, że “oczami Reya”.

— Jiro-chan, co się dzieje? — spytałem, wchodząc za nim, lecz zaraz urwałem, znalazłszy go skulonego w kącie, z głową pochowaną w grobie ramionach. Gdy mnie usłyszał, drgnął nerwowo. Podniósł głowę, wycierając niedbale oczy. Płakał.
Nic nowego pod słońcem…
Powiedzcie, jak przestanie. Swoją drogą, jeśli typ ciągle płacze, to najprawdopodobniej ma także ciągle zapuchnięte oczy. A to oznacza, że wcale nie jest ładniejszy po zdjęciu okularów.


— Och, Rey — szepnął i uśmiechnął się sztucznie. — Nie chciałem cię obudzić, przepraszam.
— Nie obudziłeś — mruknąłem, przysiadając obok. — I tak nie mogłem zasnąć. Co się dzieje?
— Nic — skłamał drżącym głosem.
Ale masz na myśli “nic” oznaczające “nic” czy “nic” oznaczające “nic ważnego”? A może “nic”, które tak naprawdę jest zakamuflowanym “przytul mnie” lub ewentualnie “nic” mające znaczyć “spadaj, boli mnie głowa”?

— Nieprawda — odparłem natychmiast. — Powiedz, o co chodzi.
— O nic. — Głos z powrotem zaczął mu się załamywać. Wiedziałem, że nie wytrzyma już długo. Chyba byłem dla niego za ostry.
Za ostry? Co niby takiego mu powiedział i jak powinien się zwracać do jaśnie panicza, żeby nie zabrzmieć ostro?!
Za ostry? Nie wiem, ile wanien naparu z melisy musiałabym wypić, żeby nie złapać Jiro za kark i nie potrząsnąć nim jak szczurem, gdybym była na miejscu Reya.
To kolejny moment opka, w którym chloroform rozwiązałby wszystkie problemy.

Nie wiem czemu, ale miałem poczucie obowiązku wobec niego, czułem, że muszę go pocieszyć, że nie mogę dopuścić, żeby płakał. Ale pierwsze łzy jednak poleciały.
Taaa, chyba “pierwsze od pięciu minut”, przecież ta mamałyga cały czas wyje.

Chyba byłem dla niego za ostry. Jiro naprawdę był niewinny.
Jak nieobsrana łąka.
To nie jest niewinność. To jest nieudana galareta z ryb.
Bycie niewinnym nie jest równoznaczne z byciem idiotą.

— Jiro-chan — zacząłem. Musiałem inaczej to z niego wyciągnąć.
Proponuję szydełkiem.

Bezboleśnie.
Bezboleśnie? W przypadku Jiro? NIEDASIE.


Pomóż, wspomóż, dopomóż...

till-mein teil.jpg

Dziękuję.

— Jiro-chan, co studiujesz?
Spojrzał na mnie, jakby z niedowierzaniem. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
— Ja... — jęknął. — Architekturę. Chciałbym kiedyś... — urwał.
— Co byś chciał? — spytałem. Zarumienił się mocno.
— Będziesz się ze mnie śmiał, jeśli ci powiem — odparł cicho. Ale już nie płakał. Zdałem sobie sprawę, że niewiele o nim wiem.
— Nie będę, przysięgam — powiedziałem natychmiast, próbując zrobić poważną minę. Chyba wyszło głupio, bo Jiro wybuchnął śmiechem. Takim dziecięcym, trójwymiarowym śmiechem, jakiego nigdy dotąd nie słyszałem.
Wszyscy inni śmiali się w 2D.

Był naprawdę... uroczy.
Nie. Był niezrównoważony. To NIE JEST urocze.
Nawet gdybyśmy mieli do czynienia z osobą z wiarygodnie opisaną fobią społeczną plus ciężką depresją, to nie byłoby urocze. O różnego rodzaju problemach psychicznych można powiedzieć wiele - ale na pewno nie to, że sprawiają, że człowiek jest “uroczy”.

— Przepraszam — powiedział w końcu, gdy spostrzegł, że go obserwuję — No więc ja... chciałbym projektować ogrody.
Że co???
Na litość, chłopcze, popierdzieliłeś kierunki! Miałeś iść na architekturę, owszem, ale krajobrazu (matematyka w zakresie treści podstawowych)! Albo na ogrodnictwo (zero matmy)! Nie na architekturę-kropka!
No przecież powiedział, że Rey będzie się z niego śmiać. Ktoś mniej uprzejmy może mieć niezły ubaw z kogoś, kto nie wie nawet, że po swoich studiach nie będzie mógł pracować w zawodzie, który sobie upatrzył…
Nie no, pracować może… Tylko wiedzę będzie musiał intensywnie uzupełniać we własnym zakresie, za to większość tego, czego się nauczy, będzie mu absolutnie zbędna.
Ale on o tym chyba nie wie, więc trudno uznać, że będzie nadrabiał braki.

A jakże, pomyślałem, czego mogłem spodziewać się po Jiro-chan? Niewinnym, młodym Jiro, który nie nadążał za rówieśnikami.
Yyy, to chęć projektowania ogrodów jest jakimś objawem opóźnienia w rozwoju, serio, aŁtorko, serio?
No weź, ogrody, jakieś kwiotki i drzewka, znalazłby sobie studia dla prawdziwego faceta, jak budownictwo czy chociaż jakaś robotyka…
A jak już musi blisko przyrody, to niech chociaż drwalem zostanie, o! Najlepiej norweskim.

A jednak się zdzi-wiłem. Ogrody... zabrakło mi słów.
— Mówiłem, żebyś się nie śmiał — rzucił w odpowiedzi na mój uśmiech.
— Nie śmieję się z ciebie — wyjaśniłem natychmiast. — To po prostu bardzo nietypowe marzenie. Ale jest fajne.
Eee… co jest nietypowego w ogrodnictwie? To dość popularny i oblegany kierunek. Tak BTW - składałam kiedyś papiery na ogrodnictwo… ale się nie dostałam :<

— Naprawdę?
— Naprawdę.
— A ty, Rey? — powiedział w końcu. — Co robisz?
- ...?
— To znaczy... pracujesz tylko z portalem? — wyjaśnił.
Nie spodziewałem się, że któryś z klientów kiedykolwiek o to spyta. Nikogo to nie interesowało, ja im tylko pomagałem.
Tacy byli nieczuli, zimni i obojętni, nic ich nie interesowało życie prywatne specjalisty!
No przecież chcieli tylko zamoczyć.

Czułem, że zabrnąłem za daleko, ale nie chciałem się wycofywać. Nie teraz.
— Nieee... — rzuciłem obojętnie. — Trochę gramy.
Na giełdzie???

Ale kokosów z tego nie ma.
— Co gracie? — Żywe zainteresowanie sprawiło, że twarzyczka Jiro-chan nabrała kolorów.
— Mamy taki mały zespół — odparłem. — Gramy w różnych lokalach, ale mało kto słucha.
A większość modli się, żeby przestali rzępolić i nie przeszkadzali w konsumpcji kotleta.
Płacą im, aby przestali grać.

Trochę nam jeszcze nie pykło.
— Ach, tak — westchnął Jiro-chan.
Dobra, dość już o tobie, porozmawiajmy o czymś interesującym!
No dobra, ale to nie jest odpowiedź na pytanie CO gracie. Znaczy domyślam się, że nie jest to black metal… Ale miło byłoby wiedzieć, co.

W świetle latarni zauważyłem, że niemal wszędzie na bladej skórze widniały dziwne plamy, trochę jakby zabliźniałe [zabliźnione] rany. (...)
— Co ci się stało? — spytałem niepewnie. Przysunął się bliżej mnie i pokazał mi przedramię. Od nadgarstka, aż do łokcia, przez całą wewnętrzną część ręki, ciągnęła się brzydka blizna.
— Urodziłem się z tym — wyjaśnił spokojnie, jakby mówił o czymś zupełnie naturalnym. — Lekarze mówią, że mam skórę zbyt wrażliwą na słońce. Ale rodzice dowiedzieli się o tym dopiero po tym, jak mnie spaliło nad morzem.
To urodził się z tą blizną, czy spaliło go w dzieciństwie? I jak bardzo musiało go spalić, skoro blizna po osiemnastu latach nadal jest wielka, brzydka i doskonale widoczna?
Musiałby przesiedzieć dobrych kilka godzin na pełnym słońcu.
I to z rękami nad głową, skoro spaliło mu wewnętrzną część ręki. Oraz ciekawe, że twarzy nie ruszyło.
Wsadzili mu worek na łeb i przywiązali do słupa???
Ja sama mam bardzo bladą skórę bez najmniejszej skłonności do “normalnego” opalania i nigdy nie miałam poparzeń.
Skoro już musiał mieć oszpecone ciało (bór wie po co) - nie można było znaleźć mu bardziej wiarygodnej choroby, np. bielactwa…?

Gdy miałem cztery lata pojechaliśmy na wakacje do Europy i tam...
Przedtem mieszkali w Forks i nigdy nie wystawiali się na słońce.

Później już nie chcieli się ze mną za bardzo pokazywać i oddali mnie pod opiekę cioci.
Tak, ja rozumiem, że Jiro ma być biedną sierotką, niekochaną i zaniedbywaną, ale aŁtorko, nie każ nam wierzyć, że rodzice porzucili go z tak idiotycznego powodu…
Może uznali, że jest sparklepirem. Też bym nie chciała się pokazywać z czymś takim. A tak serio - blizny po wewnętrznej stronie ręki nie rzucają się jakoś szczególnie w oczy, więc to chyba nie o względy estetyczne chodzi.  AŁtoreczka doprawdy mogła się trochę bardziej wysilić i dorobić do tego jakąś mhhhroczną historię.
Tak naprawdę jego rodzice byli jasnowidzami i gdy miał cztery lata, mieli wizję, co z niego wyrośnie. Od razu zwiali do Australii, podrzucając Jiro babce. Jego ojciec nie lubił teściowej, to była zemsta.

— Straszne — jęknąłem. Jiro miał w sobie więcej tajemnic, niż wcześniej przypuszczałem. Intrygo-wał mnie coraz bardziej.
— Czy...— zacząłem, niepewny jego odpowiedzi. Ale musiałem spytać. — Czy mógłbym... dotknąć?
Fetyszysta?

Popatrzył na mnie zdziwiony i przestraszony. Wahał się przez chwilę, aż w końcu zdałem sobie sprawę ze swojej głupoty. Spuściłem głowę, nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Chciałem go przeprosić, ale słowa uwięzły mi w gardle. Rey, ty skończony idioto!
Nie afiszuj się tak ze swoimi parafiliami!

— Tak — usłyszałem.
Jiro niepewnie wyciągał do mnie drżącą rękę. Byłem zaskoczony jego reakcją.
Nie rozryczał się. Też jestem zaskoczona.

— Ufasz mi? — spytałem. Uśmiechnął się tylko i przytaknął. Dotknąłem jego ręki. Była bardzo delikatna i bardzo drobna, niemal jak u dziecka. Zabłądziłem na jego dłoń. Drobne palce drżały nieznacznie pod moim dotykiem, jakby w obawie przed nieuniknionym bólem. Dotykałem go ledwie wyczuwalnie, samemu zastanawiając się nad uczuciem, które mnie ogarnęło.
Nie no, naprawdę…

1376816900_by_Shocker_500.jpg

Wypiszmy sobie w punktach, co jest nie tak z tym fragmentem.


everything.gif

Miało być w punktach.
Jeden. Kolejny raz jest podkreślana dziecinność Jiro - dwudziestodwuletni facet ma “rączki jak u dziecka”, czyli… małe, pulchne i z krótkimi palcami. Eeee… znaczy powinny takie być, ale nie.
Eno, zależy, jakie duże jest to dziecko. Pięcio- czy ośmiolatek już nie ma małych, pulchnych łapek.
W każdym razie, sam seks. Po drugie, gadka jak do kogoś upośledzonego (znowu), albo jak do chomika, nie obrażając chomików. Po trzecie - Jiro, który boi się dotknięcia, za niecałe dwadzieścia stron będzie rączo rwał się do anala, który generalnie jest ostatnią (chyba tylko poza fistingiem) formą seksu, jaką powinien uprawiać ktoś, kto nie potrafi się zrelaksować, gdy ktoś go tyka w dłoń.
No wiesz, przy analu się tyka w co innego…

Całe moje ciało przechodził dziwny impuls elektryczny, bałem się, ale jednocześnie nie mogłem przerwać. Jiro-chan wpatrywał się we mnie przymrużonymi, zielonkawymi oczami, pełnymi spokoju i zaufania. Wtedy pomyślałem, że chciałbym tę chwilę zatrzymać na zawsze, żeby Jiro-chan został ze mną na zawsze. Nie mogłem na to pozwolić. Wiedziałem, że muszę zrobić wszystko, żeby Jiro-chan był razem z tym... Joshem, bo tylko w ten sposób mogłem dać mu szczęście.
A skąd ta pewność? Po raz kolejny - skąd założenie, że Josh nie jest zdecydowanie i nieodwołalnie hetero?
No weź, tak facet z kobietą? Fuj!

To było naprawdę bolesne. Świadomość, że mogę mu dać radość tylko wtedy, gdy pozwolę mu odejść i pokochać kogoś innego.
On już kocha kogoś innego, za wiele do pozwalania to ty nie masz…
Ciiicho, nie przeszkadzaj mu się pogrążać w samoudręczeniu osłodzonym świadomością samopoświęcenia.

— Myślisz, że ktoś by mnie takiego zechciał? — Cichy, cienki głos wyrwał mnie z rozmyślań.
Mam pomysł - tego Jiro ktoś musiał wykastrować w młodym wieku. Tak na żywca. To wyjaśnia wszystko - cienki głosik, dziecięcą buzię, straszną traumę. Zagadka rozwiązana.

Jiro-chan pragnął twierdzącej odpowiedzi, w którą sam nie wierzył.
Wepchnijmy jeszcze więcej -chan w ten akapit. Rey (albo aŁtorka) zachowuje się jak dziecko, które odkryło jakieś nowe, fascynujące słowo (jak Łusia Pałys słowo “poniekąd”) i musi, koniecznie musi użyć go w każdym zdaniu.

Podniosłem jego dłoń do swoich ust i ucałowałem delikatnie jej wnętrze.
— Myślę, że jesteś bardzo piękny, tylko nie potrafisz w to uwierzyć — odparłem. Nie kłamałem. W oczach Jiro-chan zalśniły łzy. 

Wrong+on+so+many+levels.jpg

On naprawdę nie wierzył. I nieprawdą było, że przyzwyczaił się do siebie. On wciąż tęsknił za czymś, czego nie miał w swojej klatce.
Za szczurzym hamaczkiem.

Tęsknota i smutek wylewały się z niego, mimo że tak ślicznie się uśmiechał.
Chyba tęsknota za rozumem.

— Jiro-chan, czy... czy jesteś pewien, że Josh... Że on jest wart tej zmiany?
— Nie wiem — odpowiedział. — Ale chcę się dla niego zmienić.
Facet, ty się nie zmieniłeś. Naprawdę, twój wygląd jest tu najmniejszym problemem, taki poseł Gosiewski miał dwie żony. Ty przede wszystkim przejawiasz tak dużo cech pięciolatka, że normalnych ludzi od ciebie cofa, bo nikt normalny nie chciałby wchodzić w związek z przedszkolakiem, ani - od zgrozo - mieć z nim yaoiseksy.
Nie, nie zrozumiałaś, “zmiana” nie oznacza tu zmiany wyglądu, lecz statusu, z prawiczka na zaliczonego.
W sumie… na to samo wychodzi.

Chciałbym, żeby mnie pokochał.
— Dlaczego właśnie on?
— Bo chciałbym być taki jak Joshua Leeway.
— Rozumiem. — Co miał ten Josh, czego nie miał nikt inny?
Hmmm, niech pomyślę… Jak do tej pory tym, co odróżnia Josha od innych kolegów, są dwie przyklejone do niego na stałe czirliderki, zgadłam?
Josh jest sexy, a inni nie. Swoją drogą, miłość Jiro jest trochu płytka, nie sądzicie?
Trochę jak nastoletnia miłość do idola z plakatu. Heh, ciekawe czy Jiro ma w domu mały ołtarzyk ku czci Josha, taki ze zdjęciem, kwiatkami dookoła i serduszkami narysowanymi flamastrem.

Musiałem pozwolić Jiro-chan odejść.
Ale że co, że eutanazja się szykuje?
Przymusowa.

Po raz kolejny żałowałem, że wybrał akurat mnie. Że właśnie ja będę musiał zrobić to, czego — wydawało mu się, że — pragnie, a co — wiedziałem, że — przyniesie mu tylko wiele łez.
Mujborze, jemu wszystko przynosi wiele łez, co za różnica, ocean w tę czy w tamtą.
Mam teorię, że Jiro jest psychicznym masochistą i może być szczęśliwy tylko wtedy, kiedy jest nieszczęśliwy.

Musiałem pomóc Jiro-chan zapomnieć, że się znaliśmy.
*podaje młotek*
Johan Hegg parę dni temu wymachiwał na koncercie bardzo stosownym młotem, może pożyczy? Chociaż z drugiej strony… Walnięcie tej mamei kopią Mjölnira byłoby za dużym zaszczytem.

Minęło parę kolejnych tygodni i Jiro naprawdę uwierzył, że życie nie jest tak smutne, jak mu się do niedawna wydawało. Spotkania z Joshem, które miały go przygotować do egzaminów, były bardzo męczące dla obu stron. Josh nie okazał się tak zmyślny, jak bardzo Jiro się tego po nim spodziewał.
Boru, nazwijmy to po imieniu - Josh okazał się tępakiem, cóż za niespodziewajka.
Albo Jiro spodziewał się, że ktoś, kto ma kłopoty z matmą, tak naprawdę jest Einsteinem. A tu taka lipa...

Matematyka dosłownie była jego bardzo słabym punktem, każde zadanie stanowiło nie lada wyzwanie, zarówno dla niego, jak i dla młodego Kiyashiego.
Ok, rozumiem. Josh nie radzi sobie z nauką, za to pewnie jest podporą uczelnianej reprezentacji, więc studia tak naprawdę są tylko pretekstem. Podobno to częste zjawisko w Stanach. Tylko dlaczego wybrał sobie akurat fizykę, a nie coś prostszego?
(wiem, to tylko my, upierdliwi analizatorzy, jeszcze pamiętamy, że na początku było coś o fizyce…)
Może rodzice go zmusili?
Tylko tam były jeszcze wolne miejsca.
Nawiasem, tak sobie teraz przypomniałam… Po co studiujący architekturę Jiro uczył się o Rewolucji Francuskiej?
Ćwiczył obliczanie belek i ram na przykładzie szubienicy i gilotyny.

Tak... Josh miał przyjaciół. Tak samo, jak Rey. Jiro nie posiadał ich wcale, więc musiał być przynajmniej dobrym uczniem (sam sobie wymyślił taką filozofię, jego największym na świecie marzeniem było to, by być potrzebnym i użytecznym dla społeczeństwa.
Tak? A myślałam, że dać się zaliczyć Joshowi.
Jest coś cholernie obraźliwego w tej jego filozofii, prawda?
Trochę wygląda jak parodia japońskiej kultury pracy… A zresztą - to, o czym myśli Jiro, ma małe potwierdzenie w opku. Wszystko, co robi, wychodzi tak naprawdę z pobudek skrajnie egocentrycznych...

Dlatego bardzo się zdziwił, gdy Rey zapytał go kiedyś, po co pracuje w barze, skoro odziedziczył po zmarłych rodzicach kamienicę i przeogromny majątek.
Dlatego stać go było na usługi najlepszego specjalisty ;)
(majątek Jiro:)



Jiro nie wyobrażał sobie życia bez swojej pracy, każde miejsce było lepsze niż jego mieszkanie. Dlatego, zarówno praca jak i nauka, sprawiały mu bardzo dużo radości).
To brzmi jak fragment szkolnego wypracowania, nawet źle postawione przecinki się znalazły <3
(wyciąga czerwony długopis i starannie zaznacza)

jiro.jpg

Swoją drogą to się kupy nie trzyma. Jiro jest skrajnie zamknięty w sobie, przewrażliwiony, boi się kontaktu z innymi ludźmi, nie ma pojęcia o relacjach interpersonalnych… i to, co mu sprawia największą satysfakcję to praca, gdzie NON STOP ma do czynienia z obcymi ludzi, czasami niezadowolonymi, czasami opryskliwymi? Nauka już bardziej, ale studiowanie raczej nie polega głównie na ryciu, zdarzają się projekty grupowe, zdarza się, że trzeba wygłosić referat, a uczelniana działalność ponadpodstawowa często obejmuje samodzielną organizację wykładów gościnnych czy chociaż targów/pokazów projektów...

[Jiro udziela Joshowi korepetycji; przy okazji udaje mu się wreszcie zaprosić go do kina. Jednak wszystko ma swoją cenę: Josh życzy sobie, po pierwsze, zamówienia biletów również dla kumpli (“bo będzie im smutno”), a następnie zrobienia za niego prezentacji z angielskiego (hłe hłe). Którą to prezentację Jiro ma przynieść mu “do szkoły” (redakcja, w tym wydawnictwie podobno istnieje redakcja…).
To, że coś istnieje, nie musi koniecznie oznaczać, że robi coś poza samym istnieniem.
Rey jest świadkiem, jak Jiro zamawia dodatkowe bilety (oczywiście płacąc z własnej kieszeni) i próbuje wyperswadować mu, że “ukochany” go wykorzystuje, no ale oczywiście, jak grochem o ścianę]
[Swoją drogą, ten Josh ma niezły tupet. Każdy niebędący Jiro w takiej sytuacji wysłałby go, pardon, na drzewo, banany prostować.]

— Rey, nie wolno ci go osądzać — powiedział cicho, drżącym głosem. — Nie wolno...
— A co ty o nim wiesz?
— NIE WOLNO CI, REY! — wrzasnął Jiro. Odwrócił się i uciekł do drugiego pokoju. Drzwi trzasnęły za nim głośno. Na chwilę zapanowała grobowa cisza, którą zaraz przerwał cichutki szloch, dobiegający z kąta obok szafy.
Bardzo cienkie musiały być te drzwi, skoro wszystko przez nie tak dobrze słychać.
To był bardzo ostentacyjny cichy szloch.
Natomiast Rey przeniknął swym rentgenowskim wzrokiem przez zamknięte drzwi, skoro był w stanie stwierdzić, że Jiro płacze w  kąciku koło szafy, a nie np. zwinięty w kłębek na kanapie.

Dlaczego płakał? Przeze mnie. Znowu go zraniłem. Nie potrafię mu powiedzieć, że Josh na niego nie zasługuje. Nie mogę, prawdą go ranię. Ale czy na pewno jest tak, czy może oni jednak powinni być razem.
Tak, tak, powinni, miłość Jiro sprawi, że Josh odnajdzie ukrytą cząstkę dobra w swym serduszku i zmieni się dzięki cudownej mocy uczucia. Dookoła będą latać ptaszki i motylki, kwiatki będą zakwitać pod stopami zakochanej pary, a magiczne pudełko z czwartego sezonu MLP wreszcie się otworzy i opromieni cały świat tęczowym blaskiem.
Tak tylko cichutko przypomnę, że ten facet pracuje jako SPECJALISTA w poradni dla nieszczęśliwie zakochanych...
Może to był taki specjalista, jak tu?

humor-81.jpg

Nie znam tego Josha, może naprawdę jest taki wspaniały, może naprawdę jest tym jedynym... może... Może tylko zasłaniam się tym, żeby nie wypuścić Jiro? Może to tylko pretekst, żeby zatrzymać go przy sobie. Kim ty w ogóle jesteś? Kim ty dla mnie jesteś, Jiro-chan? Pojawiłeś się w moim życiu tak nagle, jak nagle z niego znikniesz. Zostaną mi po tobie gwiazdki. I ból.
Jak Rzymianom po Asteriksie.


Ból i bul bul bul… Rey zatonie w oceanie łez.

[Rey zastaje Jiro siedzącego w domu, podczas gdy powinien być właśnie w kinie z Joshem - jak łatwo się domyślić, Josh naciągnął jelenia na bilety dla swoich kumpli, a potem pod byle pozorem spławił go.]

— Może pójdziesz ze mną?
Jiro przetoczył na niego zaciekawione, acz zgaszone spojrzenie.
— Gdzie?
— Do takiego jednego miejsca. Pokażę ci coś. Może ci się spodoba.
— Dobrze, mogę pójść. — Jiro wytarł nos i zdecydowanym ruchem podniósł się z łóżka.
— Tylko się ubierz. Zaraz wychodzimy.
— Dobrze.
— Rey? Po co ci ta gitara?
No jak to, po co!


*
Nawet na miejscu Jiro nie był w stanie się domyślić, po co Rey wziął ze sobą futerał z gitarą.
DKJP, on naprawdę jest jakiś opóźniony w rozwoju, przecież Rey mówił mu, że gra w zespole!!!
Mam teorię, że tak naprawdę Jiro jest równie egocentryczny jak buc Josh, tylko Josh manifestuje to w bardziej strawny sposób. Zauważ, że Jiro nie obchodzi, że Rey nie jest jego niewolnikiem, aby latać na każde jego skinienie, bo “on musi mu powiedzieć, że umówił się z Joshem”, gdy Rey wygląda na przygnębionego/wkurzonego nawet nie przychodzi mu do głowy, że chłopak może mieć własne życie i, nie wiem, posprzeczał się z matką albo dostał masakryczny rachunek za prąd. Wszystko musi być związane z Jiro, jak ktoś się nie zachowuje jak Jiro chce, to ten uderza w ryk. Nie dziwiłabym się, gdyby po prostu Reya nie słuchał, gdy ten mówił o sobie…
No dobra, nie słuchał Reya i guzik go obchodzi, czym ten się zajmuje w życiu. Ale do murwy szmurwy, dwadzieścia dwa lata żyje na tym świecie, chyba wie, co to takiego “zespół” i “koncert”. Ma telewizor, chyba nie ogląda w nim tylko dramatów o życiu płciowym zaskrońców, może włączy od czasu do czasu jakiś kanał muzyczny? Powinien chyba umieć skojarzyć, że jeśli facet przynosi gitarę do klubu, to pewnie po to, by na niej zagrać???
Albo po to, żeby zarywać laski.

Zaprowadził chłopaka do jakiegoś małego baru na przedmieściach.
Ciekawe, co ma na myśli, mówiąc “przedmieścia”. New Jersey?

Dookoła było bardzo ciemno, wręcz strasznie.
Wilki wyły w zaroślach, zombie jęczały, strzygi strzygły, snuły się zmorzone zmory.

Wnętrze jednak rozświetlały niebieskie i białe reflektory, uwieszone pod sufitem. Było tłumnie. Ludzie w ubraniach — jakich Jiro nigdy w życiu nie widział
Ciekawam, co mogli mieć na sobie ludzie, że tak to zdziwiło chłopaka, który większość życia, jeśli nie całe, spędził w Nowym Jorku.
Może waciaki, berety z antenkami i gumofilce?
Nie wiem, ale to moje propozycje:

strange-_fashion10.jpg

i_3131_clothes-016.jpg

tumblr_lok793sp1w1qdt4ppo1_500.jpg

Ubieracie się tak na koncerty? Ja zawsze. A najbardziej do mnie przemawia stylizacja “na bohatera yaoica”:

a829_96ciaalzdb.jpg

— siedzieli przy kolorowym barze, przy stolikach, na czerwonych kanapach, przy oknach, pod małą sceną, na której szykowała się już trzyosobowa kapela.
Znaczy, sporo tych ludzi. A ponoć kapeli Reya nikt nie chciał słuchać.
Przyszli rzucać zgniłymi pomidorami.
Akurat w ten dzień dawali piwo za połowę ceny.

Dookoła było niesamowicie głośno, śmiechom i rozmowom wtórowały nastrajane gitary i ciche uderzenia w talerze perkusji. Jiro był oszołomiony, w głowie miał mętlik. Zdawało mu się, że za chwilę się przewróci od natłoku wrażeń.
Drugi Roderyk Usher się znalazł, kurza jego nać.

W pewnym momencie poczuł, że ktoś łapie go za ramię i prowadzi w stronę jednego z małych, okrągłych stolików. Zdezorientowany i przestraszony poszedł za nieznajomym.
Ciekawe, czy on tak chodzi za każdym, kto go złapie za ramię.
Wyobrażam sobie Jiro stojącego bez ruchu w tłumie i gapiącego się przed siebie jak królik w reflektory samochodu.

Dopiero gdy usiadł, zauważył, że obok niego siedzi Rey. Odetchnął głośno z ulgą. Rey uśmiechnął się do niego i potarł uspokajająco ramię chłopaka.
— Nie bój się, Jiro-chan — powiedział głośno, usiłując przekrzyczeć hałas. — Poczekaj tu na mnie.
— Gdzie idziesz?! — krzyknął przerażony Jiro,
Przerażony. Dorosły chłopak w klubie.
Choć z drugiej strony, jeśli ci ludzie faktycznie byli ubrani tak, jak na zdjęciach, no to ok, można się przestraszyć…
Nie no, akurat jeśli Jiro ma coś w rodzaju fobii społecznej, to zabranie go do klubu, pełnego obcych osób, raczej nie było dobrym pomysłem. Z drugiej strony, ten sam Jiro pracuje jako kelner...

złapał Reya za rękaw kurtki. — Nie zostawiaj mnie tutaj!
Porwą mnie! Zaciągną do piwnicy! Ale w piwnicy już był… Zjedzą! Zgwałcą!
(pfff, przynajmniej przestaniesz być prawiczkiem)
Ale tak… bez true lovvu?
Byle z wazeliną.

— Spokojnie — odparł Rey, ciepłym tonem — Nie stanie ci się tu nic złego, zaufaj mi. Na pewno się zaraz zobaczymy.
Cmoknął Jiro w czoło i wstał.
Cmoknął go w czoło. Aha. Czytelnicy płci męskiej, czy Wy też cmokacie kumpli w czółka?
Po ilu kieliszkach wódki?

Za chwilę zniknął w tłumie i Jiro został sam. „Ufam ci, Rey, ufam, że nic mi się tu nie stanie. Przecież byś mnie nie zostawił. Nie, gdyby coś złego miało się stać. Ufam ci, Rey, wierzę, że jesteś moim przyjacielem.".


Zaufanie do przyjaciół to podstawa.
Gdyby Rey go zostawił, zdarzyłyby się Straszne i Przerażające rzeczy, np. Jiro byłby zmuszony do wezwania taksówki, a wtedy mogłoby przyjechać np. to:

Creepy Taxi Drivers Calendar - 02.jpg

Z taksówkami w Nowym Jorku nie ma żartów.

Naprawdę wierzył Reyowi. Z niewiadomych przyczyn czuł się przy nim całkowicie bezpiecznie. Mimo że nie miał pojęcia gdzie Rey mieszka, ile ma lat, ani nawet, jak ma na nazwisko. Nie wiedział o nim właściwie nic, a mimo to chciał z nim mieć dzieci stracić cnotę czuł się przy nim bardzo dobrze. Chyba nawet... Chyba nawet lepiej niż w towarzystwie ukochanego Josha. Oczywiście wolałby, żeby było zupełnie inaczej, ale... przynajmniej nie stchórzy, gdy Rey zdecyduje, że on, Jiro, że jest już gotowy. Wtedy będzie lepiej, niż za pierwszym razem, na pewno...
I znowu myśli Jiro zatoczyłu kółeczko i wróciły do punktu, który tak naprawdę był centralnym punktem wszechświata naszego boChatera, czyli do jego własnej dupy.
No weź, przez trzy strony nie było nic o analu! Tak w ogóle, to oni znają jakikolwiek inny sposób na uprawianie gejseksu?
*strzela focha* Mówiłam o dupie metaforycznej, prostaczko!

Właśnie w tym momencie Jiro zaczął się naprawdę zastanawiać nad wszystkim, do czego doprowadził w ostatnim czasie. Zdobył się na krok, o jaki nigdy by siebie nie podejrzewał. Okazało się, że dzięki temu nawiązał upragnioną więź z Joshem. I teraz miał pewność, że będzie już tylko lepiej, jeśli postara się nadal traktować Josha tak, jak to przez cały czas robił.
Staną się parą idealną, zupełnie jak Mort i król Julian.

Co prawda, zachowanie Josha trochę go męczyło. Bardzo uważał na to, co mówi w jego obecności, żeby przypadkiem go nie urazić. Robił wiele rzeczy za niego... Nie! DLA niego! I miał teraz naprawdę mnóstwo na głowie (przygotowanie Josha do egzaminów, wszystkie treningi i mecze, dodatkowe prace, na które Josh nie miał czasu — Jiro uważał za swój obowiązek.
Tak, zwłaszcza te treningi i mecze. Już widzę Jiro, jak zastępuje Josha na boisku.
Josh, który z założenia miał być chyba tępym osiłkiem, wychodzi na najbardziej inteligentną osobę w opku. Jakby nie patrzeć, do umiejętnego wykorzystywania naiwniaka trzeba mieć coś pomiędzy uszami. Natomiast poziomy umysłowe Reya i Jiro wahają się pomiędzy amebą a tasiemcem.
Mam wrażenie, że obraziłaś tasiemca.

Nie wyobrażał sobie miłości bez wzajemnej pomocy).
Jiro, słońce, pokaż mi paluszkiem tę wzajemność, bo jakoś nie widzę.

Sam tego sobie zażyczył, dobrze o tym wiedział. Chciał kochać Josha i nie rozumiał, dlaczego Rey wciąż kazał mu się zastanawiać czy to na pewno dobry wybór. Oczywiście, że dobry! Znaczy, chyba dobry... Co ten Rey wiedział? Co on wiedział?
Może, gdzie ukryto Bursztynową Komnatę?
Na pewno nie wiedział, za co mu płacą.

— Witamy wszystkich i dziękujemy za wasze liczne przybycie. — Z rozmyślań wyrwał go znajomy głos, spotęgowany pogłosem z mikrofonu. Odruchowo spojrzał na scenę. Zatkał usta dłońmi, żeby nie krzyknąć ze zdziwienia. Na scenie, obok trzech muzyków, stał jego Rey i przez mikrofon mówił do publiczności, która patrzyła na niego uważnie.
Aaaaaa, co się dzieje?! Dlaczego Rey tak głośno mówi?! Pewnie krzyczy, bo jest na mnie zły! Zaraz się rozpłaczę, aaaaaa!!!
Jak to się miło złożyło, że koncert zupełnym przypadkiem był zaplanowany akurat na ten dzień. W sam raz po to, żeby pocieszyć biednego żuczka, wysiudanego z wyjścia do kina.

— Nazywamy się VS i dziś zagramy specjalnie dla was.
Gromkie brawa, ludzie — popijając kolorowe drinki — przyciszyli swoje rozmowy.
A podgłośnili cudze.
To zabrzmiało tak, jakby drinki były czymś w rodzaju tłumika.
No w sumie, lepiej nie gadać, jednocześnie pijąc.

Jiro wstrzymał oddech. Zabrzmiały pierwsze dźwięki, Rey szarpnął strunę, która wydała z siebie niski dźwięk. Za chwilę kolejną i jeszcze i jeszcze... Jiro czuł, jak z każdym uderzeniem w struny serce bije mu coraz mocniej, oddech staje się coraz szybszy, a w głowie kręci się coraz bardziej. „Och, Rey!" — myślał.
Nigdy dotąd nie widział człowieka grającego na gitarze. Wydobywanie dźwięków poprzez szarpanie strun wydało mu się rodzajem magii, niedostępnej dla zwykłych śmiertelników.
Przypomniała mi się taka bajka, którą oglądałam w dzieciństwie (wybaczcie brak tytułu) opowiadająca o stworkach, które przybyły z jakiejś innej planety i w każdym odcinku musiały rozwiązać jakąś zagadkę związaną z Ziemią, w czym pomagały im ziemskie dzieci. Jiro by do nich w sumie pasował, tamte się nie orientowały np. że koty polują na myszy i co to jest autobus, ten sam poziom.

Choć tak naprawdę czuł, że nie jest w stanie myśleć. Za chwilę spadł rzęsisty deszcz muzyki i rozpłynął się głośnym, mocnym, rockowym echem po sali, dopingowany przez podskoki i krzyki zadowolenia.
Dawaj, deszczu, dawaj!

„Och, Rey, Rey... Nie chcę, nie chcę, żebyś odchodził! Jeśli to, o co cię prosiłem, jeśli nasze zbliżenie... Jeśli dlatego odejdziesz, ja... Ja nie chcę, Rey, proszę cię, zostań ze mną. Zostań moim przyjacielem. Nie odchodź jak specjalista. Zrób to jak amator. Rey, błagam cię... Nawet jeśli będzie Josh... Albo nawet gdy nigdy nie będziemy razem... Rey zostań ze mną, zostań, nie odchodź.".
Yyy, znaczy co? Rozstaniemy się, będę z innym, ale bądź zawsze przy mnie jako ramię do wypłakania się, czy co?
Zostań mym akompaniatorem, graj za zasłoną mego łoża, nadawaj rytm mym lędźwiom, gdy legnę w ramionach ukochanego! I jeszcze trzymaj świecznik.
Wybaczcie, musiałam: http://jastrzebie-gramatyki.pl/cytat/62530

Po kolejnej piosence cały rozkręcony tłum bawił się już na całego. Rey grał na gitarze jak szalony, trwał w jakimś dziwnym transie, śpiewał głośno swoim zwykłym, miękkim, niskim głosem. Ludzie tańczyli, śmiali się i popijali drinki. A Jiro płakał. Płakał cichutko, tak, że nikt go nie usłyszał, nie zobaczył.
MY widzimy. I mamy dość.
*skrada się w stronę Jiro z garotą w łapkach*

„Rey, nie zostawiaj mnie”
— A teraz, na koniec, utwór, który napisaliśmy niedawno — powiedział Rey po dwóch godzinach ostrej gry.
— Chciałbym go zadedykować wyjątkowej osobie.
Jiro niepewnie podniósł zapłakane oczy.
Jezusmario, wył przez całe dwie godziny… Na miejscu Reya nie przyznawałabym się w ogóle, że to coś przyszło ze mną.
Chłopak się marnuje na tej architekturze, powinien zostać zawodową płaczką.
W ogóle… ktoś mi wytłumaczy, czemu Jiro płacze? Znaczy, w tym akurat momencie?
A dlaczego akurat w tym momencie domagasz się uzasadnienia?
Uważam, że lepiej późno, niż wcale.

Dookoła ucichło, chciał zobaczyć, co się stało. Spostrzegł, że Rey patrzy w jego stronę. Nie... On patrzył prosto na niego, w jego mokre, zielonkawe oczy.
I cały tłum też patrzył. Niektórym zbierało się na wymioty. Teraz już wiedzieli, dlaczego podłoga była tak cholernie mokra.
Ja za to już wiem, czemu Japonię nawiedza tsunami...

— Mojemu przyjacielowi, od którego wiele się nauczyłem. Jest tu teraz ze mną. Jiro-chan. — Rey uśmiechnął się ciepło do chłopaka.
Ta dedykacja… Wiem! Już wiem, dlaczego Jiro nigdy wcześniej nie widział ludzi w takich strojach! Wiem, do jakiego baru trafił!



















Nastała chwila ciszy. Rey uderzył w struny. Za chwile, zawtórowali mu jego koledzy. Rey zaczął śpiewać, a Jiro poczuł, że znowu szklą mu się oczy. I mimo że cały czas patrzył tylko na Reya, mimo że ta piosenka była właśnie dla niego, mimo że tak bardzo chciał się uśmiechnąć... Nie widział prawie nic przez łzy, które zalewały mu twarz.
Teraz już wiem, kto jest na tym zdjęciu:

łzy.gif


W tej piosence będziemy śpiewać o bardzo ważnych rzeczach,
Takich jak rachunki i wezwania z sądu
Wiec usiądź i słuchaj uważnie.
Nigdy więcej już nie kradnij prądu!
Nie jesteśmy sami, razem damy sobie radę, prawda?
Choć komornik dziś przyszedł już trzeci
Długa cisza, lecz kiedyś się skończy.
Kiedyś znów nas podłączą do sieci.

STOP! TERAZ WĘGORZ!
http://cloud-img2.cda.pl/g/84006_73b6cb764392f9cde78b09a4c98ca72f.gif

W samotności zawsze jest źle,
lecz my jesteśmy razem,
nie bój się niczego.
Oessuuu. *mdleje*

— Macie naprawdę talent, towarzyszu Rey — powiedział, gdy już wrócili do domu. Przez całą drogę powrotną bał się odezwać choćby słowem, starając się uspokoić. Rey też nic nie mówił, tylko delikatnie trzymał Jiro za rękę. Dopiero gdy wrócili do domu, odważyli się na siebie spojrzeć. Na ułamek sekundy, kiedy ich oczy się spotkały, na chwilę, jak mrugnięcie powieką, gdy odważyli się na siebie spojrzeć, dojrzeli w sobie niewysłowioną tęsknotę, która paliła ich samych od wewnątrz.
Obaj byli odwodnieni (tylko z różnych powodów), obaj tęsknili rozpaczliwie za czymś do picia. Pogalopowali czym prędzej do lodówki i oddali się orgii nawadniania.

Jiro umawia się z Joshem po raz pierwszy u siebie w domu. Co prawda ma nieco wątpliwości, bo nawet do jego małego móżdżku powoli dociera, że ukochany traktuje go lekceważąco, ale mimo to sika po nogach ze szczęścia i postanawia przygotować się do wizyty najlepiej jak potrafi.

Cały dzień spędził na totalnych i absolutnych porządkach mieszkania. Kuchnia, trzy pokoje, łazienka, przedpokój, szafy, półki, podłogi (i sufity też!), wszystko musiało być nieskazitelne. Jiro dwoił się i troił, wychodził z siebie, żeby całe mieszkanie było w idealnym stanie. Szorował, zmywał, wycierał, mył. (A pościel zmienił? A prześcieradło wyprasował?) Pot spływał mu po skroniach, oddychał ciężko, ale nie zamierzał przerwać, dopóki wszystko nie będzie uporządkowane. Musi być, w końcu Josh przyjdzie.
On się spodziewa wizyty kolegi czy kontrolującej teściowej?
Sanepidu.
Hannibala z białą rękawiczką?

[Tymczasem Rey (który wciąż mieszka u Jiro) snuje się po domu z nieszczęśliwą miną…]

Rey nagle zrobił coś nieoczekiwanego. Coś, czego żaden z nich się nie spodziewał.
W przeciwieństwie do czytelników, którzy spodziewali się tego od samego początku i tylko od czasu do czasu stukali zegarki w niemym pytaniu: “Daleko jeszcze?”

Ujął twarz Jiro w swoje duże, ciepłe dłonie i przywarł ustami do jego drobnych warg.
Jak glonojad do ścianki akwarium.

Jiro był przerażony, chciał się cofnąć, jednak nie miał odwagi się ruszyć. Trwał jak w transie. Złożył ledwie wyczuwalny, powściągliwy pocałunek. Rey też się bał, pragnął pocałować Jiro najmocniej, jak tylko potrafił, żeby w tym pocałunku zamknąć całą swoją miłość i tęsknotę, potrzebę bliskości i pragnienie, jakie od dłuższego już czasu paliło mu serce.
By zmiażdżyć wargi, skruszyć czaszkę i wyssać mózg.
Wiem, że miłość jest ślepa, głucha itp… ale żeby była upośledzona?!

Zatracił się w zapachu chłopaka, w dotyku jego miękkich, ciepłych warg, w przyspieszonym biciu jego serca. W tym momencie pragnął tylko jednego — żeby Jiro został z nim na zawsze, żeby nie odchodził, żeby Josh już się nie liczył... Wiedział, że nie ma prawa, że musi pozwolić mu odejść... Ból rozrywał go od środka bezlitośnie.
Aha, aha. Nie trzeba było jeść tej sałatki sprzed tygodnia.

Nie chciał o tym myśleć, nie teraz. Pragnął, żeby ta chwila należała tylko do nich, żeby zdarzył się jakiś cud, żeby... Wszystko, co targało Reyem, chłopak potrafił oddać w delikatnym pocałunku...
Rey Danonek - oddaje tobie, co kryje w sobie.

Tylko jednym... Gdy oderwał się od Jiro i otworzył oczy, napotkał jego przerażone, szeroko otwarte, zielonkawe oczęta, w których lśniły łzy.
Oczęta. Na litość, OCZĘTA.
Myślę, że to by nie przeszło nawet u Gombrowicza. Plus jak fajnie zobaczyć po pójściu w ślinę, że obiekt obśliniany prawie robi w gacie ze strachu.

— A coś takiego miałoby dla ciebie znaczenie? — spytał zachrypniętym półszeptem, jakby w obawie, że może słowami zniszczyć to, co się właśnie działo. Jiro nie odpowiedział. Milczał, tylko cichutkie łzy spływały po jego bladych policzkach. Rey wstał. Nic z tego. Tylko Josh, tylko on... Tylko Josh liczył się w życiu Jiro.
— Nie martw się, to była tylko próba — powiedział. Starał się, żeby jego głos zabrzmiał wesoło i naturalnie. Choć w środku pragnienie i tęsknota paliły mu wszystko.
A to nie była żadna tęsknota, tylko zwykła zgaga.
Gdy następnego rana udał się do kibelka, wydalił żużel.

Odwrócił wzrok, nie był w stanie patrzeć na Jiro. — Gdybyś kiedyś... na przykład jutro... Wiesz, gdy Josh przyjdzie, może się... Może się zdarzyć wszystko... wszystko...
Właśnie wszystko.
Na przykład nagły atak oddziały Śmierciożerców na różowych miotłach.
Wszystko dla zbioru zamkniętego obejmującego jedynie najbardziej głupie i ograne klisze.

„Koniec, Rey, straciłeś wszystko. Straciłeś wszystko, do czego i tak nigdy nie miałeś prawa".
Wyszedł z mieszkania bez słowa, Jiro nawet nie usłyszał, kiedy. Został sam, w przemoczonym od wilgotnej podłogi ubraniu (bo stosował nowatorską metodę mycia podłogi poprzez tarzanie), ubrudzony po całodniowych porządkach, z bałaganem na koszulce, (w) spodenkach, sercu i głowie.
W nerkach, płucach, trzustce i nawet pan tasiemiec był jakiś taki pobrudzony.

[Jiro znów popłakuje na temat “Rey, zostań ze mną, nie odchodź jak specjalista”. Ciach]

— Rey! — krzyknął zrozpaczony, wycierając łzy. Odpowiedziała mu cisza, został w mieszkaniu sam. Zupełnie sam... nie... Nie!
Nie! Zostały jeszcze roztocza! Nieliczne wprawdzie, bo sprzątający Jiro urzadził im prawdziwą hekatombę, ale jednak! Były tam! O, ukochane, one jedne go nie opuściły!

Zerwał się na równe nogi i nie zwracając uwagi na to, co miał na sobie, wybiegł z domu, zostawiając otwarte drzwi.
„Rey, proszę cię, nie!" — myślał gorączkowo, zbiegając po schodach. Sam nie wiedział, co robi, gdzie biegnie i dlaczego. Coś podświadomie kazało mu odnaleźć Reya, nie pozwolić mu odejść, mimo że nie miał nawet pojęcia, dokąd pójść, ani co mu powiedzieć, gdy go już w końcu znajdzie. Biegł na oślep małymi uliczkami,
Co ona ma z tymi nowojorskimi małymi uliczkami? Chyba że chodzi jej o te wąskie przejścia między blokami, w których stoją kontenery na śmieci, i którymi zawsze w filmach ganiają się bandyci i policjanci.

przebiegał przed samochodami, które trąbiły na niego złowrogo.
Łypiąc przy tym groźnie światłami i szczerząc kły.
Już widzę, jak to by wyglądało na ulicach Nowego Jorku, tych ze trzy razy szerszych niż takie Aleje Jerozolimskie…

Nieważne, nieważne. „Rey, musisz wiedzieć, że Josh, że ty...". Dobiegł do przystanku autobusowego pięć przecznic od domu i dopiero tam znalazł Reya. Stał nieruchomo ze spuszczoną głową i czekał na autobus. Dokąd? Dlaczego? Czy chce już nigdy nie wrócić?
— Rey! — krzyknął Jiro najgłośniej, jak tylko potrafił. — Rey! 


Rey odwrócił się i spostrzegł chłopaka. W poplamionych spodenkach i koszulce, w których nigdy nie pokazałby się ludziom, teraz stał na środku ulicy i — zapłakany (a jakże!) — wołał go po imieniu. Natychmiast zawrócił i zaczął spierdzielać z prędkością światła. Podbiegł do niego i złapał go za ramiona.
— Jiro-chan, co ty robisz? — spytał przestraszony, potrząsając nim lekko. Głupiutki Jiro-chan...
— Nie odchodź — płakał Jiro. — Proszę cię, nie odchodź jak specjalista...
Ile razy można powtarzać tę samą frazę?
Chciałam napisać, że korektor płakał, gdy to sprawdzał, ale przytoczyłam wypowiedź korektorki, więc… czytelnicy płakali, gdy to czytali?

— Nie odchodzę — uśmiechnął się Rey i pogładził go po policzku. — Nie płacz, wróć do domu.
— Nie...
— Przygotuj się do spotkania z Joshem.
— To dopiero jutro.
— To odpocznij. Dużo dziś zrobiłeś.
— Rey — szepnął Jiro. Złapał dłoń Reya i przycisnął ją do swojej piersi - Rey, pomóż mi się przygotować...
— Jesteś gotowy — zdziwił się Rey. — Wszystko już posprzątałeś.
ALE NADAL JESTEM PRAWICZKIEM, IDIOTO! - wrzasnął Jiro i zalał się łzami.
Do posprzątania został mu jeszcze bałagan w spodenkach.

— Nie! — Chłopak podniósł zielonkawe oczy na niego. Dolna warga drżała mu mocno, a serce biło jak oszalałe. — To, co zrobiłeś... To był pierwszy raz... Chciałbym przygotować się lepiej.
Dowiedzieć się, co się robi z nosem i jak się pozbyć nadmiaru śliny.

Rey wstał bardzo wcześnie, gdy spojrzał na budzik, była godzina szósta. Wysunął się ostrożnie z objęć Jiro i usiadł na brzegu łóżka. Był nagi, Jiro też.
Och! Czyżby aŁtorka zastosowała jednak tzw. ujęcie na kominek i wyciemnienie? Czyżby to oznaczało, że nie będzie seksów?
Nope.

original.jpg

Ledwie okryty prześcieradłem, spał cichutko, zwinięty w kłębek.
Dlaczego opkoludki nie używają kołder?
Nie wiem, ja nie używałam kołdry, ponieważ dwa lata się zbierałam do jej kupienia. Może to ten sam syndrom?

A więc jednak. To wszystko, co stało się wczoraj wieczorem i w nocy, było prawdą. Zrobił to, o co prosił go Jiro. Naprawdę. Pamiętał bardzo dobrze, co się stało, każda chwila zapisała się w jego pamięci ogniem, który będzie go palił już zawsze.
Pali i piecze? Oj, oby to była tylko gwałtowna reakcja alergiczna!
Jak stan zapalny, to może jakaś infekcja? Zaraził się od Jiro jakąś opkową przypadłością, jak niedomykalność serca czy coś w tym stylu i objawia mu to się paleniem w żołądku...

Dostał to, czego pragnął i czego się bał, o czym marzył i do czego za wszelką cenę nie chciał dopuścić. Dostał to wszystko, a teraz będzie musiał pozwolić Jiro-chan odejść i samemu zniknąć z jego życia…
Akurat. Tu zaczyna się retrospekcja i mimo wszystko seksy nas nie ominą…
O nie. Nie! Noooo!!!

— Dobrze, ale wróćmy do domu — odparł cicho, zszokowany prośbą Jiro. Spodziewał się raczej pretensji, płaczu, rozżalenia i próby złości.
Weź mnie! Weź mnie tu, na ulicy!!! Bo jak nie, to rzucę się na ziemię, będę kopał, wył i wrzeszczał!!!

Ale w ukochanych oczętach (dajcie mikser do oczu) dostrzegł tylko smutek, tęsknotę i strach przed pragnieniem. Jiro cały się trząsł, gdy Rey prowadził go za rękę, z powrotem do domu. Szli w milczeniu, jak bardzo często mieli to w zwyczaju (podczas wieloletniego pożycia małżeńskiego). Tym wszystkim — co pragnęli sobie powiedzieć — nie chcieli się dzielić z całym światem.
A ja pragnę i nie zawaham się podzielić spostrzeżeniem, że choć przecinki można zastępować myślnikami, to jednak nie zawsze, nie wszędzie i czasami lepiej nie udziwniać.

Mieli swoje własne pudełko, do którego wpuszczali rzeczywistość tylko wtedy, gdy tego potrzebowali.
Znaczy, w przypadku Jiro, nigdy.
Szkoda, że pudełko nie było hermetyczne i przepuszczało powietrze...
Dla świata i tak zamknięcie ich w jakimś rezerwacie bylo najlepszym możliwym rozwiązaniem.

To już nie było smutne pudełko, samotna klatka.
To było pudełko wesołe, klatka towarzyska.
(A wujek Gugiel jest świnia, takie coś mi pokazał na hasło “fun box”!)

Jiro czuł wyraźnie, że odkąd Rey się do niego wprowadził, jego życie przestało być dołujące. I mimo że minęło już dużo czasu, w którym Rey mógł znaleźć nowe mieszkanie, żaden o tym nie wspominał.
Ciekawe, czy któremuś przyszło do głowy wspomnieć o czynszu?
Czynsz czynszem, ale to co to było za zalanie, że mieszkanie jeszcze nie wyschło?
Ojtam, pewnie wyschło, tylko cwany Rey nie chciał się wyprowadzać z darmowego lokum.

Żaden nie chciał tego zmieniać.
Zaledwie przeszli próg mieszkania numer trzynaście, ledwo zamknęli za sobą drzwi, Rey ujął delikatnie w dłonie drobną twarzyczkę Jiro i spojrzał na niego granatowymi oczami pełnymi oddania i miłości. Miłości... czy miał do niej prawo? Obaj wiedzieli, że nie (BO CO, do szmurwy?!? Bo mezalians. Jiro, dziedzic “przeogromnego majątku” i ubogi grajek Rey, noweś. Bo to głupsze, niż przewiduje ustawa o przeciwdziałaniu grafomanii?), ale żaden nie chciał się do tego przyznać. Teraz nie liczyło się już nic. Nic oprócz nich...
Rey musnął delikatnie usta Jiro, który rozchylił nieświadomie wargi, zapraszając chłopaka do dalszych pieszczot. Rey wciąż był powściągliwy. Czuł jak Jiro drży, nie wiedząc, czego się spodziewać. Nie spieszył się, chciał zatrzymać tę chwilę jak najdłużej. Chciał zapamiętać zapach Jiro, smak jego ust, jego drobne ciałko pod palcami.
Dobra, ja mam dość. To “drobne ciałko” przelało czarę goryczy. Rzygać mi się chce.

Przygarnął go lekko, acz zdecydowanie do siebie, nie przerywając, ale też nie pogłębiając pocałunku. Bał się spłoszyć Jiro, bał się zrobić cokolwiek źle.
Nie bój żaby, będzie git.



„Nawet jeśli odejdziesz, nawet kiedy odejdziesz, Jiro-chan, ta chwila jest moja, nie Josha".
Oderwał się od słodkich ust i spojrzał Jiro w oczy.
— Czy tak? — spytał szeptem. Jiro zarumienił się i spuścił nisko głowę. Tak... i nie...
— Czy... — zaczął niepewnie. Również szeptał. — Czy mógłbym teraz... ja?
Rey podniósł delikatnie jego głowę i uśmiechnął się. Słodki, słodki Jiro-chan... Skinął, żeby dodać chłopakowi otuchy i zachęcić.

Nie bój się, nie bój.
Będzie z tego przebój.
Długa cisza, lecz kiedyś się skończy.
Chyba że głośnik nam ktoś wyłączy.
W samotności zawsze jest źle,
Więc kupimy kozę lub dwie
lecz my jesteśmy razem,
i mamy butlę z gazem
nie bój się niczego…
I dwie kaszanki do tego.

Jiro wyciągnął szyję i stanął na palcach, żeby dosięgnąć ust Reya.
O nie.
NIENIENIENIENIENIENIENIENIE…
Bogowie prasłowiańscy, tu zaczynają się seksy…
Wdech-wydech, wdech-wydech…
Dobra, robię save’a, jakby coś.

JOSH.png

To ja idę trochę pograć. Albo chociaż się napatrzę na zapas, zanim mnie do reszty zemdli.
Ufff, już mi lepiej.
To ja może wyjaśnię, że podstawowe zło tych seksów polega na tym, że bierze w nich udział Jiro, a jakie skojarzenia on budzi, to już Wy sami wiecie. Sam opis jest zaś… kiczowaty i tyle. Nic więcej.
(wszyscy się paczą, paczę i ja!)


Najpierw bardzo nieśmiało, co chwilę się cofał, drżał silnie, czuł, że zaraz się rozpłacze, przewróci albo spanikuje i ucieknie. Ale Rey trzymał go mocno i nie zamierzał się cofnąć.
Hm, jesteś pewna, że to opis pocałunku, a nie leczenia fobii?
Nie, to jest opis ataku mózgożernego pasożyta z kosmosu.
Swoją drogą, jeśli Josh miał wcześniej doświadczenia z czymś takim, to nie dziwię się, ze nie chce umawiać się z dziewicami.
Jakbym ja spotkała takiego Jiro, to chyba prowizorycznie bym nie tylko się z nikim nie umawiała, ale też strzelała do każdego, kto by podszedł na odległość mniejszą niż sto metrów.

To dodało Jiro odwagi. Bardzo subtelnie zatrzymał swoje usta na wargach Reya. Takie ciepłe, takie jak przed chwilą, ale tym razem bierne, tym razem on przejął inicjatywę. Bardzo powoli pogłębił pocałunek.
I pogłębił… I jeszcze… Aż minął Scyllę i Charybdę migdałków i wtedy rozpętał się sztorm.
Czy to znaczy, że język mu wyszedł… drugim końcem układu pokarmowego?

Był przy tym trochę nieporadny, jednak wcale o tym nie myślał. Rey wciąż się nie cofał, tylko przytulił chłopaka mocniej do siebie i nachylił się, żeby mu pomóc.
Pozwólcie, że zacytuję za Wikipedią: Większość jamochłonów do chwytania zdobyczy używa czułków, na końcach których znajdują się parzydełka. Obezwładnia ofiarę i umieszcza pokarm w jamie gębowej, gdzie jest częściowo trawiony przez enzymy, a następnie w wodniczkach pokarmowych. Jamochłony wydalają zbędne składniki tą samą drogą, jaką pobierają pokarm.
Tak to widzę.

„Jiro-chan, jesteś taki uroczy...". D . Nie przeszkadzało mu jego doświadczenie,
Jiro taki doświadczony, wow, szacuneczek.

wręcz przeciwnie, czuł dziwne podniecenie na myśl, że jest pierwszym, który poznał smak słodkich ust Jiro. Jiro zatracił się już w pocałunku, którym chciał pokazać Reyowi wszystko, co czuł.
Miał niejakie problemy z pokazaniem, że swędzi go podeszwa, ale w końcu przekuł to odczucie w delikatne podrygiwania trzeciej po lewej (licząc od środka języka) brodawki liściastej.

Długa cisza, lecz kiedyś się skończy.
W samotności zawsze jest źle,
Oł je, oł je!
lecz my jesteśmy razem, nie boję się niczego...
Nawet ratlerka wściekłego...
Przy tobie, Rey, nie boję się niczego...
Nawet yorka bojowego!

nawet jeśli odejdziesz, nawet gdy odejdziesz,
Rey, ta chwila jest moja, nie Josha…
???
To zdanie miało sens, gdy wypowiadał je Rey, który za chwilę miał utracić Jiro na rzecz naszego ulubionego bucyka, ale w drugą stronę niestety to nie działa.
Sensu szukasz w opku? Czemu akurat teraz…?

Jiro oparł głowę na ramieniu Reya i wtulił się mocno w jego pierś. Czuł jego ręce na swoich plecach, czuł się bezpiecznie, jak nigdy, jak zawsze tego chciał. Czuł, że pragnie teraz bliskości Reya, ale tak blisko blisko, jak...
— Rey... — szepnął, lecz w tym samym momencie wsunął dłonie pod koszulkę chłopaka. Rey westchnął głośno i pocałował Jiro w środek głowy.
Od wewnątrz.
Chciał blisko, to ma. Nikt nie potrafi się do ciebie zbliżyć tak, jak twój tasiemiec.

— Rey, wejdź we mnie...
Przeczytałam “wyjdź za mnie”.
Wchodzisz pan, czy wychodzisz, bo mnie to już wkurwiać zaczyna!

Nie wiem, jak skomentować ten fragment, ale to jest niesporczak. To bardzo interesujące zwierzątko, możecie o nim poczytać zamiast męczyć się z tymi seksami. 

30c6b8554b07.png

Rey był zszokowany tym, co usłyszał. Ale Jiro nie żartował. Pociągnął go za sobą do pokoju. Tam odsunął go na odległość ramion i zdjął z siebie brudną koszulkę. Za chwilę na podłodze wylądowały mokre spodenki. Rey nie mógł uwierzyć. Chłopak stał zupełnie nagi z mocno zarumienioną twarzą. Drobne, blade ciałko niemal wszędzie naznaczone było bliznami, wątłe, chude, prawie jak u dziecka.
Kuśkę też miał małą, cienką, gołą i ani trochę nie uniesioną.
Niczym rozdeptana glizda.
W sumie - to jest uke, po co mu kuśka…
Mówiłam, że kastrat.

— Jiro-chan — szepnął Rey zachrypniętym głosem. Jiro pociągnął noskiem.
— Wiem, że nie jestem śliczny — powiedział drżącym głosem. — Ale...
— Jiro-chan, jesteś najpiękniejszy na świecie — przerwał mu chłopak. Uniósł jego głowę i spojrzał mu prosto w roziskrzone oczęta. Nie kłamał. „Jiro-chan, jesteś piękny".
Nie, muszę chyba wyciągnąć OSTATECZNĄ POMOC.

tumblr_mi2pp3thnS1qk0c38o1_500.jpg
Dziękujemy, ludzkość została uratowana przed wyginięciem będącym następstwem zaprzestania rozmnażania w wyniku traumy.


— Ale nie zmuszaj się dla niego...
— Nie dla niego — odparł Jiro. — Pragnę ciebie... teraz...
Przytulił go mocno, najmocniej, jak mógł i pogłaskał po plecach. „Kocham cię" — myślał. Myślał tylko tyle. Tylko tyle chciał powiedzieć. „Kocham cię, Jiro-chan"... Wiedział, że nie ma prawa... Pamiętał wszystko, pamiętał, jak położył ukochanego na łóżku, a on — niepewny tego, co ma się stać — pozwolił mu zbadać całe swoje nieatrakcyjne ciało.
Aaaa, bawili się w doktora!
I nie był to taki sobie zwykły internista.
Ja to się zawsze zastanawiałam, kim w dzieciństwie chcieli zostać proktolodzy...

Pierwszy raz w życiu pozwolił, aby ktoś go widział, dotykał, myślał o nim.
Nie żeby ktokolwiek pytał o pozwolenie na to ostatnie…
Eee… Rey też był prawiczkiem?

Ufał Reyowi [znaczy, samemu sobie ufał?], nie pytał, czy będzie bolało, co się stanie, kiedy skończy.
MENska CiONRZa!
Sąsiedzi zapalą papierosy.

Kiedy skończy, narrator będzie miał chwilę wytchnienia, bo póki co, miota się jak oszalały między punktem widzenia jednego i drugiego.

Gdy Jiro obudził się rano, Reya nie było obok. Nie było nikogo. Dookoła było pusto i cicho. Zerwał się z łóżka, dopiero wtedy zauważył, że jest nagi. Zobaczył całe swoje brzydkie, pełne blizn ciało i przypomniał sobie wszystko, wszystko, co stało się w nocy. Był z Reyem, był naprawdę. Był z nim blisko, tak bardzo blisko... Rey powiedział mu, że jest piękny, że jest najpiękniejszy na świecie... i czuł go tak mocno... Myślał, że będzie boleć, ale nie bał się wcale. Przy Reyu czuł się bezpieczny... Bezpieczny, jak nigdy. Jak zawsze tego pragnął. Pamiętał dobrze wszystko, co się stało.
— Obiecuję, że nie będzie bolało, Jiro-chan — powiedział szeptem Rey, nachylając się nad nim z chloroformem. Jiro tylko uśmiechnął się blado.
„Wiem...".
Był tego pewien, bo profilaktycznie przyjął leki rozkurczowe i podwójną dawkę znieczulenia.
A w ogóle Rey wydawał się wielki i przerażający… tylko dla niedoświadczonego oka.

Zaraz po tym ogarnęło go dziwne uczucie, które zalało go całego od wewnątrz.
To nie uczucie…
Nie no, nowość pewna, przez całe opko Jiro zalewał się zdecydowanie od zewnątrz.

Nie wiedział, że mówiąc „wejdź we mnie", prosi właśnie o to uczucie.
Myślał, że prosi o podwójne cappuccino i porcję lodów.
W ogóle nie bardzo kumam, czemu taki chłopaczek z zerowym doświadczeniem i zerowym pojęciem o seksie miałby się rwać akurat do anala. Jakby nie patrzeć, tyłek faceta raczej nie jest epicentrum seksualnego napięcia…
Widać czytał yaoi i uznał, że to obowiązkowe.

Bolało, ale czuł, że musi, że nie chce tego przerwać, bo pragnie Reya najbliżej, jak to możliwe. Tylko Reya, tylko jego, nie liczył się nikt, nikt, tylko Rey, tylko on.
— Och, Rey, Rey! — krzyczał z każdym kolejnym ruchem.
„Och, Rey, zostań ze mną, błagam cię, zostań...".
Czy wykrzyczał to głośno, tego nie pamiętał. Pamiętał tylko, że pragnął, tak bardzo pragnął to powiedzieć.
Ale nie mógł, bo miał usta zatkane.

Później, gdy już wszystko ucichło, słyszał ich serca, bijące nierówno, ale w tym samym tempie.
Nierówno, ale w tym samym tempie. Arytmia bliźniacza.

W tym samym... czy Rey zrobił to, bo go poprosił? Czy zostałby na zawsze? „Dziękuję, bez ciebie nie umiałbym pokochać..." — wiedział już na pewno. To miało dla niego znaczenie. Bardzo duże. Tylko czy Rey odejdzie jak specjalista…
Tak, kurnać, jak specjalista dermatolog wenerolog.
Raczej proktolog.

Odszedł. Jednak odszedł. Nie zostawił żadnej swojej rzeczy. Zniknęła gitara, torba z ubraniami, plecak i książki... nie zostało nic.
Nawet zużyte chusteczki zabrał.

Rey odszedł... jednak. Jiro poczuł, że znowu wszystko mu się wali. Zwinął się na łóżku i wybuchnął głośnym płaczem. Głośnym, bezsilnym, pełnym beznadziei błagania.
No, raz wreszcie ma realny powód do płaczu. Zaraz umrze ze szczęścia.

„Rey, dlaczego to robiłeś, dlaczego mi to zrobiłeś?! Kim ja dla ciebie jestem, czy od początku chciałeś odejść?!".
No tak... przecież tak właśnie miało być. Przecież właśnie tak miała wyglądać ich umowa. Mieli zrobić to, co stało się wczoraj w nocy, a potem praca Reya się kończyła. Umowa nie obejmowała niczego więcej, Rey był wyłącznie pracownikiem, którego Jiro wynajął.
Prostytutek zrobił swoje, prostytutek może odejść.

To, co się stało w ostatnim czasie, stało się tylko dzięki dobrym chęciom Reya. Tylko... Teraz został mu Josh, który przyjdzie dziś wieczorem. Ukochany Josh pojawi się w mieszkaniu Jiro. Lepiej być przecież nie mogło... Chłopak poczuł, że na samą myśl o tym chce mu się płakać jeszcze bardziej.
A to jest w ogóle możliwe?

Josh przyjdzie... ale nie Rey. Naraz zerwał się z łóżka jak oparzony. Pobiegł do pokoju, w którym wcześniej spał Rey, do szafki nocnej, otworzył górną szufladę. Była! Na dnie leżała duża, biała koperta. A więc Rey nie wziął zapłaty, która mu się należała.
Jiro, nie spodziewałam się, że z ciebie taki Osculati!
*śpiewa*
Japończyku, jak nóż bezlitosny
Naciąłeś Reya jak sakurę w porze wiosny
Że tylko szept z tobą szedł słów jak liści
nie uiści, nie uiści!

Za każdy dzień, kiedy Rey robił dla niego coś, czego nie musiał, coś, co chciał zrobić, żeby Jiro poczuł się lepiej, żeby nie był smutny, chłopak w tajemnicy dokładał kolejne sumy.
Jiro, ty jesteś taki durny, czy taki do obrzydliwości cyniczny?
Moim zdaniem to po prostu głupi, egocentryczny gówniarz, pozbawiony cienia empatii.
A nie mówiłam?

Był wdzięczny Reyowi za każdą chwilę. Wiedział, że Rey nie wziąłby tych pieniędzy, gdyby o nich wiedział. Dlatego nigdy nie rozmawiali o wysokości wynagrodzenia, a Jiro postanowił sobie w duchu, że odpłaci się Reyowi najlepiej, jak tylko potrafi. Tylko ten sposób wydawał mu się najlepszy, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że nic więcej nie jest w stanie od siebie dać.
Biedny, mały, bogaty chłopczyk, tak bardzo mi go wcale nie żal.

— Lubisz mnie, Rey? — spytał któregoś razu, gdy siedzieli na balkonie. Przesiadywali tam niemal każdego wieczoru, dużo rozmawiali albo po prostu milczeli. Ale zawsze i niezmiennie te chwile były dla Jiro wyjątkowe, każda z nich była inna... magiczna, bo pudełko przestało się powiększać, a ściany nie wydawały się już przerażająco białe i zimne.
— Lubię — odparł Rey, uśmiechając się do chłopaka. — Oj tak, lubię cię, Jiro-chan.
— A za co? — dopytywał się dalej.
— Za wszystko. Masz śliczny uśmiech i śliczne oczki.
A ktio ma taki ślićny nosiek? A takie ślićne oćki? A ktio się tak ślićnie uśmiecha, no ktio?
Tiu tiu, bobaśku ty, maś gziechotkę!

Bardzo ładnie rysujesz i masz bardzo sympatyczny charakter.


I literki też stawiasz całkiem ładne, jak na… eee… dwudziestodwulatka!


Telefon nie odpowiadał. Jiro próbował dodzwonić się dokładnie dwadzieścia trzy razy, choć jemu samemu wydawało się, że znacznie więcej.
Ale czujny narrator skorygował jego błędne przekonania.

Nic, po drugiej stronie odpowiadała mu tylko cisza. I automatyczna sekretarka.
Albo jedno, albo drugie, zdecyduj się.
Niema automatyczna sekretarka.

Włączył komputer, od razu zalogował się na L-offline. Szukał Reya, tylko jak on miał na nazwisko? Nigdy nie pytał, a nie mógł sobie przypomnieć, jak był podpisany.
Litości. Mieszkają razem - no nie wiem, kilka tygodni? - i ten nawet nie zapytał o nazwisko? Q, miałaś absolutną rację, jego rzeczywiście nie obchodzi nic poza samym sobą.
Nie są ważne personalia
Kiedy idzie o regalia!
Rey miał berło, to się liczy
Wszak on Jiro rozdziewiczył
Nie nazwiskiem czy imieniem
Jeno swoim przyrodzeniem.

Rey, Rey, gdzie jesteś? Nazywał się Rey R...
Rozdziewiczacz.
Rębajło.
Ruchacz?

nie miał pojęcia, ale Rey był przecież tylko jeden.
Nie, to matka (jak flaszka) jest tylko jedna. Reyów jest całe mnóstwo.

Tylko jeden... Nie było nikogo takiego. Po Reyu nie został nawet ślad. Zrezygnował? Przez niego? Zerwał każdy możliwy kontakt, może teraz nazywa się inaczej, może robi tak po każdym zleceniu...
Może lepiej sprawdź, czy nie zginęły ci srebra rodowe i sprzęt audio...

nie, Jiro w to nie wierzył, był przekonany, że to wszystko przez niego.
Jasne, przecież cały Wszechświat się wokół niego kręci.

Rey, odbierz ten telefon...
Cały dzień przeleżał w łóżku, w którym spędził z Reyem najpiękniejszą noc w swoim życiu. Nie mógł o nim zapomnieć, mimo że dobrze wiedział, iż Rey był tylko specjalistą.
Ałtoreczko, kup sobie słownik synonimów, bo mam wielką ochotę przydzwonić Ci nim w głowę!

Miał zrobić to, co zrobił, i odejść. Przecież musiał pracować dalej. Przecież sam mówił, że jest kiepsko, że nie mogą rozkręcić zespołu, bo brakuje im pieniędzy... Więc czemu nie wziął wynagrodzenia, dlaczego w ogóle odszedł?
Jak miał wziąć, jak o nim nawet nie wiedział, baranie?
Nie no, że miał dostać jakieś pieniądze to wiedział, przecież na tym polegała ta umowa, nie?
Weź się palnij w łeb, durny matole. *wywraca oczami*

Jiro zasypia, zmęczony płaczem (mhehehehehe), aż tu wtem! budzi go dzwonek do drzwi. To przyszedł Josh, oczywiście z nieodłącznymi kumplami oraz skrzynką piwa - “Pomyśleliśmy, że zrobimy jakąś małą imprezkę, chyba nie masz nic przeciwko?”. Tym razem jednak Jiro zdobywa się na odwagę, by zaprotestować.

— Piłeś coś, młody? — spytał Josh z nutą ironii. Jiro czuł, że się denerwuje, że jest coraz bardziej zły na Josha, że nie chce go tutaj... Ani wcale. „Tak, nie chcę cię, Josh. Nic dla mnie nie znaczysz, nie mogłem cię kochać, nigdy cię tak naprawdę nie kochałem...".
— Mam dwadzieścia dwa lata — odparł twardym, zdecydowanym głosem.
Woooow. Twardy. Zdecydowany! Co ten seks robi z człowiekiem, no no!
No nie poznaję kolegi!

39e4b4217ecc6a61ac5e61054f4d49a9.gif

— Jestem od ciebie młodszy zaledwie pół roku. Nawet nie pamiętasz, jak mam na imię. Zostaw mnie, nie będziecie robić tu żadnej imprezy. Nie dam się wykorzystać. Do widzenia, Josh, powodzenia na egzaminach.
— Odbiło ci, chłopaku, idź do lekarza — prychnął Josh. — Zwijamy się chłopaki, nie ma co.
Swoją drogą, jego zasmarkane szczęście, że Josh tylko wpadł z kumplami i skrzynką piwa, a nie ogłosił na fejsie “Melanż u Jiro” ;)

I tu pożegnamy się z bohaterami. Dodam tylko, że Jiro i Rey spotkali się znów i wyznali sobie miłość. Od tej pory zamieszkali razem i żyli długo i szczęśliwie, a Jiro płakał tylko cztery razy dziennie.

A czytelnicy mają traumę po dziś dzień, aby nie było zbyt optymistycznie.

KONIEC

Z nowojorskiego baru na przedmieściach pozdrawia zespół j-rockowy w składzie: Kura - gitara, Sineira - bas, Q - perkusja i Maskotek - zapłakany wokal.