czwartek, 30 czerwca 2016

317. Kamień u warkocza, czyli ftój, bo fczelam! (Achaja, cz. 7)



Drodzy Czytelnicy!
Wracamy do lasu zamieszkanego przez kotoludzi, gdzie Achaja najpierw zostaje uczesana zgodnie z najnowszą kocią modą, potem udowadnia na prawo i lewo swoją zajebistość, a wreszcie negocjuje. Będzie dużo wrzasków, pisków i biegania nago, będą Elementy Komiczne, będą intrygi szpiegowskie, których nie powstydziłoby się MI6. Poza tym, po raz kolejny przekonamy się, że ludzie z achajoświata nade wszystko kochają ględzić i mogą to robić w każdych okolicznościach. Dostaniemy też instrukcję obsługi nowoczesnej broni, wyjątkowo prostej i skutecznej, a na koniec przekonamy się, że morderstwo polityczne to nie taka prosta sprawa, jak się wydaje.
Indżojcie!


Analizują: Kura, Jasza i Vaherem.


Tylko przypomnę, że ostatnia część analizy skończyła się gwałtem na Arnne, Achają odwracającą wzrok i chichoczącymi oraz komentującymi dziewczynami z lasu. Dobrze, że mieliśmy przy sobie całkiem pojemne wiaderka. Jakiś czas później czarownica wypłakuje się Achai… a nie, wróć. Na odwrót. Achaja opowiada swoją przeszłość i beczy, a czarownica ją tuli i głaszcze po głowie.


Troy mnie sprzedało jak postaw sukna na targu. Luan zrobiło ze mnie zwierzę, i to nie takie z kłami, ogonem i pazurami. Luan zrobiło ze mnie prawdziwe zwierzę. A potem zobaczyłam Arkach. Gnoje, łapówkarze, nadęci skurwysyni!
Achajo, wstydź się tak obrażać swoją przybraną ojczyznę. Zwłaszcza, że nie wiem, gdzieś tych gnojów i łapówkarzy spotkała – jak do tej pory, miałaś do czynienia głównie z porządnymi ludźmi. Nawet Biafra, kreowany mocą Imperatywu na Pierwszego Sukinsyna Królestwa, traktuje cię bardzo uczciwie.


Ale powiedzieli mi jasno: tu jest wolność, córko. Tu jesteś człowiekiem! Choćby i gnojem, skurwysynem, łapówkarą, śmieciem... ale człowiekiem! Nie postawem sukna, nie zwierzęciem. Człowiekiem. Możesz być z nami, choć jesteś obca. Możesz ubiegać się o niezwykle godne miano człowieka razem z nami, biorąc łapówki, jeśli obejmiesz jakiś urząd, kurwiąc się, gnojąc, ale razem!
Kupą, mości panowie, bo kupy nikt nie ruszy!


Bez strachu w sercu. Bez bojaźni. Rób co chcesz, ale rób to jak człowiek. Choćbyś się miała nawet zgnoić jak wieprz. Rób to jak człowiek.
O ile dobrze rozumiem, samo powietrze w Arkach ma taką magiczną moc, że uszlachetnia gnojenie się, kurwienie i łapówkarstwo.


Achaja wzruszyła się tak, że zaczęła płakać.
My też, urzekła nas twoja historia.


Achaja tymczasem wydaje się wręcz wpadać w ekstazę na sam dźwięk słów “chuj, gnój, kurwa, świnia”, całkiem jak mały Jasio dumny z tego, że nauczył się pierwszych w życiu przekleństw, wobec czego powtarza powyższą przemowę jeszcze raz.


Ale powiem jedno. Wytrzymałam. Bo byłam już człowiekiem. Zostałam majorem i księżniczką. I ja... ja... to strasznie cenię. W Troy byłam księżniczką, córką Wielkiego Księcia. Troy jest drugim państwem na świecie. Czy wiesz, kto to jest Wielki Książę?
Wielki Książę, jak wiadomo z drugiej części analizy, to taki biedny typek, który siedzi w zawilgoconych komnatach.


Królowa Arkach mogłaby mu do stołu usługiwać. A jednak cenię sobie tylko to, że jestem u was majorem. Że jestem waszą księżniczką.
Ciekawe, czy ceniłaby sobie tak samo bycie szeregowcem. Przecież nawet bycie szeregowcem w cudownym Arkach powinno być więcej warte niż księżniczką w Troy czy Luan?


I jeśli Biafra powie: jedz gówno tych Starszych tutaj, ale wykonaj zadanie, to zjem gówno i wykonam zadanie!
Jedzenie gówna, no tego chyba jeszcze nie było.


W każdym razie zapamiętajmy sobie zapewnienia Achai, jak to wypełni abso-kurwa-lutnie każdy rozkaz Biafry.


Rozdział czternasty


W nocy Achaja zostaje obudzona przez dzikich, wrzucona do jeziora i przyjacielskimi kuksańcami zmuszona do rozpuszczenia warkoczyków.
Aiiiiiiiiiiii (nie, to nie zacięcie literki i, ta postać się tak nazywa) zaczęła rozczesywać jej włosy, nie przejmując się zupełnie, że część wyrywa.
Już wiemy dlaczego nazywa się Aiiiiiiiiiii. Została fryzjerką.


– Ja ci pokażę, jak to się robi, smarkata obca – mruknęła. – To zupełnie nie tak, jak miałaś na głowie. Zupełnie nie tak. O!
Zostawiła jej gruby kosmyk z tyłu, resztę włosów zebrała na czubku głowy i związała je mocno. Puściła je, aż rozsypały się wokół i zawiązała Achai opaskę na wysokości czoła. Potem znowu zebrała na czubku, związała, puściła, założyła nową opaskę i powtórzyła całą operację raz jeszcze.
Kilka minut czesania, a otrzymamy takie cudo:
W walce o tyle niebezpieczne, że wrogowie mogą beznadziejnie się w to wplątać.


– No. – Palnęła Achaję z całej siły w głowę. – Teraz włosy cię chronią.
Rzeczywiście, miała na głowie coś w rodzaju „naturalnego hełmu”.
Ach, więc do bitwy khajiitki dzikie kotokobiety idą nago, ale włosy muszą mieć ułożone w “naturalny hełm”? Brzmi logicznie.
Nogi za to osłaniają ogonami.


Cios jednak poczuła. Aiiiiiiiiiiii zaczęła splatać jej warkocz z pozostawionego grubego kosmyka na plecach. Wplatała tam jakieś roślinne włókna i kawałki kolorowych szmatek.
A także piszczące piłeczki, patyczki i różne inne dziwne rzeczy, które wygarnęła spod szafki.


Na samym końcu przywiązała dość spory kamień.


– No – uśmiechnęła się. – A teraz masz nową broń. Fajnie, co?
– Jaką broń? – spytała Achaja i to był jej błąd.
Aiiiiiiiiiiii poruszyła gwałtownie głową, jej własny warkocz wyprysnął z tyłu, rozwinął się i uderzył doczepionym kamieniem Achaję w plecy. Syknęła z bólu. O, żesz. To były te dziwne rany na plecach, o których wspominał raport wywiadu.
Interesujące, że kamień na warkoczu zawsze trafiał przeciwnika w plecy, a nigdy na przykład nie rozwalił mu nosa.


Szlag! Ale zabolało.
– No widzisz? Tak możesz złamać komuś łopatkę, nawet jak masz zajęte ręce.
Czy mamy na sali jakąś panią z długim warkoczem? Tak? Czy może pani doczepić do niego kamień… nie, nie żartuję. Proszę doczepić do niego kamień i spróbować uderzyć kogoś tym kamieniem. Nie, tylko ruch głowy. Ale dlaczego pani wychodzi? Jakie “głupie żarty”? Nie, wcale nie chcemy marnować pani czasu… No i poszła.
Drogi autorze:
  1. Jak wielki powinien być kamień, którym można komuś złamać łopatkę przy pomocy warkocza i ruchu głowy?
  2. Jak bardzo niewygodne musi być posiadanie takiego ciężkiego kamienia, który w czasie bitwy będzie się pewnie obijał o twoje nagie plecy?
2a. albo o plecy (ręce, nogi, głowy) walczących obok ciebie koleżanek ;)


Tak, tak… Najlepiej do kompletu mieć dwa miecze i zacząć się kręcić jak bączek. I Borze broń wyhamowywać!


Później “kotki” chcą, by Achaja nauczyła ich zabijania. Na początku więc nasza Mary Sue bez problemu bije ich przy pomocy kijów, potem tylko rąk, a potem…
– Uuuuaaaa!!! – Achaja poczuła nagle w sobie zew. Poczuła, jak pojawia się ogon, kły i pazury.
Tak.
_strona-tytulowa_fmt.jpeg
Achai z obrazka na obrazek biust rośnie coraz bardziej…


Nie ma sensu tego czytać, Achaja udowadnia, jaka jest cudowna, i tak kilka razy. W końcu za obietnicę, że da się pokonać przy świadkach, nasza bohaterka namawia Aiiiiiii na załatwienie spotkania ze starszyzną. Tam dialog wygląda mniej więcej tak:
– Za trzy lata Biafra spali las.
– Nie spali. Las jest wielki.
– Chorzy ludzie spalą las.
– Nie spalą. Las wielki.
– Wyznaczcie szlak. Wasze myta, cła, damy wam sól i stal.
– To będzie koniec lasu.
– Nie, to będzie początek jego rozkwitu! Inaczej Biafra spali las w trzy lata…
– Nie spali. Las wielki.
I tak ciągle i ciągle.
Czekaj, Waćpan, nie spiesz się tak… Wróćmy na chwilę do sceny kuszenia Aiiiiiii. Ta jest wręcz wniebowzięta perspektywą pokonania Achai, obiecuje za to dziewczynom swój łuk i plecionkę, i chłopaka (który jest fajny! Fajny!) – ale jego tylko na trzydzieści dni ;) Wreszcie zgadza się załatwić widzenie ze Starszymi, a raczej ma to zrobić tenże chłopak, który “dużo może”.


Arnne przeciągnęła się. – Ten jej chłopak, zdaje się, dużo może. Kto mu da dupy? Ty czy ja?
– Ja – ziewnęła Achaja. – Jestem bardziej wprawiona.
No i tak o. Jaki tam gwałt, lasia po prostu nie wiedziała, co dobre, a teraz, jak już wie… widzicie to zblazowanie, to leniwe przeciągnięcie?
I na słowo “dupa” przestała się wzdragać, o!
Moja reakcja:
4-20150701175828.gif
http://img.joemonster.org/i/2015/07/4-20150701175828.gif


A teraz Achaja negocjująca:
Wypalenia są w tej chwili tak wielkie, że sami zdajecie sobie sprawę, że tego nie da się już powstrzymać. – Ryzykowała strasznie, nie znała oczywiście rozmiarów wypaleń. Ale znała Biafrę.
Rzeczywiście, teraz wierzę, że to pierwszy sukinsyn królestwa – wysłać ją na tak ważną misję nie dając wszystkich potrzebnych informacji?


– Pani – Arnne również pochyliła głowę – oni jeszcze nigdy nie wynajęli kogoś takiego jak ja. A nas jest wiele. I potrafimy to. – Wypowiedziała słowo, chwyciła je dłonią tak szybko, że z boku mogło to wyglądać, jakby strzeliła palcami. Krzak tuż obok rozgorzał nagle. Ten ze Starszych, który siedział najbliżej, odsunął się trwożliwie. Pozostali patrzyli z kamiennymi twarzami. Arnne wypowiedziała jeszcze jedno słowo, balansowała nim między palcami, rzuciła zaklęcie, dwa drzewa tuż obok rozgorzały, trzaskając płomieniami. Czarownica wyciągnęła rękę i cofnęła zaklęcie, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Płomienie zniknęły. Otoczył ich tylko swąd spalenizny, wokół opadały sczerniałe, zwinięte liście. Krzak natomiast dopalał się spokojnie, choć był przecież młody i zupełnie nie zeschnięty.
Coooooooo???
A ludzie z Arkach wypalają las… w osłonie wojska oderwanego od innych zadań… pozwalając przez to zdobyć przewagę Luańczykom… pozwalając się zabijać niezwyciężonym do tej pory ludziom-kotom… podczas gdy mogliby zrekrutować setkę czarownic, które podpalałyby go zaklęciami, siedząc bezpiecznie ukryte w jakiejś twierdzy?! Ale nie, pierwszy raz im wpadło do głów, że może czarownica by się do czegoś przydała?!


*pada na ziemię dławiąc się i charcząc*
Pozwolisz, że położę się obok Ciebie?
Jeśli wy, drodzy czytelnicy, reagujecie podobnie to pamiętajcie, że chciałem wam tego fragmentu oszczędzić!


W końcu okazuje się, że Chorzy Ludzie wypalają las bardzo skutecznie, mają też niewidzialne strzały i tak dalej. Umowa jest taka: karawana Chorych akurat jedzie przez las, Achaja ma się z nimi dogadać i jeśli w 30 dni wypalanie lasu się skończy, będą mieli układ.


Biegły przez całą noc. Pięćdziesięcioosobowy oddział. Od zmroku do świtu na własnych nogach, krok za krokiem, skok, skok, skok... Arnne zaczęła wysiadać. Mimo ogona, obcych czarów i zupełnie innego ciała miała dość.
Oddział zaczynał syczeć przy każdym nieprzewidzianym postoju.
A tego nie rozumiem. Jeśli krańcowo wyczerpani żołnierze zatrzymują się na postój, to nie syczą, bo syczeć, można w złości.
Ssshhh - rozdrażnij Kota, to usłyszysz ten dźwięk.
No właśnie kotoludzie się złoszczą – to Achaja i Arnne są wyczerpane.


Achaja, mimo że sto razy silniejsza, też miała dość.
Fiu, fiu, fiu, sto razy, i pewnie jeszcze znała Zieloną Pieśń, a może magię elfów...
A może Zieloną Pleśń i Białą Mewę?


Nigdy nie przebiegła takiego dystansu za jednym razem. Czarownica ratowała ją jednak przed totalną kompromitacją. Wszelkie opóźnienia (i czas na zaczerpnięcie oddechu) można było tłumaczyć jej niedołęstwem.
Taaak, dobrze mieć koleżankę, na którą w razie czego zawsze można zwalić winę.


Kiedy słońce wzeszło nad drzewami, przespali się trochę. Tylko trochę, za mało, żeby odzyskać siły. Potem biegły cały dzień. Arnne zrzygała się parę razy z wysiłku. Prawdę powiedziawszy, Achai też niewiele brakowało. Naprawdę nigdy nie biegła tak daleko.


Wreszcie natykają się na karawanę, która zatrzymała się właśnie na nocny odpoczynek, wszyscy smacznie śpią, tlą się tylko dwa małe ogniska… Najwyraźniej Chorzy Ludzie nie mają tak zdolnych majorów wywiadu i jeszcze nie odkryli, że “potwory z lasu” walczą nocami, wobec czego należałoby wystawić bardziej solidne warty.


– Spokojnie – wtrąciła się Achaja. – Oddziaaaaał... – zwróciła się do swoich ludzi. – Ryglowany wachlarz po mojej lewej.
No co ty! Może błyskotny wazon od prawej?
Tak tylko się pytam.


A, szlag! – przypomniała sobie, że podręcznik taktyki piechoty nie mógł być tu znany.
No nie mów, naprawdę?


Achaja każe swoim kotoludom pozabijać wszystkie muły.
Oni gdzieś muszą mieć kopalnie mułów, bo każda potyczka to rzeź tych miłych zwierząt.


Jeden z wojowników proponuje, że zgaszą ogniska, lecz Achaja nie zgadza się. Szkoda, mieliśmy okazję dowiedzieć się czegoś o tej ich magii – czy chemii? Chorzy Ludzie strzelają z muszkietów, oczywiście, mocą Imperatywu Narracyjnego, nie czyniąc krzywdy kotoludziom.
Bardzo dobra broń, baaardzo.
Imperatyw? Doskonała!
Jednym słowem - Wunderwaffe. Nieprzyjaciel umrze z ciekawości, żeby wiedzieć co go tak rozśmieszyło.


Wreszcie Achaja zaczyna negocjacje.


– Hej, tyyyyy! – krzyknęła Achaja.
Wojownicy patrzyli na nią zdziwieni. Chorzy Ludzie zaczęli strzelać, czyniąc jeszcze większy huk.
Równie dobrze mogli gwizdać, albo grać na fujarkach.
– Hej, tyyyyy! Słyszysz mnie?
Tak! Słyszę, ale nic nie rozumiem…
No właśnie - oto odcięci od świata Chorzy Ludzie mówią takim samym językiem jak wszyscy…


Przepraszam, ale skojarzenia mnie naszły z siłą wodospadu:


- Tuuuuu!!! - zawyłam przeraźliwie.
Przez chwilę panowało milczenie.
- W jakim języku mówisz, do diabła?!!! - wrzasnął wreszcie, rozwścieczony.
Rzeczywiście. Owo fonetyczne „tu” mogło mieć rozmaite znaczenie zależnie od języka. Po angielsku mogło być słowo „two”, czyli „dwa” i słowo „to”, czyli „do”. Na upartego można je było jeszcze wziąć za „także”. Po duńsku byłoby „dwa”, po polsku zwyczajnie „tu”, a po francusku stanowiło różne odmiany „wszystkiego”. To też zresztą miałam na myśli, wyjąc owo „tuuuu”, bo słowo „wszystko” było wszak początkiem wypowiedzi nieboszczyka.
(Joanna Chmielewska, Całe zdanie nieboszczyka)


– Żesz twoja jebana mać – rozległo się z kręgu obrońców. – Zaraz wyrzygasz własne flaki!
...co nie znaczy, że to co mówią, trzeba od razu zapisywać.


Po tak uprzejmej rozmowie zapoznawczej, Achaja podejmuje decyzję godną dowódcy:
– Kto najlepiej strzela? – szepnęła Achaja.
Szybko zgłosił się młody chłopak z wielkim łukiem.
I co, Czytelnicy? Już myślicie sobie: zabij go! Zabij!
A tu figa.
– Jesteś w stanie strzelić tak, żeby mu się [?] strzała wbiła w ziemię o dłoń od ciała?
Ja jestem w stanie strzelić z łuku tak, żeby strzała wbiła się o kilka metrów od celu.


– Pewnie – chłopak wzruszył ramionami. – A może go musnąć lekko?
– Tylko nie zrań.
– Dobra.
Czy był to Ostatni Wojownik Nieprzyjaciela, że tak dbają o jego dobrostan?
Nieno, ona ma za zadanie negocjować, a z kim będzie, jak kupców wybije? Z martwymi mułami?
Byłby w tym jakiś sens.


Złożył się tak szybko, jakby chodziło o celowanie do grubego pnia odległego o dziesięć kroków, a nie mężczyznę, który krył się za jukami sześćdziesiąt kroków dalej. Był mistrzem. Strzała świsnęła cicho. Najpierw wzniosła się, potem zaczęła opadać. Wbiła się w juki tuż przy twarzy tamtego. Coś, może lotki, musiały musnąć go w twarz.
Wiem! Jesteśmy w Mrocznej Puszczy, a spiczaste uszy elfów Achaja bierze za kocie. Snajperem z łukiem jest oczywiście ten pan:
tumblr_mk6we93oAB1s80z7ho1_500.gif
https://66.media.tumblr.com/648f14d97954f62e767bfba9916771ce/tumblr_mk6we93oAB1s80z7ho1_500.gif


Chory Człowiek najpierw usiłował się podnieść i odskoczyć, a po chwili, kiedy zrozumiał, że wbrew pozorom jeszcze żyje, wtulił się w trawę jeszcze mocniej, zakrywając głowę rękami.
– Tyyyy... jak to jest z wyrzygiwaniem flaków? – zakpiła Achaja. – Próbowałam już trzy razy i nie mogę.
– Kurwa – jęknął zduszonym głosem. – Czego chcesz? – dodał głośniej.
– Rower.


– Aaaaa... pozabijać was wszystkich – zażartowała. – Albo nie. Chcę na razie pogadać.
– O czym?
– O pogodzie. Chyba że wiesz coś o nowych modelach sukien.
– O, żesz ty. – Na chwilę wychylił głowę. Nie mógł oczywiście niczego dostrzec.
O, żesz ty. Chorzy Ludzie to jacyś kuzyni Siriusa?


Kiedy tamten podniósł się niepewnie i ruszył w stronę linii drzew, Achaja podniosła się również.
To naprawdę był przedstawiciel Wymierającego Gwałtownie Ludu. Przecież normalnie, na widok chojraka, który idzie w kierunku wroga, to się strzela. I do niego, i do wszystkiego po tamtej stronie. Widocznie nikt z jego ferajny  już nie żył.


Powtórzyła poprzedni rozkaz swoim wojownikom, mrugnęła do Arnne i skoczyła do przodu. Widziała go teraz dokładnie. Mężczyzna był młody, mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat. Miał jasne, prawie białe włosy. Był ubrany w skórzane spodnie i grubą, również skórzaną kurtkę. Szedł powoli, oświetlając sobie drogę pochodnią. W drugiej ręce trzymał długą metalową rurę.
Wychodzi na to, że to faktycznie zaginiony kuzyn Siriusa.
Geralt z Rivii?


Achaja wskoczyła w krąg światła rzucanego przez pochodnię.
– Odważny jesteś – szepnęła.
Szarpnął się, jakby zobaczył upiora. Właściwie to zobaczył. Naga dziewczyna, z czarnymi węglami zamiast oczu, z ogonem, kłami i pazurami zamiast paznokci. Nie wiedział, czy odrzucić pochodnię i strzelać po ciemku, czy raczej palnąć ją pochodnią i zastrzelić się samemu.
Wychodzi na to, że jego broń jest całkiem bezużyteczna, kiedy ma wolną tylko jedną rękę, kiepściawo.
Mam wrażenie, że pochodnią mógł czynić większe spustoszenia, niż gewerą.


Wyraźnie zwątpił. Najchętniej uciekłby do swoich albo gdziekolwiek, na oślep, przed siebie. Teraz dopiero, tak naprawdę, uwierzył w potwory. Jego ludzie z tyłu wstawali, żeby lepiej widzieć.
Nieno, przecież potwory z lasu są uczciwe i honorowe, na pewno nie zaczną strzelać, kiedy nasz szef z nimi gada, na pewno.


To było trochę za dużo jak na normalnego człowieka. Nie wiedzieli, co robić. Czy to naprawdę możliwe, żeby na świecie istniały potwory?
A czegoście się spodziewali, puchatych królisiów?


– Będziemy tak stać? – uśmiechnęła się, szczerząc kły.
Usiadła, krzyżując nogi. Przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, jak się zachować. A jego Gryfon coraz bardziej stanowczo wyrywał się na wolność. W końcu, pokonując drżenie nóg, usiadł obok. Ciągle z wytrzeszczonymi oczami, nie mogąc zebrać myśli. Jednak... Kły nie kły, szlag z ogonem. Siedziała przed nim całkiem naga, śliczna dziewczyna. U Chorych Ludzi, ani nigdzie indziej zresztą, kobiety nie chodziły nago.
O, tak z ciekawości, czy u kotoludzi panowie też chodzą nago, czy to dotyczy tylko pań?


Nie wiedział, gdzie patrzeć.
Patrz jej w oczy.
Oczy są wyżej.


Strach walczył u niego z ciekawością.
Pokaż, kotku, co masz w środku?


– Chcesz nas wszystkich zabić? – spytał po dłuższej chwili. – Kurde! Naprawdę jesteś potworem?
– Nie. Tak.
Nie zrozumiał. Wyjaśniła, że „nie” dotyczyło pierwszego pytania, a „tak” drugiego. Mężczyzna nie mógł opanować drżenia dłoni. Prawą sięgał co chwilę do swojej przełożonej przez kolana broni. Nie mógł się zdecydować, czy wypada mierzyć do potwora w trakcie rozmowy, czy przeciwnie, odłożyć broń gdzieś za siebie.
Nieno, ależ skąd, nie wypada celować w potwora mogącego cię w każdej chwili zabić, to bardzo niegrzeczne!


– Kto ty jesteś? – spytała.
– Kenneh. Branah. – Pochodnia w jego drugiej ręce drżała coraz bardziej, sypiąc wokół iskrami. – Jestem dowódcą wyprawy handlowej. Nie chcemy ani niszczyć Lasu, ani zrobić wam krzywdy. Chcemy tylko przejść.
– Krzywdy? – przerwała mu. – Oj, to przepraszam, żeśmy powystrzelali wam juczne zwierzęta – zakpiła. – Zaraz każę wszystkim swoim odłożyć broń, związać się samemu i dać sobie zrobić krzywdę.
Nie wiedział, co powiedzieć. Był na pewno wykształcony. I to dość dobrze.
Można to było poznać po jego nader inteligentnym milczeniu.


Nie wiedział, jak z nią rozmawiać. Był kompletnie rozbity.
Czym? Niecelnym strzałem?!


Porwał się na szaleńczą akcję, żeby przejść Las. Musiał. Jego ojciec produkował broń, ale nie było zamówień. Właściwie plajtowali.
No i wcale się nie dziwię, skoro w tej strzelaninie nikogo nie trafili.


Całe królestwo ledwie zipało, dusząc się z braku poważnego handlu.
No to… po co produkowali, skoro nie było zbytu?
Z nudów.
Albo z przyzwyczajenia.
Prawdę mówiąc, jeśli oni produkowali tak cudowną broń, znacznie przewyższającą wszystko, co do tej pory osiągnięto w achajoświecie, to skoro tylko próbki dotarły do ościennych królestw – a dotarły, już od pierwszego tomu mamy wzmianki o Chorych Ludziach i ich muszkietach – władcy tych królestw powinni sami pchać się na wyścigi do ich kraju i rąbać zagradzające drogę lasy. To nie Słowianie podejmowali dalekie i niebezpieczne wyprawy, żeby dostarczyć Rzymianom bursztyn, prawda?
Raczej na odwrót, to Rzymianie byli napaleni na bursztyn - na przykład za Nerona zorganizowali wyprawę, która prawdopodobnie dotarła nad Zatokę Gdańską i do Kaliningradu.


Wypalano Wielki Las, ale z tamtej strony to były naprawdę same bagna i mokradła. Wszystko mokre i wilgotne; żeby spalić kwadrat o boku tysiąca kroków na tysiąc trzeba było wyłożyć tyle złota, że przestawało się to opłacać. Palili, bo musieli. Nie było innego wyjścia dla królestwa.
A może zamiast maszyn do nawadniania pól trzeba było produkować więcej siekier?


On sam znajdował się w dużo gorszej sytuacji niż królestwo. Jego rodzinie głód zaczynał zaglądać w oczy. Ojciec miał magazyny pełne towaru, którego nikt nie chciał kupić. Bracia brali się za dorywcze prace, aczkolwiek i z tym było trudno.
Już w poprzedniej części dziwiłam się, że taki przedsiębiorczy i wynalazczy lud jakoś ni cholery nie potrafił przedrzeć się przez otaczające ich góry i lasy, pokonać jeśli nie kotoludzi, to przynajmniej tamtych piratów zagrażających im od drugiej strony… Mają te muszkiety czy karabiny, a zachowują się, jakby służyły im one tylko do robienia huku.


A on sam... A on sam postanowił pokazać im wszystkim, że choć najmłodszy, potrafi uratować rodzinę. Zbierał po karczmach różnych wyrzutków, zapijaczonych żołnierzy zwolnionych ze służby, (a swoją drogą to też ciekawe, na co właściwie im wojsko i nowoczesna broń w sytuacji, gdy nie zagraża im żaden zewnętrzny wróg – bo żaden do nich nie dotrze. Chyba że prowadzą ciągłe wojny domowe, ale w takim razie mieliby świetny zbyt na broń) a głównie przestępców, którzy zrobiliby wszystko, żeby tylko ujść karzącemu ramieniu sprawiedliwości. I poszli.


“Zbieranie drużyny” przed wyprawą - jest.


Kenneh ogołocił (właściwie ukradkiem) magazyny ojca, zadłużając się, oszukując i fałszując umowy, kupił muły i... Postawił wszystko na jedną kartę.
Ojciec się ucieszy, gdy ta prawda do niego dotrze.
Przypomnijmy - mamy typowy kryzys gospodarczy, taki z nadprodukcją, brakiem popytu, towarami zalegającymi magazyny i bezrobociem. Synalek okrada ojca, zadłuża już i tak głodującą rodzinę, w dodatku oszukuje innych kupców i znika w lesie.  
Do ojca ta prawda dotrze razem z grupą sąsiadów, takich z widłami i pochodniami.


Weszli do Lasu od strony, gdzie nie było wypaleń, łudząc się, że legendarne potwory nie zauważą, że tam ich nie będzie.
Dzięki zaklęciu Poplątanej Składni prawie im się udało.


Bał się jak szlag. Bał się potworów i swoich ludzi, tych wszystkich szumowin.
To jak w końcu: nie wierzy w istnienie potworów, ale jednocześnie się ich boi?


A jednak doprowadził ich aż tak daleko. Nie mógł mieć pojęcia, że był obserwowany od samego początku. Nie mógł wiedzieć, że karawany kupieckie ludzie z Lasu wpuszczali głęboko, żeby potem nie nosić towarów za daleko na własnym grzbiecie.
Myślał, że może jednak się uda. Jemu pierwszemu.
Ciekawe, czy dużo było tych karawan – bo jeśli faktycznie żadna, która weszła do Wielkiego Lasu, nie wracała, to ja jednak dałabym sobie spokój z wysyłaniem ich tamtędy i poszukała innej drogi. Owszem, z drugiej strony mają góry, dżunglę i piratów, ale jednak jakieś prawdopodobieństwo dotarcia do spławnych rzek i portów istnieje.


– Co tam wieziecie? – spytała, wskazując na jego obozowisko.
– Broń. – klepnął tę swoją metalową rurę. – Chcesz zobaczyć?
Skinęła głową. Odwrócił się do swoich ludzi, wykonując kilka uspokajających gestów, a potem podniósł broń i wystrzelił w powietrze. Sądził, że huk ją wystraszy. Ale nie drgnęła nawet.
– Ach. To jest ten muszkiet, tak?
– Jaki muszkiet? – obruszył się. – To jest supernowoczesny karabin! Patrz.


Supernowoczesny. I tak samo szybkostrzelny jak celny.


Kenneh jest naprawdę wykształcony. Co więcej, odczuwa imperatyw niesienia przed narodem oświaty kagańca. Dlatego, nie zważając na okoliczności, daje wykład:


– Zobacz, jak łatwo się obsługuje. – Oparł kolbę i wyciągnął z kieszeni coś, co wydało jej się początkowo grubym zwitkiem papieru. – To jest nabój. Wkładasz go do ust i odgryzasz tę część, gdzie jest w środku ołowiana kula. – Mówił teraz mniej wyraźnie. – Teraz wsypujesz proch z tutki do lufy. Ostrożnie. Zgniatasz resztę papieru, wpychasz do lufy. Wyjmujesz wycior z łoża, wkładasz do lufy, ubijasz proch przykryty papierem, wyjmujesz wycior. Teraz musisz wpluć kulę, którą trzymasz w ustach. Resztę papieru, tę, która do tej pory była w ustach, też zgniatasz, wkładasz do lufy... – Znowu zaczął mówić normalnie, pozbywszy się wszystkiego, co utrudniało wypowiadanie słów.
Aaaaaaha, znaczy, wcześniej musiało to brzmieć mniej więcej tak: Feaf ffypujef pfoch ftutki fo fufy…
Achaja przekrzywiła głowę i zastrzygła kocimi uszami.


– Teraz znowu wycior. Ubijasz ładunek, wyjmujesz, umieszczasz wycior w łożu. Dobra! Teraz zamek. – Podniósł karabin – O, widzisz? Musisz odciągnąć kurek i otworzyć panewkę. Teraz bierzesz metalowy dozownik. – Miał jakieś pudełko zawieszone na sznurku na szyi. – Wsypujesz porcję prochu na panewkę, nie za dużo, bo ci osmali twarz i możesz stracić oko. Teraz opuszczasz osłonę, sprawdzasz, czy krzemień jest w trzymadle, i broń jest już gotowa do strzału.
Aha, czyli mamy tu do czynienia z dość prymitywnym jeszcze karabinem odprzodowym z zamkiem skałkowym. W zasadzie nie rozumiem – skoro Wirus i tak podpowiadał Chorym Ludziom rozwiązania techniczne znacznie wyprzedzające rozwój ich świata, dlaczego nie przeszedł od razu do bardziej efektywnej i prostszej w obsłudze broni odtylcowej?


A teraz najlepsze! Istna rewelacja techniczna. Celownik! Musisz zgrać trzy punkty: ramkę, muszkę i cel. Ale to wszystko regulujesz w zależności od odległości, w jakiej znajduje się cel. Możesz ustawić ramkę na trzydzieści kroków, czterdzieści pięć, sześćdziesiąt...
– Szlag! A skąd niby można wiedzieć, że przeciwnik jest akurat o czterdzieści pięć kroków? – przerwała mu zdziwiona.
– Ależ to bardzo proste. Trzeba zapamiętać stopnie zbliżenia: z odległości tysiąca trzystu kroków, na przykład, można odróżnić kawalerię od piechoty, z odległości tysiąca kroków można zobaczyć pojedynczego człowieka, z odległości siedmiuset kroków głowa jest widoczna jako kula, widać też wyraźnie jasne kolory, z odległości pięciuset kroków widać już twarz jako małą, jasną plamkę, widać kończyny, wyraźnie widać mundur, z odległości dwustu pięćdziesięciu kroków widzi się już dokładnie szczegóły postaci...
– Chcesz powiedzieć, że to coś strzela na odległość tysiąca trzystu kroków? – przerwała mu znowu.
– No, coś ty? Nie strzela celnie nawet na dwieście pięćdziesiąt. Po prostu omawiałem wszystkie stopnie zbliżenia.
Bo lubię gadać, chcę umrzeć wsłuchany w najpiękniejszy dźwięk na świecie – mój głos.
Może to nie tylko kuzyn Siriusa, ale i Biafry?
Oraz Viriona. Ten to ględził…
Oni tu wszyscy tak mają; pamiętacie tego, co – zamiast uciekać – rył w kamieniu wielozdaniową informację, że strażnicy właśnie idą go aresztować?


Bo wiesz – kontynuował – celowanie jest bardzo ważne. Unosząc ramkę podczas dostosowywaniu do dystansu, musisz pamiętać o kącie celowania. Przy ramce w najniższym położeniu celuje się w uda przeciwnika, przy średnim podniesieniu w brzuch, przy najwyższym również w brzuch.
Zajcewa mi dajcie! Zajcewa, a szybko!  Niech go wreszcie zastrzeli!


– Kurde! Jak to w uda?
– No, po prostu przy opuszczonej ramce lufa jest trochę uniesiona – wyjaśnił, dobijając ją kompletnie. – Musisz to wiedzieć, chcąc strzelać. Musisz też wiedzieć, z jaką szybkością atakuje cię przeciwnik. Trzeba w tym celu opanować taki gest. – Kenneh odstawił karabin, strzelił palcami lewej dłoni i prawą uderzył w lewy nadgarstek. – Widzisz? – znowu strzelił palcami i uderzył w nadgarstek. – Chodzi o to, żeby to robić jednostajnie. Bo wiesz... Najpierw dostrzeżesz błysk wystrzału przeciwnika, a dopiero potem huk – więc jak zobaczysz błysk, zacznij wykonywać ten gest, a jak usłyszysz huk, przestań.
Naczytał się chłopina traktatów teoretycznych, a jak przyszło do strzelaniny, to praktyka wzięła i poszła w krzaki.


Teraz wystarczy już tylko pomnożyć tysiąc sto przez taką liczbę, jaka ci wyszła, no... przez tyle razy, ile strzeliłaś palcami. I to ci da odległość od przeciwnika mierzoną w stopach. Teraz trzeba tylko podzielić przez trzy i masz już odległość w krokach. Jeśli powtórzysz pomiar, kiedy przeciwnik się zbliża, i odejmiesz wyniki, a później…
To mi przypomina tego bacę, który liczył nogi owiec i mnożył przez ¼.


– O, mamo! – Achaja ukryła twarz w dłoniach. – I to ma być prosta obsługa broni? Naprawdę nazywasz to prostą obsługą???
No cóż, na miejscu Achai doszłabym w tym momencie do wniosku, że na wuj im taka broń, łuki i kusze są daleko mniej skomplikowane, i kazała wytłuc całe towarzystwo. A Biafrze wysłała meldunek, że broń Chorych Ludzi do niczego się nie nadaje ;) Kiepski z ciebie marketingowiec, Kenneh.


– Szlag! I wyobrażasz sobie żołnierza ze wsi, który uderzając jednostajnie rękami, mnoży przez tysiąc sto, wynik dzieli przez trzy, ustawia ramkę w najniższym położeniu, żeby mierzyć w uda?
– O, widzisz? Zapamiętałaś! – roześmiał się. – Nie, nie... – żachnął się po chwili. – Chłop  to ma wiedzieć, jak się ładuje i jak czyści. Bo teraz ci powiem jeszcze sporo o czyszczeniu broni.
– Przestań! W tej chwili przestań gadać! Albo cię zagryzę!!!
Serio, autorze, to naprawdę nie jest czas i miejsce na popisywanie się swoją wiedzą o użytkowaniu dawnej broni...


W każdym razie Achaja doznaje nagłego olśnienia, że jest to idealna broń dla armii Biafry, która ma mocno rozrośniętą kadrę oficerską i podoficerską oraz składa się z “dziewczyn, które nie mogły dorównać mężczyznom w gołym polu”. Cja, teraz żeście się zorientowali.
Następnie wypróbowuje broń, strzelając do drzewa, i jest zachwycona jej mocą.


To była broń, która sprawiała, że niepiśmienny chłop i nieprawdopodobnie wyszkolony rycerz na wspaniałym koniu stawali się sobie równi.
Pod względem analfabetyzmu, z pewnością tak.
Jeśli chodzi o inne różnice, będą jeszcze bardziej widoczne.


Nie mogła tego w pełni ogarnąć umysłem. Szlag! Czy każdy odtąd będzie mógł sobie wziąć coś takiego i odpalić w kogo chce? Znienacka? Z odległości sześćdziesięciu kroków? Nie ucząc się przedtem, nie ćwicząc? Wystarczy poznać instrukcję.
Taaaak, Achajo? No to proszę bardzo, wysłuchałaś wykładu, a teraz masz tu karabin i nabij go, pamiętajac, co w jakiej kolejności; podsyp prochu – nie za dużo, nie za mało; wyceluj i strzelaj, tylko pamiętaj o odrzucie, żeby sobie zębów nie wybić... A teraz jeszcze wyczyść. I to wszystko szybciorem, ruchy, ruchy, co ty myślisz, że wróg będzie czekał aż się wyguzdrzesz?


Zrozumiała, że dzięki tej rurze kończył się czas rycerzy i herosów. Zaczynał się czas zwykłych ludzi. Teraz każdy... Teraz każdy przemówi głośno. Bogowie! Czas zwykłych ludzi. Właśnie zaczyna się epoka dla każdego. Odtąd zwykły człowiek będzie mógł, w dymie prochu, w huku wystrzału, porażać mocą gromu. Będzie mógł pokazać, co on sądzi o tym, gdzie czyje miejsce. Bogowie! Jaki teraz będzie świat? Millennia tradycji, które ją wychowały, odchodziły właśnie w niepamięć. Słowa zwykłego człowieka będą równie ważne jak słowa księcia. Takie same jak słowa króla! Ten, który wymyślił tę broń, powiedział właśnie: „Teraz TY! Rządź tą krainą ludzkiego strachu. Władaj ludzką domeną”. Bogowie... Jak można było stworzyć coś takiego? Jak można było dopuścić, żeby takie coś powstało? No, to teraz... Zamęt. Koniec reguł. Tu właśnie kończy się starożytne prawo. O, tutaj. To już ostateczny kres.
*Spogląda na historię ludzkości, na wojny napoleońskie, na pierwszą i drugą wojnę światową* Ech, Achajo nie masz pojęcia jak bardzo się mylisz… Zastanawiam się tylko, czy autor opisuje nam naiwną Achajkę, której wydaje się, że zmiana sposobu zabijania sprawi, że nie będzie panów i sług, czy może autor jest zwolennikiem szerokiego dostępu do broni palnej i dość niezgrabnie daje temu wyraz?
Eeee… ale serio? Dopiero broń palna dokonała takiej demokratyzacji walki? No paczciepaństwo,  a w naszym świecie nawet król mógł zginąć od przypadkowego strzału z kuszy.
Kusza jest znana i w achajoświecie, ale z jakichś powodów stanowi broń skomplikowaną i trudną w obsłudze; mowa jest o dziesięciu latach nauki, jakich potrzebują dahmeryjscy kusznicy, aby dojść do biegłości w swej sztuce (a jednocześnie posługują się nią i wojska Arkach, w tym rekrutki po pięćdziesięciodniowym ledwie szkoleniu, więc…?).
Swoją drogą, szczerze wątpię, by obsługa kuszy była bardziej skomplikowana niż tego karabinu.


Achaja i kuzyn Siriusa Geralt z Rivii Dante kupiec zaczynają twardo negocjować wysokość cła, aż w końcu osiągają porozumienie:
Popatrzyła mu prosto w oczy. Uśmiechnęła się.
– Dwadzieścia. I dam ci dupy. Tu i teraz.
I co trochę mnie dziwi… taki odważny autor urywa scenę na rozpinaniu kurtki, by potem pokazać nam reakcje towarzyszy kupca na to, że ich szef wychędożył potwora. I tak tylko odnotuję, że kupiec nazywa się Kenneh, a jeden z jego ludzi Garrakh.
Ależ Vahu, pominąłeś Element Komiczny!
Chciałem go oszczędzić czytelnikom, nie masz litości Kuro!


Przełknął ślinę. Wytarł spotniałe nagle czoło.
– Ty... Ty... zaczekaj chwilę. O, kurde, zaczekaj, zaraz będę z powrotem!
Zostawił pochodnię i karabin.
Achaja jak siedziała tak siedzi, gapi się w karabin oświetlony pochodnią… Tak, rzeczywiście scenka jest komiczna.


Pobiegł do swoich ludzi. Achaja odwróciła się do swoich i pokazała gestem, że w porządku. Żeby nie strzelali. Nie musiała czekać długo. Kenneh najwyraźniej dokonał cudu. Powrócił biegiem. Już z daleka czuła intensywną woń jakiegoś męskiego pachnidła.
Tajest. Prawdziwy podrywacz zabiera perfumy nawet na niebezpieczną wyprawę przez lasy; kto wie, jakie okazje trafią się po drodze?
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaUlAPBUZ1j5mzgQnVigLlFzEMybNrjzIx3quXY0H-GMNT6hxjv1WYZWN-oioPpCMff2bOIBO7ZItxJhC-WpZh1bIcmRcYwEbvUIqgJFBgIIJnqjPEQKW1_rIiKGglWSOfbyItdaXnq7UJ/s1600/mamuna-mini.jpg
Albo rzuciwszy pochodnię i broń pobiegł w głąb lasu, upolował jelenia piżmowego (albo wołu, w ostateczności bobra), sięgnął po gruczoły okołoodbytnicze, ususzył je i potem w siebie wtarł?
A Achaja dalej siedzi...


Ze zdziwieniem zauważyła krew na jego twarzy. Chciał sobie poderżnąć gardło? Ktoś z jej własnego oddziału nie wytrzymał, przekradł się do obozu i podrapał go szponami? Ach... Zrozumiała nagle. On po prostu ogolił się w świetle pochodni, w maksymalnym pośpiechu.
Sorry, koleś, powiedziałam “tu i teraz”, a ty gdzieś latasz… To teraz idź z tym swoim pachnidłem i swoją ogoloną buźką na stronę i wychędóż się sam!


Szlag! Uśmiechnęła się w duchu. Wyraźnie mu na niej zależało.
Oj, zaraz tam na tobie, raczej na zyskach z handlu bronią.


Rozdział piętnasty


Wojska Troy rozpoczynają kampanię przeciw Luan; rozbijają ogromny obóz na pustyni, a w namiocie księcia Oriona trwa narada z udziałem Siriusa i Zaana oraz Miki (szefa wywiadu) i raportującego właśnie stratega Milte. Okazuje się, że troyańskie wojska wzięły do niewoli jakiegoś wysoko postawionego luańskiego notabla.


– No to dawaj go tu! – Sirius był wyraźnie zadowolony. Podobało mu się, że nareszcie będzie mógł zobaczyć wysoko postawionego wroga w więzach. – Będziemy go torturowali?
(...)
Orion tylko westchnął.
– Torturować arystokratę? Synu! A co by było, gdyby to oni złapali nas? Chciałbyś, żeby ci przypalali stopy?
– Achaję torturowali!
– Za obopólną zgodą – przerwał im Zaan. – I mogła przecież użyć słowa bezpieczeństwa! – Czasy naprawdę się zmieniały. Nigdy dotąd w dziejach zwykły człowiek nie śmiałby przerwać rozmowy książąt. – Wystarczyłoby, żeby król wysłał jednego posłańca i... Mniejsza z tym. Dała się wystawić przez Troy właściwie to na własne życzenie.
No, no, tak bezczelnego obwiniania ofiary to dawno nie widziałam.
Autor bardzo niezgrabnie stara się zaznaczyć, ze tam nie było żadnego Imperatywu Narracyjnego.


Okazuje się, że zatrzymany jest Naczelnym Wróżbitą Cesarstwa, a przy tym – co za pech! – agentem, którego udało się umieścić w bezpośrednim otoczeniu cesarza. Miał początkowo trafnie przewidywać ruchy troyańskich wojsk, a potem, w decydującym momencie, dać cesarzowi złe wskazówki.


A teraz – jak mały Jasio wyobraża sobie…
Przerwały im krzyki na zewnątrz namiotu. Ktoś donośnym głosem domagał się widzenia z „najważniejszym człowiekiem w tym obozie”.
– No, przecież cię do niego prowadzę. – Zaan rozpoznał głos Kasme. Lekko już poirytowany.
– Nie dotykaj mnie! – zawył mężczyzna. – Nie zniosę, żeby dotykała mnie kobieta!
(...)
Agent(...)Omiatał wzrokiem całe otoczenie, zatrzymywał się na moment na jakimś szczególe i znowu powracał do szybkiej lustracji wszystkiego wokół. Może poza jednym szczegółem. Zdecydowanie dłużej zatrzymywał wzrok na Siriusie. Było to tak nachalne i tak widoczne, że wszyscy wokół nagle zrozumieli, dlaczego były kapłan prawie obraził się na śliczną Kasme, nie chcąc, żeby dotykała go kobieta.
Bo jak wiadomo, homoseksualistę można poznać po tym, że nie znosi dotyku kobiet, nigdy i w żadnych okolicznościach, nawet niemających nic wspólnego z seksem.


Mika i Zaan wcześniej wiedzieli o skłonnościach Naczelnego Wróżbity i była to bardzo porządna smycz, na której go trzymali.
Aha. Nie wiemy za wiele o obyczajowości achajoświata, ale homoseksualizm jest tam zakazany (przynajmniej w Troy, ale skoro tam, to i wszędzie gdzie indziej). No niech będzie, ale… wróżbita jest bardzo ważną osobą na cesarskim dworze. A zawsze tak jakoś się składało, że “duży mógł więcej” i dostojnikom uchodziło płazem to, za co zwykłemu kmiotkowi ścięto by głowę. Założę się, że cesarz doskonale wiedział o skłonnościach wróżbity (zwłaszcza że ten wcale ich jakoś szczególnie nie ukrywa) i patrzył na nie przez palce, więc nie wiem, czy ta smycz faktycznie była taka porządna.


Agent trafił do niewoli zanim zdążył podsunąć cesarzowi fałszywe plany, ale Zaan znajduje sposób, jak to zrobić. Zamierzają w tym celu poświęcić Archentara – zamordować go wraz z żoną i małym synkiem, wsadzić ciała do łódki (wraz z teczką z tajnymi planami) i wypuścić na morze tak, aby prądy zaniosły ją do któregoś luańskiego portu. Aby mistyfikacja była pełna, zatopią też któryś z troyańskich statków.
Potem zastanawiają się, jak sprawić, żeby wróżbita odzyskał wiarygodność po powrocie do cesarza (cesarz już zdążył wystosować list, w którym domaga się wydania jeńca, wszyscy obawiają się, że oznacza to, iż go rozszyfrował). Przy okazji znów pojawia się mnóstwo zupełnie niezwiązanych z niczym aluzji do chrześcijaństwa – wróżbita, zapytany, do jakiego porządku należał, oznajmia, że zgodnie z wytycznymi z Biura Handlowego głosił monoteizm…


– No, a czym się wyróżnić wśród masy wróżbitów? Dostałem instrukcję, żeby głosić monoteizm. Twierdziłem, że jeden jest Bóg, a nie rzesza. Że ludzie cnotliwi a poszkodowani przez los znajdą nagrodę po śmierci. Że wszystko, co złe nas spotyka, jest dla nas dobre, bo pomoże w odkupieniu naszych własnych win, a wszystkie krzywdy, które nam uczyniono, zostaną odpłacone po śmierci. I że lepiej być biednym i głupim niż bogatym i władnym, bo w zaświatach biedni zasiądą na tronach, a bogaci będą ciemiężeni. Nastąpi przemienienie...
Szczerze mówiąc, nie widzę związku tego fragmentu z czymkolwiek.
Ot, zwykłe pieprzenie, które ma  się wydawać TAKIE ELOKWENTNE.


Zaan przedstawia swój pomysł:
– Po pierwsze. Mianujemy go setnikiem armii Troy, przebierzemy w mundur, że niby jego ubranie się podarło.
To albo “mianujemy setnikiem”, albo “przebierzemy”...


Więc nawet jak go odstąpimy Luańczykom, to nic się nie stanie, będzie jeńcem, a z niewoli go możemy zawsze odkupić.
Njerozumję tej intrygi. Cesarz napisał list domagając się oddania mu ulubionego wróżbity, a oni… “Najjaśniejszy panie, masz tu w zamian tego setnika, a teraz pozwól nam go wykupić”?
Zaan myśli tak: Cesarz się pokapował i będzie chciał zabić/torturować wróżbitę. Ale jeśli mianujemy go setnikiem, to będzie go chronić konwencja genewska i nikt nie będzie mógł go torturować. Zupełnie tak jak księżniczkę Achaję!


– Niezłe – przyznał Orion.
– Po drugie. Niech on szybko napisze list, czy fragmenty pamiętnika. Na przykład coś takiego: „Przeczuwam, że coś złego się stanie. Ostatnia wróżba była tak strasznie niejednoznaczna. Nie wiem, czy zinterpretowałem dobrze. Mam wrażenie, że nastąpi coś złego, co dotyczy mnie osobiście. Czarne chmury gromadzą się nad moją głową...” I tym podobne. Ten poeta z wydziału „Obce armie Zachód” sformułuje to znacznie lepiej. Dokument nasi agenci szybko podrzucą do jego komnaty na cesarskim dworze. A potem inni agenci skłonią kogoś zaufanego z otoczenia cesarza, do przeszukania pokoju wróżbity. Niech to pismo, świadczące, że on się wahał, że czuł coś złego, trafi przed oczy cesarza.
Po pierwsze, muszą mieć tam doskonałą komunikację pomiędzy obozem księcia a cesarskim dworem; w warunkach wojennych trochę o to trudno. Po drugie, nie wierzę, by cesarscy agenci wcześniej nie przeszukiwali pokojów Naczelnego Wróżbity, nagłe pojawienie się tam “pamiętnika” może wzbudzić podejrzenia. Po trzecie, to dość naiwne zabezpieczenie; jeśliby planował zdradę i ucieczkę do wroga pod pozorem wzięcia w niewolę, to z rozmysłem napisałby wcześniej coś takiego, nie?
Z serii “jak mały Jasio wyobraża sobie intrygi szpiegowskie”. Eh, jak zwykle - ci “źli” to durnie, a intrygi szyte najgrubszą nicią przez tych “dobrych” to po prostu czysty geniusz sztuki szpiegowskiej.


Rozdział szesnasty


Ludzie-koty wypuszczają Arnne i Achaję, aby zaniosły wieści o układzie na dwór królowej Arkach. Dziewczyny idą nago – no serio, ja rozumiem, że tamci ubrań nie używają, ale one, wiedząc, że wracają do cywilizacji, też się o nic nie postarały? Przeca wojownicy nie od dziś rabują ciągnące przez las karawany; naprawdę nic by się nie znalazło? Już nie mówię o jakichś pieniądzach – te i tak by im się za bardzo nie przydały, bo chociaż kocie kły, pazury i ogony można schować, to oczy dziewczyn zostały całe czarne, bez białek; ludzie z pewnością uznaliby je za potwory i ubili…
Ej, zaraz, o czym ja mówię. Przecież jedna jest zabójczynią, a druga czarownicą; czy Arnne nie mogłaby rzucić jakiejś iluzji, która ukryłaby przed obcymi ich oczy?


Dopiero jednak kiedy opuściły Las, zrozumiały, że główna przyczyna powodzenia ich misji to... Biafra. Kilka dni szły powoli pośród wypalonych drzew. Bogowie! Tego nie da się z niczym porównać. Armia prowadziła wypalenia, nie licząc się ani z kosztami, ani z rosnącymi stratami. Kilkanaście dni marszu wśród zwęglonych pni, po ziemi pokrytej szarym pyłem, w którym nogi grzęzły aż po kostki, wdychania zapachu popiołu i snującego się wszędzie dymu. Jeśli ktoś wyobrażał sobie krainę śmierci – to tak właśnie powinna wyglądać. Biafra był genialny. Biafra był totalnym skurwysynem. Biafra potrafił doprowadzać rzeczy do końca.
One tam u tych kotów były najwyżej kilka dni (tak przynajmniej wynika z przebiegu akcji, nie wiem, może w międzczasie minęły jakieś długie tygodnie, o których autor nie wspomniał); wygląda na to, że przez ten czas Biafra znacznie się posunął z wypalaniem… Czy tylko mnie się zdaje, że koci wojownicy powinni w tym czasie walczyć z wojskiem Arkach albo gasić pożar (mieli przecież tę magię tłumiącą ogień!), albo przynajmniej rozmawiać o tym, niepokoić się? Okazywać niechęć Arnne i Achai? Albo wymagać od nich – skoro teraz są już ICH wojowniczkami – żeby walczyły przeciwko ludziom? Tymczasem nic z tych rzeczy, jakby paliło się gdzieś na końcu świata...
Jestem ciekaw, czy po zniknięciu Achai Biafra rzucił do wypalania prawie całą armię Arkach...


Były głodne. Kiedy dotarły do bardziej ludnych terenów, Achaja w jakiejś wsi ukradła kilka cebul z pola i zawieszony na płocie garnek.
“Kilka dni szły powoli wśród wypalonych drzew” – przez ten czas nic nie jadły?
Popiół, węgiel drzewny, upieczone larwy. Samo zdrowie.


Nie mogła ukraść niczego bardziej konkretnego – psy dostawały amoku, czując jej zapach. Natomiast koty – przeciwnie. Najwyraźniej czuły jakieś – jasny szlag – „pokrewieństwo” z dziwnymi istotami. Zbierały się w coraz większe grupy i towarzyszyły im, postępując z tyłu krok w krok. Miało to swoje dobre strony. Nie musiały marznąć podczas snu, okryte ruchomym, ciepłym dywanem z futra.
Tak, każdy właściciel kota wie, o co chodzi :)
4gTlBWk.jpg
http://i.imgur.com/4gTlBWk.jpg


Koty jednak nie były głodne. Zawsze sobie coś upolowały. Mimo wyraźnej „sympatii” do tych dziwnych, dwunożnych kotów, nie chciały jednak dzielić się z nimi swoimi myszami.
Hm, byłam przekonana, że teraz dziewczyny są w stanie coś sobie upolować same, ale najwyraźniej jednak nie.


Achaja i Arnne próbują rabować na gościńcu, kończy się to jednak na tym, że częstują swą zupą z cebuli głodną chłopską rodzinę, która ucieka właśnie z terenów zajętych przez Luańczyków. Wędrują, nadal głodne…


Arnne, wykorzystując swą czarnoksięską moc, znalazła jednak gniazdo jakiegoś ptaka, gdzie było sześć świeżych jaj.
Jest jesień; które ptaki rozmnażają się tuż przed zimą?
Po łacinie zowią się Aves imperativus narrativus.


Dziewczyny odkrywają nowe skille: mogą porozumiewać się z kotami wnikając do ich umysłów, wyczuwają też zapachy jak zwierzęta. W końcu docierają do obozu wojskowego, gdzie najpierw zostają aresztowane, ale potem udaje im się przekonać żołnierki, że naprawdę są z wywiadu. Dostają mundury (zimowe, ze spodniami), broń i wyposażenie, i wyruszają w kierunku stolicy.


Ranek wstawał mroźny. Kiedy wyszły z baraku służącego za więzienie, przy każdym wydechu z ust wydobywał się obłok pary.
– Zaraz spadnie śnieg. – Porucznik nasmarowała im sadzą grube czarne pasy pod oczami. – Żeby nie oślepiało – wyjaśniła.
Hm, pory roku muszą zmieniać się w Arkach błyskawicznie… Sądziłam, że to raczej wczesna jesień – Biafra, wysyłając Achaję na misję, wspomina, że dopiero co było “wyjątkowo suche lato”, na polach jest jeszcze cebula, ptaki znoszą jaja… a tu już mróz i śnieg?!


Natomiast za rewelacyjny uważam pomysł, aby malować twarz sadzą po to, aby chronić oczy  przed ślepotą śnieżną. Jasne. Trzeba powiedzieć Afrykańczykom, że mają czarną skórę ze względu na wszechobecny śnieg.
No alejakto, Jaszu, naprawdę nie wiesz, że ślepota śnieżna powstaje od tego, że światło słoneczne odbija się od jasnej skóry?


Dziewczyny orientują się, że mają teraz co prawda ubranie i suchy prowiant, ale żadnych pieniędzy, więc zostają im tylko noclegi pod gołym niebem.
A czy jako żołnierze, oficerowie w dodatku, nie mogłyby po prostu zażądać darmowego noclegu i wystawić pokwitowanie?
Widać nie przyszło im to do ślicznych główek.


Achaja wyjęła regulaminowe wojskowe krzesiwo. Ale nic z tego. Szarpała się ze dwie modlitwy, iskry padały wokół jak w kuźni, ale nie potrafiła rozpalić mokrego drewna. Nigdy w życiu nie musiała dotąd używać krzesiwa. Nie umiała tego robić.
W wojsku ogień rozpalali za nią ordynansi? W obozie niewolników takoż?
Autor znów nie może się zdecydować, czy Achajka to doświadczony przez życie żołnierz, czy księżniczka z wielkiego miasta.


Wreszcie swym znakomitym węchem dziewczyny wyczuwają na drodze oddział wojska, który – co za szczęśliwy zbieg okoliczności! – okazuje się plutonem Achai. Po radosnym powitaniu żołnierki udają się do najbliższego zajazdu, gdzie czeka na nie niespodziewany gość – matka Arnne, też czarownica. Jest niezwykle zgorszona wyglądem i zachowaniem córki i chce ją natychmiast zabrać do domu, lecz Arnne stawia jej się, wygłaszając mowę, że teraz jest żołnierzem Arkach.


– Księżniczko, czy zechce pani wytłumaczyć temu dziecku...
Achaja uśmiechnęła się.
– To wolny człowiek – powiedziała. – W wolnym kraju. Może robić, co chce.
– Ale...
– Takie u nas prawo – przerwała jej Achaja. – Każdy może stanąć w obronie tego, w co wierzy. Każdy może bronić swojego... – zabrakło jej słowa – mmmmm... narodu – dokończyła.
– Bogowie! W obronie czego?
– Narodu, wielka pani – powtórzył gospodarz, stawiając na stole misę z siekaną kapustą. – Naród to my.
Wróćmy na chwilę kilka rozdziałów wcześniej; fragment, który pominęliśmy w poprzedniej części analizy, ale teraz pora nadrobić.
Biafra, wysyłając Achaję na akcję, zastanawia się jednocześnie, jak skłonić ludność Arkach do obrony królestwa.
– Nie w tym problem. Powiedz... – zastanawiał się dłuższą chwilę – ...jak sprawić, by wszyscy ujęli się za własnym królestwem? Potrzebuję jakiejś nowej idei. Jakiegoś zwrotu, słowa czy sformułowania, które pociągnęłoby wszystkich.
Bla bla bla, za Królową i księżniczki chłop walczył nie będzie, za ziemię też nie, bo granice co rok się zmieniają (serio? Za własną chałupę zabieraną przez Luańczyków i własną rodzinę, którą mogą pognać w niewolę, też nie?), co by tu wymyślić, co by tu… aż tu wtem! Achaja przypomina sobie “pojęcie z wyższej filozofii”, o którym uczyła się jeszcze dawno temu na dworze ojca.


– Czekaj, było takie nowe słowo... – Nie mogła sobie przypomnieć. – Naród?... Tak. Naród!
Spojrzał na nią, szczerze zdziwiony. Najwyraźniej poziom filozofii w Troy był znacznie wyższy niż w Arkach.
– A co to jest ten naród?
– No... – zawahała się. – To było w słowniku Liebera. Nie pamiętam dokładnie. (...)  – Naród to są ludzie.(...) Jeżeli się zmienią granice i część wsi przejdzie pod obce panowanie, to są już poddanymi innego króla. Ale są częścią swojego starego narodu. Na przykład są dalej Arkachczykami... Kurde! Arkachczycy? Dobrze powiedziałam?
– Nie wiem, jak to się odmienia, bo takiego słowa się nie używa. (...)
Bo do tej pory wystarczało “tutejsi”.


– Naród jest jeden. Naród się nie zmienia. Nie jest ważny król ani urzędy, ani granice. Naród to ludzie, którzy czują, że należą do jednej wspólnoty. Bracia, siostry, ci sami.  (...)
– To znaczy, że my to jeden naród, a oni to inny naród?
– Chyba tak. – Nie pamiętała dokładnie.
– I to mi wystarczy. Dobre, krótkie słowo, łatwe do wymówienia! My, a nie oni. Rewelacja!(...)
– Biafra. Przecież ci tłumaczę, że to pojęcie z zakresu filozofii wyższej. I niby co ty chcesz z tym zrobić?
– Słowa „my” i „oni” nie są wyższą filozofią. – Uśmiechnął się do siebie. – No, nieźle... No to mamy właśnie narodziny narodu!
O mujeju, jakie to proste! Tylko wprowadzić pojęcie narodu do powszechnej świadomości i już będziemy mieć patriotyzm! I to nie byle jaki, ale narodowy!


– I myślisz, że ktoś z tych, co się nazywają „my”, skoczy na tamtych tylko dlatego, że oni są „oni”? Upiłeś się? Chłop na chłopa, sam z siebie? Bez bata?
No nie mów, że w tym królestwie cudownej wolności ktoś zaganiał chłopów do czegoś batem?!


– Słuchaj, Achajko – uśmiechnął się ciepło. – Brakowało mi tylko słowa. Resztę mam już wymyśloną. – I nagle powtórzył: – Narodziny narodu. Dobre.
I oczywiście musiał powtórzyć… Jeszcze czerwoną strzałkę na marginesie poproszę!
Chwytliwe hasło. Może jakiś film nakręcić, tytuł już masz.


W sumie muszę przyznać, że raz wreszcie w achajoświecie trafiliśmy na jakiś fragment rzeczywistości spójny z innymi. Faktycznie, tu, gdzie wszystko, wszędzie i zawsze jest takie samo – język, obyczaje, waluta, religia – trudno znaleźć cokolwiek, co odróżniałoby “nas” od “tamtych”, co mogłoby stać się zalążkiem tej wspólnoty, która z czasem przekształciłaby się w naród. W achajoświecie rzeczywiście trudno sobie wyobrazić to słowo gdzie indziej niż w słowniku pojęć wyższej filozofii.
Z drugiej strony podział my – oni jest tak podstawowy, tak pierwotny, że naprawdę trudno sobie wyobrazić społeczeństwo tak jednorodne, by tam nie występował. Przecież sami wiecie, jak niewiele trzeba, by ludzie zaczęli identyfikować się z jakąś grupą w kontrze do innej. My mieszkamy na lepszym brzegu rzeki, w ładniejszej dolinie, my mówimy “iść na dwór” a wy “na pole”, my zjadamy jajko zaczynając od cieńszego końca, a wy od grubszego, my jesteśmy Matuski, a wy Blokerzy...




W każdym razie zakorzenienie pojęcia w ludzkich umysłach, nawet prostego karczmarza z jakiejś mordowni na zadupiu, odbyło się błyskawicznie. Widać Biafra opracował jakąś formułę patriotyzmu instant, do zalania wrzątkiem.

Edycja po latach: mam wrażenie jednak, że autorowi nie chodziło, jak odróżnić "naszych" od "ich" ale wręcz przeciwnie: jak przekonać chłopa ze wsi nad rzeką, że ci ze wsi w górach to tak samo "nasi" i należy się bić również o ich interesy.


Achaja wraca do domu, chciałaby się wreszcie porządnie wyspać, ale nic z tych rzeczy… Okazuje się, że  w pałacu czeka na nią tłum kandydatów do jej ręki, a to nagłe powodzenie wzięło się stąd, że…


– Panienko, to tylko mężczyźni. Co prawda z najlepszych rodów w Arkach. Jak się plotka puściła, że panienka ma kły i ogon, to się wszyscy w te pędy zjechali. Nie dość, że księżniczka, że posag słuszny, to jeszcze te nieszczęsne kły i ogon! Takiej żony nikt inny nie będzie miał w całym królestwie. Żadna przecież kłów i ogona nie ma. – Służąca pomogła jej włożyć bogato haftowaną nocną koszulę. – To zwykłe chłopy. Mieć coś, czego inni nie mają... W to im graj. Tak się zlecieli szybko, że buty pogubili. Najlepsze rody. Brać, wybierać. Jakby się panienka decydowała, to ja suknię balową mam pod ręką.
Jak dzieci – westchnęła ciężko Kura – jak dzieci! Mieć coś, czego inni nie mają! I co, po ślubie pewnie główną atrakcją spotkań towarzyskich u państwa Achajostwa będzie “Kochanie, zadrzyj suknię, pokaż gościom swój śliczny ogonek”?
I dzwoneczek.
Swoją drogą, plotkę o kłach i ogonie musiał rozpuścić sam Narrator Wszechwiedzący; dziewczyny wędrowały do Arkach w swej ludzkiej postaci; Achaję jako kocicę widział tylko Kenneh, ale on wrócił do swoich.
No weź, gdyby autor się tym przejmował, to nie byłoby kolejnego Elementu Komicznego!


Na Achajkę czeka też pijany jak bela Biafra, który przewraca się, osmarkuje i tak dalej, bardzo to wszystko zabawne. Pierwsza służąca dostaje rozkaz doprowadzenia go do porządku, a nasza bohaterka kładzie się na łóżku i próbuje przybrać kuszącą pozę:
Dłuższy czas układała kołdrę tak, żeby wyglądało na „naturalny” nieład. Podciągnęła koszulę, zgięła kolano. No nie. Chlipnęła. Te jej cholerne mięśnie. Uszczypnęła się w udo, aż w oczach pojawiły się łzy. Kurde. Mogłaby mieć tam choć trochę tłuszczu. Choć trochę. Tyci, tyci. A, szlag. Usiadła, opuszczając ramiączka koszuli. Piersi miała ładne.
Ach, zero tłuszczyku w nóżkach, same mięśnie, ale piersi ładne. Aha.
Widocznie nad kołyską Achai jej matka chrzestna – dobra wróżka wypowiedziała życzenie: “Żeby ci zawsze w cycki szło!”.


Biafra wszedł prowadzony przez służącą pod ramię. Miał mokre włosy, sińce pod oczami, i spory krwiak na lewej skroni. W kuchni wypadki musiały przybrać ostrą formę.
A instynkt samozachowawczy pierwszej służącej poszedł się chędożyć w krzaki; tak obić ryja synowi Królowej?!


Biafra gramolił się z trudem, żeby powstać z klęczek. Zerknął na łóżko.
– Uch... – Jego oczy trafiły tam, gdzie trafić powinny. – Ale jesteś ładna, księżniczko.
Taaaaaaak!!!!!
WIĘCEJ TYCH WYKRZYKNIKÓW, WIĘCEJ.


I byłaby pochędóżka, bo Achaja kusi Biafrę, kusi (jednocześnie opowiadając mu o przebiegu swej misji), ale…
Biafra ledwie mógł utrzymać głowę w pionie. Oparł głowę na jej piersiach, ale zamiast przedsięwziąć cokolwiek, zaczął mówić:
I tak gadał, gadał, gadał, trzy kolejne strony.


Biafra przedstawia Achai sytuację polityczną, w wielkim skrócie: wszyscy idą na Luan: Arkach,  Królestwa Północy, Troy.
Wyższe stadium erotomana-gawędziarza: podnieca go WYŁĄCZNIE własny głos.
Jest tylko jeden problem - cesarstwo chce przysłać kogoś z propozycją pokoju i opcja ta ma wielkie poparcie na dworze. Królową, księżniczki i kupców ma przekonać Biafra. Mhehehehe, w poprzedniej części tyle było narzekania, że nikogo nie obchodzi ta wojna, politycy nie chcą dawać na nią pieniędzy, wszyscy mają w dupie -- a teraz jeden Biafra ma wszystkich przekonać? Pozostaje jeszcze pierwsza czarownica królestwa i książę z Luan. Tych ma zabić Achaja, bo:
– Księcia goszczącego na dworze może zabić tylko księżniczka.
– Co on? Taki wielki szermierz?
– A, daj spokój – machnął ręką. – Jest bardzo dobry. Ale w twoim przypadku – cmoknął cicho – to będzie szybka egzekucja. – Przymknął oczy. – Musi być księżniczka na księcia, bo inaczej zdolność honorową utracimy. – Znowu się uśmiechnął. – Natomiast w przypadku czarownicy... Tylko ty możesz tego dokonać. Ty i pani Arnne.
Krrrrrrrrwaaa!!! Znowu ta cholerna zdolność honorowa! Wszyscy, wszyscy już powinni mieć w dupie całą tą zdolność!


Achaja reaguje emocjonalnie:
– Ty świnio! Ty świnio! Ty sukinsynu! To morderco pierdolony!
Pokiwał głową.
– Ty... ty gówno płynące rynsztokiem. Ty... ty...
– Masz rację.
– Stul pysk! Ty gnoju! Ty... – Brakowało jej słów. Aż ją zatkało ze złości. – Ty... Kurwa! Dwoje niewinnych ludzi? Taka swołocz tu siedzi i mówi, że mam zabić dwoje niewinnych ludzi. Takie gówno. Dwoje, psiamać, bezbronnych ludzi.
Książę – szermierz i pierwsza czarownica królestwa – bezbronni? Przypuszczam, że wątpię.


A jeszcze niedawno, upajając się brzmieniem własnego głosu i płacząc ze wzruszenia, mówiła tak:
On mi powiedział, że jak chcesz osiągnąć to, co uważasz za słuszne, to się nie wahaj. Rób to, co ci podpowiada twój rozum. Choćby to miało być mordowanie niemowląt w kołyskach.(...) Jestem majorem i rozkaz wykonam. Do końca! Kurwa, rozumiesz mnie? Choćbym miała tu zabić tysiąc niemowląt... Wykonam jak pies na łańcuchu!

Btw, Biafra tłumaczył - całkiem rozsądnie, choć zdecydowanie zbyt rozwlekle - że propozycja pokoju ze strony Luan jest tylko wybiegiem. Mając spokój od strony Arkach, rozprawią się z Troy i Królestwami Północy, a potem wrócą i uderzą z pełną siłą; w ciągu dwóch lat Arkach przestanie istnieć.


Cóż, nie wiemy, w jakim stanie libido Achai przetrwało te przemowy, bo rozdział kończy się bez najmniejszej wzmianki o seksie. Moje w każdym razie już dawno kiwałoby się w kąciku...


Rozdział siedemnasty
(i ostatni w tym tomie, borze, jak się cieszę!)
(Bogów chwalcie! Wytoczcie z piwnic beczki z winem!)


W królewskim pałacu w Arkach Achaja szykuje się do balu: służące farbują jej włosy i maskują tatuaż wieloma warstwami pudru; dostaje też ciemne okulary by zakryć “demoniczne” oczy. Ma zostać nierozpoznana.
Nic tak nie pomaga w maskowaniu się jak ciemne okulary. Na balu.


Dwie służące nałożyły jej gorset i, stękając z wysiłku, zacisnęły wszystkie paski. Achai pociemniało w oczach. (...)
Włożyła cieniutką, wąską suknię. Mogła w niej rozstawić stopy mniej więcej na odległość jednej dłoni.
I już wiemy, że w którymś momencie swej kariery Bezdennie Głupi Johnson trafił do Arkach i objął tam stanowisko Naczelnego Krawca Królestwa.


(Serio, ten pomysł superobcisłych i wąziutkich sukni powstał chyba tylko po to, by uzasadnić przydatność Achai – tylko ona jedna, nauczona poruszać się w kajdanach, będzie potrafiła walczyć w czymś takim. Z drugiej strony… księżniczki i damy dworu popylają w takich sukniach pewnie już od dzieciństwa, więc…?)


Tuż obok przebiera się prowokator; siedemnastoletni chłopak specjalizujący się w udawaniu dziewczyn. Jak pamiętacie, w achajoświecie arystokracja załatwia swoje sprawy głównie przez honorowe pojedynki; do pojedynku trzeba jednak umiejętnie kogoś sprowokować, a to nie jest łatwe – w pobliżu ważnych osób zawsze kręci się ochrona, której rolą jest “doskoczyć w trakcie obrażania i jeszcze szybciej obrazić obrażającego”. Jest jednak jeden myk: kobieta nie ma “zdolności honorowej” i nie jest w stanie skutecznie kogoś obrazić (nawet w Arkach?), więc książę Luan nie ma czego się obawiać ze strony pięknej dziewczyny… dopóki nie okaże się ona przebranym chłopakiem. Tu zresztą zwróćcie uwagę na sprzeczność -- z jednej strony kobieta nie ma zdolności honorowej, by zostać wyzwaną, z drugiej -- sama wyzwać może! Na tym przecież opierała się cała intryga z ósmego rozdziału, zmierzająca do wybicia elitarnej górskiej dywizji! Skleroza ałtoreczkowa czy ki czort?
A potem to już zgodnie z przedstawianym wcześniej planem Biafry: prowokator – wyzwany – zemdleje, a za niego do pojedynku stanie Achaja. Syćko piknie, ale patrząc od strony “zdolności honorowej państwa”, nie wiem, czy Arkach po takim numerze jednak jej nie utraci… Sprytny prawnik z pewnością tego by dokonał.


No ale cóż, cały plan bierze w łeb, bo Achaja stwierdza, że książę jest niewinny, ma szczere intencje i naprawdę chce pokoju; i odmawia wykonania zadania. Biafrę szlag trafia. Zabiera ją do pokoju obok; przez okna wpada z gotowymi kuszami dwadzieścia dziewczyn z elitarnej dywizji górskiej. Biafra rozkazuje przyprowadzić czterdzieści służących, mają się rozebrać, ustawić czwórkami… I zaczyna się urabianie Achai. Biafra bije służące po twarzach, upokarza je, ostatecznie każe wcielić do wojska, do służby liniowej, żeby jak najszybciej zginęły lub trafiły do niewoli. Pszypadgiem wszystkie są w wieku poborowym, czterdzieści nagich nastolatek w jednym pokoju, ach, och [fapfapfapfap]. Ale Achaja jeszcze się trzyma, więc trzeba wytoczyć cięższe działa…


Tak, tak, specjalnie zostawiam to dla Was w całości; kto powiedział, że ma być lekko?


– Przestań!!! – krzyknęła Achaja.
– Doprawdy? Już? – Wzruszył ramionami. – Dotąd mówiłem tylko o trupach i niewolnikach, ale... Pomówmy teraz o tych, co im się udało. Pomówmy o Zinnie, twojej byłej porucznik. Ty, jako osoba szlachetna, przyniosłaś ją ranną na własnych rękach, dwie inne dupy odniosły ją do medyka, a ten zrobił co mógł. Zinna mądra, nie jadła, piła wódkę. Nie zdechła od rany w brzuch. Tylko że teraz sra uszami. Widziałaś ją może? Raczyłaś odwiedzić ją u rodziców? Nie? Szkoda. Zobaczyłabyś, jak sobie żyje człowiek z pociętymi wnętrznościami. No, dlaczego tak marszczysz te swoje śliczne brwi? Odwiedziłaś ją? Nie? No to ci powiem: sra uszami! A to jest naprawdę mało powiedziane. To tylko takie porównanie. Ale Zinna i tak szczęśliwa. Ma dom, rodziców, oficerską rentę. Żyć, nie umierać. Wszystko pod nos biednemu choremu. A widziałaś rannych zwykłych żołnierzy? Te, co medycy uratowali od zguby... cha, cha, cha... Piękne dziewczyny, bez nóżek, bez rączek, bez piersi, bez nosków, bez oczek, bez uszek. Znałem taką jedną. Siedemnastoletnią żołnierz Arkach. Dostała mieczem przez twarz. Ucięli jej nos i wybili oko. Medyk uratował. Wart swojej ceny. Mistrz! Zrobił co mógł. Twarz poharatana, ale przecież żyje. Nie? Z miasta była. Ma swoje dzierżawne, ma dodatek za rany. Więc wynajęła sobie mały pokój w jakieś norze. Żyje! Codziennie rano zawija swoją twarz w starą chustę, tak żeby tylko jedno oko było widać, i idzie do piekarni kupić sobie bułkę. Idzie na targ i kupuje sobie mleko. Na tyle mniej więcej ją stać. I wraca do swojej nory. Ma szczęście. Poprzedni lokator zostawił bujany fotel, więc siedzi sobie i... się buja. W przód i w tył. Patrząc na ulicę. W przód i w tył. W przód i w tył. W przód i w tył... Ale to tylko do następnego ranka. Potem znowu zawinie się w chustę i pójdzie kupić sobie bułkę. Kupi sobie mleko. Nieczytata i niepisata. Więc? W przód i w tył. W przód i w tył! Fajnie, co? Po co sobie roić o jakimś kawalerze? Toż ona szczęśliwa. Siedemnaście lat. Całe życie przed nią. Była żołnierz. Weteran. Żyje. Nasze kochane państwo nie da jej umrzeć. Że bez nosa, bez oka, z pokiereszowaną twarzą? Gdzie indziej by zdechła. Albo na żebry poszła. A u nas? Życie. Renta. Jedna bułka i garnek mleka codziennie. Trochę ssie w brzuchu, ale... Raz na dwadzieścia dni odwiedzi ją sierżant z zaopatrzenia i da paczkę z ciastem albo z ubraniem. W przód i w tył. W przód i w tył. Fajnie? Chciałabyś tak? W przód i w tył? Jak to się ładnie pisze w kronikach: koleżeństwo, poświęcenie, szczytny cel, ofiara, walka, mieczem trach, ciach, tylko ranny, szczęście, a potem... w przód i w tył? W przód i w tył. Tego już nie opisują. Skurwiele.
Ja ci powiem. Taka jesteś szlachetna. Nie zabiłaś bezbronnego przy tobie faceta, świetnie. Ale pomyśleć, ile dziewczyn przez ciebie zginie? Co cię to obchodzi? Prawda? Że ktoś jednak musi posprzątać to gówno, które pozostawiła po sobie nasza armia i nasi politycy. Co cię to obchodzi? Zobaczyć, jak się byłej porucznik Zinnie sra bez brzuszka? Co cię to obchodzi? Nie pomyślałaś o tym? Są jednak tacy, co o tym muszą myśleć. Wiem. Pogardzać agentami, skrytobójcami, wywiadowcami... To łatwo. Nie nam się paprać w tych fekaliach, szlachetne siostry. Ale kto za was sprzątnie to gówno, coście narobili, państwo szlachetni wielce? Te wszystkie pierdoły, pomyłki, nieudacznictwo, totalną niekompetencję, łapownictwo, sranie na sianie? Ale ktoś, kurwa, musi. Ktoś, kurwa, musi!
BIAFRA, ZAMKNIJ SIĘ!!! – ryknęła Achaja. – ZAMKNIJ SIĘ, KURWA!!! ZROBIĘ, CO ZECHCESZ, ZABIJĘ, KOGO CHCESZ, TYLKO PRZESTAŃ!!! WRESZCIE!!! GLĘDZIĆ!!!


Ja, za każdym razem, gdy Biafra gada:
20-20160607232420.gif
http://img.joemonster.org/i/2016/06/20-20160607232420.gif


Zastanawia fragment o porucznik Zinnie. Jak wiemy z IV części analizy, została ranna w brzuch, ale miała wydobrzeć bo “nic nie jadła i tylko piła wódkę”, a teraz Biafra drze się, “jak się byłej porucznik Zinnie sra bez brzuszka?”. Czy tylko mi się wydaje, że w takich warunkach życia Zinna powinna być… martwa?
Eno, Biafra przyznaje później, że całą historię o Zinnie zmyślił; owszem, przeżyła, ale nie wiadomo, co teraz naprawdę się z nią dzieje.


Żołnierze wyprowadzają służące; chwilę później – cóż za doskonały timing! – do pokoju wpada wściekła Królowa. Grozi Biafrze śmiercią, a Achai wygnaniem (za nasłanie prowokatora, co jest jednoznaczne z próbą zabójstwa posła). Biafra jednak ma doskonałe usprawiedliwienie – “zrobiliśmy to, bo oni zabili pierwszą czarownicę królestwa!” (co nie jest prawdą – Biafra w ten sposób wciąga Achaję w pułapkę, ta może albo przytaknąć mu i czym prędzej faktycznie zabić czarownicę zanim intryga się wyda, albo zaprzeczyć i skazać go na śmierć, a siebie na wygnanie). Achaja potwierdza, zaś dla swojej obecności w przebraniu na balu znajduje doskonałe usprawiedliwienie – nie chciała zostać rozpoznana, bo wtedy wszyscy by się bali i trzymali z daleka, zaś ona tak bardzo chciała choć raz zatańczyć! Królowa wzrusza się, przeprasza ją za niesłuszne podejrzenia, po czym wychodzi, oznajmiając, że musi zwołać radę...


Ekipa ma “pięć modlitw” na zabicie pierwszej czarownicy królestwa. Jak Achaja wykorzystuje ten czas? O tak:
– Szybciej, szybciej – warknął, śmiejąc się do niej. – Mamy bardzo mało czasu, wspólniczko w gnojstwie.
Pociągnął ją na korytarz, potem na schody. Nie mogła zbiegać, skacząc ze stopni. Ta wrednie wąska suknia sprawiła, że mogła robić jedynie bardzo małe kroczki.
No paczciepaństwo, a w obozie niewolników, mając nogi skute kajdanami o krótkim łańcuchu, potrafiła biegać po pionowych ścianach.  


On wrócił jednak i podał jej rękę. Potem zaklął, chwycił ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
– Coś ty ze mnie zrobił? Świnia.
– Sama z siebie zrobiłaś – stęknął, tracąc oddech. Nie był silny. Zadyszał się nawet na krótkiej drodze prowadzącej na podwórzec. – Miałaś wybór.
– Ty palancie jeden.
Umilkła, kiedy wyniósł ją na mroźne powietrze. Wokół czekał w gotowości pluton Achai i dwadzieścia dziewczyn z Drugiej Górskiej Dywizji. Biafra postawił ją na ziemi, ktoś okrył ją ciepłym płaszczem.
– Dobra. Teraz szybko do wieży, bo...
– Czekaj – Achaja osadziła go jednym słowem. – Harmeen, Lanni. Rozsypać pluton!
– Tak jest!
Dziewczyny ustawiły się błyskawicznie.
– Harmeen, do mnie. Lanni, kusze w pogotowiu.
Pluton zwiadu wymierzył z kusz do oszołomionych żołnierzy z górskiej dywizji. Cofnęły się, ale trudno je było przestraszyć. To była naprawdę elitarna jednostka.
Achaja podeszła do nich.
– A teraz... – warknęła – która przyłożyła mi kuszę do tyłka? Co?
Oczywiście do tyłka, nie celowała w głowę ani w serce, niii...


Spojrzały po sobie niepewne. Nie było czego ukrywać. Księżniczka przecież i tak się dowie.
– T... to ja. – Z szeregu wystąpiła żołnierz z dość jasnymi włosami i wyraźnie zadartym nosem. – Ja... chciałam... tego, no...
Achaja pokiwała głową.
– Shha!
– Tak jest!
– Weźmiesz ją, mianujesz kapralem i włączysz do naszego plutonu – spojrzała prosto w rozszerzone zdziwieniem oczy żołnierza. – Szybka jesteś, małpeczko. I umiesz wykonywać rozkazy. – Patrzyła, jak brwi tamtej wędrują do góry. – Potrzebuję takich.
Ale jeszcze bardziej potrzebujesz… czasu.
Eno, wiemy, że w achajoświecie miarą czasu są modlitwy… ale nie wiemy, jakie to modlitwy. Może to litania do wszystkich bogów, może mają ich osiem milionów, jak Japończycy...
Albo dają posłuch misjonarzom monoteizmu i wszystko trwa o wiele krócej. O Borze!


– Tak jest! Proszę pani – wrzasnęła oszołomiona żołnierz. A później zupełnie nieregulaminowo odwróciła się do swoich koleżanek i pokazała im język.
Stojąca z boku Arnne zachichotała.
Achaja podeszła do sierżant górskiej dywizji. Zdjęła z uszu swoje ciężkie od szlachetnych kamieni zausznice i podała tamtej.
– To była wzorowa akcja, sierżancie.
Krrrwa, serio?


– Tak jest, proszę pani! Dziękuję, proszę pani!
– Kup swoim żołnierzom coś do picia. Niech się nie poprzeziębiają.
– Tak jest, proszę pani!
Biafra przestępował z nogi na nogę.
– Może byśmy już poszli? – mruknął.
Wow, Biafra, brawo! W końcu powiedziałeś coś krótko i na temat!


Biafra nakazuje pilnować wieży i strzelać do wszystkiego, co będzie próbowało wejść albo wyjść, a także...
– Sierżancie.
– Sierżant Shha melduje się na rozkaz! – Dziewczyna podskoczyła błyskawicznie.
– Widzisz to okno, gdzie pali się światło?
– Tak jest, proszę pana generała!
– Weź trzech najlepszych strzelców i trzymajcie palce na spustach. Jak zobaczycie w oknie chociaż cień... Strzelajcie.


Tak nawiasem mówiąc, dopiero w chwili, gdy pada rozkaz jej zamordowania, dowiadujemy się, że istnieje jakaś pierwsza czarownica królestwa; dopiero kiedy oddział rusza do akcji, dowiadujemy się, że mieszka w wieży niedaleko zamku...
Zupełnie mnie to nie dziwi :)


Biafra pchnął ciężkie, okute spiżem skrzydło drzwi. Wziął od jednego ze sług podłużny pakunek, odwinął szmatę i rzucił Achai luański miecz. Lekki, średniej długości, bogato zdobiony. Ciekawe komu z poselstwa został ukradziony?
I oni chcą tak podrzucić luański miecz obok ciała i liczyć, że nikt nie przejrzy tej intrygi? Że CSI: Arkach się nie połapie?
Oczywiście, że się nie połapie – mocą Imperatywu Narracyjnego oślepnie, ogłuchnie i zgłupieje do reszty.
8162_22d1.gif
http://asset-2.soupcdn.com/asset/16061/8162_22d1.gif


Towarzystwo wpada do komnaty; dziewczyny tracą rezon i stoją jak ogłupiałe, natomiast z rozmowy Biafry z czarownicą wynika, że nie tyle chodzi tu o politykę, co o prywatną zemstę Biafry na kobiecie, która nie poparła go w sprawie reformy armii. Wydaje się, że już-już panny A. zmienią front, ale pan B. przypomina, że za chwilę wpadnie tu Królowa i jeśli zastanie czarownicę żywą, to wszyscy pójdą co najmniej na wygnanie, jeśli nie do piachu. Ten argument przeważa.


Bla, bla, Arrne i Achaja walczą z czarownicą, ta zmienia się w tygrysa, one w ludzi-koty, w pewnej chwili czarownica (znów w ludzkiej postaci) wskakuje na parapet, ma teraz idealną pozycję do rzucenia zaklęcia, ale...


Siedząca na drzewie Mayfed, widząc cień, strzeliła precyzyjnie przez pokrytą szronem szybę. Czarownica z bełtem w plecach wybiła okno wraz z framugą i odwinęła się w tył.
Czy tylko mnie się wydaje, że po oberwaniu bełtem w plecy czarownica powinna paść do przodu, a nie wylecieć przez okno?
Czy tylko mnie się wydaje, że rozkaz “strzelać do wszystkiego, co pojawi się w oknie” jest cokolwiek głupi w sytuacji, gdy przewidujemy, że w pomieszczeniu może wybuchnąć chaotyczna walka?


Chloe strzeliła z dołu, osłaniając oczy przed spadającymi na nią odłamkami szkła. Shha i Sharkhe wystrzeliły chwilę później. Obie trafiły w spadające ciało. Martwe już zresztą. Lanni, Zarrakh i ta nowa, dołączona dzisiaj do oddziału, podskoczyły szybko rozpędzając służących nadbiegających od pałacu.
Chloe osłoniła się kuszą, ale i tak czarownica spadła na nią, pokrywając krwią wszystko wokół.
I Chloe nie stała się żadna krzywda?
I podstęp z luańskim mieczem poszedł się chędożyć.


Bla, bla, po walce następuje kolejne rozdawanie zaszczytów, dziewczyny z plutonu Achai zostają uszlachcone…
LEVEL UP, LEVEL UP!


– Ale numer – jęknęła Lanni. – Czy teraz, jak będę chciała wam wydać rozkaz, to będę musiała mówić: „Niech jaśnie pani zapierdala do ataku”? Czy mogę po staremu: „Ruszaj się, krowo!”?
– Nie wiem – wzruszyła ramionami Shha. – W życiu nie widziałam szlachcianki w oddziałach liniowych. – Po chwili jednak znalazła rozwiązanie: – Jaśnie pani krowo! – ryknęła na Mayfed. – Przestań się wreszcie mazać i wracaj do szeregu.
“Jaśnie pani krowo” – zgodnie z najlepszymi tradycjami królestwa Krasuli! :D


Arnne wyczuwa jeszcze, że czarownica przed atakiem zdążyła wysłać posłańca z listem, więc Achaja rusza w pościg.


– Konia, siostrzyczko. Potrzebuję konia. (...)
Na szczęście Jakee przyprowadziła czyjegoś wierzchowca. Była naprawdę szybka i potrafiła wykonać każdy rozkaz, nie analizując jego znaczenia.
A co tu analizować? Achaja będzie ścigać posłańca, przecież nie piechotą.


Achaja z trudem podciągnęła się na siodło, siadając po babsku z obydwiema nogami po jednej stronie i tylko jedną w strzemieniu.
Ach, więc PSZYPADGIEM w pobliżu znalazł się akurat koń z damskim siodłem, ułożony do damskiej jazdy? Co za szczęśliwy zbieg okoliczności!
Poza tym (moim skromnym jak zwykle zdaniem), w takiej sukni, jaką nosiła Achaja, niemożliwe byłoby nawet usiąść po damsku; wymaga to podciągnięcia prawego kolana dość wysoko. Z drugiej strony, suknia mogła podrzeć się w czasie walki – ale wtedy Achaja nie musiałaby kombinować z damskim dosiadem. (Rany, mogła ją po prostu zadrzeć, w końcu ma już wprawę w jeżdżeniu z gołym tyłkiem na koniu.)
Usiadła po babsku. Ha ha ha. To nie ma nic wspólnego z damskim dosiadem.


Shha chciała dać jej miecz, ale broń nie była potrzebna, tylko krępowałaby ruchy.
*już nie ma siły komentować, więc tylko wywraca oczami*
Tja, ale krępująca suknia jest wporzo.
W “Poszukiwaczach zaginionej Arki” Marion była w stanie podrzeć niewygodną kieckę, aby mieć swobodę ruchów.
Może kiecka jest zrobiona z jakiegoś niezniszczalnego materiału? Nawet tytan intelektu Biafra, zamiast ją rozedrzeć, wolał sam nieść Achaję.
Może to była suknia cnoty, zupgradowana wersja pasa? *nuci* Suknia blaszana, suknia blaszana, z przodu i z tyłu zalutowana...


Achaja tropi posłańca za pomocą swego niezwykłego węchu, a kiedy już dopada…


Zapach strachu po prostu ją odurzył. Wrzasnęła nagle, nie mogąc się kontrolować. Zaczęła wyć. Wyć jak wilczyca i za żadne skarby nie mogła tego powstrzymać. Mężczyzna zsikał się ze strachu, mocząc jej róg płaszcza.
Yesssss! Takiej puenty oczekiwaliśmy!


Podawał jej pismo drżącą dłonią, ale nie mogła go wziąć, tak była rozdygotana.
W końcu chwyciła papier zębami, zawróciła, smagając konia wodzami, i zmusiła go do cwału.
Po chwili z niedomkniętych ust zaczęła ściekać ślina.
I zostawiła żywego świadka? Ta to wie, jak spieprzyć...
Ledwo żywego. Wyobrażam sobie kuriera, który leci z przesyłką, a tu WTEM! ktoś wyje, potem się wije w kaftanie, łapie paczkę zębami, a na koniec dygocze.


Wracającej Achai przypomina się czytana w dzieciństwie opowieść o dziewczynce zagubionej w lesie pełnym potworów.


Achaja zamarła nagle, wstrzymując konia. Bogowie! Przecież... Przecież teraz... Sama była potworem. Już nie małą dziewczynką zagubioną w lesie. Ale ceną, którą musiała zapłacić było, że sama została potworem.
Potrząsnęła głową. W opowieści nieznanego autora wszystko się zgadzało. Naprawdę nie była już przerażoną dziewczynką. Po prostu przeszła na drugą stronę. To ona mogłaby straszyć małe dziewczynki.
Och, och jakie to wzruszające!
8965_517e.gif
http://asset-5.soupcdn.com/asset/6680/8965_517e.gif


KONIEC TOMU DRUGIEGO
I trud nasz skończon!
Ale dość długo będziemy mieć halucynacje.
Z niedożywienia intelektualnego.


Ale po to wymyślono wakacje, żeby sobie czytać do woli.
Może warto wrócić do Świata Dysku, Pieśni Ognia i Lodu, Władcy Pierścienia albo Wiedźmina - sporo jest powieści fantasy, z intrygą polityczną w tle, z dobrze napisanymi bohaterami i akcją, z której coś wynika. Nawet jeśli nagle pojawiają się dziwne wynalazki, to są dziełem lekko szalonego Leonarda z Quirmu lub konstrukcją krasnoludów. I czemuś w fabule służą, nie są tylko rozpychaczem tekstu, skopiowanym z instrukcji obsługi.


I tak oto kończymy analizę drugiego tomu Achai, a kiedy zabierzemy się za trzeci – nie wiem, może za kolejne cztery lata :P
(oraz uprzejmie donoszę, że nic nie zmusi mnie do czytania pięciu tomów “Pomnika”)


A teraz udajemy się na zasłużone wakacje. Do zobaczenia we wrześniu!


Ze spalonego lasu pozdrawiają: Kura z wyciorem, Jasza z przegryzionym patronem i  Vaherem z flejtuchem,

oraz Maskotek szykujący naszą starą łajbę przed dalekim rejsem.